Читать книгу Zakochani - Lauren Kate - Страница 11

Оглавление

TRZY


JEGO MIECZ, JEGO SŁOWO

– To było genialne! – zawołała Shelby, kiedy Lucinda odeszła, a ona i Miles zostali sami przy studni.

Na zachodnim niebie blakły promienie słońca. Większość mieszkańców kierowała się już do domów, a ich wózki i torby były ciężkie od produktów na kolację. Shelby od dawna nic nie jadła, ale prawie nie zauważała aromatów pieczonego mięsiwa i gotowanej kapusty. Jechała na oparach swojego podekscytowania.

– Oboje nadawaliśmy na tych samych falach. Czasem ja coś sobie pomyślałam, a ty mówiłeś to na głos... jakbyśmy razem kołysali się w tym samym szalonym rytmie!

– Wiem.

Miles zanurzył czerpak w wiadrze i powoli napił się wody. Promienie słońca wydobyły jego piegi. Shelby nadal nie mogła się przyzwyczaić do jego odmienionego wyglądu.

– Miałaś rację, było mi miło, że mogłem sprawić, by Luce poczuła się lepiej. Nawet jeśli to nie nasza Luce. – Miles gwałtownie szarpnął głowę w lewo, jakby coś usłyszał. Zesztywniał.

– Co się stało? – spytała Shelby.

Opuścił ramiona, bardziej niż zwykle.

– Nic takiego. Wydawało mi się, że widziałem Głosiciela, ale to nie było to.

Shelby nie chciała myśleć o Głosicielach, była zbyt podekscytowana.

– Wiesz, co by było niesamowite? – powiedziała, siadając na brzegu studni. – Moglibyśmy pójść na zakupy dla nich obojga, kupić jakiś koronkowy drobiazg dla Luce i powiedzieć jej, że to od Daniela. Mogłabym napisać jakiś wierszyk... „na górze róże” albo coś w tym stylu... hej, dla tych średniowiecznych wieśniaków to pewnie byłaby nowość. I moglibyśmy...

– Shelby? – przerwał jej Miles. – A co z powrotem do domu? Nie pasujemy tutaj, pamiętasz? Już pomogliśmy Lucindzie, dając jej nadzieję i namawiając ją, by przyszła na odpust świętego Walentego, ale nie możemy zmienić sposobu, w jaki rozegra się jej przekleństwo. Musimy odnaleźć Głosiciela.

– Cóż, wiadomo, że gdziekolwiek jest Luce, tam musi być też cała reszta – powiedziała szybko Shelby. – Gdyby udało się nam odnaleźć Daniela, to by było jak, no, dwie pieczenie przy jednym ogniu. On pójdzie na odpust, a my znajdziemy drogę z powrotem do Shoreline.

– Nie wiem, czy uda nam się tak łatwo zaciągnąć Daniela na odpust.

– To nie możemy wracać do domu! Najpierw musimy spełnić obietnicę, jaką złożyliśmy Luce! Nie chcę być kolejną osobą, która ją zawiodła. – Shelby nagle utraciła pewność siebie. – Ona zasługuje na coś lepszego.

Miles powoli wypuścił powietrze z płuc. Ze zmarszczonym czołem spacerował wokół studni; ta mina oznaczała, że rozmyślał.

– Masz rację – powiedział w końcu. – Cóż znaczy jeszcze jeden dzień?

– Naprawdę? – zapiszczała Shelby.

– Ale gdzie znajdziemy Daniela? Czy Lucinda nie wspominała o zamku? – mówił dalej Miles. – Moglibyśmy go odnaleźć i...

– Znając Daniela, może siedzieć i dołować się gdziekolwiek. Naprawdę, w dowolnym miejscu.

Shelby usłyszała tętent kopyt i odwróciła się w stronę szerokiej alei prowadzącej przez środek targowiska. Ponad kramami handlarzy, które zamykano już na noc, widziała przez chwilę potężnego śnieżnobiałego konia.

Kiedy minął markizę ostatniego kramu i ukazał się w całości, Shelby aż sapnęła.

Postać siedząca w czarnym skórzanym siodle ozdobionym sobolami – której Shelby, Miles i większość mieszkańców miasta przyglądała się z niepohamowanym podziwem – była zaiste rycerzem w lśniącej zbroi.

Szeroki w barach rycerz, którego tożsamość ukrywała osłona twarzy, przejechał przez rynek, emanując aurą władczości. Nitowany pancerz okrywał mu stopy, spoczywające w mocnych strzemionach. Jego nogi otaczały wypolerowane nagolenniki, a kolczuga była ciasno dopasowana do muskularnego tułowia. Hełm miał płaski szczyt, a dwie wygięte płyty łączyły się pod kątem nad nosem. Z przodu przyłbicy znajdowały się niewielkie otwory do oddychania i wąska szpara na wysokości oczu. To było niepokojące – widział ich, ale oni widzieli jedynie jego imponujący strój.

W pochwie u lewego boku nosił miecz, a na zbroję narzucił długą białą tunikę z czerwonym krzyżem na piersi, która kojarzyła się Shelby z jednym z filmów Monty Pythona.

– A może zapytamy jego? – zaproponowała Shelby.

– Serio?

Zawahała się. Oczywiście czuła niepokój na myśl o zbliżeniu się do prawdziwego, żywego rycerza. Ale jak inaczej mieli odnaleźć Daniela?

– A masz jakiś lepszy pomysł? – Wskazała na górującą przed nimi postać. – On jest rycerzem. Daniel jest rycerzem. Istnieje niejakie prawdopodobieństwo, że obracają się w tym samym rycerskim kręgu, nie?

– Jasne, jasne. I jeszcze jedno, dobrze, Shel? – Miles odetchnął płytko, co zazwyczaj znaczyło, że się denerwuje. Albo że ma zamiar powiedzieć coś, co jego zdaniem mogłoby urazić uczucia Shelby. – Spróbuj nie mówić z akcentem laski z Georgii, dobra? Zadurzona Lucinda może i nie zwróciła na to uwagi, ale musimy postarać się bardziej wtopić w tło. Pamiętaj, co Roland mówił o bawieniu się przeszłością.

– Wtapiam się, wtapiam się.

Shelby zeskoczyła z cembrowiny studni, wyprostowała się, gdyż tak właśnie wyobrażała sobie prawdziwą damę, mrugnęła niezręcznie do Milesa i ruszyła w stronę rycerza.

Nim jednak zrobiła dwa krótkie kroki, rycerz odwrócił się w jej stronę, uniósł osłonę i zmrużył ze złością ciemne oczy – z tym spojrzeniem Shelby zetknęła się już kilka razy wcześniej.

O wilku mowa. Czy Miles przed chwilą nie wspominał o Rolandzie Sparksie?

Roland spoglądał to na Shelby, to na Milesa. Wyraźnie ich rozpoznawał, co znaczyło, że był to Roland z ich czasów, ich Roland, ten sam, którego ostatnio widzieli na zniszczonym walką podwórku domu Lucindy Price. To znaczyło, że mają kłopoty.

– A co wy tu robicie?

Miles natychmiast znalazł się u boku Shelby, opiekuńczo kładąc dłonie na jej ramionach. To było naprawdę miłe z jego strony, jakby nie miał zamiaru pozwolić, by została z tym sama.

– Szukamy Daniela – powiedział. – Możesz nam pomóc? Wiesz, gdzie on jest?

– Pomóc wam? Odnaleźć Daniela? – Roland z zaskoczeniem uniósł ciemne brwi. – Nie chodzi wam o Luce, śmiertelną dziewczynę zagubioną w Głosicielach? Dzieciaki, wpakowaliście się w coś, co was przerasta.

– Wiemy, wiemy, nie pasujemy tutaj – powiedziała Shelby najbardziej skruszonym tonem, na jaki się zdobyła. – Trafiliśmy tu przez przypadek – dodała, wpatrując się z dołu w Rolanda na jego niesamowitym białym wierzchowcu. Nie miała pojęcia, że konie mogą być tak wielkie. – Próbowaliśmy wrócić do domu, ale mieliśmy problemy ze znalezieniem Głosiciela...

– Oczywiście, że tak. – Roland westchnął z wyraźną irytacją. – Jakbym nie miał wystarczająco dużo zobowiązań, muszę się jeszcze wami zaopiekować. – Od niechcenia uniósł okrytą rękawicą dłoń. – Przyzwę jednego dla was.

– Zaczekaj. – Miles zrobił krok do przodu i przerwał Rolandowi. – Pomyśleliśmy, że skoro już tu jesteśmy, to moglibyśmy, no, zrobić jedną miłą rzecz dla Lucindy. Wiesz, Lucindy z tej epoki. Nic wielkiego, po prostu uczynić jej życie trochę milszym. Daniel ją rzucił...

– Wiesz, jaki on się czasem robi... – wtrąciła Shelby.

– Hola, hola. Widzieliście Lucindę? – spytał Roland.

– Była zdruzgotana – powiedział Miles.

– A jutro są walentynki – dodała Shelby.

Wierzchowiec zarżał, ale Roland go uspokoił.

– Czy była złączona?

Shelby zmarszczyła nos.

– Czy była co?

– Czy była połączeniem jej obecnego i przeszłego wcielenia?

– To znaczy, jak... – Shelby myślała o tym, jak Daniel wyglądał w Jerozolimie, zagubiony i niewyraźny, jak film 3D oglądany bez okularów.

Nim jednak zdążyła odpowiedzieć, Miles przydeptał jej palce. Skoro Rolandowi nie podobała się ich obecność tutaj, z pewnością nie byłby szczęśliwy, że podróżowali przez Głosicieli w tak wiele innych miejsc.

– Sza – wyszeptał Miles kącikiem ust.

– Słuchajcie, to naprawdę proste. Czy was rozpoznała? – naciskał Roland.

– Nie – odparła Shelby z westchnieniem.

– Nie – potwierdził Miles.

– To w takim razie jest Luce z tych czasów i nie powinniśmy się wtrącać.

Roland spoglądał na nich z wyraźną podejrzliwością, ale nic więcej nie powiedział. Jeden z jego długich, czarno-złotych dredów wysunął się z gumki i spod hełmu. Schował go z powrotem i rozejrzał się po rynku, spoglądając na psy, które rozszarpywały krowie wnętrzności, i dzieci kopiące bezkształtną piłkę po zabłoconych uliczkach. Wyraźnie żałował, że na nich wpadł.

– Proszę, Rolandzie – powiedziała Shelby, odważnie unosząc dłoń do jego rękawicy z kolczugi. Rękawica kolcza, pomyślała. To są rękawice kolcze. – Nie wierzysz w miłość? Nie masz serca?

Shelby poczuła, że jej słowa zawisają w chłodnym powietrzu, i żałowała, że nie może ich cofnąć. Z pewnością posunęła się zbyt daleko. Nie wiedziała, jaka była historia Rolanda. Stanął po stronie Lucyfera, kiedy anioły upadły, ale nie wydawał się taki zły. Jedynie tajemniczy.

Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, i Shelby przygotowała się na kolejny wykład na temat niebezpieczeństw podróżowania w Głosicielach albo groźby, że odda ich Francesce i Stevenowi. Skrzywiła się i odwróciła wzrok.

I wtedy usłyszała cichy trzask opadającej osłony.

Kiedy podniosła wzrok, twarz Rolanda znów była zakryta. Wąski otwór w przyłbicy niczego nie wyrażał.

Pięknie, wszystko popsułaś, Shelby.

– Odnajdę Daniela w waszym imieniu – zagrzmiał głos Rolanda zza przyłbicy. Shelby aż podskoczyła. – Upewnię się, że przybędzie na czas na jutrzejszy odpust. Mam jeszcze ostatnią sprawę do załatwienia, a później wrócę tu, by zapewnić waszej dwójce Głosiciela, który przeniesie was do Shoreline, gdzie powinniście się znajdować. Żadnych dyskusji. Możecie przyjąć moją propozycję albo ją odrzucić.

Shelby zacisnęła zęby, bo bała się, że opadnie jej szczęka. Miał zamiar im pomóc!

– Nie, żadnych dyskusji – wydukał Miles. – To dobry pomysł, Rolandzie. Dziękujemy.

Roland nieco opuścił hełm, co Shelby uznała za skinienie głową, ale poza tym nic nie powiedział. Zawrócił i skierował się ku miejskim murom. Kupcy rozbiegali się przed białym koniem, który z początku ruszył kłusem, zaraz jednak pogalopował, a jego biały ogon unosił się na wietrze jak niknąca w powietrzu chmura dymu.

Shelby zauważyła coś dziwnego – miast dumnie wyjechać z miasta, Roland siedział ze spuszczoną głową i pochylonymi ramionami. Jakby coś niewyjaśnionego zmieniło jego nastrój. Czy to było coś w jej słowach?

– To było mocne – zauważył Miles, stając obok niej.

Shelby zbliżyła się do niego, aż ich ramiona się zetknęły, i poczuła się odrobinę lepiej.

Roland miał odnaleźć Daniela. Miał im pomóc.

Shelby poczuła, że na jej twarzy pojawia się bardzo niepasujący do niej uśmiech. Gdzieś pod całym tym pancerzem być może kryło się nawet serce, które wierzyło w moc prawdziwej miłości.

Mimo całego cynizmu, jaki okazywała, Shelby musiała przyznać, że też wierzy w miłość. A sposób, w jaki Miles pocieszył Lucindę tego popołudnia, świadczył, że on również w nią wierzy. Razem patrzyli na promienie zachodzącego słońca odbijające się od pancerza Rolanda i słuchali niknącego w oddali tętentu kopyt na bruku.

Zakochani

Подняться наверх