Читать книгу Jak zdrowo i pięknie żyć, czyli ekoporadnik - Kinga Rusin - Страница 8

Оглавление

PRZEBUDZENIE

Początek świadomego życia

Taniec z gwiazdami

Każdy dzień zaczynałam od półkilogramowego sernika w jednej z sieciówek pod Egurrola Dance Studio. Ćwiczyłam do Tańca z gwiazdami po dwanaście godzin dziennie, chudłam w oczach, więc uznałam, że na sernik, zapewne składający się głównie z chemikaliów, mogę sobie pozwolić. Oczywiście, że mi mówili, że przy tak intensywnym wysiłku warto uzupełnić zapasy białka, przynosili jakieś wstrętne w smaku odżywki, ale ja wolałam sernik.

Podczas intensywnego treningu poczułam, że tracę siły, i zachciało mi się wafelka. Pysznego słodkiego wafelka, który popiłam gazowanym, słodzonym napojem, wiadomo jakim. I tańczę dalej. W pewnym momencie poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod stóp – i koniec z pamięcią. Obudziłam się już pod kroplówką, wokół lekarze, szpital.

Spytali, co jadłam, więc wyrecytowałam:

– Sernik, wafelek, napój gazowany…

– Rozumie pani, że zaaplikowała sobie na czczo niewyobrażalną ilość cukru? To są szybko uwalniające się węglowodany, ten poziom cukru gwałtownie spadł i stąd to omdlenie.

– Ja nie mdleję – protestowałam słabo i całkowicie bez sensu.

Wtedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z tego, że inaczej odżywiamy się przy trybie życia kanapowym, inaczej ćwicząc dorywczo, a inaczej, gdy intensywnie trenujemy po kilka godzin dziennie. Przejęłam się? Skąd. Kilkanaście kilogramów zgubione podczas Tańca z gwiazdami wróciło za pośrednictwem przepysznej carbonary i odrabiania wszystkich posiłków, na które nie miałam czasu, trenując.

Centrum Medycyny Holistycznej

Kiedy okazało się, że mam problemy z tarczycą, poza konwencjonalną medycyną postanowiłam spróbować holistycznej. Przyjaciółka poleciła mi klinikę i umówiłam się na spotkanie. Trwało półtorej godziny. Lekarz pytał mnie o wszystko, dywagował, filozofował, mieszał fizjologię z psychologią, pytał o to, czy marzną mi ręce i czy lepiej czuję się rano czy wieczorem. Potem było badanie krwi, testy, wreszcie kuracja: odcinamy mąkę i cukier.

– Poza kawą i herbatą, jak rozumiem? – dopytałam, bo nie wyobrażałam sobie poranka bez latte słodzonej dwiema łyżeczkami cukru.

– Rezygnujemy całkowicie – rozczarował mnie lekarz. – Dostanie pani silne ziołowe preparaty przeciwgrzybicze, nie będziemy dokarmiać grzybów cukrem, bo to lubią najbardziej.

To się zdarzyło tuż przez Bożym Narodzeniem. Tłumaczenie mamie, że w te święta nie tknę uszek ani pierogów, ani serniczka, ani makowca, było naprawdę sporym wyzwaniem.

Po kilku dniach zauważyłam, że wszystko zaczyna smakować inaczej. Pomidor na przykład. Stał się aromatyczny, słodki. Albo marchew. Marchewką można by słodzić herbatę. Nie wspomnę o owocach, a zwłaszcza suszonych.


Podczas treningów do Tańca z Gwiazdami marzyłam o tym, żeby ktoś zabrał z sali lustra, żebym nie musiała patrzeć na swoje niezgrabne, kanciaste ruchy, na niedoskonałości figury. „Broda do góry – upominał mnie Stefano Terrazzino. – Patrz przed siebie, podnieś oczy”.

Po tygodniach treningów ciało zaczęło się zmieniać. Zeszczuplałam, efekty wielu godzin prób zaowocowały lekkością ruchów. Znalazłam się w nie swoim świecie. W świecie ludzi, dla których ciało jest narzędziem pracy, poświęcają mu więc wiele uwagi i energii. „Chodzisz na masaże? Jakich kremów używasz?” – pytały dziewczyny. Wstyd się przyznać, ale do trzydziestego roku życia uważałam kremy za zbytek, dowód próżności. Uznawałam, że nie warto poświęcać sobie zbyt wiele uwagi, jest tyle ważniejszych spraw. Nie malowałam się, włosy najchętniej wiązałam w kucyk... A potem ten taniec. Zmaganie się z własnym ciałem, które niechętnie się uczy. No i makijaże sceniczne – skok na głęboką wodę.

Stefano namówił mnie, żebym poszła z nimi do klubu potańczyć. Nie trenować, tylko dla czystej przyjemności. Nawet nie wiedziałam, jak się do tego klubu ubrać, włożyłam więc dżinsy.

Co oni wyprawiali na parkiecie! Wygłupiali się, podrzucali – szał, amok, czyste szczęście. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że to ja głupio wyglądam, stojąc jak kołek obok. I ruszyłam na parkiet.


W pewnym momencie przestało mi to sprawiać przyjemność, a zaczęło męczyć. Budziłam się rano i z ociąganiem opuszczałam łóżko. Owszem, zmuszałam się do biegania, ale byłam potem strasznie zmęczona. Raz sobie odpuściłam, drugi raz darowałam i zaczął mnie boleć kręgosłup. Potrzebowałam rehabilitacji. Zauważyłam też, że wysuszyła mi się skóra, chociaż używałam dobrych kosmetyków i piłam tyle, ile powinnam. Siły traciłam około piątej po południu. Ani poczytać nie dawałam rady, ani nic sensownego zrobić. Oglądałam filmy, nie bardzo potem pamiętając, co się działo na ekranie. Zaczęło się bieganie po lekarzach. Zrobiłam podstawowe testy – i nic. W końcu moja przyjaciółka ginekolog zapytała mnie, czy badałam tarczycę. Zrobiłam to. Diagnoza brzmiała: choroba Hashimoto.

Poza tradycyjną medycyną postanowiłam się wesprzeć niekonwencjonalną. Polecono mi klinikę holistyczną i leczenie zaczęłam od diety, a raczej od zakazów. Mniej kaszy jaglanej, którą uwielbiam; ograniczenie kapustnych (jak można żyć bez brokułów i brukselki?). Odkrywcze dla mnie było to, że aby być zdrowym, trzeba odmówić sobie jedzenia powszechnie uważanego za źródło wszelkiego dobra. Od wielu lat przyjmuję hormony tarczycy, wróciłam do zdrowia, do sportu i do normalnego dla mnie rytmu życia. Dzisiaj jadam już i kaszę jaglaną, i kapustne, ale w ograniczonych ilościach.


To było dziesięć lat temu; od tej pory nie jadam cukru. Jeśli chrupię ciastka, to dosładzane daktylami, ewentualnie stewią albo ksylitolem. Najlepsze są ciasteczka owsiane, które piekę sama, dodając do nich mielone daktyle.

Na cukrze i mące się nie skończyło. Lekarz kazał mi pozbyć się z domu wszelkich napojów gazowanych, wszystkiego, co ma dodatek antypoślizgowy R10, wędlin, jeśli są produkowane z dodatkiem saletry, zapasów mąki oraz mleka UHT. Kazał kupować świeże. Skąd wziąć w mieście świeże mleko? Poza tym, ono jakoś tak dziwnie pachnie… mlekiem. W końcu po przeczytaniu książki Mleko – cichy morderca zrezygnowałam z niego w ogóle. Ludzie, którzy radykalnie zmieniają swoje nawyki żywieniowe i zaczynają świadomie karmić swój organizm, mówią często, że mleko to kolejna „biała śmierć” po mące, soli i cukrze. Czy mają rację? Nie jestem radykałem, ale coś w tym jest. Tak czy inaczej żadna z tych rzeczy nie jest nam do życia niezbędna i na pewno można się bez nich obyć, a przynajmniej znacznie ograniczyć ich spożycie. Dzisiaj piję tylko mleko roślinne, nie jadam żółtych serów, zdarza mi się natomiast wypić kefir.

Na początku jednak, zgodnie z zaleceniem lekarza znalazłam „prawdziwe” mleko pod Warszawą. Robiłam z niego serwatki i sery. Tak, sery. Wisiały przywiązane do kranu nad zlewem w gazie. Lekarz mi wytłumaczył, że na etapie oczyszczania organizmu pewne kultury bakterii są niezbędne.

Jak zdrowo i pięknie żyć, czyli ekoporadnik

Подняться наверх