Читать книгу Uniesienie - Lauren Kate - Страница 12

ZATOPIONE SANKTUARIUM

Оглавление

Luce miała wrażenie, że Daniel już od co najmniej pół godziny puka w podniszczone drewniane drzwi. Był środek nocy, a dwupiętrowa wenecka kamienica należała do znajomego Daniela, profesora. Daniel był pewien, że ten człowiek pozwoli im u siebie przenocować, ponieważ „lata temu” byli wielkimi przyjaciółmi, co w przypadku Daniela mogło oznaczać bardzo długi czas.

– Musi bardzo mocno spać.

Luce ziewnęła, sama na wpół uśpiona odgłosem regularnych uderzeń pięści Daniela. Albo to, pomyślała, albo profesor siedzi w jakiejś otwartej przez całą noc artystycznej kafejce, popijając wino nad książką pełną niezrozumiałych terminów.

Była trzecia nad ranem – ich lądowaniu pośród srebrzystej sieci kanałów Wenecji towarzyszyło bicie zegara na wieży gdzieś pośród ciemnego miasta – a Luce padała ze zmęczenia. Oparła się żałośnie o blaszaną skrzynkę na listy, która w tym momencie zsunęła się z jednego z gwoździ. Cała skrzynka przechyliła się na bok, a Luce zrobiła krok do tyłu i omal nie wpadła do mętnego, zielono-czarnego kanału, którego wody lizały omszały ganek jak atramentowy język.

Z zewnątrz wydawało się, że cały dom gnije warstwami – od niebieskiej farby odłażącej lepkimi pasmami od drewnianych parapetów, przez czerwone cegły porośnięte ciemnozieloną pleśnią, po wilgotny cement ganku, który pękał pod ich stopami. Luce przez chwilę miała wrażenie, że czuje, jak miasto się zapada.

– On tu musi być – mruknął Daniel, wciąż waląc pięściami.

Kiedy wylądowali na ganku od strony kanału, do którego zazwyczaj można było dopłynąć tylko gondolą, Daniel obiecał Luce, że w środku będzie łóżko, coś ciepłego do picia i odpoczynek od wilgotnego, ostrego wiatru, który im towarzyszył całymi godzinami.

W końcu uwagę Luce zwrócił odgłos kroków kogoś powoli schodzącego po schodach. Daniel wypuścił powietrze z płuc i przymknął z ulgą oczy, kiedy mosiężna gałka się przekręciła. Drzwi otworzyły się z jękiem zawiasów.

– Kto, do diabła...?

Sztywne siwe włosy starego Włocha sterczały we wszystkie strony. Miał nieprawdopodobnie krzaczaste siwe brwi i równie siwe i gęste włosy na piersi, widoczne w rozchyleniu szlafroka.

Luce patrzyła, jak Daniel mruga z zaskoczeniem, jakby zaczął się zastanawiać, czy trafili pod właściwy adres. Później jednak piwne oczy mężczyzny rozbłysły. Rzucił się naprzód i mocno uścisnął Daniela.

– Zaczynałem się zastanawiać, czy zdążysz mnie odwiedzić, zanim w sposób nieunikniony kopnę w kalendarz – wyszeptał szorstko mężczyzna. Jego spojrzenie spoczęło na Luce i uśmiechnął się, jakby wcale go nie obudzili, jakby czekał na nich od wielu miesięcy. – Po tych wszystkich latach w końcu przywiozłeś Lucindę. Cóż to za przyjemność.

Profesor nosił nazwisko Mazotta. On i Daniel w latach trzydziestych studiowali razem historię na uniwersytecie w Bolonii. Nie przeraził go ani nie zaskoczył fakt, że Daniel się nie zestarzał – Mazotta znał jego tożsamość. Wydawało się, że czuje jedynie radość ze spotkania ze starym przyjacielem, którą potęgował fakt, że został przedstawiony miłości życia przyjaciela.

Odprowadził ich do swojego gabinetu, który również był studium różnych stopni rozkładu. Półki na książki uginały się od ich ciężaru, na biurku leżały sterty pożółkłego papieru, dywan był wytarty i poplamiony kawą. Mazotta natychmiast zabrał się za robienie im gęstej gorącej czekolady.

– Paskudny nawyk staruszka – wychrypiał do Luce.

Daniel upił zaledwie łyk, po czym wcisnął książkę w ręce Mazotty i otworzył ją na opisie pierwszej relikwii.

Mazotta założył wąskie okulary w drucianych oprawkach, zmrużył oczy i wpatrzył się w książkę, mamrocząc pod nosem po włosku. Wstał, podszedł do regału, podrapał się po głowie, przeszedł przez gabinet, napił się czekolady, po czym wrócił do regału i wyciągnął gruby, oprawiony w skórę tom. Luce stłumiła ziewnięcie. Miała wrażenie, że jej powieki z trudem utrzymują coś bardzo ciężkiego. Próbowała nie odpłynąć, szczypała się we wnętrze dłoni, żeby zachować przytomność. Ale głosy Daniela i profesora Mazotty stykały się ze sobą jak odległe kłęby mgły, kiedy jeden upierał się, że to, co mówi drugi, jest absolutnie niemożliwe.

– To kategorycznie nie jest płytka z witraża w kościele św. Ignacego. – Mazotta załamał ręce. – One mają w przybliżeniu ośmiokątny kształt, a ta ilustracja przedstawia coś zdecydowanie owalnego.

– Co my tu w ogóle robimy?! – wykrzyknął nagle Daniel, uderzając w wiszący na ścianie obrazek przedstawiający niebieską żaglówkę. – Musimy znaleźć się w bibliotece w Bolonii. Nadal masz klucze? Przy swoim stanowisku musiałeś...

– Trzynaście lat temu przeszedłem na emeryturę, Danielu. I nie przejedziemy w środku nocy dwustu kilometrów, żeby rzucić okiem na... – Przerwał. – Popatrz na Lucindę, śpi na stojąco, jak koń!

Luce skrzywiła się sennie. Bała się ruszyć ścieżką snu z obawy, że spotka Billa. Miał tendencję do pojawiania się, kiedy zamknęła oczy. Chciała zachować przytomność, brać udział w rozmowie na temat relikwii, którą ona i Daniel musieli znaleźć następnego dnia. Ale sen naciskał i nie dało mu się odmówić.

Kilka sekund lub godzin później Daniel wziął ją na ręce i ciemnymi, wąskimi schodami zaniósł na górę.

– Przepraszam, Luce – powiedział, lub tak się jej wydawało. Była zbyt śpiąca, żeby zareagować. – Powinienem wcześniej dać ci odpocząć. Po prostu bardzo się boję – wyszeptał. – Boję się, że kończy się nam czas.

Luce zamrugała i przekręciła się na plecy, zaskoczona, że znajduje się w łóżku, a jeszcze bardziej zaskoczona pojedynczą białą piwonią w niskim szklanym wazoniku, która zwieszała się nad poduszką obok jej głowy.

Wyjęła kwiat z wazonu i obróciła go w dłoniach. Krople wody spadły na kołdrę z różowego brokatu. Łóżko zaskrzypiało, kiedy oparła poduszkę o mosiężne wezgłowie, żeby rozejrzeć się po pokoju.

Przez chwilę czuła się zdezorientowana, budząc się w nieznanym miejscu, senne wspomnienia podróży przez Głosicieli blakły powoli, gdy zaczęła się budzić. Już nie miała Billa, który mówił jej, w jakim miejscu wylądowała. Był tylko w jej snach, a poprzedniej nocy był Lucyferem, potworem, śmiejącym się z pomysłu, że ona i Daniel mogliby coś zmienić albo powstrzymać.

Na nocnym stoliku stała oparta o wazon biała koperta.

Daniel.

Przypomniała sobie jeden słodki, delikatny pocałunek i jego ramiona cofające się, kiedy poprzedniego wieczoru położył ją w łóżku i zamknął drzwi.

Dokąd poszedł później?

Rozerwała kopertę i wysunęła znajdującą się w środku sztywną białą kartkę. Na kartce wypisano dwa słowa:

Na balkonie.

Luce z uśmiechem odrzuciła kołdrę i opuściła nogi na podłogę. Przeszła po ogromnym tkanym dywanie, trzymając między palcami białą piwonię. Okna pokoju były wysokie, wąskie i wznosiły się na wysokość prawie sześciu metrów do sklepionego sufitu. Za jedną z grubych brązowych zasłon znajdowały się szklane drzwi prowadzące na taras. Przekręciła metalową klamkę i wyszła na zewnątrz, spodziewając się, że znajdzie tam Daniela i wpadnie w jego ramiona.

Jednakże taras o kształcie półksiężyca był pusty. Luce ujrzała tylko niską kamienną balustradę nad znajdującymi się piętro niżej zielonymi wodami kanału oraz niewielki stolik o szklanym blacie i składane krzesło z czerwonego płótna. Na wodzie wąskie czarne gondole mijały się elegancko jak łabędzie. Para cętkowanych drozdów ćwierkała na sznurku do wieszania prania piętro wyżej, a po drugiej stronie kanału znajdował się rząd niewielkich, pastelowych mieszkań. Była urocza, jasne, ta Wenecja z marzeń większości ludzi, ale Luce nie przyjechała tu jako turystka. Ona i Daniel mieli uratować historię swoją i całego świata. Zegar tykał. A Daniela nie było.

Wtedy zauważyła drugą białą kopertę na stoliku na balkonie, opartą o malutki biały kubeczek z kawą na wynos i niewielką papierową torbę. Znów rozerwała papier i znów znalazła tylko dwa słowa:

Zaczekaj tutaj.

– Irytujące, ale romantyczne – powiedziała głośno.

Usiadła na składanym krześle i zajrzała do papierowej torby. Garść malutkich, napełnionych dżemem i obsypanych cynamonem i cukrem pudrem pączków wydawała oszałamiający aromat. Torba była ciepła w jej dłoniach, poplamiona w miejscach, gdzie tłuszcz przebijał się przez papier. Luce wrzuciła jednego pączka do ust i pociągnęła łyk z malutkiego kubeczka, w którym znajdowało się najbardziej esencjonalne i najcudowniejsze w smaku espresso, jakie Luce miała okazję pić.

– Smakują ci bomboloni?! – zawołał z dołu Daniel.

Luce zerwała się na równe nogi. Kiedy wychyliła się przez balustradę, zobaczyła, jak stoi na rufie gondoli pomalowanej w anioły. Miał płaski słomiany kapelusz ozdobiony szeroką czerwoną wstążką, a szerokim drewnianym wiosłem powoli kierował gondolę w jej stronę.

Serce Luce zabiło szybciej, jak zawsze, kiedy w innym życiu widziała Daniela po raz pierwszy. Był tutaj. Należał do niej. To się działo teraz.

– Zanurz je w espresso i powiedz mi, jak to jest być w niebie – powiedział Daniel, uśmiechając się do niej.

– Jak mam do ciebie zejść?! – zawołała.

Wskazał na najwęższe schody, jakie Luce widziała w życiu, na prawo od balustrady. Chwyciła kawę i torbę pączków, założyła piwonię za ucho i ruszyła w stronę schodów.

Czuła na sobie wzrok Daniela, kiedy przeszła przez balustradę i ruszyła w dół po schodach. Za każdym razem, kiedy robiła pełny obrót na schodach, widziała kuszący fioletowy błysk w jego oczach. Kiedy dotarła na dół, wyciągnął do niej ręce, żeby pomóc jej wejść na pokład.

Oto i było uczucie, za którym tęskniła, od kiedy się obudziła. Ta iskra, która przeskakiwała między nimi zawsze, kiedy się dotykali. Daniel objął ją w talii i przyciągnął do siebie mocno. Całował ją, długo i namiętnie, aż zakręciło się jej w głowie.

– To jest właściwy sposób, żeby zacząć ranek.

Palce Daniela muskały piwonię za jej uchem.

Nagle poczuła niewielki ciężar na szyi, a kiedy uniosła rękę, poczuła delikatny łańcuszek i wiszący na nim srebrny medalion. Uniosła go i spojrzała na wygrawerowaną na nim czerwoną różę.

Jej medalion! Dostała go od Daniela ostatniej nocy w Sword & Cross. Trzymała go za okładką „Księgi Obserwatorów” w tym krótkim czasie, który spędziła w chatce, lecz tamtych dni nie pamiętała wyraźnie. Później pan Cole zabrał ją pośpiesznie na lotnisko, z którego odleciała do Kalifornii. O książce i medalionie przypomniała sobie, kiedy dotarła do Shoreline, a wtedy była już pewna, że je utraciła.

Daniel musiał założyć go na jej szyję, kiedy spała. Znów miała łzy w oczach, tym razem ze szczęścia.

– Gdzie go...

– Otwórz go. – Daniel uśmiechnął się.

Kiedy ostatni raz trzymała medalion, zdjęcie wcześniejszej Luce i Daniela ją zaskoczyło. Daniel obiecał, że przy następnym spotkaniu opowie jej, kiedy zostało zrobione. Do tego nie doszło. Ich skradziony czas w Kalifornii był dość stresujący i zbyt krótki, wypełniony głupimi kłótniami z Danielem, których dziś nie umiała sobie wyobrazić.

Luce była zadowolona, że zaczekała, ponieważ kiedy tym razem otworzyła medalion i zobaczyła malutkie zdjęcie za szkłem – Daniel, z muszką, i Luce z krótkimi włosami – od razu je rozpoznała.

– Lucia – wyszeptała.

To była młoda pielęgniarka, którą Luce poznała, kiedy przeszła do Mediolanu w czasie I wojny światowej. Dziewczyna była o wiele młodsza, gdy Luce ją poznała, urocza i trochę harda, ale tak szczera, że Luce od razu zaczęła ją podziwiać.

Uśmiechnęła się, przypominając sobie, jak Lucia gapiła się na krótką, nowoczesną fryzurę Luce i jak żartowała, że wszyscy żołnierze się w Luce podkochują. Głównie pamiętała jednak, że gdyby Luce została we włoskim szpitalu odrobinę dłużej i gdyby okoliczności były... cóż, zupełnie inne, mogłyby zostać prawdziwymi przyjaciółkami.

Spojrzała na Daniela, rozpromieniona, lecz szybko spochmurniała. Wpatrywał się w nią, jakby ktoś go uderzył.

– Co się stało? – Puściła medalion i przytuliła się do niego, obejmując go za szyję.

Potrząsnął z oszołomieniem głową.

– Po prostu nie jestem przyzwyczajony, że mogę się tym z tobą dzielić. Wyraz twojej twarzy, kiedy rozpoznałaś to zdjęcie. To najpiękniejsza rzecz, jaką widziałem.

Luce jednocześnie zarumieniła się, oniemiała i poczuła, że zaraz się rozpłacze. Doskonale rozumiała Daniela.

– Przepraszam, że tak cię zostawiłem – powiedział. – Musiałem sprawdzić coś w jednej z książek Mazotty w Bolonii. Uznałem, że potrzebujesz każdej chwili odpoczynku, a do tego wyglądałaś tak ślicznie, śpiąc, że nie miałem serca cię budzić.

– Czy znalazłeś to, czego szukałeś? – spytała Luce.

– Być może. Mazotta dał mi wskazówkę dotyczącą jednego z placów w mieście. Jest przede wszystkim historykiem sztuki, ale zna swojego Boga lepiej niż jakikolwiek śmiertelnik, jakiego miałem okazję poznać.

Luce opadła na krytą czerwonym aksamitem ławkę gondoli, przypominającą szeroki fotel, z miękką poduszką z czerwonej skóry i wysokim, wygiętym oparciem.

Daniel zanurzył wiosło w wodzie i gondola ruszyła naprzód. Woda miała pastelowy odcień zieleni, a kiedy płynęli, Luce widziała całe miasto odbijające się w kołyszącej się powierzchni.

– Dobre wieści są takie – powiedział Daniel, spoglądając na nią spod szerokiego ronda kapelusza – że Mazotta jest przekonany, że zna lokalizację artefaktu. Aż do świtu z nim dyskutowałem, ale w końcu dopasowaliśmy mój szkic do interesującego starego zdjęcia.

– I?

– I wychodzi na to – Daniel poruszył nadgarstkiem i gondola z wdziękiem przepłynęła za róg, a później prześlizgnęła się pod niskim mostkiem dla pieszych – że taca jest aureolą.

– Aureolą? Myślałam, że tylko anioły na kartkach świątecznych mają aureole. – Przechyliła głowę. – Czy ty masz aureolę?

Daniel uśmiechnął się, jakby uznał to pytanie za urocze.

– Nie w stylu złotego okręgu, nie sądzę. O ile mi wiadomo, aureole są przedstawieniem naszego blasku w sposób, jaki śmiertelnicy są zdolni pojąć. Na przykład, fioletowy blask, który widziałaś wokół mnie w Sword & Cross. Jak sądzę, Gabbe nigdy nie opowiadała ci, jak pozowała dla da Vinciego?

– Że co? – Luce prawie zakrztusiła się swoim bombolini.

– On oczywiście nie wiedział, że jest aniołem, ale zgodnie z jej opowieściami Leonardo mówił o blasku, który jakby emanował z jej wnętrza. Dlatego namalował ją z aureolą otaczającą głowę.

– Rany. – Luce z oszołomieniem potrząsnęła głową.

Minęli parę kochanków w takich samych filcowych fedorach całującą się na balkonie.

– I nie tylko on. Artyści przedstawiali anioły w taki sposób, od kiedy upadliśmy na Ziemię.

– A aureola, którą mamy dziś odnaleźć?

– Kolejne dzieło sztuki. – Twarz Daniela spoważniała. Z otwartego okna dobiegał dźwięk porysowanej jazzowej płyty, wydawało się, że otacza gondolę, stanowiąc podkład dźwiękowy dla opowieści Daniela. – To rzeźba anioła, o wiele starsza, z okresu archaicznego. Jest tak stara, że autor pozostał nieznany. Pochodzi z Anatolii i podobnie jak pozostałe artefakty została skradziona podczas drugiej krucjaty.

– Czyli mamy znaleźć rzeźbę w kościele, muzeum czy gdziekolwiek, zdjąć aureolę z głowy anioła i popędzić na Synaj? – spytała Luce.

Oczy Daniela na chwilę spochmurniały.

– Na razie tak, taki jest plan.

– To wydaje się aż zbyt proste – powiedziała Luce, obejmując spojrzeniem subtelności otaczających ją budynków: wysokie łukowate okna jednego, bujne zioła rosnące na oknie drugiego. Wszystko jakby tonęło w jaskrawozielonej wodzie, z czymś w rodzaju spokojnej rezygnacji.

Daniel patrzył ponad nią, w jego oczach odbijała się rozświetlona promieniami słońca woda.

– Zobaczymy, jaki jest prosty.

Zmrużywszy oczy, spojrzał na drewniany znak kawałek dalej, po czym skierował się w stronę brzegu. Gondola zakołysała się, kiedy Daniel zatrzymał ją przy ceglanym murze porośniętym pnączami. Przycumował gondolę do jednego ze słupów. Łódź jęczała i szarpała się na uwięzi.

– To adres, który podał mi Mazotta. – Daniel wskazał na starożytny kamienny most, na poły romantyczny, na poły się rozwalający. – Wejdziemy po tych schodach i ruszymy w stronę palazzo. Nie powinien być daleko.

Wyskoczył z gondoli na chodnik i wyciągnął ręce do Luce. Podążyła za nim i, trzymając się za ręce, przeszli przez most. Kiedy mijali kolejne stoiska z bułeczkami i handlarzy sprzedających podkoszulki z Wenecją, Luce nie mogła się powstrzymać przed oglądaniem innych szczęśliwych par. Wszyscy całowali się i śmiali. Wysunęła piwonię zza ucha i schowała ją do torebki. Ona i Daniel byli tu w określonym celu, nie przyjechali na miesiąc miodowy, a jeśli im się nie uda, nie będzie już żadnych romantycznych spotkań.

Przyśpieszyli kroku, skręcili w lewo w wąską uliczkę, później w prawo i wyszli na szeroki plac.

Daniel zatrzymał się nagle.

– Ma być tutaj. Na placu. – Spojrzał znów na adres, z niedowierzaniem kręcąc głową.

– Co się stało?

– Adres, który podał mi Mazotta, to ten kościół. Nie powiedział mi tego. – Wskazał na wysoki, ozdobiony licznymi iglicami franciszkański kościół z trzema witrażowymi rozetami. Była to potężna, imponująca budowla, w jasnym odcieniu oranżu, z białymi obramowaniami okien i potężnej kopuły. – Rzeźba... aureola... musi być w środku.

– W porządku. – Luce ze zdziwieniem wzruszyła ramionami i zrobiła krok w stronę kościoła. – Wejdźmy do środka i sprawdźmy.

Daniel przestąpił z nogi na nogę. Jego twarz nagle pobladła.

– Nie mogę, Luce.

– Czemu nie?

Ciało Daniela zesztywniało, był wyraźnie zdenerwowany. Jego ręce były jak przyklejone do boków, a zęby zacisnął tak mocno, jakby jego szczęka i żuchwa zostały zadrutowane. Rzadko widywała Daniela, który nie byłby pewny siebie. To było dziwne zachowanie.

– Nie wiesz? – spytał.

Luce potrząsnęła głową, a Daniel westchnął.

– Myślałem, że może nauczyli cię w Shoreline... Chodzi o to, że jeśli upadły anioł wejdzie do świątyni Boga, cała budowla i wszyscy wewnątrz wybuchają płomieniem.

Szybko dokończył zdanie, dokładnie w chwili, kiedy mijała ich wycieczka niemieckich uczennic w kraciastych spódniczkach, kierująca się w stronę wejścia do kościoła. Luce patrzyła, jak kilka z nich odwraca się w stronę Daniela, szepce i chichocze, poprawiając warkocze, na wypadek gdyby jednak spojrzał w ich stronę.

On wpatrywał się w Luce. Wciąż wydawał się zdenerwowany.

– To jeden z mniej znanych szczegółów naszej kary. Jeśli upadły anioł pragnie powrócić w Boże łaski, musi zwrócić się do Tronu bezpośrednio. Nie ma dróg na skróty.

– Mówisz, że nigdy nie postawiłeś stopy w kościele? Ani razu przez tysiące lat, kiedy tu byłeś?

Daniel pokręcił głową.

– Ani w świątyni, ani w synagodze, ani w meczecie. Nigdy. Najbliżej byłem na basenie w Sword & Cross. Kiedy budynek został zdesakralizowany i zamieniony na ośrodek sportu, przestał być tabu. – Przymknął oczy. – Arriane raz to zrobiła, na samym początku, zanim powróciła do Niebios. Nie wiedziała. Kiedy to opisuje...

– Czy to stąd ma blizny na szyi?

Luce instynktownie dotknęła własnej szyi, wracając myślami do pierwszej godziny w Sword & Cross – Arriane podająca jej ukradziony szwajcarski scyzoryk i żądająca, by Luce ją ostrzygła. Nie mogła oderwać oczu od dziwnych białych blizn anielicy.

– Nie. – Daniel niezręcznie odwrócił wzrok. – To było coś innego.

Grupka turystów pozowała przed wejściem. W czasie ich rozmowy dziesięcioro ludzi weszło do kościoła i go opuściło, najwyraźniej nie doceniając urody budynku i jego wagi – a jednak Daniel, Arriane i cały legion aniołów nie mogli wejść do środka.

Ale Luce mogła.

– Pójdę. Dzięki twojemu szkicowi wiem, jak wygląda aureola. Jeśli tam jest, odnajdę ją i...

– Możesz wejść, to prawda. – Daniel skinął głową. – Nie ma innego sposobu.

– Nie ma problemu. – Luce próbowała być nonszalancka.

– Zaczekam tutaj.

Daniel wydawał się jednocześnie niechętny i pełen ulgi. Uścisnął jej dłoń, usiadł na brzegu fontanny pośrodku placu i wyjaśnił, jak powinna wyglądać aureola i jak ją zdjąć.

– Ale bądź ostrożna! Ma ponad tysiąc lat i jest delikatna!

Za jego plecami cherubin wypluwał niekończący się strumień wody.

– Jeśli będziesz miała kłopoty, Luce, jeśli coś zrobi podejrzane wrażenie, wracaj biegiem do mnie.

Kościół był ciemny i chłodny, zbudowany na planie krzyża. Pod nisko zawieszonymi dźwigarami unosiła się woń kadzidła. Luce wzięła przy wejściu ulotkę po angielsku, ale zorientowała się, że nie zna nazwy rzeźby. Zirytowana na samą siebie, że nie zapytała – Daniel by wiedział – szła wąską nawą, mijając rzędy pustych ławek, śledząc wzrokiem witrażowe stacje Drogi Krzyżowej w wysokich oknach.

Choć na placu na zewnątrz były tłumy, w kościele panował względny spokój. Luce wyraźnie słyszała stukot swoich butów do konnej jazdy na marmurowej podłodze, kiedy mijała rzeźbę Madonny w jednej z niewielkich kapliczek z boku kościoła. Płaskie marmurowe oczy rzeźby wydawały się niemożliwie wielkie, jej złożone w modlitwie palce niemożliwe długie i szczupłe.

Luce nigdzie nie widziała aureoli.

Na końcu nawy stanęła pośrodku kościoła, pod wielką kopułą, która przez wysokie okna wpuszczała do środka złagodzony blask porannego słońca. Mężczyzna w długiej szarej szacie klęczał przed ołtarzem. Jego blada twarz i białe dłonie – uniesione do serca – były jedynymi odsłoniętymi częściami jego ciała. Szeptał pod nosem po łacinie. Dies irae, dies illa. Luce rozpoznawała te słowa z lekcji łaciny w Dover, ale nie pamiętała, co znaczyły.

Kiedy podeszła bliżej, szept mężczyzny ucichł. Uniósł głowę, jakby jej obecność przeszkodziła mu w modlitwie. Kiedy spojrzał na nią ze zmarszczonym czołem, jego twarz była bardzo blada, wąskie wargi niemal bezbarwne. Odwróciła wzrok i skręciła w lewo, w transept, który przecinał nawę pod kątem prostym, żeby dać mężczyźnie więcej przestrzeni...

I znalazła się przed onieśmielającym aniołem.

Była to rzeźba z bladoróżowego marmuru, zupełnie inna od aniołów, z którymi Luce miała okazję poznać się bliżej. Nie było w niej nic z potężnej witalności, którą znajdowała w Camie, nic ze skomplikowania, które podziwiała w Danielu. To była rzeźba stworzona przez pełnych spokojnej wiary dla pełnych spokojnej wiary. Luce anioł wydawał się pusty. Spoglądał w górę, ku Niebiosom, a jego rzeźbione ciało wyłaniało się między miękkimi fałdami tkaniny udrapowanej na piersi i talii. Jego twarz, wzniesiona w górę, trzy metry nad twarzą Luce, została starannie wyrzeźbiona przez kogoś, kto miał doświadczenie z dłutem, od linii nosa aż po włosy założone za ucho. Wznosił ręce w stronę nieba, jakby prosząc kogoś o przebaczenie za dawno popełniony grzech.

– Buon giorno.

Głos sprawił, że Luce aż podskoczyła. Nie zauważyła księdza w długiej do ziemi czarnej sutannie, nie zwróciła uwagi na rzeźbione mahoniowe drzwi do zakrystii na końcu transeptu, zza których właśnie wyszedł ksiądz.

Miał woskowaty nos i wielkie uszy, i był wystarczająco wysoki, by nad nią górować, co sprawiło, że poczuła niepokój. Zmusiła się, by się uśmiechnąć, i zrobiła krok do tyłu. Jak miała ukraść relikwię z miejsca publicznego? Dlaczego nie pomyślała o tym na placu? Nie umiała nawet mówić...

Nagle przypomniała sobie – umiała mówić po włosku. Nauczyła się go – mniej lub bardziej – w jednej chwili, kiedy przeszła przez Głosiciela na linię frontu nad rzeką Piave.

– To piękna rzeźba – powiedziała do księdza.

Jej włoski nie był doskonały – mówiła raczej jak ktoś, kto kiedyś płynnie posługiwał się tym językiem, ale stracił pewność siebie. Miała jednak niezły akcent i ksiądz najwyraźniej ją rozumiał.

– W rzeczy samej.

– Praca artysty z... dłutem... – powiedziała, rozkładając szeroko ręce, jakby krytycznie oceniała dzieło. – To wygląda, jakby uwolnił anioła z kamienia.

Spoglądając szeroko otwartymi oczami na rzeźbę, próbując wyglądać przy tym niewinnie, Luce obeszła anioła. I owszem, jego głowę wieńczyła złota aureola wypełniona szkłem. Tyle tylko, że nie była wyszczerbiona w miejscach, które Daniel naszkicował. Może została naprawiona?

Kapłan pokiwał głową.

– Żaden anioł nie był prawdziwie wolny po grzechu Upadku. Wnikliwe oko może zobaczyć również i to.

Daniel powiedział jej, jak uwolnić aureolę z głowy anioła – należało ją chwycić jak kierownicę i dwukrotnie stanowczo, ale łagodnie, przekręcić w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. „Ponieważ została wykonana ze szkła i złota, musiano ją dodać do rzeźby w późniejszym terminie. Dlatego w kamieniu wyrzeźbiono podstawę, a w aureoli pasujący do niej otwór. Wystarczą dwa mocne – ale ostrożne! – obroty. To uwolni ją z podstawy”.

Spojrzała na wielką rzeźbę górującą nad głową jej i kapłana.

Jasne.

Ksiądz stanął obok Luce.

– To Rafał, Uzdrowiciel.

Luce nie poznała żadnego anioła imieniem Rafał. Zastanawiała się, czy istniał naprawdę, czy był wymysłem Kościoła.

– Ja, no, przeczytałam w przewodniku, że pochodzi z okresu archaicznego. – Spojrzała na wąski marmurowy pręt łączący aureolę z głową anioła. – Czy ta rzeźba nie trafiła do kościoła w okresie krucjat?

Ksiądz założył ręce na piersi, a wtedy długie, luźne rękawy jego sutanny zebrały się na wysokości łokci.

– Masz na myśli oryginał. Został umieszczony na południe od Dorsoduro w Chiesa dei Piccolos Miracolis na Wyspie Fok i zniknął razem z kościołem i wysepką, kiedy przed wieloma stuleciami zatonęły w morzu.

Luce przełknęła ślinę.

– Nie wiedziałam.

Wpatrzył się w nią okrągłymi ciemnymi oczami.

– Musisz być w Wenecji od niedawna – powiedział. – W końcu wszystko tonie w morzu. To wcale nie takie straszne. Jak inaczej stalibyśmy się takimi mistrzami reprodukcji? – Spojrzał na anioła, przeciągnął długimi brązowymi palcami po marmurowym postumencie. – Ten został wyrzeźbiony na zamówienie za zaledwie pięć tysięcy lirów. Czyż to nie jest niezwykłe?

Wcale nie było niezwykłe, tylko straszne. Prawdziwa aureola zatonęła w morzu? Nigdy jej nie odnajdą; nigdy nie poznają prawdziwego miejsca Upadku; nigdy nie uda im się powstrzymać Lucyfera przed zniszczeniem ich. Dopiero zaczęli podróż, a już wydawało się, że wszystko stracone.

Luce zatoczyła się do tyłu, z trudem łapiąc oddech, by podziękować księdzu. Czuła się ciężka i wytrącona z równowagi, niemal potknęła się o bladego błagalnika, który skrzywił się, gdy ruszyła w stronę drzwi.

Kiedy tylko przeszła przez próg, ruszyła biegiem. Przy fontannie Daniel złapał ją za łokieć.

– Co się stało?

Jej twarz musiała wszystko zdradzać. Przekazała mu całą historię, z każdą chwilą coraz bardziej przybita. Kiedy dotarła do opisu, jak ksiądz chwalił się tanią reprodukcją, po jej policzku spłynęła łza.

– Jesteś pewien, że nazwał katedrę la Chiesa dei Miracolis Piccolos? – spytał Daniel, obracając się, żeby rozejrzeć się po placu. – Na Wyspie Fok?

– Jestem pewna, Danielu, nie ma jej. Zatonęła w oceanie...

– A my ją odnajdziemy.

– Co takiego? Jak?

Chwycił ją za rękę i zerknąwszy w stronę drzwi kościoła, ruszył biegiem przez plac.

– Danielu...

– Umiesz pływać.

– To nie jest śmieszne.

– Nie jest. – Przestał biec i odwrócił się, żeby na nią spojrzeć, objął jej policzek dłonią. Jej serce waliło w piersiach, ale jego spojrzenie sprawiło, że wszystko zwolniło. – To nie jest idealne rozwiązanie, ale jeśli to jedyny sposób, by odnaleźć artefakt, w taki właśnie sposób go odnajdziemy. Nikt nas nie powstrzyma. Wiesz o tym. Nic nie może nas powstrzymać.

Kilka chwil później znaleźli się znów w gondoli. Daniel kierował ich w stronę morza, każde uderzenie jego wiosła posyłało ich naprzód jak silnik. Pośpiesznie mijali gondole na kanale, ostro zakręcając pod nisko zawieszonymi mostkami i wystającymi budynkami, zalewając wodą zaniepokojone twarze w sąsiednich gondolach.

– Znam tę wyspę – powiedział Daniel, nawet niezdyszany. – Leżała niegdyś w połowie drogi między placem świętego Marka a wyspą Giudecca. Ale w pobliżu nie ma gdzie zacumować. Będziemy musieli zostawić gondolę i popłynąć.

Luce spojrzała ponad burtą gondoli na mętną zieloną wodę przesuwającą się szybko obok. Brak kostiumu kąpielowego. Hipotermia. Włoskie potwory rodem z Loch Ness kryjące się w niewidocznych głębinach. Ławka gondoli była lodowata, a woda śmierdziała błotem z domieszką ścieków. Wszystkie te myśli pojawiły się w głowie Luce, ale spojrzenie w oczy Daniela ją uspokoiło.

Potrzebował jej. Była u jego boku i nie zadawała żadnych pytań.

– W porządku.

Kiedy wypłynęli na szeroki kanał pomiędzy wyspami, wpadli w sam środek turystycznego chaosu – na wodzie kłębiły się vaporetti przewożące gości ciągnących do hoteli walizki na kółkach; motorówki wynajęte przez bogatych, eleganckich turystów i aerodynamiczne kajaki w jaskrawych kolorach, którymi płynęli Amerykanie w wielkich ciemnych okularach. Gondole, barki i policyjne motorówki przecinały kanał z dużą prędkością, mijając się o włos.

Daniel manewrował bez trudu. Wskazał na horyzont.

– Widzisz wieże?

Luce spojrzała nad różnobarwnymi łodziami. Horyzont był słabo widoczną linią w miejscu, gdzie szaro-niebieskie niebo stykało się z ciemniejszą szaro-niebieską wodą.

– Nie.

– Skup się, Luce.

Po kilku chwilach w jej polu widzenia, bardzo daleko, pojawiły się dwie niewielkie zielonkawe wieże.

– Ach. Tam.

– To wszystko, co pozostało z kościoła.

W miarę, jak liczba otaczających ich łodzi malała, Daniel przyśpieszał wiosłowanie. Woda wzburzyła się, nabrała ciemnozielonego odcienia i zaczęła pachnieć bardziej morzem niż dziwnie kuszącym brudem Wenecji. Włosy Luce szarpał wiatr, który w miarę oddalania się od lądu wydawał się coraz chłodniejszy.

– Musimy mieć nadzieję, że nasza aureola nie została skradziona przez jedną z grup płetwonurków, które przeszukiwała ruiny.

Gdy Luce wróciła do gondoli, Daniel poprosił, żeby na niego zaczekała. Zniknął w wąskiej uliczce i po chwili wyłonił się z niewielką różową reklamówką. Kiedy rzucił ją w jej stronę, Luce wyjęła parę okularów pływackich. Wydawały się absurdalnie drogie i nieszczególnie użyteczne – liliowo-czarne z modnie wydłużoną oprawką. Nie pamiętała, kiedy ostatnio pływała w okularach, ale gdy spojrzała w ciemną wodę, ucieszyła się, że będzie mogła osłonić nimi oczy.

– Okulary, ale nie kostium pływacki? – spytała.

Daniel zarumienił się.

– To pewnie głupie. Ale śpieszyłem się i myślałem tylko o tym co niezbędne, żebyś zdobyła aureolę. – Wsunął wiosło w wodę, płynęli teraz szybciej niż motorówka. – Możesz pływać w bieliźnie, prawda?

Teraz to Luce się zarumieniła. W normalnych warunkach to pytanie mogłoby wydawać się ekscytujące, być może oboje zaczęliby się śmiać. Nie w ciągu tych dziewięciu dni. Pokiwała głową. Już tylko ośmiu. Daniel był śmiertelnie poważny. Przełknęła ślinę i stwierdziła:

– Jasne.

Bliźniacze zielono-szare iglice przybliżały się, stawały się wyraźniejsze, aż znaleźli się tuż obok. Były wysokie i stożkowate, pokryte spatynowaną miedzianą blachą. Wyglądały, jakby kiedyś wieńczyły je niewielkie miedziane flagi o owalnym kształcie, wyrzeźbione w taki sposób, by wydawało się, że łopoczą na wietrze, ale teraz jedna flaga była pełna otworów, a druga zupełnie się odłamała. Na wodach kanału iglice sugerowały, że poniżej znajdowała się ogromna katedra głębin. Luce zastanawiała się, jak dawno zatonął kościół i jak głęboko się znalazł.

Myśl o zanurkowaniu w tę głębię w absurdalnych okularach pływackich i kupionej przez matkę bieliźnie przeszyła ją dreszczem.

– Kościół musi być ogromny – powiedziała. Tak naprawdę miała na myśli: „Nie sądzę, by mi się to udało. Nie oddycham pod wodą. Jak znajdziemy jedną małą aureolę zatopioną pośrodku morza?”.

– Mogę cię zabrać na dół aż do samej kaplicy, ale dalej już nie. Jeśli tylko będziesz trzymać mnie za rękę. Oddychanie to żaden problem. Ale kościół nadal jest konsekrowany, co oznacza, że to ty musisz znaleźć aureolę i mi ją przynieść.

Daniel zdjął koszulkę i rzucił ją na ławkę gondoli. Szybko zsunął spodnie, bez trudu zachowując równowagę w łodzi, po czym zrzucił tenisówki. Luce obserwowała to, czując wewnętrzne drżenie, aż zorientowała się, że sama również powinna się rozbierać. Zrzuciła buty, ściągnęła skarpetki i z zachowaniem największej możliwej skromności zsunęła dżinsy. Daniel trzymał ją za rękę, żeby pomóc jej zachować równowagę – przyglądał się jej, ale nie tak, jak by się spodziewała. Martwił się o nią, przejmował jej gęsią skórką. Roztarł jej ramiona, kiedy zdjęła sweter i marzła w samej bieliźnie w gondoli pośrodku weneckiej laguny.

Znów zadrżała, w jej wnętrzu zimno i strach łączyły się w jedną całość. Ale jej głos brzmiał odważnie, kiedy naciągnęła na oczy okulary pływackie, które ją uciskały i powiedziała:

– W porządku, płyniemy.

Trzymali się za ręce, jak ostatnim razem, kiedy pływali w Sword & Cross. W chwili gdy ich stopy uniosły się nad wypolerowane dno gondoli, dłoń Daniela pociągnęła ją w górę – wyżej, niż samej by się jej udało – i zanurkowali.

Jej ciało przebiło powierzchnię morza, które nie było tak zimne, jak się spodziewała. Właściwie, im bliżej Daniela płynęła, tym cieplejsza była woda.

Promieniał.

Oczywiście, że tak. Nie chciała wyrażać swoich obaw, jak ciemny i nie do przebycia będzie kościół pod wodą, ale teraz zrozumiała, że Daniel jak zawsze się o nią troszczył. Daniel oświetlał jej drogę do aureoli tym samym migotliwym blaskiem, który Luce widziała w wielu wcześniejszych wcieleniach. Jego blask unosił się w mętnej wodzie, otaczając Luce, równie piękny i zaskakujący, jak tęcza wznosząca się odważnie na tle czarnego nocnego nieba.

Płynęli w dół, trzymając się za ręce, skąpani w fioletowym świetle. Woda była jedwabista, cicha jak pusty grób. Po przepłynięciu kilku metrów morze pociemniało, ale światło Daniela i tak rozjaśniało wodę wokół nich. Kilka kolejnych metrów i w ich polu widzenia pojawiła się elewacja kościoła.

Była piękna. Morze ją zachowało, a blask chwały Daniela rzucał niesamowitą fioletową poświatę na ciche stare kamienie. Para iglic przebijających powierzchnię wznosiła się ponad płaskim dachem, wzdłuż którego umieszczono rzeźby świętych. Widziała na wpół zniszczone mozaiki przedstawiające Jezusa w otoczeniu apostołów. Wszystko pokrywała gruba warstwa glonów, a wokół kłębiło się morskie życie – malutkie srebrne rybki wypływały z nisz, ukwiały wyrastały z płaskorzeźb przedstawiających cuda, węgorze wyślizgiwały się z zakątków, gdzie niegdyś spoczywały ciała. Daniel został przy jej boku, podążając za jej kaprysem, oświetlając jej drogę.

Opłynęła kościół od prawej, zaglądając do środka przez powybijane witrażowe okna, cały czas mając na uwadze odległość dzielącą ją od powierzchni i powietrza.

W pewnej chwili, jak się spodziewała, poczuła ucisk w płucach, ale nie była jeszcze gotowa wznieść się na górę. Dopiero dotarli do miejsca, w którym widzieli coś, co mogło być ołtarzem. Zacisnęła zęby i nadal znosiła palenie w piersi.

Trzymając go za rękę, zajrzała do środka przez jedno z okien w pobliżu transeptu. Wsunęła głowę i ramiona do środka, a Daniel przycisnął się do ściany kościoła, by oświetlić jej drogę.

Nie widziała nic poza gnijącymi ławkami i pękniętym kamiennym ołtarzem. Reszta kryła się w cieniu, a Daniel nie mógł się bardziej zbliżyć, żeby zapewnić jej więcej światła. Znowu poczuła ucisk w płucach i spanikowała, jednak ustąpił i poczuła, że ma mnóstwo czasu, nim ucisk i panika powrócą. Zupełnie jakby istniały progi oddychania, a ona mogła minąć ich kilka, zanim jej sytuacja stanie się naprawdę poważna. Daniel obserwował ją, kiwając głową, jakby rozumiał, że wytrzyma jeszcze chwilę.

Przepłynęła obok kolejnego okna, a wtedy w zatopionym zakątku kościoła coś zamigotało. Daniel też to zobaczył. Przypłynął do niej, starannie unikając wsunięcia się do wnętrza kościoła. Wziął ją za rękę i wskazał na to. Widzieli jedynie czubek aureoli. Sama rzeźba wyglądała, jakby spadła przez uszkodzony fragment podłogi. Luce podpłynęła bliżej, wypełniając powietrze przed sobą banieczkami powietrza, niepewna, jak ją wyciągnąć. Już nie mogła czekać. Jej płuca płonęły. Gestem wskazała Danielowi na górę.

Potrząsnął głową.

Kiedy wzdrygnęła się, wyciągnął ją z kościoła i wziął w ramiona. Pocałował ją mocno, to było bardzo przyjemne uczucie, ale...

Ale nie, nie tylko ją całował. Wpuszczał jej powietrze do płuc. Dyszała w jego pocałunkach, czuła, jak wpływa w nią powietrze, wypełniając płuca w chwili, kiedy wydawało się, że pękną. Zupełnie, jakby on sam miał nieskończony zapas, a Luce pragnęła zdobyć wszystko, co tylko mogła. Ich dłonie przesuwały się po prawie nagich ciałach, namiętnie, jakby całowali się tylko dla przyjemności. Luce nie chciała przestawać. Ale zostało im tylko osiem dni. Kiedy w końcu pokiwała głową, że jest nasycona, Daniel uśmiechnął się i cofnął.

Powrócili do niewielkiego otworu, w którym niegdyś było okno. Daniel podpłynął do niego i zatrzymał się, ustawiając swoje ciało przodem do otworu, by jego blask oświetlał jej drogę. Powoli przecisnęła się przez okno, wewnątrz kościoła natychmiast poczuła się zmarznięta i nieprawdopodobnie przestraszona. Taki atak klaustrofobii był dziwny, gdyż katedra była ogromna – jej sklepienie wznosiło się na wysokości trzydziestu metrów, a Luce miała budowlę tylko dla siebie.

Może na tym właśnie polegał problem. Daniel, znajdujący się po drugiej stronie okna, wydawał się zbyt odległy. Przynajmniej widziała przed sobą anioła – i blask Daniela na zewnątrz. Podpłynęła w stronę złotej aureoli, chwyciła ją w dłonie. Przypomniała sobie instrukcje Daniela i przekręciła aureolę, jakby kierowała dużym autobusem.

Nie poruszyła się.

Luce mocniej chwyciła śliską aureolę. Kołysała nią naprzód i do tyłu, wkładając w to wszystkie siły.

Aureola, niezwykle powoli, z głośnym trzaskiem przekręciła się o centymetr w lewo. Luce napięła się, żeby poruszyć ją dalej, wypuszczając bąbelki powietrza. Kiedy zaczęła się czuć wyczerpana, aureola poluzowała się i przekręciła. Twarz Daniela wypełniła duma, kiedy patrzył na nią, a ona patrzyła na niego. Ich spojrzenia stykały się. Prawie nie myślała o oddechu, kiedy z wysiłkiem odkręcała aureolę.

W końcu ją uwolniła. Luce aż jęknęła z zadowolenia i podziwiała masę aureoli. Ale kiedy spojrzała na Daniela, on już na nią nie patrzył. Spoglądał w górę, gdzieś daleko.

Po chwili zniknął.

Uniesienie

Подняться наверх