Читать книгу Muza Koszmarów. Strange the Dreamer. Tom 2 - Laini Taylor - Страница 7
3
Potargana dziewczynka o oczach przypominających pancerzyk żuka
ОглавлениеZeszłej nocy mesarthimowa cytadela niemal spadła z nieba. Gdyby tak się stało, zmiażdżyłaby znajdujące się pod nią miasto Szloch. Jeśli ktokolwiek przeżyłby uderzenie, pochłonęłyby go wody podziemnej rzeki, która wytrysnęłaby na ulice. Nic z tego się jednak nie zdarzyło, bo komuś udało się zapobiec katastrofie, nie bacząc na fakty, na to, że owa cytadela miała setki metrów wysokości, wykuto ją z obcego metalu i za pośrednictwem boskiego umysłu nadano jej postać anioła. Złapał ją Lazlo, Lazlo Strange, faranji, marzyciel, który na swój sposób sam był bogiem. Powstrzymał upadek cytadeli i choć mogli zginąć wszyscy, zginęła jedynie Sarai.
Chociaż nie, to nie do końca prawda, zginął również eksplozjasta, lecz jego śmierć można określić mianem poetyckiej sprawiedliwości. Sarai zaś miała po prostu pecha. Stała akurat na tarasie – wyciągniętej dłoni gigantycznego serafina – kiedy budowla się przechyliła, zachwiała, dziewczyna nie miała się czego przytrzymać. Ześlizgnęła się – jedwab na mesartjum – po gładkim niebieskim metalu aż za krawędź.
Spadła, oddała życie. Można by pomyśleć, że nastał dla niej kres koszmaru, ale nie. Ona przemijała, co okazało się znacznie gorsze od śmierci. Dusze zmarłych nie gasły, kiedy iskra życia opuszczała ciało. Wypływały tylko i powolnie się rozpraszały. Jeśli przeżyło się długie lata, było się zmęczonym i gotowym na tę chwilę, wtedy przyjmowało się to ze spokojem. Ale Sarai nie była ani trochę gotowa i poczuła, jakby się rozpuszczała, jakby stała się kroplą krwi wpuszczoną do wody albo kulką gradu na ciepłym, różowym języku. Świat próbował ją rozpuścić, roztopić, przyjąć do siebie.
I… coś ją zatrzymało.
Tym czymś okazała się, oczywiście, Minya.
Dziewczynka była potężniejsza niż ssące usta świata, wyrywała dusze prosto z jego gardzieli, kiedy ten zamierzał je przełknąć. Wyciągnęła Sarai. Uratowała ją. Taki bowiem dar, jako boska progenitura, miała Minya: potrafiła łapać dusze niedawno zmarłych i powstrzymać je przed tym swoistym rozpuszczeniem. Cóż, to może raczej połówka tego daru, lecz radując się niespodziewanym wybawieniem, Sarai nie myślała o tej drugiej. Odchodziła, samotna i bezradna, przemijała, i nagle, ot tak, była znowu sobą, stała w ogrodzie cytadeli. Pierwsze, co zobaczyła nowymi oczyma, to Minya, a pierwsze, co zrobiła nowymi ramionami, to objęcie dziewczynki. Fala ulgi, jaka na nią spłynęła, przysłoniła też przypomnienie konfliktu, jaki niedawno między nimi rozgorzał.
– Dziękuję – wyszeptała, rozemocjonowana.
Minya nie odwzajemniła uścisku, ale Sarai ledwie to zauważyła. Liczyła się jedynie ulga. Jeszcze przed chwilą odpływała ku nicości, a teraz na powrót była prawdziwa, materialna, sprowadzono ją do domu. Nieraz marzyła, aby uciec z tego miejsca, tymczasem znalazła tu schronienie. Rozejrzała się i ujrzała wszystkich: Ruby, Jaskółkę, Ferala, obie Ellen, niektóre znajome duchy i…
Lazlo.
Lazlo też tu był, cudowny i błękitny, z wiedźmowym światłem bijącym z oczu.
Sarai poczuła oszołomienie. Zupełnie jakby odetchnęła ciemnością, a z wydechem jej usta opuściła pieśń. Była martwa, lecz i radosna jak muzyka. Uratowano ją, drżała. Podleciała do niego. Złapał ją. Jego twarz zapłonęła żarem miłości. Po policzkach spłynęły mu łzy, a ona spijała je pocałunkami. Jej uśmiechnięte usta zetknęły się z jego wargami.
Była duchem, a on bogiem, całowali się, jakby utracili swój sen po to, aby go znowu odnaleźć.
Usta Lazla musnęły bark Sarai, zahaczając o cienkie ramiączko jej koszuli nocnej. W to miejsce pocałował ją także podczas ostatniego dzielonego przez nich snu, gdy przytulał się do niej delikatnie jak pierze czy puch, a ciepło rozlewało się po nich niczym światłość. Było to zaledwie ostatniej nocy. Całował wtedy jej wyśnione ramię, a teraz dotykał skóry ducha.
Nachyliła się, aby wyszeptać mu coś do ucha. Niosła na ustach najsłodsze słowa, których jeszcze nie mieli szansy do siebie wypowiedzieć. Posiadali tak niewiele czasu, nie chciała zmarnować nawet sekundy. Lecz słowa, które wyszły z jej ust, nie były słodkie… Nie należały do niej.
Druga połówka daru Minyi… Owszem, dziewczynka wyłapywała dusze i pozwalała im pozostać na tym świecie. Nadawała im formę. Zwracała materię. Zatrzymywała rozpuszczanie.
Ale także całkowicie je kontrolowała.
– Zabawimy się – powiedziała Sarai głosem, który nie brzmiał jak jej głos, był pełen słodyczy, ale i cierpkości, niczym nóż, z którego ostrza spływa lukier. – A ja potrafię się bawić. Zobaczysz.
Sarai próbowała to powstrzymać, lecz nie potrafiła. Jej usta, język, głos nie należały już do niej.
– Jest tylko jedna. Zrobisz wszystko, co każę, albo wypuszczę jej duszę. Co ty na to?
„Zrobisz wszystko, co każę”.
„Albo wypuszczę jej duszę”.
Czuła, jak ciało Lazla tężeje. Odchylił się, aby spojrzeć jej w twarz. Z oczu zniknęły mu wiedźmowe światła, a zagościł w nich lęk, który był odbiciem jej lęku wywołanego zastaną rzeczywistością.
Sarai stała się duchem, naczyniem Minyi, dziewczynka dostrzegła swoją szansę i wykorzystała ją. Lazlo kochał Sarai, a Minya trzymała sznureczek, do którego przytroczona została jej dusza, zatem miała na uwięzi również i Lazla.
– Kiwnij głową, jeśli zrozumiałeś – powiedziała.
Lazlo zrozumiał.
– Nie – powiedziała Sarai, a w słowie tym pobrzmiewały lęk i niepokój.
Czuła, jakby udało jej się wyrwać swój głos z rąk Minyi, lecz prędko pojęła, że to dziewczynka pozwoliła jej na przemówienie, że wszystko, co od tej pory zrobi, zrobi dlatego, że tamta jej na to zezwoli bądź ją do tego przymusi. Dobrzy bogowie! Przysięgła przecież, że nigdy już nie ugnie się przed zwichrowanymi pomysłami Minyi, a teraz stała się jej niewolnicą.
Znajdowali się w ogrodzie cytadeli, pośród cichego kwiecia, rzędów śliw i wstęg metalu, które Lazlo zerwał ze ścian budowli, chcąc powstrzymać atak duchów Minyi. Przechwycił tym samym dzierżoną przez nich broń. Za tą swoistą palisadą nadal unosiło się kilkanaście zjaw.
Ruby, Jaskółka i Feral nadal tulili się do siebie przy poręczy tarasu. Rasalas, bestia z metalu, stał niemal nieruchomo, jedynie jego potężna pierś unosiła się i opadała, wydawało się, że pozostałe części jego ciała również żyją, choć trwały w idealnej ciszy. Ponad nimi zataczał na niebie kręgi wspaniały biały orzeł zwany Zjawą. Na samym środku ogrodu, pod dachem altanki, leżały błękit i róż, cynamon i krwista czerwień zwłok Sarai, a nad nimi stali naprzeciwko siebie Minya oraz Sarai i Lazlo.
Dziewczynka wydawała się drobniutka w swym niepasującym do przeżytych lat ciele, zwisały z niej strzępy ubrań, które nosiła jeszcze od przedszkola. Twarz miała zaokrągloną i pucułowatą, jak to u dziecka, a jej duże, ciemne oczy żarzyły się tryumfalną złośliwością. Choć tylko ten żar równoważył niepozorność całej reszty jej osoby – kruchej i umorusanej – jakimś sposobem biła od niej potęga. Ba, coś gorszego: złowieszcze przeświadczenie o swej nieomylności, która była jej jedynym prawem i wyznaniem.
– Minyo – zaczęła Sarai, choć miała mętlik w głowie od tego, co się jej przydarzyło, poczynając od śmierci aż do uzyskanej przez Lazla mocy, a także i tego, co już znała, nienawiści i strachu, które zawsze rządziły życiem ich i ludzi. – Wszystko się zmieniło. Nie rozumiesz? Jesteśmy wolni.
„Wolni”. Słowo to jak zaśpiew unosiło się ku niebu. Sarai wyobrażała sobie, jak nabiera kształtu niczym jedna z jej ciem i machając skrzydełkami, migocze przez przestworza.
– Wolni? – powtórzyła Minya, ale w jej ustach to słowo nie migotało, nie unosiło się ku niebu.
– Tak – przekonywała Sarai, bo dla niej była to odpowiedź na każde pytanie.
Lazlo był jej odpowiedzią. Chwilę po śmierci i niespodziewanym wybawieniu jeszcze nie pojmowała, co to znaczy, lecz teraz uchwyciła sens zdarzeń i ścisnęła go jak ostatnią nić nadziei. Całe życie byli uwięzieni za murami podniebnej cytadeli, niezdolni uciec, umknąć ani nawet otworzyć drzwi. Trwali pewni, że prędzej czy później ludzie nareszcie przybędą i poleje się krew. Aż do zeszłego tygodnia byli przekonani, iż będzie to ich krew. Armia Minyi pozwoliła im myśleć inaczej. Zamiast umierać, mieli zabijać. Czym stałoby się potem ich życie? Nadal tkwiliby uwięzieni, tyle że towarzyszyłyby im trupy, nienawiść i strach niebędące dziedzictwem pozostawionym im przez rodzicieli, ale czymś nowym, świeżym i będącym tylko ich dziełem.
Nie musiało się jednak tak stać.
– Lazlo potrafi kontrolować mesartjum – powiedziała. – Tego zawsze chcieliśmy. Może ruszyć cytadelę. – Spojrzała na niego, mając nadzieję, że się nie myli, a kiedy go zobaczyła, jej słońca na nowo rozbłysły. – Możemy się udać, gdziekolwiek chcemy.
Minya wysłuchała ją obojętnie, po czym odwróciła głowę do Lazla.
Nie potrafił powiedzieć, o czym dziewczynka mogła myśleć, nie dostrzegał w jej oczach cienia zadumy, były czarne i gładkie jak pancerzyk żuka, lecz chwycił się tej samej nici nadziei co Sarai.
– To prawda. Czuję pola magnetyczne. Jeśli podniosę kotwice, może… – przerwał; nie mieli czasu na zwątpienie. – Na pewno uda nam się stąd odlecieć.
To było doniosłe. Niebo przyzywało ich z każdej strony. Sarai to czuła; Ruby, Jaskółka i Feral również. Cała trójka przysunęła się bliżej, nadal tuląc się do siebie. Po trwającej tyle lat bezradności, ukrywaniu się i świdrującym strachu nareszcie mogli, ot tak sobie, odejść.
– A, no to chwała zbawcy nas wszystkich – powiedziała Minya głosem tak samo obojętnym jak jej oczy. – Ale nie obierajcie jeszcze kursu. Nie skończyłam ze Szlochem.
„Nie skończyłam ze Szlochem”.
Sarai zaschło w gardle. Pozbawiony emocji ton, obojętne słowa… Mogło jej chodzić o milion różnych rzeczy, ale mówiła tylko o jednej – o zemście.
O Rzezi.
Ostatnie dni upłynęły im na kłótniach, nikczemne słowa Minyi jeszcze nie opuściły myśli Sarai.
„Jesteś żałosna. Przez ciebie umrzemy”.
Mogła jednak wytrzymać zniewagi, nawet oskarżenia o zdradę. Bolały, lecz jedynie żądza krwi rugowała z niej nadzieję.
Minya była absolutnie przekonana o słuszności swoich osądów. Ludzie wyrżnęli jej bliskich. Stała i słuchała, jak cichną krzyki, jak milknie dziecko za dzieckiem. Uratowała tyle, ile mogła, ale niewystarczająco, zaledwie czworo spośród trzydziestu, reszta została zaszlachtowana, gdy stała w korytarzu obok. Ukształtowała ją Rzeź. Sarai uważała, że nigdy nikt nie odczuwał gniewu tak czystego jak Minya. Kiedy tak stała i patrzyła na nią, żałowała, że nie ma czegoś, czego nigdy wcześniej sobie nie życzyła: daru swojej matki, Isagol, bogini rozpaczy, która potrafiła manipulować uczuciami. Gdyby Sarai również posiadała tę moc, wyzwoliłaby Minyę od nienawiści. Lecz nie mogła. Cóż potrafiła poza zsyłaniem na ludzi złych snów?
– Minya, proszę – zaczęła. – Tyle wycierpieliśmy. Mamy szansę na nowy początek. Nie jesteśmy naszymi rodzicami. Nie musimy być okrutni – szeptała. – Nie bądźmy potworami.
Minya przekrzywiła głowę.
– My, potworami? I ty śmiesz bronić swego ojca, który chciał cię zabić w kołysce, wielkiego Zabójcę Bogów, rzeźnika niewiniątek? Jeśli to czyni kogoś bohaterem, Sarai… – Minya obnażyła swoje malutkie mleczne zęby i warknęła: – Wolę być potworem.
Sarai pokręciła głową.
– Nie bronię go. Nie o niego chodzi, ale o nas, sami wybieramy, kim jesteśmy.
– Niczego nie wybierasz – syknęła Minya. – Jesteś martwa. A ja będę potworem!
Nadzieja opuściła Sarai. Zresztą i tak nie była zbyt silna. Sarai znała Minyę. A teraz, gdy stała się duchem, mogła zostać przez nią przymuszona do czegoś, przed czym tak długo się powstrzymywała: zamordowania ojca, Zabójcy Bogów, Eril-Fane’a. I co wtedy? Dokąd zaprowadzi ich zemsta Minyi? Jaki odwet za Rzeź planowała? Ile istnień musiała zdusić, żeby zaspokoić głód?
Sarai odwróciła się do Lazla.
– Posłuchaj mnie – wyszeptała do niego szybko, obawiając się, że Minya odbierze jej głos. – Nie możesz zrobić tego, co ona każe. Nie masz pojęcia, jaka jest. – Teraz wszystko zależało od niego; Minya mogła sobie być potworem, lecz bez mocy Lazla nie stanowiła zagrożenia większego niż do tej pory, uwięziona w cytadeli, nie zdoła dosięgnąć wrogów. – Możesz ją powstrzymać.
Słowa te były dla Lazla jak szyfr, który musiał rozgryźć. Za dużo tego do przyswojenia. Umarła. Trzymał jej połamane ciało. Leżało tuż obok niego. To przecież powinien być koniec. A jednak stała przy jego ramieniu. Była tu i tam i choć zdawał sobie sprawę, że tulił do siebie ducha, nie do końca temu dowierzał. Wydawała się taka prawdziwa. Pogładził jej plecy. Materiał koszuli nocnej podwijał się jak jedwab na skórze, a jego palce czuły miękkie, sprężyste i ciepłe ciało.
– Sarai – rzekł – nareszcie cię mam, nie pozwolę jej wypuścić twojej duszy. Obiecuję.
– Nie obiecuj! Nie możesz jej ulec, Lazlo. Nie dla mnie. Dla nikogo. To mi obiecaj.
Zamrugał. Pojął jej słowa, lecz nie potrafił zaakceptować ich treści.
Sarai była boginią z jego snu, z nią spadł do gwiazd. Kupił dla niej księżyc, całował jej błękitną szyję i tulił, gdy płakała. Uratowała mu życie, a on nie potrafił zrobić tego dla niej. Nie dopuszczał do siebie myśli, że miałby ją znowu zawieść.
– Co mówisz? – zapytał ochryple.
Sarai słyszała jego ból. Głos brzmiał mu nienaturalnie, jakby mówił do niej przez zaciśnięte gardło, przytłumiony przez emocje. Czuła go na sobie, był jak słodki dotyk pokrytej odciskami dłoni, chciałaby móc się nachylić i pozwolić, aby głaskał ją już zawsze. Ale zamiast tego wydobyła z siebie gorzkie słowa. Strach przed tym, że zostanie odczyniona, nadal jej nie opuszczał, lecz z pełnym przekonaniem powiedziała to, co powiedziała:
– Prędzej zniknę, niż stanę się przyczyną twojego upadku i zagłady Szlochu.
Upadku. Śmierci. Nie takie słowa chciał usłyszeć. Lazlo potrząsnął głową, lecz nie potrafił ich od siebie odpędzić. Przecież uratował Szloch. Nie dałby skrzywdzić tamtejszego ludu. Ale też nie mógłby stracić Sarai. Jaki tak naprawdę miał przed sobą wybór?
– Nie możesz mnie prosić, abym cię nie ratował.
Odpowiedziała mu Minya.
– Coś ty sobie myślała, Sarai? – Jej ton markował współczucie dla postawionego przed tak trudnym wyborem Lazla, jakby to Sarai była jego przyczyną, a nie ona. – Że pozwoli ci się ot tak rozpłynąć i będzie cię miał na sumieniu?
– Nie waż się mówić o jego sumieniu – wykrzyknęła Sarai. – Gdybyś mogła, rozerwałabyś je na strzępy, nawet się nad tym nie zastanawiając!
Minya wzruszyła ramionami.
– Dwie połówki to nadal całość.
– Bynajmniej – odparła gorzko Sarai. – Przekonałam się o tym.
Minya uczyniła ją tym, czym była – Muzą Koszmarów – lecz lata spędzone pośród ludzkich sennych marzeń zmieniły ją. Nienawiść była niegdyś jej zbroją, lecz odrzuciła ten pancerz, a bez niego okazała się zupełnie bezbronna przeciwko cierpieniu Szlochu. Jej świadomość została rozdarta, co zostawiło po sobie głęboką ranę. Dwie połówki nie czyniły całości, nadal były rozdzielonymi i zakrwawionymi, zupełnie osobnymi częściami: jedna pozostawała lojalna wobec rodziny, druga starała się zrozumieć, że ludzie także stali się ofiarami.
– Biednaś – powiedziała Minya. – Czy to moja wina, że twoje sumienie jest takie kruche?
– Nie jest kruche, skoro przedkłada pokój nad wojnę.
– Raczej ucieczkę – odgryzła się Minya. – A ja nie ucieknę!
– Ale to nie jest ucieczka, można odejść i…
– Nie możemy odejść! – szczeknęła Minya, przerywając Sarai. – Jak mielibyśmy odejść, skoro sprawiedliwości nie stało się zadość? – Płonęła gniewem. Ten nigdy jej nie opuszczał i nie potrzebowała dużo, aby rozgorzał, a myśl o tym, że mordercy unikną kary, że Zabójca Bogów będzie mógł stąpać skąpanymi w słońcu ulicami Szlochu przez nikogo nieniepokojony, rozpalała w sercu Minyi piekielny ogień. Nie potrafiła pojąć, nigdy nie pojmie, czemu nie płonął on w piersi Sarai, czego jej brakło, Rzeź nic dla niej nie znaczyła? Cedziła słowa, kipiąc ze złości: – Masz jednak rację co do jednego. Wszystko się zmieniło. Nie musimy już czekać, aż do nas przyjdą. – Spojrzała z obojętnym chłodem na skrzydlatą bestię, na Rasalasa. – To my możemy pójść do nich, kiedy tylko sobie tego zażyczymy.
„Pójść do nich”.
Minya. Do Szlochu.
Lazlo i Sarai przylgnęli do siebie. Położył jej na plecach ciepłą dłoń. Czuła, jak przechodzi przez niego dreszcz. Ona też go doświadczyła, na myśl o Minyi i Szlochu. Potrafiła sobie wyobrazić, jak to będzie wyglądało: potargana dziewczynka o oczach jak pancerzyk żuka prowadząca przed sobą fantomową armię. Napuściłaby zjawy na znajomych i bliskich, a każde utracone życie zasiliłoby ten oddział kolejnym żołnierzem. Kto mógłby walczyć z podobną potęgą?
Tizerkane’owie są silni, lecz nieliczni. Duchom nie udało się ani zadać ciosu, ani tym bardziej ich zabić.
– Nie – dławiła się Sarai. – Lazlo cię tam nie zabierze.
– Ależ zabierze. O ile cię kocha.
Słowo to, które jeszcze przed momentem wydawało się takie słodkie na ustach Sarai, gdy wymówiła je Minya, brzmiało nieprzyzwoicie.
– Prawda? – zapytała dziewczynka, odwracając się do Lazla.
Co mógł odpowiedzieć? Obojętne, czego by nie wybrał, jego decyzja oznaczałaby tragedię. I kiedy pokręcił głową, nie była to z jego strony odpowiedź. Czuł się, jakby odwiązano mu cumy, stał zupełnie skołowany. Potrząsnął głową, żeby dojść do siebie, ale Minya uznała to za respons i zmrużyła oczy. Nie miała pojęcia, skąd przybył ten nieznajomy, jak to się stało, że był, jak oni, boskim pomiotem, ale co do jednego miała pewność: wygrała. Posiadał dar Skathisa, a i tak go pobiła. Czemu nie potrafili tego zrozumieć? Zwyciężyła ich, a jednak mieli czelność się wykłócać, jakby było o czym dyskutować.
A przecież nie było.
Za każdym razem, kiedy Minya wygrywała w kwel – a Minya zawsze wygrywała w kwel – rzucała planszą do gry, rozsypując pionki, aby przegrany musiał zbierać je na kolanach z ziemi. Było dla niej istotne, aby pokazać przegranym ich miejsce, musiała to podkreślić. Ale jak miała to zrobić w tym przypadku?
Nic prostszego. Nieznajomy tulił Sarai, jakby do niego należała, choć nie należała. Nie mógłby jej zatrzymać, gdyby Minya zdecydowała inaczej.
A tak właśnie zdecydowała.
Wyrwała mu ją. Nie, nawet nie poruszyła jednym mięśniem. Po prostu nakazała materii składającej się na Sarai posłuszeństwo. Mogła sprawić, żeby wyglądało to tak, jakby dziewczyna poruszała się sama z siebie, lecz jaką lekcję by z tego wyciągnęła? Dlatego Minya chwyciła ją za nadgarstki, włosy i całe jestestwo i pociągnęła.