Читать книгу Willa pod kasztanem - Krystyna Mirek - Страница 6

ROZDZIAŁ 3

Оглавление

Warszawa to miasto o wielu obliczach. Przygarnia pod swoje skrzydła przybyszów z różnych stron, a oni wnoszą ze sobą nowe poglądy, spojrzenia na świat, style życia i ubierania. To miasto polityków, celebrytów, barwnych postaci i skandalistów. Nie tak łatwo się wyróżnić i nawet sławne osoby muszą się nieźle postarać, czasem zapłacić drogiemu styliście, by się choć trochę dać zauważyć.

Patrycja Nowak osiągała ten efekt bez najmniejszego problemu.

Szła właśnie chodnikiem i nie było człowieka, który by się za nią nie obejrzał.

Rzuciła nieżyczliwe spojrzenie gromadce przechodzących obok niej nastolatek. Miała świadomość, jak wygląda. Stylizowała się w ten sposób od lat. Jej ubranie, makijaż i zachowanie wywoływały fale krytyki, ale nie zamierzała się tym przejmować. Krótkie, obcisłe, błyszczące spódnice, bluzeczki jak z młodszej siostry, wysokie lakierowane kozaki noszone czasem nawet w lecie, włosy farbowane na platynowy blond i mocny makijaż to były jej znaki rozpoznawcze. O ile jeszcze, kiedy była młodsza, ten styl eksponował jej wyjątkowo zgrabną figurę i piękną twarz, której nie była w stanie zniszczyć nawet gruba warstwa kosmetyków, o tyle teraz, mocno po czterdziestce, osiągała w ten sposób jedynie dość żałosny efekt.

Miała tego świadomość, ale było jej wszystko jedno. Od lat. Posłała dziewczynom wyzywające spojrzenie i wypięła do przodu kształtny biust. Ciekawe, ile z nich będzie się mogło takim pochwalić w tym wieku i po ciąży?

No właśnie – westchnęła, a w twardej skorupie, którą była trwale otoczona, by chronić się przed światem i wszelkim jego złem, pojawiło się maleńkie okienko. Weszło przez nie natychmiast cierpienie. Serce Patrycji ścisnęło się boleśnie z tęsknoty za córką.

Weszła szybko do bloku i trzasnęła solidnymi metalowymi drzwiami, ostentacyjnie ignorując tym samym powieszoną na tablicy ogłoszeń prośbę mieszkańców parteru o prawo do spokoju. Wzruszyła tylko ramionami. Stosunki z sąsiadami miała tak złe, że nic nie mogło ich jeszcze bardziej pogorszyć. Nikt jej tutaj nie szanował ani nie lubił.

Tolerowali ją jakoś, czasem nawet się odzywali uprzejmie, bywało, że udzielali pomocy, ale wszystko to wyłącznie ze względu na Biankę. Ją wszyscy lubili i wspierali na każdym kroku.

Patrycja stanęła pod drzwiami mieszkania i westchnęła po raz kolejny. Znów dotarła do źródła swojego zmartwienia. Tęskniła za córką, a nie miała odwagi powiedzieć tego wprost. Nie była tak głupia, jak wszyscy tutaj sądzili. Wiedziała, że jako matka zawiodła i nie ma prawa żądać, by dziecko natychmiast do niej wracało. A jednak każda kolejna wieść, że Bianka znów przedłuża pobyt w Krakowie, ściskała jej gardło strachem, że już nigdy córki nie zobaczy. Babcia Kalina zabierze ją na dobre.

Z górnego piętra zbiegał właśnie sąsiad. Nie ukłonił się nawet, pomny na zakaz żony, ale Patrycja była gotowa przysiąc, że gapił się na jej łydki. Powoli przekręciła klucz w zamku. Nie żałowała sąsiadowi tej garści porannej rozrywki. Jej i tak było wszystko jedno, nie dbała o opinię, romansu też nie szukała. Natomiast było prawdą obiektywną, że jej łydki mogły dostarczać przyjemnych doznań, co się miały marnować, niech sobie chłopina chociaż popatrzy.

Ona sama nie liczyła już na nic.

No właśnie. To zdanie powtarzane jak zaklęcie towarzyszyło jej przez całe dorosłe życie. Swego czasu zawiodła się na przyjaźni, miłości, szczerości i tak zwanych zasadach. Od tej pory żyła więc z upodobaniem wbrew nim, drażniąc wrażliwe społeczeństwo. Kobiety jej nie znosiły, a mężczyźni fascynowali się mimo wszystko. Jawnie lub w ukryciu. Widziała ich spojrzenia. Nie mieli dla niej tajemnic. Czytała z nich jak z książki kucharskiej dla nastolatków. Instrukcja obsługi napisana była dużymi literami, tłustym drukiem i w kilku prostych komendach. Wystarczyło opanować parę ruchów i był sposób na każdego.

Tylko że to także jej już nie interesowało. Swego czasu czerpała ze swojej urody garściami, ale teraz chciała już wyłącznie spokoju. I tęskniła za córką, choć nie miała odwagi przyznać się do tego.

Weszła do mieszkania i od progu uderzył ją panujący tam nieład. Odkąd Bianka wyjechała do tej okropnej, a jednocześnie ze wszech miar wspaniałej babci Kaliny, Patrycji nie chciało się nawet pozamiatać. Nie oznacza to, że przykładała się specjalnie do tych spraw, kiedy córka z nią mieszkała, ale teraz odpuściła na całego. Sprzątała wyłącznie łazienkę, bo lubiła w godnych warunkach dbać o urodę, i sprawdzała, czy jest jeszcze choć jeden kubek, w którym można by zaparzyć mocną, smolistą kawę. Jej jedynego wiernego przyjaciela, zawsze gotowego do wsparcia.

Więcej nie potrzebowała.

Tak to sobie tłumaczyła przez ostatnie lata. Wydawało jej się, że nieźle to wszystko poukładała. Ochroniła się przed cierpieniem, wycofując się z życia. Ale tęsknota za córką rosła, a wraz z nią wyrzuty sumienia.

Patrycja nie była sentymentalna. Zdarzało jej się soczyście zakląć. Powiedzieć komuś prawdę w oczy w kilku szczerych do bólu słowach. Trzeba też uczciwie przyznać, że miała na sumieniu niejedno ludzkie nieszczęście. Nie zawsze niechcący. Świadomie stała się twarda i szła przez życie niczym taran.

Ale teraz objęła się ramionami, weszła do pokoju córki i łzy stanęły jej w oczach. Nie miała skłonności do używania górnolotnych słów ani wyznawania uczuć, ale pomyślała, że Bianka jest światłem jej życia. Jedynym jasnym punktem.

Jasnym dosłownie, bo piękne, po słowiańsku pszeniczne włosy córki od dziecka wzbudzały podziw.

Ta dziewczyna mogłaby zrobić karierę – westchnęła matka i włożyła do szafy sporych rozmiarów ciepły sweter, który jej córka nosiła na zajęcia, zamiast jakiejś sukienki czy bluzki bardziej podkreślającej figurę.

Bianka różniła się od niej. Marnowała naturalne dary. Nie można było przewidzieć, jakimi drogami będą chodzić jej myśli. Co postanowi. Wiele razy zaskakiwała matkę swoimi decyzjami. Jak tą ostatnią, by święta spędzić w Krakowie. W prawdziwym gnieździe żmij. Ze swoim przyrodnim bratem, zapewne pełnym zadawnionego żalu, babcią Kaliną, która nigdy nie wybaczyła Patrycji rozbitego małżeństwa syna, i w niewielkiej odległości od cierpiącej, posągowej, idealnej, wspaniałej porzuconej żony ojca Bianki.

Jak można było w takim towarzystwie chcieć dobrowolnie spędzać święta? A jednak jej córka chciała. Co więcej, najwyraźniej nie mogła stamtąd wyjechać. Przekładała powrót już kilkakrotnie.

Co będzie, jeśli oni mi ją zabiorą? – Serce Patrycji skryte pod cienką błyszczącą tkaniną mocno się ścisnęło. – Zauroczą swoimi podstępnymi czarami. Ciastem, ogrodem, jakąś znaną z opowieści specjalną herbatą, domowym ciepłem i innymi okropnymi metodami, jakie babcia Kalina miała opanowane do perfekcji?

Jakże można było z nią konkurować?

Patrycja poddała się już na wstępie, dawno temu. Chciała się odróżnić, pokazać, że miłość to coś więcej niż pichcenie, pucowanie i te wszystkie niebywale nudne powtarzalne czynności domowe. Ona się do nich całkowicie zdystansowała i wydawało jej się, że udowodniła światu, że są zbędne. Udało jej się nawet bez tego jakimś cudem wychować zdrowe dziecko.

Może trochę smutne? – przyszło jej teraz do głowy.

Usiadła na kanapie córki i zawinęła się w jej koc. Pachniał Bianką. Zamknęła oczy. Bolało. Ale nie umiała z tego powodu zdobyć się na konkretne starania. Zadzwonić. Posprzątać. Zrobić jakieś zakupy. Może coś wyjaśnić? Czuła się z góry przegrana i to odbierało jej chęć do działania. Wręcz paraliżowało.

Gdyby nie Bianka, pewnie poddałaby się tym myślom. Miała jednak swoje światełko i to sprawiło, że gdzieś w głębi jej serca zaczęła się rodzić zmiana.

Willa pod kasztanem

Подняться наверх