Читать книгу Muza Koszmarów. Strange the Dreamer. Tom 2 - Laini Taylor - Страница 8

4
Wojna z niemożliwym

Оглавление

Lazlo czuł się, jakby kurczowo trzymał się krawędzi rozsądku, jakby zwisał z niej na samych opuszkach, jakby obracający się świat w każdej chwili mógł go strząsnąć i zrzucić, tak jak ostatniej nocy rzucił nim wybuch. Uderzył wtedy czaszką o bruk. Głowa pulsowała mu z bólu. Zawroty to przychodziły, to ustępowały, nadal dzwoniło mu w uszach. Krwawiły. Czerwone strużki zaschły mu na szyi, przybrudzone pyłem unoszącym się po eksplozji, lecz tylko tyle swojej krwi miał na sobie. Ramiona i pierś zalała mu krew Sarai i ta świadomość – czy istniało coś prawdziwszego od krwi? – zainicjowała wojnę pomiędzy smutkiem a niedowierzaniem.

Jak miał pojąć to wszystko, co się stało? Kiedy śnił najpiękniejszy sen swojego życia, dzielił się sercem z Sarai, całował ją, latał z nią i przekroczył próg niewinności, krocząc ku czemuś ognistemu, słodkiemu i idealnemu, tylko po to, żeby odebrano mu ją nagłym przebudzeniem, przy jego oknie stał alchemik, Thyon Nero, pełen oskarżeń, które doprowadziły Lazla do niebywałego odkrycia, dowiedział się bowiem, kim był: nie sierotą wojennym z Zosmy, lecz półczłowiekiem, synem boga, błogosławionym mocą, która była klątwą Szlochu, aby ostatecznie uratować miasto.

Lecz nie Sarai.

Uratował wszystkich, ale nie ją. Nadal nie potrafił odetchnąć pełną piersią. Już zawsze będzie go prześladowała wizja jej ciała wygiętego w łuk, nabitego na metalową bramę, z krwią skapującą z końcówek jej długich włosów. Ale na tym ten ciąg koszmarów i dziwów się nie zakończył. Lazlo znalazł się w świecie, którego nie znał, o którym nie czytał w swoich księgach z baśniami. Tutaj ćmy niosły ze sobą magię, a bogowie istnieli naprawdę, anioły paliły demony na stosie ogromnym jak księżyc. Tutaj jej śmierć nie była kresem. Dusza Sarai była tu bezpieczna i przywiązana do niego – co za cud – a jednak ta umorusana, niechlujna, mała dziewczynka bawiła się jej losem niczym zabawką na druciku, czym przyprawiała ich oboje o drżenie serca.

A teraz Minya mu ją odebrała, popychając Lazla do jeszcze głębszej czeluści rozpaczy, której dna nie sposób dojrzeć. Nie mógł pozwolić odejść ukochanej, lecz im mocniej ściskał Sarai, tym szybciej się roztapiała. Zupełnie jakby próbował zatrzymać przy sobie odbicie księżyca.

Istniało takie słowo z mitologii: sathaz. Oznaczało pragnienie posiadania czegoś, co nigdy nie mogło być twoje. Oznaczało bezmyślną, beznadziejną tęsknotę, marzenie ulicznika o byciu królem, i pochodziło z opowieści o człowieku, który ukochał księżyc. Lazlo uwielbiał tę historię, lecz teraz ją znienawidził. Mówiła bowiem o pogodzeniu się z niemożliwym, a tego zrobić nie mógł. Gdy Sarai rozwiewała się w jego ramionach, był pewien jednego: mógł tylko z tym walczyć.

Wojna z niemożliwym. Wojna z potwornym dzieckiem. Nic innego, tylko wojna.

Ale… Jak z nią walczyć, skoro miała władzę nad duszą Sarai?

Zwarł szczęki, aby jego ust nie opuściły żadne niepożądane słowa. Oddech świszczał pomiędzy zaciśniętymi zębami. Pięści również zacisnął, jakby jego ciało nie potrafiło utrzymać takiego gniewu. Lazlo jeszcze nie zdążył zrozumieć, że nie był już tylko człowiekiem. Zmieniły się granice jego osoby. Został stworzony z krwi i kości, mięsa i ducha, ale teraz jeszcze i z metalu.

Rasalas zaryczał. Stwór ten, gdy jeszcze należał do Skathisa, był paskudny, jednak teraz, przy nim, nabrał majestatu. Po części spektralny, a po części ravid, potężna istota o lustrzanym porożu i misternie wykonanym futrze z mesartjum, w dotyku delikatnym niczym plusz. Chłopak nie chciał, żeby bestia ryknęła, lecz była przedłużeniem jego świadomości i kiedy on zacisnął usta, Rasalas otworzył swoje. A ten dźwięk… wyrażał czystą udrękę. Teraz i Lazlo ryknął gniewem, aż zadrżała od niego cytadela.

Minya również to poczuła, ale nawet nie mrugnęła. Zdawała sobie sprawę, czyja złość się tutaj liczyła. Lazlo zresztą też.

– Nie mówię po zwierzęcemu – odezwała się, gdy ryk ucichł. – Ufam, że to nie odmowa – mówiła teraz spokojnie, wydawała się nawet znudzona. – Chyba pamiętasz zasadę? Była tylko jedna.

„Zrobisz wszystko, co każę, albo wypuszczę jej duszę”.

– Pamiętam – odparł Lazlo.

Sarai stała u boku Minyi, sztywna jak kij. Zawisła nad ziemią, jakby zawieszono ją na haku. Strach i bezradność wyzierały jej z oczu, Lazlo był pewien, że to teraz, że to ten moment, kiedy musi dokonać niemożliwego wyboru pomiędzy dziewczyną, którą kochał, a całym miastem. Szum wypełnił mu uszy. Uniósł dłonie, chcąc ją udobruchać.

– Nie krzywdź jej.

– Nie zmuszaj mnie, abym ją skrzywdziła – odgryzła się Minya.

Lazlo usłyszał za sobą jakiś dźwięk. Po trosze westchnięcie, a po trosze szloch, cichy, acz przebił się przez wyrażającą niewypowiedzianą groźbę ciszę. Minya spojrzała na pozostałe boskie pomioty. Ruby, Jaskółka i Feral nadal drżeli, zszokowani. Przechył cytadeli, upadek Sarai i ten nieznajomy, który przyniósł im jej ciało. Szok za szokiem, a teraz to.

– Co robisz? – zapytała Jaskółka, nie dowierzając, patrzyła na Minyę udręczonymi oczyma. – Nie możesz… wykorzystać Sarai.

– Najwyraźniej mogę – odparła Minya i jakby chcąc tego dowieść, rozkazała Sarai przytaknąć.

Spektakl ten był iście groteskowy, głowa dziewczyny ledwie drgnęła, podczas gdy Sarai rzucała błagalne spojrzenia. To jedyna słabość okrutnego daru Minyi: nie mogła wypędzić przerażenia z oczu swoich ofiar. A może, po prostu, delektowała się nim.

Z gardła Jaskółki znowu dobyło się ciche łkanie.

– Przestań! – wykrzyknęła.

Zrobiła krok naprzód, chcąc podejść do Sarai i wyrwać ją Minyi – nie żeby było to możliwe – ale przystanęła przy leżących przed nią zwłokach. Mogłaby je wyminąć albo przejść nad nimi, lecz zatrzymała się i przyjrzała im się. Do tej pory widziała je jedynie z drugiej strony tarasu, gdy Lazlo złożył ciało Sarai. Kiedy zobaczyła je z bliska, brutalna rzeczywistość odebrała jej dech. Ruby i Feral stanęli obok Jaskółki i również spojrzeli na martwą dziewczynę. Ruby wyrwał się cichy jęk.

Przebite ciało Sarai. Rana otworzyła się na samym środku jej piersi, brzydka, postrzępiona dziura. Dziewczyna zawisła na bramie, krew spłynęła po szyi, brudząc włosy, nasycając je czerwienią. Przy skroniach i ciemieniu nadal były cynamonowe, lecz długie, pozlepiane fale zyskały barwę wina.

Cała trójka patrzyła to na Sarai, to znowu na Sarai – raz na zwłoki, raz na ducha, raz na ducha, raz na ciało – próbując jakoś pogodzić się z tym, co widzieli przed sobą. Duch miał na sobie tę samą różową koszulę nocną co zwłoki, tyle że niezakrwawioną, i również był przebity na wylot. Miał otwarte oczy, martwa Sarai zamknięte. Lazlo zsunął je pocałunkiem, gdy położył ją na ziemi. Nie dało się powiedzieć, że wyglądała na spokojną. Żadna Sarai taka nie była: choć jedna bez życia, porzucona; druga zesztywniała, tuż nad ziemią, pionek w zdradzieckiej rozgrywce.

– Ona nie żyje, Minyo. – Po policzku Jaskółki spływała łza. – Sarai umarła.

– Przecież jestem tego świadoma – odparła dziewczynka, prychnąwszy lekko.

– Czy aby na pewno? – zapytał Feral. – Sama powiedziałaś, że to gra.

Brzmiał krucho i niepewnie, zwłaszcza jeśli porównać go z głosem Lazla. Podświadomie mówił niżej, starając się naśladować jego męskie pomruki.

– Spójrz na nią – kontynuował, pokazując na zwłoki. – To nie jest gra. To śmierć.

Minya faktycznie spojrzała, lecz jeśli Feral oczekiwał po niej jakiejkolwiek reakcji, to musiał się rozczarować.

– Myślisz, że nie znam śmierci? – zapytała, z rozbawieniem wydymając wargi.

Och, wiedziała o niej zbyt wiele. Miała sześć lat, kiedy wszystkich, których znała, zamordowano z zimną krwią, poza czterema uratowanymi przez nią niemowlętami. Śmierć uczyniła ją tym, kim była: osobliwym dzieckiem, które nigdy nie dorosło, nigdy nie zapomniało i nigdy nie wybaczy.

– Minyo – wtrąciła się wreszcie Ruby – wypuść ją.

Lazlo nie mógł wiedzieć, jaka to niezwykła scena, że śmieli się przeciwstawić Minyi. Do tej pory jedynie Sarai się na to odważyła, a teraz była jedyną, która nie mogła tego zrobić. Reszta uczyniła to, co, jak byli pewni, zrobiłaby ona, użyczyli jej swojego głosu, bo go uciszono. Mówili krótkimi kwestiami, zbierając oddech, ich policzki płonęły fioletem. Bali się, ale jednocześnie poczuli się wyswobodzeni, jakby otwarli drzwi, za których klamkę nigdy nie odważyli się pociągnąć. Lazlo czekał, jak to się rozwiąże, wdzięczny za tę interwencję, i modlił się, aby Minya ich posłuchała.

– Chcecie, abym ją wypuściła? – zapytała z groźnym błyskiem w oku.

– Nie… – wydusił z siebie Lazlo, odczytując jej zamiary, nie chciał, aby dusza Sarai uleciała.

Zupełnie jak w baśni: życzenie odczytane dosłownie zwracało się przeciwko życzącemu.

– Rozumiesz, co miałam na myśli – powiedziała zniecierpliwiona Ruby. – Jesteśmy dla siebie rodziną, nie zniewalamy swoich bliskich.

– Nie robicie tego, bo nie potraficie – odparła Minya.

– Nawet gdybym mogła, nie postąpiłabym tak – odpowiedziała Ruby, choć, prawdę mówiąc, nie brzmiała zbyt przekonująco.

– Nie używamy magii przeciwko sobie – dodał Feral. – To twoja zasada.

Minya kazała im złożyć taką obietnicę, kiedy jeszcze byli dziećmi. Położyli wtedy dłonie na piersi i przysięgli, i – nie licząc deszczowej chmury czy spalonego łóżka – dotrzymali słowa.

Dziewczynka popatrzyła na nich, jak zebrali się wokół nieznajomego. Występowali wspólnie przeciwko niej. Udzieliła odpowiedzi powoli, jakby tłumaczyła idiocie coś oczywistego.

– Gdybym nie użyła swojej magii, odeszłaby.

– No to teraz wykorzystaj ją dla niej, nie przeciwko niej – nalegała Jaskółka. – Możesz, nie wypuszczając duszy Sarai, pozwolić jej stanowić o sobie, tak jak zrobiłaś to z obiema Ellen.

Mała i Duża Ellen były duchami, które ich wychowały, lecz Jaskółka nie zdawała sobie sprawy z pewnego faktu: żadna z umarłych kobiet w istocie nie posiadała tego, co zwykło się nazywać wolną wolą. Gdyby ich nianie mogły decydować o sobie, nie znajdowałyby się za metalową barierą postawioną przez Lazla, kiedy odpierał atak armii Minyi, ale byłyby tutaj, przy nich, zaangażowane w dyskusję, gdacząc nieustannie i rozstawiając wszystkich po kątach. Dlatego też, gdy całą trójkę wreszcie olśniło, doznali kolejnego szoku.

– Minya – zaczął Feral, ewidentnie strwożony. – Powiedz, że nie kontrolujesz obu Ellen.

Wydawało się to nie do pomyślenia. Nie były bowiem jak pozostałe duchy z ponurej martwej armii kierowanej przez Minyę. Nie gardziły boskimi pomiotami. Kochały je przecież i były przez nie kochane, oddały życie, starając się ochronić dzieci przed Zabójcą Bogów. Tego smutnego dnia Minya chwyciła ich dusze jako pierwsze, gdy została sama z czwórką niemowląt do wychowania za kratami wymazanej krwią klatki. Nie dałaby sobie bez nich rady i było tak, jak powiedziała Jaskółka, przynajmniej do tej pory: korzystała ze swojej magii dla nich, nie przeciwko nim. Owszem, trzymała ich dusze na smyczy, tak jak wszystkie inne, lecz tylko po to, aby się nie rozpłynęły. Pozostawiła im prawo do decydowania o sobie. Tak myśleli.

Twarz Minyi stężała, grymas winy zniknął z niej szybciej, niż się pojawił.

– Potrzebowałam ich. Broniłam cytadeli – powiedziała, rzucając spojrzenie Lazlowi. – Po tym, jak uwięził moją armię.

– Teraz już niczego nie musisz bronić – odparł Feral. – Uwolnij je.

– Niech będzie – zgodziła się Minya.

Duchy obu kobiet wyszły zza bariery. Oczy Dużej Ellen ciskały gromy. Czasem, żeby dzieci powiedziały jej prawdę, modelowała swoją głowę na jastrzębią. Nie potrafiły się przeciwstawić jej przeszywającemu spojrzeniu. Teraz się nie przemieniła, ale i tak jej wzrok był piorunujący.

– Moje skarby, moje żmije – powiedziała, podchodząc; poruszała się, jakby szybowała, jej stopy nie dotykały podłogi. – Może skończmy się już sprzeczać, co? Rozumiem, że jesteś zła, ale Sarai nie jest nieprzyjacielem – zwróciła się do Minyi głosem jedocześnie czułym i pełnym przygany.

– Zdradziła nas.

Duża Ellen kląsknęła językiem.

– Nie zrobiła niczego takiego. Nie postąpiła tak, jak chciałaś, ale to jeszcze nie zdrada, moja droga, to jedynie różnica zdań.

Mała Ellen, młodsza i szczuplejsza niż jej korpulentna towarzyszka, dodała pogodniej:

– Sama nigdy nie robisz tego, o co cię proszę. Czy to zdrada, kiedy chowasz się przed kąpielą?

– To co innego – wymamrotała Minya.

Lazlowi, który obserwował tę scenę z nieprzyjemnym uczuciem, że jego serca ściskają łapska imadła, ton owej konwersacji wydawał się osobliwy. Prowadzono ją zupełnie zwyczajnie, jakby nie chodziło o to, że Minya uczyniła z duszy Sarai zakładniczkę, a rugano dziewczynkę, bo zbyt mocno przytuliła swojego kotka. Do rozmowy przyłączył się Feral, odnalazłszy swój głęboki głos:

– Powinniśmy zdecydować, co dalej. Razem.

– Minya, przecież to my – dodała Jaskółka z proszalną nutą.

„My”. Słowo tak drobne, tak krótkie, a jednak o ogromnym dla Minyi znaczeniu. Bo bez niej nie byłoby żadnych „nas”, zostałyby jedynie kości na dnie kołysek. A jednak zebrali się wszyscy wokół tego mężczyzny, którego nigdy wcześniej nie widzieli, i patrzyli na nią, jakby to ona była tutaj obca.

Nie. Patrzyli na nią, jakby była ich wrogiem. Minya dobrze znała to spojrzenie. Czuła je na sobie od piętnastu lat, tak spoglądała na nią każda złapana dusza. Przeszyło ją jakby… podniecenie. Coś na kształt radości, lecz nie do końca radość.

To uczucie płynęło w jej żyłach jak roztopione mesartjum, czuła się dzięki temu niezwyciężona.

To nienawiść.

Działała jak odruch, jak wyciągnięcie noża zza pasa, kiedy nieprzyjacielowi zadrży dłoń. Uderzała do głowy niczym krew, niczym duch. Ręce ją od niej świerzbiły. Słońce wydawało się jaśniejsze, a życie prostsze. Minya wyznawała jedną dewizę: miej wroga, bądź wrogiem. Nienawidź tych, co nienawidzą ciebie. Nienawidź ich bardziej. Nienawidź mocniej. Bądź potworem, którego szczególnie się obawiają. Cokolwiek robisz, jakkolwiek potrafisz, każ im cierpieć.

Uczucie to szybko ją ogarnęło. Gdyby miała kły, ociekałyby jadem, gotowe kąsać.

Ale kogo? Kogo miała nienawidzić? Przecież to jej bliscy. Wszystko, co zrobiła przez ostatnich piętnaście lat, zrobiła dla nich. „Przecież to my”, powiedziała Jaskółka. My, my, my. A jednak stali i patrzyli na nią, jakby nie była jedną z nich, nie należała do tego kręgu, była sama, osobno. Pochłonęła ją pustka. Czy wszyscy pozostali też ją zdradzą jak Sarai? Co zrobi, jeśli istotnie tak postąpią?

– Nie musimy decydować tu i teraz o całym naszym życiu – powiedziała Duża Ellen.

Nie spuszczała Minyi ze swych jedwabistych, piwnych oczu, jej spojrzenie utraciło już jastrzębią przenikliwość, stało się delikatne, pełne szczerego współczucia.

Za to Minya coraz bardziej się zamykała, coś w niej zaciskało się mocniej i mocniej, im bardziej tamci na nią napierali. Czuła się przyparta do ściany, gdy mówiono jej, co ma robić, i jak dzikie zwierzę bez wyjścia była gotowa drapać, gryźć aż do gorzkiego końca. Już od pierwszych chwil ten cały Lazlo przyprawiał ją o dreszcze, kiedy pojawił się znikąd jako istne ucieleśnienie nieprawdopodobnej wizji – Mesarthim ujeżdżający Rasalasa! – i nakazał jej złapać duszę Sarai. Jak gdyby sama nie zamierzała tego zrobić! Ma tupet. Palił ją jak kwas. Przygwoździł ją do ziemi, dociskając pierś kopytem Rasalasa. Bolało, z pewnością zostanie jej siniec, ale to nic przy rozgoryczeniu, które ją zżerało. Poprzez przymuszenie Minyi do czegoś, co i tak by zrobiła, na pewno czuł się, jakby zwyciężył, a ona przegrała.

A gdyby poprosił? „Proszę, nie daj Sarai odejść!” Albo jeszcze lepiej, gdyby założył, że Minya i tak złapie jej duszę. Och, może nie byłoby między nimi kolorowo, lecz czy Sarai zawisłaby nad ziemią jak marionetka? Raczej nie. I choć nie mogła wymagać od Lazla, aby wiedział, czego się po niej spodziewać, reszta powinna na to wpaść.

Wydawało się, że tylko jedna Duża Ellen rozumiała, jak należy się zachować.

– Po kolei, małymi kroczkami – powiedziała. – Może ty nam, słonko, powiesz. Co robimy?

Zamiast wydawać polecenie opiekunka zapytała ją o zdanie, pozwoliła jej zdecydować i ściskające Minyę kleszcze nieco zluzowały swój chwyt. Czuła strach, choć oczywiście nie zdawała sobie z tego sprawy. Myślała, że to złość, ją znała lepiej, lecz ona stanowiła jedynie zakładaną przez nią maskę. Strach był bowiem słabością, a ona poprzysięgła, że nigdy już jej nie okaże. Mogła odpowiedzieć, że pierwsze, co zrobią, to zabiją Eril-Fane’a. Tego się spodziewano, wyczytała to z ich nieufnych spojrzeń. I nie tylko to ujrzała, była też świadkiem rodzącego się buntu. Razem wystąpili przeciwko niej i nadal czuli na językach smak niebezpieczeństwa. Nierozważnie będzie na nich teraz naciskać, ale Minyi nie cechowała rozwaga. Czy to w prawdziwym życiu, czy podczas partii kwela, bezpośrednie ataki spotykały się z najzajadlejszym oporem. Lepiej ukrywać swoje intencje, uśpić ich czujność, aby opuścili gardę. Dlatego zrobiła krok do tyłu i z wysiłkiem zdobyła się na spokój.

– Dobrze – powiedziała. – Zajmijmy się Sarai.

I z tymi słowy ją wypuściła, nie duszę, tylko materię. Bez sztuczek. Na jej zasadach.

Uwolniona z uścisku Minyi Sarai upadła na kolana. Dziewczynka puściła ją bez ostrzeżenia. Kiedy unosiła się bezwładnie nad ziemią, zesztywniała, sparaliżowana, usiłowała walczyć, szukała słabego punktu, ale nie znalazła ani jednego. Minya miała nad nią absolutną władzę. Teraz, gdy była wolna, Sarai nie potrafiła opanować drżenia.

Lazlo ruszył ku niej, pragnął ją objąć, szeptał do niej swoim szorstkim głosem:

– Już wszystko dobrze. Jesteś ze mną. Uratujemy cię, Sarai. Znajdziemy sposób. Uratujemy cię.

Nie odpowiedziała. Oparła się o niego, wyczerpana, mogła myśleć jedynie, jak mieliby to zrobić.

Reszta, prócz Minyi, zebrała się przy niej, gładzili jej ramiona i włosy, pytali, czy wszystko dobrze, i zerkali nieśmiało na Lazla, jakby nie było pierwszego obcego, który stanął pośród nich.

Jaskółka odwróciła się do Minyi z pochmurną miną i zapytała niepewnie:

– Co miałaś na myśl, mówiąc, żebyśmy się zajęli Sarai?

– Och – westchnęła Minya, krzywiąc się, jakby podjęli przykry temat rozmowy. – Jak sama byłaś uprzejma zauważyć, Sarai nie żyje. – Machnęła od niechcenia na zwłoki. – Nie możemy jej przecież tak zostawić, nieprawdaż? Musimy spalić ciało.

Muza Koszmarów. Strange the Dreamer. Tom 2

Подняться наверх