Читать книгу My, dzieci komunistów - Krystyna Naszkowska - Страница 12
ОглавлениеDobry człowiek, który czynił złe rzeczy
Dlaczego Aleksandra Jasińska, a nie Aleksandra Bierut?
Kiedy się urodziłam, moi rodzice używali pseudonimów, a nie swoich prawdziwych nazwisk. To było w Moskwie, w czerwcu 1932 roku. Ojciec miał pseudonim Iwaniuk, a matka Małgorzata Fornalska miała w dokumentach nazwisko Jasińska. Zostałam więc zarejestrowana jako Jasińska. Po wojnie ojciec załatwił mi metrykę na nazwisko Jasińska-Bierutówna. Ale sam mówił, że będę się czuła swobodniej, jeśli nie będę używała jego nazwiska. I rzeczywiście tak było. W szkole podstawowej, do której poszłam w Lublinie w 1944 roku, nikt specjalnie nie zwracał na mnie uwagi. Traktowano mnie całkiem normalnie, jak wszystkie inne dzieci. Natomiast kiedy rok później przeniosłam się do Warszawy, w szkole rozniosło się już, że jestem córką Bieruta. I tu zaczęto na mnie patrzeć jak na jakąś osobliwość, budziłam sensację. Do tego stopnia to było krępujące, że przestałam wychodzić na przerwę na korytarz, bo wszyscy mnie sobie pokazywali. Siedziałam w klasie, a tłumek głów zaglądał przez drzwi. Ale po jakimś czasie wszyscy się przyzwyczaili.
Były z tego jakieś nieprzyjemności? Albo przeciwnie?
Właściwie nie. Do gimnazjum poszłam w 1945 roku; wtedy było połączone męskie gimnazjum im. Reytana z żeńskim im. Żmichowskiej w jednym budynku. W mojej klasie była cała grupa dzieci komunistów. Irka Kozłowska, Renata Buczkówna, Majka Motyl. Myśmy na początku trzymały się razem, czasem nuciłyśmy rosyjskie piosenki. Ale pewnego dnia jedna z koleżanek z klasy napisała mi na kartce, żebyśmy lepiej nie śpiewały tych piosenek, bo choć są bardzo ładne, to po naszym wyjściu z klasy uczniowie rzucają nieprzychylne dla władzy komentarze. I przestałyśmy. Ale wobec mnie nigdy nie było żadnych wrogich komentarzy ani odzywek.
Dobra znajomość rosyjskiego skąd się wzięła?
To właściwie był na równi z polskim język, jakim mówiłam w pierwszych latach życia, kiedy byłam w Rosji. Mój pierwszy dom, jaki pamiętam, to był pokój w hotelu Lux przy ul. Gorkiego w Moskwie. Tam mieszkałam od urodzenia do 1937 roku z babcią, mamą mojej mamy. Z luksusem niewiele miał wspólnego. Miałyśmy pokój z umywalką. Toalety i łazienka były wspólne, na korytarzu. Kuchnia też była wspólna.
A rodzice?
Ojciec wyjechał do Polski, kiedy miałam trzy miesiące, matka – kiedy miałam półtora roku. Z tego okresu ich, oczywiście, nie pamiętam. Wiem z autobiografii matki, że pojechała, żeby z polecenia krajowego kierownictwa Komunistycznej Partii Polski prowadzić pracę partyjną w okręgach wiejskich w Polsce. Na początku 1935 roku została uwięziona, lecz z braku dowodów była zwolniona przed sądem za kaucją. Potem w sierpniu 1936 roku ponownie ją aresztowano, śledztwo się ciągnęło ponad trzy lata i przesiedziała ten czas bez wyroku w więzieniu na oddziale Pawiaka – Serbii aż do początków II wojny światowej we wrześniu 1939 roku. Ojciec po wyjeździe do Polski wkrótce został sekretarzem Komitetu Okręgowego KPP w Łodzi, a w styczniu 1933 roku objął kierownictwo Komitetu Centralnego Czerwonej Pomocy. To była polska sekcja MOPR, czyli Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom. MOPR zajmował się organizowaniem pomocy materialnej i prawnej więźniom politycznym i ich rodzinom, nawiązywaniem kontaktów z więźniami, dostarczaniem im książek i prasy, walką o ich prawa. Ojciec przyciągnął do współpracy z tą organizacją działaczy społecznych i politycznych spoza kręgów komunistycznych, m.in. Stefanię Sempołowską, Irenę Kosmowską, Esterę Stróżecką, Antoninę Sokolicz. W grudniu 1933 roku został aresztowany za przynależność do partii komunistycznej i przesiedział w więzieniach do grudnia 1938 roku, kiedy zwolniono go na mocy amnestii.
Jak rodzice się poznali?
Ojciec mi opowiadał, że poznał mamę w Moskwie; oboje zostali tam skierowani na studia do Międzynarodowej Szkoły Leninowskiej. Mama z pewnym opóźnieniem dołączyła do grupy studiującej „Kapitał” Marksa, reszta grupy była już zaawansowana. I ojciec pomagał jej w nadrabianiu zaległości. Później często żartował, że jestem jego procentem od kapitału.
Zostawili dziecko, bo partia była ważniejsza?
Zawsze trochę irytuje mnie takie stawianie sprawy. Przecież teraz ludzie idą do pracy, a często wyjeżdżają też za granicę i nikogo to nie bulwersuje. A wtedy dla moich rodziców partia to była nie tylko praca, to było ich powołanie, ich misja życiowa. Uzgodnili z babcią, że ona zajmie się moim wychowaniem. Zobaczyłam ich dopiero w 1940 roku, gdy ukończyłam osiem lat.
Można to zrozumieć, wytłumaczyć?
Tak, ja to rozumiem. I nigdy nie miałam poczucia, że zostałam porzucona, że byłam niekochana. Przeciwnie, zawsze czułam się kochana, babcia mnie bardzo kochała, i zawsze mi mówiła, że rodzice mnie bardzo kochają. I ja to czułam. Znałam opowieści innych osób o tym, że mama zawsze trzymała przy sobie moje zdjęcie i wszystkim pokazywała. A ojciec, kiedy znalazł się ponownie w Rosji, przyjechał do mnie bez biletu, bez paszportu, by mnie zobaczyć. Ja naprawdę miałam poczucie, że oni walczyli o zmianę świata z myślą o lepszej przyszłości także właśnie dla mnie.
Cała rodzina matki była bardzo skomunizowana.
Babcia w 1918 roku wstąpiła do Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy, a potem KPP, gdy była w Rosji, w czasie rewolucji. Miała sześcioro dzieci, czterech synów i dwie córki. Tylko najstarszy Franciszek nie należał do partii komunistycznej. W czasie wojny był młynarzem w Radomskiem; w 1944 roku zginął w Gross-Rosen. Ciocia Feliksa, której mąż i dziecko zginęli w czasie rewolucji w Rosji, pracowała w Kominternie. Przyjechała do Moskwy, uczyła się w tak zwanym Komunistycznym Uniwersytecie Narodów Zachodu. Bardzo często pomieszkiwała razem z babcią i ze mną. Wujek Olek mieszkał w Moskwie, pozostali dwaj wujowie – Staś i Leon – w Mińsku.
Pamiętam, jak pewnej nocy coś mnie przebudziło, miałam wtedy cztery lata. Obudziłam się i zobaczyłam ciocię Felę i wujka Olesia w paltach, otoczonych przez obcych mężczyzn w mundurach. Inni ludzie w mundurach przeszukiwali nasz pokój, musiałam wstać z łóżeczka, żeby mogli do niego zajrzeć. Nie mogłam zrozumieć, czego szukają, ale kiedy obudziłam się następnego dnia, zobaczyłam leżące w kącie pokoju wszystkie moje zabawki, które gdzieś mi się wcześniej zawieruszyły. Ucieszyłam się i podbiegłam do babci, wołając: „Popatrz, znalazły się wreszcie te moje zabawki!”. Wtedy zobaczyłam, że babcia jest jakaś dziwna, ma zmienioną twarz, jest zapłakana i wcale nie cieszy się razem ze mną. Znacznie później dowiedziałam się, że tej nocy, z 15 na 16 grudnia 1936 roku moja ciocia Feliksa i wujek Aleksander Fornalscy zostali aresztowani przez NKWD. Pozostałych synów babci – Leona i Stanisława Fornalskich – aresztowano w Mińsku rok później, w końcu 1937. Ja oczywiście, kiedy to się działo, nie wiedziałam, co znaczą słowa „partia” i „komuniści”, choć zapewne musiałam je słyszeć.
Co im zarzucono?
Szpiegostwo na rzecz Polski. Feliksa została skazana na dziesięć lat łagru w Magadanie na Kołymie za rzekomą przynależność do Polskiej Organizacji Wojskowej i trockizm. Zobaczyłam ją po około dziewięciu latach, na wiosnę 1945 roku, gdy po wojnie wróciła do Warszawy, zwolniona przed czasem dzięki zabiegom mojego ojca. Wujów skazano na kary śmierci, o czym wtedy z babcią nie miałyśmy pojęcia. Informacje o nich znalazłam po latach na opracowanej przez organizację „Memoriał” liście ofiar terroru politycznego w ZSRR. Wujek Aleksander „aresztowany 16 grudnia 1936 r. Skazany 22 sierpnia 1937 roku. Oskarżony o udział w szpiegowsko-terrorystycznej organizacji. Rozstrzelany 22 sierpnia 1937 roku. Miejsce pochowania: Moskwa, cmentarz Donski”. Podobnie o pozostałych: agent wywiadu i szpiegostwo na rzecz Polski. Obaj wujowie z Mińska zostali rozstrzelani tego samego dnia: 8 stycznia 1938 roku. Wszystkim im wpisano jako przynależność partyjną WKP(b), czyli Wszechzwiązkowa Komunistyczna Partia (bolszewików), o faktycznej przynależności do Komunistycznej Partii Polski, rozwiązanej przez Komintern w 1938 roku, nie ma wzmianki przy żadnym nazwisku na całej liście rozstrzelanych polskich komunistów. Wszyscy zostali zrehabilitowani w 1955 roku.
Jak babcia zareagowała na aresztowanie swoich dzieci?
Zaczęły się wędrówki na Łubiankę. Kiedy brała jakąś paczkę i mówiła: „idziemy na Kuznieckij Most”, oznaczało to, że staniemy w długiej kolejce ludzi z pakunkami, przesuwającej się wolno w kierunku ul. Łubianki, gdzie w budynku NKWD przyjmowano paczki dla aresztowanych. Ona była w kolejce, a ja biegałam wzdłuż i liczyłam stojących ludzi. Tak uczyłam się liczyć. Pamiętam, jak kiedyś doszłyśmy do okienka, a kobieta z tego okienka spojrzała na jakąś listę, rozejrzała się wokół i szybko oddała babci paczkę, mówiąc: „zabieri eto, im eto nie nużno, a wam prigodtsa… I nieczewo uże siuda prichodit’”, czyli: „zabierz to, im to niepotrzebne, a wam się przyda… I nie ma tu już po co przychodzić”. Ale babcia nie chciała przyjąć do wiadomości, że jej dzieci nie żyją, przeciwnie, po tych słowach tylko nabrała przekonania, że wkrótce zostaną uwolnione.
Jedyna właściwie wiadomość, jaką miałyśmy, była taka, że oni zostali aresztowani, z tym że tylko ciocia miała prawo do korespondencji, wujowie nie. Babcia oczywiście nie miała pojęcia, że brak prawa korespondencji oznacza po prostu wyrok śmierci. Do końca życia wierzyła, że oni się odnajdą. Nawet kiedy zostali zrehabilitowani jako niesłusznie straceni, nadal nie pogodziła się z ich śmiercią.
Jak to wpłynęło na rodzinę? Mama, babcia, ciotka nie zmieniły swojego podejścia do komunizmu?
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.