Читать книгу Moje życie z hashimoto i SIBO - Katarzyna Dziurska - Страница 6
COŚ JEST NIE TAK, ale co?
ОглавлениеHashimoto dopadło mnie, gdy występowałam w „Tańcu z gwiazdami”. Wiem, żaden moment nie jest dobry na chorobę, ale tamten był naprawdę wyjątkowo zły. Musiałam trenować więcej niż dotychczas i przy tym robić show przed kamerą w skąpych strojach odsłaniających prawie całe ciało. Ciało, które nagle przestało mnie słuchać. Z odcinka na odcinek było coraz gorzej. Miałam coraz mniej energii i coraz większe obrzęki. Nie mogłam patrzeć na swoje opuchnięte uda, wystający brzuch, worki pod oczami. Ale zacisnęłam zęby i dobrnęłam do finału. Podobno kamera nie zarejestrowała mojego spadku formy. Przez co wtedy przechodziłam, wiem tylko ja i Emilian, mój narzeczony. Na początku bagatelizowałam symptomy, myślałam, że to stres, zmęczenie, że samo przejdzie. Jednak z każdym kolejnym dniem i tygodniem mój niepokój narastał. Wiedziałam, że jednak coś jest ze mną nie tak, ale nie wiedziałam co.
Dojście do tego zajęło mi kilka miesięcy. Odwiedziłam wielu lekarzy, którzy nie wyrażali chęci pomocy, twierdzili, że nic mi nie jest, zlecali tylko kolejne badania i odsyłali mnie z kwitkiem. Przeszłam długą drogę, by w końcu trafić na specjalistów, którzy chcą i potrafią mi pomóc.
Będąc sportswoman, motywatorką i laską, która w miarę regularnie pojawia się w TV i „pracuje swoim ciałem”, bardzo trudno zaakceptować pojawiające się nagle niedoskonałości. Przyznaję, że przez jakiś czas to było moją obsesją. Nie mogłam patrzeć na swoje zdjęcia. Z kilkudziesięciu nie potrafiłam wybrać żadnego, które nadawałoby się, aby wrzucić je do sieci. A przecież przyzwyczaiłam swoich obserwatorów do tego. Próbowałam ich przekonać, że niemożliwe staje się możliwe, jeśli naprawdę tego pragniemy. Dla mnie to też była motywacja, bo na kolejnych zdjęciach chciałam wyglądać lepiej niż na poprzednich, tymczasem było odwrotnie. Wyglądałam coraz gorzej i coraz gorzej się z tym czułam. Przestałam świecić przykładem. Zaczęłam udawać, bo codzienny kontakt z moimi obserwatorami był dla mnie jak powietrze. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że przestaję to robić!
Do tego ta koszmarna zmienność nastrojów! Kompletnie nie potrafiłam sobie z nią poradzić. W jednej chwili śmiałam się, a za chwilę zalewałam łzami.
Bardzo dbałam o to, żeby informacje o mojej chorobie pozostały moją tajemnicą. Wiedział o tym tylko Emilian. Wstydziłam się jej. Czułam się z jej powodu gorsza, niepełnowartościowa. Bałam się jej. No i bałam się tego, co powiedzą ludzie. Że będą pisać, że chyba jednak jestem kiepskim ekspertem od treningu, skoro sama doprowadziłam się do choroby, że tylko twierdzę, że jem zdrowo, bo skoro moja sylwetka tego nie odzwierciedla, więc pewnie oszukuję, Emilian obserwował sytuację, wiedział, ile kosztuje mnie robienie dobrej miny do złej gry. Uważał, że to błąd. Radził mi, bym zamiast ciągle się napinać, odpuściła sobie, odpoczęła, zajęła się sobą. Tłumaczył, że choroba nie wybiera. Zachorować może każdy. Wcale nie muszę zawsze wyglądać perfekcyjnie, ważne, żebym zaakceptowała nową sytuację i żebym przestała robić ze swojej choroby tajemnicę. Wtedy ludzie zamiast krytykować każdą moją niedoskonałość, zrozumieją, że to choroba i że ten fakt i ujawnienie prawdy pomoże innym kobietom z hashimoto w akceptacji samej siebie
Potrzebowałam kilku miesięcy, żeby dojrzeć do tego, by mówić o swojej chorobie. Najpierw sama musiałam poukładać to sobie w głowie. Ta książka odkrywa moją tajemnicę. Pisząc ją, dzielę się z Wami swoimi osobistymi doświadczeniami, ale także wiedzą na temat diagnozowania i leczenia hashimoto, którą czerpałam od najlepszych specjalistów. Postaram się odpowiedzieć na pytanie, jak żyć z hashimoto, co robić, by sobie pomóc, a nie dokładać. Wiem, że to choroba nieuleczalna, ale wierzę, że dzięki odpowiedniemu podejściu do niej i do siebie samej można ją utrzymać w ryzach i doprowadzić do remisji. Znam kobiety, które na hashimoto zrzucały winę za wszystkie swoje życiowe porażki: to, że są grube, brzydkie, nieszczęśliwe, samotne i mają kiepską pracę. Tkwią w tym przeświadczeniu i nie robią kompletnie nic, by zmienić swoje życie. Ale są i takie, które pomimo choroby żyją pełną piersią, są aktywne, szczęśliwe, realizują się zawodowo, mają udane związki, rodzą dzieci i zachowują ładną sylwetkę. Dążę do tego, by znaleźć się w tej drugiej grupie. Wierzę, że mi się to uda. Czuję, że jestem na dobrej drodze.