Читать книгу Córka zegarmistrza - Kate Morton - Страница 8

I

Оглавление

Przyjechaliśmy do posiadłości Birchwood, bo Edward twierdził, że jest nawiedzona. Wówczas jeszcze nie była, lecz tylko nudni ludzie pozwalają, by prawda stanęła na drodze dobrej opowieści, a Edward nigdy taki nie był. Jego pasja, jego oszałamiająca wiara we wszystko, co robił, była jedną z rzeczy, które w nim pokochałam. Miał gorliwość kaznodziei, swoje opinie wyrażał tak, jakby wybijał z nich lśniące monety. Przyciągał do siebie ludzi, budził w nich entuzjazm, o którego istnieniu nie mieli pojęcia, i sprawiał, że wszystko prócz niego samego i jego przekonań blakło i odchodziło w zapomnienie.

Edward nie był jednak kaznodzieją.

Pamiętam go. Pamiętam wszystko.

Pracownię ze szklanym dachem w londyńskim ogrodzie jego matki, zapach świeżo mieszanej farby, drapanie włosia o płótno, kiedy Edward pieścił wzrokiem moje ciało. Tamtego dnia ciarki przebiegały mi po plecach. Chciałam zrobić na nim wrażenie, chciałam, by pomyślał, że jestem kimś, kim nie byłam, i czując na sobie jego wzrok, słyszałam w głowie błagalny głos pani Mack: „Twoja matka była damą, pochodzisz ze szlachetnego rodu, nie zapomnij o tym. Rozegraj to właściwie, a odzyskasz wszystko, co ci odebrano”.

Tak więc tamtego pierwszego dnia siedziałam wyprostowana na palisandrowym krześle w pobielonym pokoju za obsypaną kwieciem plątaniną groszku pachnącego.

*

Kiedy byłam głodna, jego najmłodsza siostra przynosiła mi herbatę i ciasto. Jego matka przychodziła wąską ścieżką, by zobaczyć, jak pracuje. Widziała w nim spełnienie rodzinnych nadziei. Uwielbiała syna. Wybitnego członka Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych zaręczonego z panną z zamożnego rodu i przyszłego ojca gromadki brązowookich dziedziców.

Nie był dla dziewcząt mojego pokroju.

*

Jego matka obwiniała się o to, co wydarzyło się później, lecz łatwiej by jej było zatrzymać czas, niż nas rozdzielić. Nazywał mnie swoją muzą, swoim przeznaczeniem. Mówił, że wiedział to od razu, gdy tylko zobaczył mnie w zamglonym świetle latarni gazowej w foyer teatru przy Drury Lane.

Byłam jego muzą, jego przeznaczeniem. Tak jak on był moim.

To było dawno temu, a jakby zdarzyło się wczoraj.

Och, pamiętam, ukochany.

*

Ten kącik w połowie głównych schodów jest moim ulubionym.

To dziwny dom, zbudowany po to, by wprawiać w zakłopotanie. Schody, które zakręcają pod dziwnym kątem, kanciaste i nierówne; okna rozmieszczone na różnych wysokościach, tak że patrząc na niektóre, trzeba było mrużyć oczy; deski podłogowe i wyłożone boazerią ściany z ukrytymi drzwiczkami.

W tym kącie jest dziwnie, niemal nienaturalnie ciepło. Zauważyliśmy to, kiedy przybyliśmy tu po raz pierwszy, i w ciągu pierwszych tygodni lata na zmianę zgadywaliśmy, jaka jest tego przyczyna.

Odkrycie prawdy zajęło mi trochę czasu, ale w końcu ją poznałam. Znam to miejsce tak dobrze jak własne imię.

*

To nie domem, lecz światłem Edward kusił innych. W słoneczny dzień z okien poddasza roztacza się widok na Tamizę i dalej, aż po góry Walii. Wstęgi jasnego fioletu i zieleni, kredowe granie sięgające chmur i ciepłe powietrze, w którym wszystko zdaje się opalizować.

Oto jak brzmiała jego propozycja: cały miesiąc lata pełen malowania, poezji i pikników, opowieści, nauki i wynalazków. Światła będącego darem niebios. Z dala od Londynu, z dala od wścibskich spojrzeń. Nic dziwnego, że pozostali chętnie się na to zgodzili. Edward potrafiłby nakłonić do modlitwy samego diabła, gdyby tylko chciał.

Tylko mnie wyznał inny powód, dla którego tutaj przybył. Bo choć naprawdę nie brakowało tu wspaniałego światła, Edward skrywał tajemnicę.

*

Ze stacji kolejowej przyszliśmy pieszo.

Był idealny lipcowy dzień. Wiatr szarpał rąbkiem mojej spódnicy. Ktoś wziął ze sobą kanapki i zjedliśmy je po drodze. Ależ musieliśmy stanowić widok – mężczyźni z poluzowanymi fularami i kobiety z rozwiewanymi wiatrem długimi włosami. Śmiech, przekomarzanie się, zabawa.

Cóż za wspaniały początek! Pamiętam szmer pobliskiego strumienia i krzyk grzywacza wysoko w górze. Mężczyznę prowadzącego konia, wóz z siedzącym na belach słomy chłopcem, zapach świeżo skoszonej trawy. Ach, jakże brakuje mi tego zapachu! Kiedy dotarliśmy do rzeki, stado tłustych gęsi przyglądało się nam paciorkowatymi oczkami; odczekały, aż je miniemy, i dopiero się rozgęgały.

Wszystko było jasne i radosne, lecz ta radość nie trwała długo.

Pewnie już to wiecie, gdyby bowiem ciepło przetrwało, nie byłoby tej historii. Nikogo nie obchodzą leniwe, szczęśliwe lata, które kończą się tak, jak się zaczęły. Tego nauczył mnie Edward.

*

Odosobnienie nie było tu bez znaczenia; dom przycupnięty nad brzegiem rzeki przypominał wciągnięty na ląd wielki statek. Pogoda również robiła swoje. Upalne dni, jeden za drugim, a potem letnia burza, która tamtej nocy zagoniła nas wszystkich do środka.

Wiał wiatr, drzewa jęczały, a grzmoty przetaczały się nad rzeką, by wziąć dom w swoje władanie, gdy tymczasem w środku rozmowa zeszła na duchy i czary. Ogień trzaskał na palenisku, płomienie świec drżały, a w ciemnościach, w atmosferze rozkosznego lęku i wyznań, narodziło się coś złego.

Nie duch. O nie, nic z tych rzeczy – to, co się stało, było wyłącznie dziełem człowieka.

Dwoje niespodziewanych gości.

Dwie z dawna skrywane tajemnice.

Wystrzał w ciemnościach.

*

Światło zgasło i wszystko spowiła czerń.

Lato dobiegło końca. Pierwsze liście opadły i gniły w kałużach pod rzednącymi żywopłotami, a Edward, który kochał ten dom, zaczął sztywnym krokiem przemierzać jego korytarze. Uwięziony.

W końcu nie mógł dłużej tego znieść. Spakował swoje rzeczy, gotowy wyjechać, a ja nie mogłam go zatrzymać.

Po nim, jak zawsze, wyjechali inni.

A ja? Ja nie miałam wyboru. Zostałam.

Córka zegarmistrza

Подняться наверх