Читать книгу Znajdę Cię Wszędzie - Kazimierz Kiljan - Страница 5

I

Оглавление

Dominika nie zmrużyła tej nocy oka. Nawet gdy usłyszała dobrze jej znany odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Wiedziała, że Wiktor starym zwyczajem wyszedł z domu, aby pójść do jakiejś nocnej knajpy i upić się na umór. To był jego sposób, lek na uśpienie resztek sumienia, tlącego się na dnie jego ponurej duszy.

Leżąc przez jakiś czas w zupełnym bezruchu, nasłuchiwała, czy mąż wyszedł z domu na dobre, czy przypadkiem nie zawróci z drogi, choć jak dotąd nigdy się tak nie zdarzyło. Tym razem jednak chciała mieć stuprocentową pewność. To było dla niej szczególnie ważne.

W jej głowie zrodził się desperacki plan. Była zdecydowana na śmiały, najśmielszy z dotychczasowych, krok. Postanowiła w końcu zmienić coś w swoim życiu.

Zanim wstała z łóżka, obmyśliła wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Mimo że jej rozważaniom towarzyszył ogromny strach i rodzące się co pewien czas wątpliwości, była konsekwentna.

Dwie godziny później na dnie wielkiej, dwudrzwiowej szafy stała spakowana torba podróżna. Jej zawartość była efektem racjonalnych przemyśleń. Mając świadomość, że nie może zabrać wszystkiego, co może być jej potrzebne do życia poza domem, spakowała tylko to, co uznała za najistotniejsze, co pozwoli jej egzystować przez jakiś czas w miarę normalnie.

Jednego tylko ciągle nie była pewna – dokąd zamierza pójść i co będzie robić dalej. Mimo to nie uległa podszeptom swojej natury, która podpowiadała, aby porzuciła ten zamiar i pozostała w domu. Nie poddała się. Była zdeterminowana, aby zrealizować swój plan. Dla niej liczyło się już tylko jedno, wyrwać się z tego piekła i uciec stąd jak najdalej. Nie zmieniła zdania nawet wówczas, kiedy Wiktor wrócił pijany do domu.

Spojrzała na zegar ścienny. Jego wskazówki podświetlone blaskiem ulicznej latarni wskazywały godzinę drugą z minutami.

Leżąc po ciemku, słyszała krzątaninę męża w kuchni, odgłosy potrącanych w pijackim amoku mebli, szum wody pod prysznicem, po czym nastała zupełna cisza. Wiedziała, że poszedł do salonu, aby położyć się na stojącej między oknami kanapie.

Wiktor po powrocie z pijackiej eskapady nigdy się więcej nie awanturował, nie próbował też wejść do sypialni. Nie miał zapewne odwagi spojrzeć jej w oczy. Być może czas spędzony poza domem sprawiał, że inaczej oceniał swoje postępowanie i wyciągał jakieś wnioski.

Dominika miała taką nadzieję za każdym razem, kiedy wychodził z domu, a następnie wracał. Oczekiwała, że być może tym razem nastąpi w nim jakiś przełom. Niestety, ciągle się myliła.

Czas wyznaczony na ucieczkę nie był przypadkowy. Wybrała najbardziej optymalny moment, kiedy mąż wyszedł do pracy. Tego dnia sprzyjały temu także inne okoliczności. Wiktor miał ważne spotkanie z przedstawicielami firmy, z którą współpracował od kilkunastu miesięcy. Było niemal pewne, że o tej porze będzie bardzo zajęty i nie pojawi się w domu, że jej nie zaskoczy niespodziewaną wizytą. Istniała więc duża szansa na to, że powzięty zamysł się powiedzie.

Zanim zegar ścienny wybił w końcu godzinę dziesiątą trzydzieści, Dominika od pewnego już czasu krążyła nerwowo po przedpokoju, ubrana w zamszową kurtkę, z torebką przewieszoną przez ramię. Była gotowa do wyjścia, choć roztrzęsiona do granic możliwości. Czuła w żołądku silny uścisk i nieprzyjemne mdłości.

Przypadkowe spojrzenie w lustro zbiło ją zupełnie z tropu. Obraz, jaki w nim ujrzała, był przerażający. Nieoczekiwanie zobaczyła zupełnie obcą kobietę. Osoba w lustrze była znacznie starsza od niej, miała poszarzałą i wychudzoną twarz, świeże rany na ustach, podkrążone i posiniaczone oczy.

– Boże, to nie mogę być ja! – wyrzuciła z siebie słowa, które niemal natychmiast zdławiła w gardle, zakrywając dłonią usta.

Przestraszyła się nie na żarty widokiem swojego odbicia. Przypominała kobietę spotkaną kiedyś na ulicy, z podobnie pokiereszowaną twarzą. To, co sobie wówczas o niej pomyślała, nie było przyjemne.

– Nie, przecież nie mogę się w takim stanie pokazać ludziom – stwierdziła z odrazą, rozglądając się bezradnie wokół siebie.

Determinacja i chęć zmiany swojego losu wzięły jednak górę nad budzącymi się wątpliwościami. Aby wyciszyć odczucia natury estetycznej, wyjęła z torebki szminkę i drżącą dłonią pociągnęła usta. Sięgnęła po przeciwsłoneczne okulary leżące na szafce obok, włożyła je i poczuła się nieco pewniej. Znowu była gotowa do drogi.

Podeszła do drzwi, nasłuchując w skupieniu, czy na klatce schodowej nie ma nikogo. Chciała za wszelką cenę wyjść z domu niepostrzeżenie.

Od jakiegoś czasu Dominika wstydziła się sąsiadów, robiła wszystko, aby nie pokazywać im się na oczy. Miała świadomość, że oni dobrze wiedzą, co się dzieje w ich domu. Niejeden raz słyszeli awantury, jakie urządzał mąż. To ją onieśmielało, poniżało. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że oni wszyscy byli po jej stronie, że bardzo jej współczuli. Z pewnością byliby gotowi przyjść jej z pomocą, gdyby o to poprosiła. Sami jednak nie chcieli się wtrącać w małżeńskie nieporozumienia. Woleli pozostawać z boku. Jakże często ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że podobne awantury mogą za którymś razem skończyć się tragicznie. Wystarczy jedno mocniejsze uderzenie, nerwowe pchnięcie, niefortunny upadek, aby finał takich zachowań był fatalny.

Z największą ostrożnością nacisnęła klamkę, uchyliła ciężkie drzwi i wstrzymując oddech, wyjrzała na korytarz. Do jej uszu nie docierały żadne niepokojące dźwięki. Wszystko wskazywało na to, że klatka schodowa ich trzypiętrowej kamienicy jest pusta. Czas na mnie, pomyślała z lękiem i przeżegnała się na drogę.

Z podobną ostrożnością jak przy otwieraniu zamknęła za sobą drzwi i przekręciła klucz. Stary zamek nie był jej sprzymierzeńcem. Zgrzyt stalowego mechanizmu rozniósł się niepokojącym echem po korytarzu. Dominika zamarła z przerażenia.

Na szczęście nic zaskakującego się nie wydarzyło. Nawet mieszkająca naprzeciwko osiemdziesięcioletnia pani Genowefa nie zareagowała na ten hałas. Szczęściem dla Dominiki seniorka miała nie najlepszy słuch.

– Boże, żeby tylko udało mi się wyjść stąd niezauważenie – prosiła szeptem Stwórcę, wznosząc z nadzieją wzrok ku niebu.

Zwinnym truchtem, na palcach, wstrzymując oddech, zbiegła na parter. Z nieustępującym ani na chwilę strachem wyjrzała na zewnątrz. Ulica była niemal pusta, co dodało jej odwagi.

Na dworze panował szary wiosenny nastrój. Niebo zasłane ciężkimi ołowianymi chmurami sprawiało ponure wrażenie. Było podobne do jej stanu ducha. Ulewa wisiała w powietrzu. To wszystko nie miało jednak dla Dominiki większego znaczenia. Skupiona na realizacji swojego postanowienia, pogrążona w myślach, zdecydowanym krokiem ruszyła przed siebie.

Jej początkowo spokojny, spacerowy krok z każdą kolejną chwilą stawał się coraz bardziej dynamiczny. Mimowolnie przyspieszała, była bliska biegu. Gdyby ktoś spojrzał na nią z boku, łatwo doszedłby do wniosku, że kobieta w ciemnych okularach, nienaturalnie pochylona do przodu i stawiająca długie zamaszyste kroki, wyraźnie przed kimś ucieka. Na dodatek oglądała się co pewien czas za siebie, jakby wypatrywała idącego za nią intruza.

Po przejściu w tak wyczerpującym tempie kilkuset metrów, dźwigając na dodatek ciężką torbę podróżną, była zmęczona do tego stopnia, że zaczynało jej brakować tchu. Nogi zaczęły jej drżeć z wysiłku. Musiała się gdzieś zatrzymać, choćby na chwilę, w przeciwnym razie zemdlałaby na środku chodnika.

– Boże, co się ze mną dzieje? – wyszeptała z trudem, wślizgując się do ponurej cuchnącej uryną klatki schodowej. Muszę się opanować, bo oszaleję. Próbowała myśleć racjonalnie. Przecież on jest w pracy i nic mi na razie z jego strony nie grozi – dodawała sobie otuchy.

Krótki odpoczynek pozwolił Dominice opanować nie tylko dławiący oddech, ale i myśli, które zaczynały nieracjonalnie szaleć w jej głowie. Po chwili wyszła ponownie na ulicę i ruszyła w dalszą drogę. Nieważne dokąd, aby tylko znaleźć się jak najdalej od domu, od tego piekła, jakie jej zgotował mąż. Zaczął padać rzęsisty deszcz. Mimo to Dominika szła uparcie przed siebie, przeciskając się przez tłum przechodniów, kryjących się pod ociekającymi parasolami. Nie zwracała na nich uwagi. Traktowała ich jak szarą masę, przelewającą się obok niej niczym gęsty, mulisty potok. Nawet kiedy ktoś, raz czy drugi, potrącał ją nieopatrznie ramieniem, nie reagowała złością, nie czuła najmniejszej nawet niechęci. Zdawała się tego nie zauważać. Była skoncentrowana na sobie, na swoich problemach, na życiu, które obchodziło się z nią podobnie jak ten mętny ludzki potok, płynący obok niej, na dodatek w przeciwnym kierunku.

Po godzinie znalazła się na dworcu kolejowym. Widok podróżnych, poruszających się w różnych kierunkach, także nie robił na niej wrażenia. Wszystko, co ją otaczało, było jej obojętne, jakby tego nie dostrzegała. Jednak ona sama, swoim intrygującym wyglądem, wywoływała spore zainteresowanie wśród mijających ją osób. Ludzie, widząc przemokniętą do ostatniej nitki kobietę, jej posklejane, ociekające deszczem strąki włosów, na dodatek w przeciwsłonecznych okularach, wykazywali co najmniej zdziwienie, jeśli nie zaniepokojenie. Była w opłakanym stanie, choć ona sama nie zdawała sobie z tego sprawy.

Bezwiednie, niemal instynktownie przeciskała się przez tłum, idąc lunatycznym krokiem w kierunku podziemnego pasażu, prowadzącego na perony. Potrącona przez biegnącego na oślep mężczyznę w kapeluszu, skręciła bezwolnie w stronę szerokich schodów. Niczym źle zaprogramowany robot. Nie bez trudu, wlokąc za sobą coraz cięższą torbę, weszła na zupełnie przypadkowy peron. Był niemal pusty. Wprawdzie stał tu jakiś pociąg, ale pasażerowie najwyraźniej wsiedli już do wagonów i zajęli miejsca w przedziałach.

Nieopodal, obok uchylonych drzwi wagonu drugiej klasy stała młoda para i czule żegnała się przed rozstaniem. Ten sielankowy obrazek przykuł na chwilę uwagę Dominiki. Spojrzała na zakochanych z uczuciem nostalgii, przywołując z pamięci wspomnienie z lat swojej młodości. W podobny sposób rozstawała się niegdyś z Wiktorem, wyjeżdżającym do swojej nowo otwartej, wrocławskiej firmy.

Z zamyślenia wyrwał ją tubalny głos konduktora, który donośnym okrzykiem upraszał pasażerów o wsiadanie i zamykanie drzwi wagonów. Po czym padła komenda „odjazd”, a ostry dźwięk gwizdka rozniósł się echem peronie.

Reagując impulsywnie na słowa kolejarza, chwyciła za klamkę drzwi znajdujących się obok niej i w ostatniej niemal chwili wskoczyła do środka. Ledwie zdążyła zamknąć je za sobą, lokomotywa szarpnęła wagonami i pociąg ruszył z miejsca.

W tym samym momencie Dominika doznała uczucia ulgi. Miała wrażenie, że jakiś ogromny ciężar spadł jej z pleców. W jednej chwili poczuła się lekka i wolna.

Nie zastanawiała się, dokąd jedzie pociąg ani co się z nią stanie w bliżej nieokreślonej przyszłości. Zdając się na zrządzenie losu, podświadomie wierzyła, że wszystko się jakoś ułoży, że przecież gorzej już być nie może. Otuchy dodawało jej poczucie dobrze spełnionego obowiązku, nie tylko wobec siebie. Dotykając z czułością brzucha, pomyślała o dziecku, które od jakiegoś czasu nosiła pod sercem.

Znajdę Cię Wszędzie

Подняться наверх