Читать книгу Uniesienie - Lauren Kate - Страница 10
POŻEGNANIA
ОглавлениеGabbe zrobiła krok do przodu.
– Cam ma rację. Słyszałam, jak Waga mówi o tych ruchach. – Otulała się mocniej jasnożółtym kaszmirowym sweterkiem, jakby nie mogła się ogrzać. – Nazywają je trzęsieniami czasu. To zmarszczki na powierzchni naszej rzeczywistości.
– A im bardziej się zbliża – dodał Roland, jak zawsze pełen dyskretnej mądrości – im bliżej jesteśmy końca jego Upadku, tym częstsze i mocniejsze stają się trzęsienia czasu. Czas się załamuje, przygotowując się do nadpisania.
– To tak jak komputer, który zawiesza się coraz częściej i częściej, aż pada mu twardy dysk i człowiek traci liczącą dwadzieścia stron pracę semestralną? – zastanawiał się Miles. Reszta spojrzała na niego tępo. – No co? Aniołowie i demony nie odrabiają prac domowych?
Luce opadła na jedno z drewnianych krzeseł przy stole. Czuła się pusta, jakby trzęsienie czasu poluzowało coś znaczącego w jej wnętrzu i utraciła to na dobre. Głosy sprzeczających się aniołów pojawiały się w jej umyśle, ale nie było w nich nic użytecznego. Musieli powstrzymać Lucyfera, a widziała, że żadne z nich nie miało pojęcia, jak tego dokonać.
– Wenecja. Wiedeń. I Avalon.
Hałas przebił czysty głos Daniela. Siedział obok Luce, otaczając ramieniem oparcie jej krzesła. Palcami musnął jej ramię. Kiedy uniósł „Księgę Obserwatorów”, pozostali ucichli. Wszyscy się skupili.
Daniel wskazał na gęsto zapisany akapit tekstu. Aż do tej chwili Luce nie uświadamiała sobie, że księgę napisano po łacinie. Rozpoznała kilka słów z lekcji łaciny w Dover. Daniel podkreślił lub wziął w kółko kilka słów i zrobił notatki na marginesie, ale upływ czasu sprawił, że karty były niemal nieczytelne.
Arriane pochyliła się nad nim.
– Ciężki przypadek bazgrania jak kura pazurem.
Daniela to nie zniechęciło. Kiedy zaczął robić nowe notatki, jego pismo było eleganckie. Luce wypełniło znajome, ciepłe uczucie, kiedy uświadomiła sobie, że widziała je już wcześniej. Pławiła się w każdym przypomnieniu, jak długoletni i głęboki był jej związek z Danielem, nawet jeśli tym przypomnieniem był drobiazg – jak to pochyłe pismo płynące przez stulecia i świadczące o tym, że Daniel należy do niej.
– Zapis tych wczesnych dni po Upadku został stworzony przez niebiański legion, przez wygnane z Niebios anioły, które nie opowiedziały się po żadnej ze stron – powiedział powoli. – Ale ta historia jest porozrzucana.
– Historia? – powtórzył Miles. – Czyli musimy po prostu odnaleźć parę książek, przeczytać je, a one już powiedzą nam, gdzie mamy iść?
– Nic tak prostego – odparł Daniel. – To nie były książki w takim sensie, jaki jest tobie znany... mówimy o samym początku. Nasza historia i nasze opowieści zostały zapisane w inny sposób.
Arriane się uśmiechnęła.
– Tu się zaczyna problem, prawda?
– Historia została związana z relikwiami... wieloma relikwiami, przez tysiąclecia. Ale trzy z nich wydają się szczególnie istotne w kontekście naszych poszukiwań. Trzy, mogące zawierać odpowiedź na pytanie, w którym miejscu anioły spadły na ziemię. Nie wiemy, czym są te relikwie, ale wiemy, gdzie wspomniano o nich po raz ostatni: Wiedeń, Wenecja i Avalon. Znajdowały się w tych trzech miejscach w czasie, kiedy prowadziłem badania i pisałem tę książkę. Ale to było jakiś czas temu, a nawet wtedy nie było do końca pewne, czy te przedmioty... czymkolwiek były... nadal się tam znajdują.
– Czyli może się to skończyć boskim szukaniem wiatru w polu – powiedział Cam z westchnieniem. – Cudownie. Zmarnujemy czas, szukając tajemniczych przedmiotów, które być może powiedzą nam to, co chcemy wiedzieć, w miejscach, w których być może znajdowały się przed kilkoma stuleciami.
Daniel wzruszył ramionami.
– W skrócie tak.
– Trzy relikwie. Dziewięć dni. – Annabelle podniosła wzrok. – To niezbyt dużo czasu.
– Daniel miał rację. – Gabbe omiatała resztę aniołów spojrzeniem. – Musimy się rozdzielić.
O to właśnie kłócili się Cam i Daniel, zanim biblioteka zaczęła się trząść. Czy będą mieli większą szansę znaleźć wszystkie relikwie na czas, jeśli się rozdzielą.
Gabbe zaczekała na niechętne przytaknięcie Cama, zanim stwierdziła:
– No to wszystko ustalone. Daniel i Luce, wy bierzecie pierwsze miasto. – Spojrzała z góry na notatki Daniela i posłała Luce dodający otuchy uśmiech. – Wenecja. Udajecie się do Wenecji i znajdujecie pierwszą relikwię.
– Ale czym jest pierwsza relikwia? Czy w ogóle to wiemy? – Luce pochyliła się nad książką i ujrzała rysunek naszkicowany piórem na marginesie.
Daniel też się w niego wpatrywał, kręcąc głową nad obrazem, który narysował przed setką lat. Wyglądem przypominał tacę – jej matka zawsze się za nimi rozglądała, kiedy odwiedzała sklepy z antykami.
– Tyle udało mi się ustalić podczas badań nad pseudoepigrafami... odrzuconymi księgami biblijnymi z początków Kościoła.
Relikwia miała owalny kształt i szklane dno, co Daniel sprytnie przedstawił, szkicując ziemię po drugiej stronie przezroczystej podstawy. Taca, czy też czymkolwiek była relikwia, miała po obu stronach coś, co wyglądało jak niewielkie, wyszczerbione uchwyty. Daniel nawet narysował obok skalę i według jego rysunku artefakt był sporych rozmiarów – jakieś osiemdziesiąt na sto centymetrów.
– Ledwie pamiętam, jak to rysowałem. – Daniel wydawał się rozczarowany sobą samym. – Teraz na jego temat wiem niewiele więcej od was.
– Jestem pewien, że kiedy dotrzecie na miejsce, zorientujecie się, o co chodzi – powiedziała Gabbe, starając się dodać im otuchy.
– Na pewno – stwierdziła Luce. – Na pewno się nam uda.
Gabbe zamrugała, uśmiechnęła się i mówiła dalej.
– Roland, Annabelle i Arriane... wasza trójka uda się do Wiednia. To pozostawia... – Jej wargi zadrżały, kiedy uświadomiła sobie, co ma właśnie powiedzieć, ale i tak zrobiła dzielną minę. – Molly, Cam i ja zajmiemy się Avalonem.
Cam odchylił ramiona do tyłu i gwałtownie wypuścił swoje oszałamiająco złote skrzydła, czubkiem prawego trafiając Molly w twarz i popychając ją półtora metra do tyłu.
– Zrób to raz jeszcze, a zniszczę cię – warknęła Molly, spoglądając na otarcie na łokciu. – Właściwie... – Ruszyła w stronę Cama z uniesioną pięścią, ale powstrzymała ją Gabbe.
Z udawanym westchnieniem rozdzieliła Cama i Molly.
– Skoro mowa o zniszczeniu, wolałabym nie być zmuszona do zniszczenia tego z was, które jako pierwsze sprowokuje drugie – uśmiechnęła się słodko do swoich demonicznych towarzyszy – ale zrobię to. Zapowiada się dziewięć długich dni.
– Miejmy nadzieję, że będą długie – mruknął Daniel.
Luce odwróciła się do niego. W głowie miała obraz Wenecji z przewodnika – pocztówkowe zdjęcia łodzi tłoczących się w kanałach, zachodzące słońce nad wysokimi iglicami katedr i ciemnowłose dziewczęta liżące lody. To nie była wycieczka, jaka ich czekała. Nie, kiedy koniec świata wyciągał w ich stronę ostre jak brzytwa szpony.
– A kiedy odnajdziemy wszystkie trzy relikwie? – spytała Luce.
– Spotkamy się na górze Synaj – powiedział Daniel – połączymy relikwie...
– I zmówimy krótką modlitwę, by rzuciły jakiekolwiek światło na miejsce, w którym wylądowaliśmy, kiedy upadliśmy – mruknął ponuro Cam, rozmasowując czoło. – A wtedy pozostanie nam już tylko nakłonienie psychopatycznego piekielnego ogara, który trzyma nasze istnienie w paszczy, żeby porzucił swój głupi plan uzyskania władzy nad wszechświatem. Czy może być coś prostszego? Sądzę, że mamy wszelkie powody do optymizmu.
Daniel wyjrzał przez otwarte okno. Słońce wznosiło się teraz nad internatem, Luce musiała zmrużyć oczy, by popatrzeć na zewnątrz.
– Musimy jak najszybciej wyruszyć.
– W porządku – powiedziała Luce. – Muszę wrócić do domu, spakować się, wziąć paszport...
W jej głowie kłębiły się setki myśli, gdy zaczęła przygotowywać listę tego, co musi zrobić. Rodzice mieli spędzić w galerii handlowej jeszcze kilka godzin – dość czasu, żeby wpadła do środka i zabrała swoje rzeczy...
– Słodkie... – powiedziała ze śmiechem Annabelle i podfrunęła do nich, unosząc stopy kilka centymetrów nad ziemią. Jej skrzydła były umięśnione i ciemnosrebrzyste, w odcieniu burzowej chmury, a wysuwały się przez niewidoczne rozcięcia jaskraworóżowej podkoszulki. – Nie chciałabym się wtrącać, ale... nigdy nie podróżowałaś z aniołem, prawda?
Ależ tak. Wrażenie skrzydeł Daniela unoszących jej ciało w powietrze było równie naturalne, jak wszystko inne. Może i jej loty były krótkie, ale na pewno niezapomniane. Wtedy właśnie Luce czuła się najbliżej niego – jego ramiona otaczające ją w pasie, jego serce bijące blisko jej serca, jego białe skrzydła chroniące ich oboje i sprawiające, że Luce czuła się bezwarunkowo i nieprawdopodobnie kochana.
W snach latała z Danielem wielokrotnie, lecz tylko trzy razy na jawie – raz nad ukrytym jeziorem za Sword & Cross, raz wzdłuż wybrzeża w Shoreline i raz z chmur do chatki poprzedniego wieczoru.
– Chyba nigdy nie lataliśmy razem na takie odległości – powiedziała w końcu.
– Dla waszej dwójki problemem jest nawet dotarcie do pierwszej bazy. – Cam nie mógł się powstrzymać przed złośliwością.
Daniel zignorował go.
– W normalnych warunkach sądzę, że podróż by ci się spodobała. – Spochmurniał. – Ale w ciągu najbliższych dziewięciu dni nie mamy czasu na normalność.
Luce poczuła jego dłonie z tyłu ramion. Zebrał jej włosy z karku i uniósł je. Objąwszy ją w pasie, zaczął ją całować wzdłuż dekoltu swetra. Luce zamknęła oczy. Wiedziała, co będzie dalej. Najpiękniejszy dźwięk na świecie – elegancki szum, kiedy miłość jej życia wypuszczała swoje białe jak śnieg skrzydła.
Świat po drugiej stronie powiek Luce pociemniał nieco w cieniu jego skrzydeł, a jej serce wypełniło ciepło. Kiedy otworzyła oczy, były tam, wspaniałe jak zawsze. Odchyliła się nieco do tyłu, opierając o pierś Daniela, a on skręcił w stronę okna.
– To jedynie tymczasowe rozstanie. – Daniel pożegnał pozostałych. – Powodzenia i szybkiego lotu.
∗
Z każdym uderzeniem skrzydeł Daniela zyskiwali setki metrów. Powietrze, niegdyś chłodne i pełne wilgoci typowej dla Georgii, stało się zimne i drapało Luce w gardło, kiedy się wznosili. Wiatr szarpał jej włosy. Zaczęły jej łzawić oczy. Ziemia poniżej stała się odległa, a cały świat skurczył się i złączył w oszałamiające zielone płótno. Sword & Cross miało wielkość paznokcia. A później zniknęło.
Pierwsze spojrzenie na ocean sprawiło, że Luce zakręciło się w głowie. Czuła ogromną radość, gdy oddalali się od słońca, lecąc w stronę ciemności na horyzoncie.
Latanie z Danielem było bardziej ekscytującym, bardziej intensywnym doznaniem, niż jej wspomnienia mogły przekazać. A jednak coś się zmieniło – Luce nauczyła się, jak to robić. Czuła się swobodnie, w jedności z Danielem, rozluźniona w jego ramionach. Skrzyżowała nogi w kostkach, czubki jej butów dotykały lekko czubków jego butów. Ich ciała kołysały się jednakowo, reagując na poruszenia jego skrzydeł, które unosiły się nad ich głowami i zasłaniały słońce, po czym cofały się, by dokończyć kolejne mocarne uderzenie.
Minęli granicę chmur i zniknęli pośród mgieł. Wokół nich nie było nic poza postrzępioną bielą i mglistym dotykiem wilgoci. Kolejne uderzenie skrzydeł. Kolejne wzniesienie wyżej w niebo. Luce nawet się nie zastanawiała, jak będzie oddychać na granicy atmosfery. Była z Danielem. Czuła się doskonale. Wyruszyli uratować świat.
Wkrótce Daniel wyrównał i leciał już nie jak rakieta, a raczej jak nieprawdopodobnie potężny ptak. Nie zwolnili – jeśli już, ich prędkość wzrosła – ale kiedy ich ciała znalazły się równolegle do ziemi, ryk wichru ucichł, a cały świat wydawał się jaskrawobiały i zadziwiająco cichy, tak spokojny, jakby właśnie zaistniał i nikt jeszcze nie próbował eksperymentów z dźwiękiem.
– Wszystko w porządku? – Jego głos otoczył ją, aż poczuła się tak, jakby to w świecie, co było nie w porządku, mogło zostać naprawione przez troskę jej ukochanego.
Przechyliła głowę w lewo, by na niego spojrzeć. Twarz Daniela była spokojna, wargi wygięły się w łagodnym uśmiechu. Jego oczy emanowały fioletowym blaskiem, tak potężnym, że on sam wystarczyłby, by utrzymać ją w powietrzu.
– Zamarzasz – mruknął jej do ucha i musnął jej palce, by je rozgrzać, aż ciało Luce przeszyły fale gorąca.
– Już lepiej – powiedziała.
Przebili się przez warstwę chmur. To było jak ta chwila w samolocie, kiedy widok w zamglonym owalu zmienia się z jednolitej szarości w nieskończoną paletę barw. Różnica polegała na tym, że okno i samolot zniknęły, nie pozostawiając żadnej bariery między jej skórą a pastelowym różem chmur na wschodzie i ostrym indygo nieba na dużej wysokości.
Widziała przed sobą krajobraz chmur, obcy i oszałamiający. Jak zawsze, Luce nie była na niego przygotowana. To był inny świat, zamieszkany tylko przez nią i Daniela, wysoki świat, na szczycie najwyższych minaretów miłości.
Jakiż śmiertelnik o tym nie śnił? Ile razy Luce marzyła, by znaleźć się po drugiej stronie okna samolotu? By wędrować pośród dziwnych, bladozłotych, muśniętych promieniami słońca deszczowych chmur poniżej? Teraz była tutaj i czuła się oszołomiona pięknem odległego świata, który czuła na skórze.
Ale Luce i Daniel nie mogli się zatrzymać. Nie mogli się zatrzymać ani razu przez następne dziewięć dni – albo wszystko się zatrzyma.
– Jak długo zajmie nam dotarcie do Wenecji? – spytała.
– Wkrótce powinniśmy być na miejscu – powiedział Daniel prawie szeptem.
– Brzmisz jak pilot, który od godziny znajduje się w strefie oczekiwania i po raz piąty mówi pasażerom „jeszcze tylko dziesięć minut” – zażartowała Luce.
Kiedy Daniel nie odpowiedział, spojrzała na niego. Niepewnie marszczył czoło. Nie pojął metafory.
– Nigdy nie leciałeś samolotem – stwierdziła. – Czemu miałbyś, skoro umiesz to? – Wskazała gestem na jego wspaniałe skrzydła. – Całe to czekanie i kołowanie pewnie doprowadziłoby cię do szału.
– Chciałbym kiedyś polecieć z tobą samolotem. Może na wycieczkę na Bahamy? Ludzie latają tam samolotami, prawda?
– Tak. – Luce przełknęła ślinę. – Zróbmy to.
Nie mogła przestać myśleć o tym, jak wiele niemożliwych rzeczy musiało się wydarzyć we właściwy sposób, żeby ich dwójka mogła podróżować jak normalna para. Trudno jej było myśleć w tej chwili o przyszłości, gra toczyła się o zbyt wysoką stawkę. Przyszłość była równie odległa i niewyraźna, jak ziemia poniżej – i Luce mogła tylko mieć nadzieję, że będzie równie piękna.
– Jak długo to będzie tak naprawdę trwało?
– Przy tej prędkości cztery, może pięć godzin.
– A nie potrzebujesz odpoczynku? Paliwa? – Luce wzruszyła ramionami, wciąż zawstydzająco nieświadoma, jak działało ciało Daniela. – Nie zmęczą ci się ręce?
Zaśmiał się.
– Co takiego?
– Właśnie sfrunąłem z Niebios, i rany, jakie mam zmęczone ramiona. – Daniel ścisnął ją w talii. – Pomysł, że moje ramiona mogą się kiedykolwiek zmęczyć obejmowaniem ciebie, jest absurdalny.
Jakby chcąc to udowodnić, Daniel wygiął grzbiet, unosząc skrzydła wysoko nad ramionami i uderzył nimi lekko. Gdy ich ciała wzniosły się elegancko w górę, zdjął jedną rękę z jej talii, pokazując, że mógłby ją utrzymać jedną ręką. Swobodną dłoń Daniel uniósł do przodu i musnął nią jej wargi, czekając na pocałunek. Kiedy go złożyła, znów przeniósł rękę na jej talię, a uwolnił drugie ramię, malowniczo skręcając przy tym w lewo. Tę dłoń też pocałowała. Wówczas barki Daniela otoczyły ją, ściskając tak mocno, że mógł zdjąć obie dłonie z jej talii, a ona i tak pozostawała w powietrzu. Uczucie było tak rozkoszne, tak radosne i nieskrępowane, że Luce zaczęła się śmiać. Zatoczył wielki krąg w powietrzu. Włosy otoczyły jej twarz. Nie bała się. Latała.
Dotknęła dłoni Daniela, kiedy znów objął ją w pasie.
– Prawie jakbyśmy byli do tego stworzeni – powiedziała.
– Tak. Prawie.
Leciał dalej, nie słabnąc nawet na chwilę. Przebijali się przez chmury i wolne powietrze, przez krótkie, piękne ulewy, chwilę później wysychając na wietrze. Mijali samoloty pasażerskie z tak ogromną prędkością, że Luce wyobrażała sobie, że pasażerowie nic nie zauważali, może poza nagłym jaskrawym błyskiem i być może delikatną turbulencją, od której na ich drinkach pojawiały się niewielkie falki.
W miarę lotu nad oceanem chmury się przerzedzały. Luce nawet na tej wysokości wyczuwała woń jego słonych toni – pachniał jak ocean z innej planety, nie kredowo jak w Shoreline i nie słonawo jak w domu. Skrzydła Daniela rzucały wspaniały cień na jego wzburzoną powierzchnię, co było w jakiś sposób pocieszające, choć z trudem wierzyła, że jest częścią wizji, którą widziała na kłębiących się falach.
– Luce? – odezwał się Daniel.
– Tak?
– Jak się czułaś dziś rano z rodzicami?
Śledziła wzrokiem samotną parę wysepek na mrocznej wodnej równinie poniżej. Zastanawiała się, gdzie byli, jak daleko od domu.
– To było trudne – przyznała. – Chyba czułam się tak, jak ty musiałeś się czuć miliony razy. Oddalona od tych, których kocham, ponieważ nie mogłam być z nimi szczera.
– Tego się obawiałem.
– W pewnym sensie łatwiej mi być z tobą i innymi aniołami niż z moimi własnymi rodzicami i najlepszą przyjaciółką.
Daniel zastanawiał się nad tym przez chwilę.
– Nie tego dla ciebie chciałem. Tak nie powinno być. Chciałem cię tylko kochać.
– Ja też. Tylko tego pragnę.
Ale kiedy to powiedziała, spoglądając na blaknące niebo na wschodzie, Luce nie mogła nie przypominać sobie tych ostatnich chwil w domu i nie żałować, że nie postąpiła inaczej. Mogła trochę mocniej uścisnąć ojca. Powinna wysłuchać, naprawdę wysłuchać rad matki, kiedy wychodziła z domu. Powinna spędzić więcej czasu, wypytując najlepszą przyjaciółkę o życie w Dover. Nie powinna być tak samolubna i działać w pośpiechu. Teraz każda sekunda coraz bardziej oddalała ją od Thunderbolt, rodziców i Callie, i z każdą sekundą Luce musiała zmagać się z coraz silniejszym uczuciem, że być może już nigdy ich nie zobaczy.
Luce całym sercem wierzyła w to, co robili – ona sama, Daniel i inne anioły. Jednakże nie po raz pierwszy porzuciła ludzi, którzy byli ważni dla niej, dla Daniela. Myślała o pogrzebie, którego świadkiem była w Prusach, ciemnych wełnianych płaszczach i mokrych czerwonych oczach jej rodziny, zamglonych żalem z powodu jej przedwczesnej, nagłej śmierci. Myślała o swojej pięknej matce w średniowiecznej Anglii, gdzie spędziła walentynki, siostrze Helen i dobrych przyjaciółkach Laurze i Eleanor. W tym jednym życiu, które odwiedziła, nie doświadczyła własnej śmierci, ale zobaczyła wystarczająco dużo, by wiedzieć, że to byli dobrzy ludzie, którymi nieunikniona śmierć Lucindy musiała wstrząsnąć. Poczuła ściskanie w żołądku na tę myśl. A później Luce pomyślała o Lucii, dziewczynie, którą była we Włoszech, która straciła rodzinę na wojnie, która nie miała nikogo poza Danielem, której życie – choćby i krótkie – było coś warte dzięki jego miłości.
Kiedy wtuliła się głębiej w pierś Daniela, wsunął dłonie w rękawy jej swetra i palcami zakreślał kręgi na jej rękach, jakby rysował na skórze małe aureole.
– Opowiedz mi o najlepszych chwilach wszystkich twoich żywotów.
Chciała odpowiedzieć „kiedy cię odnajdywałam, za każdym razem”. Ale to nie było takie proste. Trudno jej było myśleć o każdym z osobna. Jej przeszłe wcielenia zaczęły kłębić się razem i przeskakiwać, jak płytki w kalejdoskopie. Była ta piękna chwila na Tahiti, kiedy Lulu tatuowała pierś Daniela. I kiedy porzucili bitwę w starożytnych Chinach, ponieważ ich miłość była ważniejsza niż każda wojna. Mogłaby wymienić kilkanaście namiętnych, skradzionych chwil, kilkanaście wspaniałych, słodko-gorzkich pocałunków. Luce wiedziała, że to nie są najlepsze chwile.
Najlepsza chwila była teraz. To właśnie wyniosła ze swoich podróży przez epoki – był dla niej wszystkim i ona dla niego była wszystkim. Jedynym sposobem, by doświadczyć tak głębokiej miłości, było wchodzenie w każdą nową chwilę razem, jakby czas był z chmur. A jeśliby do tego doszło w ciągu następnych dziewięciu dni, Luce wiedziała, że ona i Daniel zaryzykują wszystko dla swojej miłości.
– To była nauka – powiedziała w końcu. – Kiedy po raz pierwszy przeszłam samodzielnie, byłam zdecydowana pokonać przekleństwo. Ale czułam się przytłoczona i niepewna, aż zorientowałam się, że z każdym życiem, które odwiedzałam, dowiadywałam się czegoś ważnego o sobie.
– Na przykład?
Znajdowali się tak wysoko, że na tle ciemniejącego nieba było widać sugestię zakrzywienia kuli ziemskiej.
– Nauczyłam się, że samo całowanie się z tobą mnie nie zabija, że ma to więcej wspólnego z tym, czego byłam świadoma w tamtej chwili, jak wiele z siebie i swojej historii mogłam przyjąć.
Poczuła, że Daniel za jej plecami kiwa głową.
– To zawsze była dla mnie największa tajemnica.
– Dowiedziałam się, że moje wcześniejsze wcielenia nie zawsze były miłymi osobami, ale ty i tak kochałeś duszę w ich wnętrzu. I na twoim przykładzie nauczyłam się rozpoznawać twoją duszę. Widziałam, jak twoja dusza niemal nakłada się na twarz, którą nosiłeś w każdym życiu. Byłeś swoim obcym egipskim wcieleniem, a jednocześnie Danielem, którego pragnęłam i kochałam.
Daniel obrócił głowę, żeby pocałować ją w skroń.
– Pewnie sobie tego nie uświadamiałaś, ale zawsze miałaś w sobie zdolność do rozpoznawania mojej duszy.
– Nie, nie mogłam... kiedyś nie miałam takiej umiejętności...
– Miałaś, tylko o tym nie wiedziałaś. Myślałaś, że jesteś wariatką. Widziałaś Głosicieli i nazywałaś ich cieniami. Myślałaś, że dręczą cię przez całe życie. A kiedy po raz pierwszy spotkałaś mnie w Sword & Cross, a może kiedy po raz pierwszy uświadomiłaś sobie, że zależy ci na mnie, pewnie zobaczyłaś coś jeszcze, czego nie umiałaś wyjaśnić, coś, czemu próbowałaś zaprzeczyć.
Luce zacisnęła powieki, przypominając sobie.
– Zostawiałeś w powietrzu fioletową aurę, kiedy przechodziłeś. Ale kiedy mrugnęłam, znikała.
Daniel uśmiechnął się.
– Nie wiedziałem.
– Nie rozumiem. Właśnie powiedziałeś, że...
– Wyobrażałem sobie, że coś widzisz, ale nie miałem pojęcia, co to jest. Jakiekolwiek przyciąganie rozpoznawałaś we mnie, w mojej duszy, ukazywało się ono na różne sposoby, zależnie od twoich potrzeb. – Uśmiechnął się do niej. – W taki sposób twoja dusza współdziała z moją. Fioletowa aura brzmi nieźle. Cieszę się, że to było coś takiego.
– Jak moja dusza wygląda dla ciebie?
– Nie umiałbym opisać jej słowami, nawet gdybym spróbował, ale jej piękno jest niezrównane.
To był dobry sposób na opisanie tego lotu ponad światem z Danielem. Wokół nich migotały odległe galaktyki. Księżyc był wielki, pokryty licznymi kraterami, częściowo zasłonięty przez jasnoszarą chmurę. Luce było ciepło i czuła się bezpieczna w ramionach anioła, którego kochała, tego luksusu ogromnie jej brakowało podczas wędrówki pośród Głosicieli. Westchnęła i zamknęła oczy...
I zobaczyła Billa.
Wizja była agresywna, wypełniła jej umysł, choć nie była to paskudna, rozwścieczona bestia, którą stał się Bill, kiedy widziała go po raz ostatni. Był Billem, jej kamiennym gargulcem, trzymającym ją za rękę, by sprowadzić ją na dół z masztu rozbitego okrętu, kiedy wyszła z Głosiciela na Tahiti. Nie wiedziała, dlaczego to wspomnienie odnalazło ją w ramionach Daniela. Ale wciąż czuła w dłoni kształt jego małej kamiennej rączki. Pamiętała, że zaskoczyły ją jego siła i wdzięk. Pamiętała, że czuła się z nim bezpiecznie.
Teraz przeszedł ją dreszcz i zaczęła się wiercić w ramionach Daniela.
– Co się dzieje?
– Bill. – Słowo miało kwaśny posmak.
– Lucyfer.
– Wiem, że jest Lucyferem. Wiem o tym. Ale przez chwilę był dla mnie kimś innym. Jakimś sposobem uważałam go za przyjaciela. Dręczy mnie to, jak blisko go do siebie dopuściłam. Wstydzę się.
– Nie musisz. – Daniel przytulił ją mocno. – Nie bez powodu zwano go Gwiazdą Zaranną. Lucyfer był piękny. Niektórzy mówią, że najpiękniejszy.
Luce pomyślała, że w głosie Daniela kryje się nuta zazdrości.
– Był też najbardziej ukochanym, nie tylko przez Tron, ale i przez wielu z aniołów. Pomyśl o wpływie, jaki ma na śmiertelnych. Ta moc płynie z tego samego źródła. – Daniel przez chwilę wahał się, po czym dodał przez zaciśnięte zęby: – Nie powinnaś się wstydzić, że dałaś mu się nabrać, Luce... – Urwał, choć brzmiał, jakby miał zamiar powiedzieć coś jeszcze.
– Sprawy między nami robiły się napięte – przyznała – ale nigdy nie spodziewałam się, że może zmienić się w takiego potwora.
– Nie ma ciemności mroczniejszej od wielkiego światła, które zostało zepsute. – Daniel zmienił ustawienie skrzydeł i zawrócili szerokim łukiem, okrążając potężną chmurę. Jedna strona, oświetlona ostatnimi promieniami zachodzącego słońca, miała złocisto-różowy odcień. Druga, jak zauważyła Luce, była ciemna i ciężka od deszczu. – Ciemność i mrok zwinięte razem, obie konieczne, by ta chmura była tym, czym jest. Z Lucyferem jest tak samo.
– I z Camem też? – spytała Luce, kiedy Daniel zakończył okrążenie chmury i wrócił do lotu nad oceanem.
– Wiem, że mu nie ufasz. Mrok Cama jest legendarny, ale to tylko fragment jego osobowości.
– W takim razie, dlaczego stanął po stronie Lucyfera? Dlaczego inni aniołowie to zrobili?
– Cam tego nie zrobił – odparł Daniel. – A w każdym razie nie na początku. To był bardzo niespokojny czas. Niespotykany. Niewyobrażalny. Po Upadku niektórzy z aniołów od razu stanęli po stronie Lucyfera, ale inni, tacy jak Cam, zostali wygnani przez Tron za to, że niewystarczająco szybko dokonali wyboru. Przez resztę historii trwało powolne wybieranie stron, aniołowie powracali do Niebiańskiej owczarni lub trafiali w szeregi Piekła, aż pozostali już tylko nieliczni upadli, którzy nie opowiedzieli się po żadnej stronie.
– W tej sytuacji jesteśmy my teraz? – spytała Luce, choć wiedziała, że Daniel nie lubił rozmawiać o tym, że wciąż nie dokonał wyboru.
– Kiedyś lubiłaś Cama – powiedział Daniel, zmieniając temat. – Przez kilka żywotów na Ziemi nasza trójka była naprawdę blisko. Dopiero dużo później, kiedy serce Cama zostało złamane, przeszedł na stronę Lucyfera.
– Co takiego? Kim ona była?
– Żadne z nas nie lubi o niej mówić. Nie możesz się zdradzić, że wiesz – powiedział Daniel. – Nie podobał mi się jego wybór, ale nie mogę powiedzieć, że go nie rozumiem. Gdybym kiedyś naprawdę cię utracił, nie wiem, co bym zrobił. Cały mój świat by pociemniał.
– Do tego nie dojdzie – powiedziała Luce zbyt szybko. Wiedziała, że to życie było jej ostatnią szansą. Gdyby teraz umarła, już by nie powróciła.
Miała tysiące pytań o kobietę, którą utracił Cam, o dziwne drżenie w głosie Daniela, kiedy mówił o atrakcyjności Lucyfera, o tym, gdzie była, kiedy on spadał. Ale jej powieki wydawały się ciężkie, ciało przepełniało zmęczenie.
– Odpocznij – szepnął jej Daniel do ucha. – Obudzę cię, kiedy będziemy lądować w Wenecji.
Takie pozwolenie wystarczyło, by osunęła się w sen. Zamknęła oczy na migoczące fale rozbijające się tysiące metrów poniżej i znalazła się w świecie snów, w którym „dziewięć dni” nie miało najmniejszego znaczenia, w którym mogła opadać, wznosić się i przebywać pośród chmur, w którym mogła latać swobodnie, w nieskończoność, bez obawy przed upadkiem.