Читать книгу Tylko jeden wieczór - Krystyna Mirek - Страница 7
ROZDZIAŁ 2
ОглавлениеBiuro powoli pustoszało. Nie tylko trzy pomieszczenia zajmowane przez Sylwię, lecz także pozostałe pokoje należące do innych firm. Prawników, specjalistów od rozliczeń podatkowych, agencji marketingowych i wziętych architektów. Cały przekrój zamożnej części społeczeństwa. Ceny czynszu były tutaj wysokie i to już w naturalny sposób selekcjonowało sąsiedztwo. Sylwia była dumna, że ma w tym miejscu swój azyl. Nie każda aktorka wynajmuje biuro, większość z nich do ról przygotowuje się w domu, a na wywiady umawia w kawiarniach na mieście. Ale ona chciała rozdzielić przestrzeń prywatną od zawodowej, poza tym zawsze marzyła, by mieć pracę w takim miejscu.
Przechadzać się w szpilkach po eleganckim biurowcu.
Teraz siedziała na wygodnej sofie, przed nią leżał scenariusz z kwestiami, których miała się nauczyć na jutro. Nie patrzyła jednak na niego. Spoglądała na przemian to na zegarek, to zaraz potem na drzwi. Czekała z coraz większą niecierpliwością. Było już sporo po siódmej, powinna wracać do domu, przygotować się do ważnego dnia. Może porozmawiać z rodziną? Jakoś tak pospiesznie wyszli, nawet z dziećmi nie zdążyła zamienić słowa.
Ale nie mogła teraz wyjść. Czuła, że jeśli zamknie za sobą drzwi biura, zaraz za progiem rozsypie się na milion kawałków. Wreszcie usłyszała na korytarzu charakterystyczne stukanie, dźwięk turkoczących kółeczek, brzęk wiaderka, po czym do jej gabinetu weszła pani Zosia. Sprzątaczka, której został już tylko rok do emerytury i wiele osób w biurowcu nie wyobrażało sobie, jak to będzie, gdy ona rzeczywiście odejdzie na dobre.
– Co tam, kwiatuszku? – Usłyszała Sylwia, kiedy tylko pani Zosia przekroczyła próg i wtaszczyła swój wózek wyposażony we wszystkie niezbędne akcesoria, by doprowadzić gabinet do stanu idealnej czystości. Tylko że tutaj nie było co robić. Wszystko błyszczało.
– Może pani usiądzie? – To była kwestia zarezerwowana na najpoważniejsze przypadki.
– O, widzę, że coś się stało. – Pani Zosia przygładziła siwe włosy, rozejrzała się czujnie wokół, czy aby nie trzeba czegoś posprzątać, a niczego nie znalazłszy, usiadła z prawdziwą ulgą. Bolały ją plecy i kolana. Westchnęła, po czym uśmiechnęła się ciepło.
Sylwia odetchnęła.
W rozmowach z panią Zosią obowiązywały jasne zasady. Czas należało szanować, bo pani Zosia była w pracy. Jeśli chciało się pogadać, należało wcześniej wszystko uporządkować. To było niewiarygodne zjawisko, jak wielu prezesów i zamożnych architektów samodzielnie sprzątało tutaj swoje biura, by mieć panią Zosię choć przez moment dla siebie. Trzymali nawet przenośne odkurzacze w szafach, byle tylko móc chwilkę pogawędzić.
Sylwia też osobiście starła kurze i wyczyściła parapety. Nie poprosiła o to Moniki. Nie każdy musiał wiedzieć o tej małej tajemnicy.
– Moja siostra wczoraj zmarła – powiedziała i dopiero teraz poczuła łzy pod powiekami. – Jutro odbędzie się pogrzeb.
– Rozumiem. – Pani Zosia położyła rękę na jej dłoni i uścisnęła ciepło. Pokiwała głową i spojrzała z życzliwością. Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund, ale wystarczało. Było jak spotkanie z dobrą kochającą mamą. Taką, która jest blisko. Zna problemy, wie, czym naprawdę się żyje, i jest życzliwa. Wystarczy jej jedno zdanie, by zrozumieć, o co chodzi. Sylwia nigdy nie doświadczyła ze strony mamy takiego wsparcia. Mama co prawda nie zaniedbywała jej w dzieciństwie, karmiła i zapewniała dach nad głową, ale kiedy tylko córki stały się trochę starsze, bardziej samodzielne, uznała, że jej rola się skończyła i zajęła się sobą.
Byłoby to naturalne, gdyby nie fakt, że zupełnie nie przygotowała swoich dzieci do życia. Odchowała tylko, a potem z ulgą, że ta męka się wreszcie skończyła, wypchnęła je w świat. I poszły dziewczynki, obie trochę na oślep, po omacku ucząc się reguł obowiązujących w dorosłym świecie, czasem na bardzo bolesnych błędach. A potem mama zmarła.
Sylwia całe życie tęskniła za prawdziwą matką. Taką, do której można się przytulić, ale też poradzić w ważnej sprawie.
Pani Zosia trochę ją zastępowała.
– Pomódl się za jej duszę i proś o przebaczenie – powiedziała.
– Ja? – Sylwię aż zatchnęło z oburzenia.
– Wiem, wiem, wszystko pamiętam, co mi opowiadałaś, dziecko. Siostra cię skrzywdziła. Ale śmierć kończy rachunki, konto się zeruje. Najlepsze, co możesz zrobić, to wybaczyć, inaczej będziesz ten bagaż nieść przez całe życie i tylko ciebie on obciąży.
Sylwia wstała. Łzy popłynęły jej po policzkach, czuła się ogromnie rozczarowana.
– Tyle godzin na panią czekałam – powiedziała. – Tak ładnie posprzątałam, nawet pod szafkami.
– Widzę. – Pani Zosia uśmiechnęła się. A jej pochwała to nie było byle co. Miała takie oko do kurzu, że potrafiła go dostrzec nawet tam, gdzie wzrok teoretycznie nie sięga.
– Liczyłam na kilka słów otuchy – pożaliła się Sylwia.
– Moja droga. Ja wiem, jak ci ciężko. Ale w życiu trzeba postępować właściwie, choć czasem to bardzo trudne. Tyle razy cię prosiłam, żebyś do niej poszła.
– Chciałam… ale nie zdążyłam.
– A co z dzieckiem? – Pani Zosia jak zawsze skupiła się na najważniejszym.
Sylwia milczała przez chwilę.
– Jest w hotelu pod dobrą opieką – powiedziała wreszcie. Przeczuwała, że dostanie za to po głowie.
– Bój się Boga! – zdumiała się kobieta. – Zostawiłaś ją samą w takiej sytuacji?!
– Nie samą. Jest z nią wykwalifikowana pani psycholog…
– Ale rodziny nie ma… – przerwała jej pani Zosia. Aż jej zaschło w gardle z oburzenia. Pracowała tutaj od pięciu lat, wdzięczna, że może doczekać do emerytury. Ludzie, których poznała, stanowili dla niej wielką zagadkę, nigdy wcześniej z takimi nie miała kontaktu. Nie umiała ukrywać swoich uczuć, a kiedy ktoś pytał, udzielała prawdziwych odpowiedzi, choć bała się, że kiedyś szef ją z tego powodu zwolni. Że w końcu ktoś się obrazi.
Ale ludzie lubili z nią rozmawiać. Była inna. Bezpretensjonalna, szczera i bystra. Umiała celnie komentować otaczającą ją rzeczywistość. Udzielać dobrych rad. Często nie umiała ugryźć się w język i mówiła, co myślała.
Dla niej było oczywiste, że kiedy ktoś bliski odchodzi, rodzina troskliwie zajmuje się tymi, którzy zostali z bólem w sercu. Nawet przez myśl by jej nie przeszło, żeby zostawić w takiej sytuacji siostrzenicę w hotelu. Pokręciła głową.
– Już dobrze. – Sylwia miała ochotę pocieszyć Zosię, tak bardzo starsza pani się zmartwiła. – Niech się pani tak nie przejmuje. Może to się jakoś samo ułoży? Ja przecież nie mogę teraz adoptować dziecka. Nie radzę sobie nawet ze swoimi.
– Wiem. – Pani Zosia pokiwała głową i znów pogładziła Sylwię po ramieniu. Miała ochotę ją przytulić jak własną córkę, ale nigdy nie przekraczała pewnych granic.
– Coś wymyślę – zaczęła szybko mówić Sylwia. – Mam dużo możliwości. Na szczęście też trochę pieniędzy, zapewnię Julce dobrą przyszłość, choć oczywiście nie zajmę się nią osobiście.
– Z pewnością coś wymyślisz. – Pani Zosia wstała. – Muszę iść dalej. To twoje życie i nikt nie podejmie za ciebie decyzji. Ale dobrze się zastanów, zanim cokolwiek postanowisz. To ważne. Jakoś tak czuję, że od tej chwili wszystko się zmieni.
Poszła i zabrała ze sobą swój ciepły uśmiech, zrozumienie oraz wsparcie, które kryło się nawet w słowach napomnienia. Zamknęła za sobą drzwi, a Sylwia odniosła wrażenie, jakby zgasło światło.