Читать книгу Uniesienie - Lauren Kate - Страница 6
ОглавлениеPROLOG
SPADANIE
Na początku była cisza...
W przestrzeni między Niebiosami a Upadkiem, głęboko w niepojętych przestrzeniach, nadeszła chwila, kiedy wspaniała melodia Niebios zniknęła, a zastąpiła ją cisza tak głęboka, że dusza Daniela nasłuchiwała każdego odgłosu.
Później nadeszło uczucie spadania – upadku, którego nawet jego skrzydła nie umiały powstrzymać, jakby Tron obciążył je księżycami. Z trudem nimi poruszał, a nawet kiedy udało mu się to zrobić, nie wywierało to żadnego wpływu na jego upadek.
Gdzie się kierował? Przed nim i za nim nie było nic. Nic nie było na górze i nic na dole. Jedynie gęsta ciemność i niewyraźny zarys tego, co pozostało z duszy Daniela.
Pod nieobecność dźwięku władzę przejęła wyobraźnia. Wypełniała jego głowę czymś wykraczającym poza dźwięk, czymś nieuniknionym – dręczącymi słowami przekleństwa Luce.
„Umrze... Nigdy nie osiągnie dojrzałości, będzie umierać raz za razem dokładnie w tej chwili, kiedy przypomni sobie twój wybór.
Abyście nigdy nie byli naprawdę razem”.
Takie było ohydne przekleństwo Lucyfera, jego pełne goryczy uzupełnienie wyroku, który Tron wydał na Niebiańskich Błoniach. Teraz po jego ukochaną przychodziła śmierć. Czy Daniel mógł to powstrzymać? Czy umiałby w ogóle ją rozpoznać?
Co bowiem anioł wiedział o śmierci? Daniel widywał, jak przychodzi w pokoju po jednego z tych nowych śmiertelnych zwanych ludźmi, lecz aniołów śmierć nie dotyczyła.
Śmierć i dojrzałość – dwie wartości, absolutne Przekleństwa Lucyfera. Dla Daniela żadna nie miała znaczenia. Wiedział jedynie, że oddzielenie od Lucindy było karą, której nie mógł znieść. Musieli być razem.
– Lucindo! – wykrzyknął.
Jego dusza powinna poczuć ciepło na samą myśl o niej, lecz on czuł jedynie bolesną pustkę, obfitość tego, czego nie było.
Powinien wszędzie wokół siebie wyczuwać swoich braci – tych wszystkich, którzy wybrali źle albo za późno – którzy nie dokonali żadnego wyboru, ale zostali wygnani za niezdecydowanie. Wiedział, że tak naprawdę nie jest sam – tak wielu z nich poleciało w dół, kiedy chmuroziemia pod ich stopami otworzyła się w pustkę.
Ale nie widział ani nie wyczuwał nikogo innego.
Przed tą chwilą nigdy nie był sam. Teraz czuł się jak ostatni anioł we wszystkich światach.
Nie myśl tak. Zatracisz się.
Próbował się trzymać... Lucinda, Apel, Lucinda, wybór... ale w miarę, jak spadał, wszystko było coraz trudniej zapamiętać. Na przykład, jakie były ostatnie słowa Tronu, które usłyszał...
„Bramy Niebios...”.
„Bramy Niebios są...”.
Nie pamiętał, co było dalej, jedynie z trudem przypominał sobie, jak wielkie światło zamigotało, Błonia wypełnił podmuch ostrego zimna, a drzewa w Ogrodzie wpadały na siebie, wzbudzając fale potężnego zakłócenia, które wyczuwał cały kosmos, tsunami chmuroziemi, które oślepiało anioły i pozbawiało je chwały. Było coś jeszcze, coś tuż przed unicestwieniem Błoni, coś jak...
Rozdwojenie.
Zuchwały, świetlisty anioł wzniósł się w górę podczas Apelu – powiedział, że jest Danielem powracającym z przyszłości. W jego oczach był smutek, który wydawał się taki... stary. Czy ten anioł – ta wersja duszy Daniela – bardzo cierpiał?
A Lucinda?
Daniela wypełniła wściekłość. Odnajdzie Lucyfera, anioła, który żył w ślepym zaułku wszystkich idei. Daniel nie obawiał się zdrajcy, będącego niegdyś Gwiazdą Zaranną. Gdziekolwiek, kiedykolwiek dotrą do krańca tej nicości, Daniel miał zamiar się zemścić. Ale najpierw musiał odnaleźć Lucindę, gdyż bez niej nic się nie liczyło. Bez jej miłości nic nie było możliwe.
Ich miłość sprawiała, że wybór między Lucyferem a Tronem był nie do pomyślenia. Jedyną stroną, jaką kiedykolwiek mógł wybrać, była ona. Daniel wiedział, że musi zapłacić za ten wybór, ale jeszcze nie rozumiał kształtu, jaki przybrała jego kara. Wiedział jedynie, że zniknęła z miejsca, do którego przynależała – u jego boku.
Daniela nagle przeszył ostry i brutalny ból rozdzielenia od bratniej duszy. Jęknął, z zaćmionym umysłem, i nagle, co napełniło go przerażeniem, nie pamiętał już dlaczego.
Spadał dalej, w dół, przez coraz gęstszą ciemność.
Nie widział już, nie czuł i nie umiał sobie przypomnieć, jak się tu znalazł, nigdzie, pędząc przez nicość – dokąd? Jak długo?
Jego pamięć zamigotała i zaczęła gasnąć. Coraz trudniej było mu przypomnieć sobie te słowa wypowiedziane przez anioła na białych błoniach, który wyglądał zupełnie jak...
Kogo przypominał ten anioł? I co takiego powiedział, co było takie ważne?
Daniel nie wiedział, nic już nie wiedział.
Jedynie to, że spadał przez niekończącą się pustkę.
Wypełniało go pragnienie, by odnaleźć coś... kogoś.
Pragnienie, by znów poczuć się całością.
Lecz tu była jedynie ciemność w ciemności...
Cisza zagłuszająca jego myśli...
Nicość, która była wszystkim.
Daniel upadł.