Читать книгу Zakochani - Lauren Kate - Страница 13

RĘKA W RĘKĘ

Оглавление

Średniowiecze miało jedną zaletę – gwiazdy robiły wręcz niewiarygodne wrażenie.

Nieobecność miejskich świateł sprawiała, że niebo wypełniały migoczące galaktyki. Shelby miała ochotę leżeć i się na nie gapić. Tuż przed zachodem słońce w końcu przebiło się przez szare zimowe chmury i teraz ciemne płótno nad ich głowami było obsypane gwiazdami.

– To Wielki Wóz, prawda? – spytał Miles, wskazując na jasny łuk na niebie.

– Żebym to ja wiedziała. – Shelby wzruszyła ramionami, choć pochyliła się, żeby podążyć wzrokiem za jego palcem. Czuła zapach jego skóry, znajomy, nieco cytrusowy. – Nie miałam pojęcia, że interesuje cię astronomia.

– Ja też nie. Nigdy mnie nie interesowała. Ale gwiazdy tej nocy mają w sobie coś takiego... albo w ogóle ta noc. Wszystko wydaje się takie godne uwagi, wiesz?

– Tak – westchnęła Shelby, zagubiona w Niebiosach, o których nigdy wcześniej zbyt wiele nie myślała. Czuła się im dziwnie bliska. I bliska Milesowi. – Wiem.

Kiedy zgodzili się pozostać jeszcze jedną noc, sprytna Shelby zdobyła koc i trochę sznurka, po czym – wykorzystując umiejętności nabyte podczas dorastania w kiepskiej dzielnicy – stworzyła z nich całkiem elegancki namiot. Jak inni odwiedzający odpust goście, wraz z Milesem rozbili obóz na zboczu błoni pod murami miasta. Miles nawet znalazł trochę drewna, choć żadne z nich nie umiało rozpalić ogniska bez zapałek.

Okolica była nawet całkiem ładna. Owszem, z lasu dochodziły dziwaczne dźwięki przypominające odgłosy wydawane przez kojoty, ale Shelby przypomniała sobie, że czasem i w Shoreline nocami rozbrzmiewały podobne dźwięki. Ona i Miles musieli się tylko trzymać razem – i ukrywać za co bardziej masywnymi mieszkańcami średniowiecza, gdyby z lasu coś się wyłoniło.

Przy drodze zaczynał działać specjalny nocny targ, więc po rozbiciu namiotu rozdzielili się, przy czym Miles miał znaleźć coś do jedzenia, a Shelby walentynkowe prezenty dla Luce i Daniela na dzień następny. Później mieli spotkać się w obozie i spożyć kolację pod gwiazdami.

Przed zachodem słońca handlarze z miasta częściowo przenieśli się za mury. Nocny targ różnił się od dziennego wewnątrz murów, który sprzedawał zwyczajne towary w rodzaju tkanin i zboża. Nocne targowisko, jak uświadomiła sobie Shelby, było wyjątkowe i działało tylko z okazji walentynek, kiedy miasto przepełniali kupcy przybywający z daleka i inni goście.

Na błoniach rozbito liczne namioty, z których wiele służyło również jako centra handlu i wymiany towarowej. Shelby nie miała zbyt wiele do zaoferowania, ale udało jej się wymienić jaskraworóżową gumkę do włosów na koronkową serwetkę w kształcie serca, którą planowała wręczyć Luce „od Daniela”.

Z radością wymieniła również konopną bransoletę na kostkę, którą Phil podarował jej kiedyś w Shoreline, na skórzaną pochwę na sztylet, która mogła spodobać się Danielowi. Trudno się robiło zakupy dla facetów.

Gumka do włosów i bransoletka były bezwartościowe dla Shelby, ale kupcom wydawały się egzotyczne.

„Cóż to za alchemiczna substancja, która rozciąga się i powraca do pierwotnego kształtu?” – pytali ją, badając gumkę, jakby to był bezcenny klejnot.

Shelby stłumiła śmiech, cały czas miała z tyłu głowy te średniowieczne narzędzia tortur.

Jak zawsze po zakupach, Shelby umierała z głodu. Miała nadzieję, że Miles zdobył jakieś dobre żarcie. Śpieszyła przez zatłoczone błonia, kiedy w jej głowie pojawiła się pewna myśl – o czym zapomniała?

– Och, jaki piękny czepek! – Przed nią pojawiła się jasnowłosa kobieta o szerokim uśmiechu. Pogłaskała koronkową woalkę czepka, który Shelby tego ranka zwinęła z wozu. – Czy to dzieło mistrza krawca?

– Czyje? – Shelby poczuła, jak zdradziecki rumieniec obejmuje całą jej twarz, aż po brzegi skradzionego nakrycia głowy.

– Tam ma swój kram. – Kobieta wskazała na oddalony o dziesięć stóp kram z białego płótna. – Henry ma trzy siostry, a wszystkie są doskonałymi szwaczkami. Przez większość roku ich igły fruwają, przygotowując szaty liturgiczne na kościelne misteria, ale dziewczętom zawsze udaje się przygotować coś małego i wyjątkowego na odpust. Ich dzieła zapierają mi dech w piersiach.

Klapy namiotu były podniesione, i oto pod markizą Shelby ujrzała przysadzistego mężczyznę, na którego wóz usiłowali tego ranka wskoczyć z Milesem. Mężczyznę, który zabrał czapkę Milesa. Niewielki tłumek zebrał się wokół niego i wzdychał, podziwiając coś wyraźnie drogocennego. Shelby musiała się przycisnąć do innych zgromadzonych, nim rozpoznała przedmiot przyciągający tak wiele pożądliwych spojrzeń.

Jaskrawoniebieska czapeczka Dodgersów.

– Podziwiajcie wyjątkowy barwnik tej płóciennej osłony! – Krawiec Henry wspinał się na wyżyny swoich umiejętności sprzedawcy, jakby ta czapka od zawsze była częścią jego kolekcji, jakby sam ją uszył. – Czy widzieliście kiedykolwiek takie szwy? Idealnie równe, niemal... niewidzialne!

– A kiedy miecz przebije ten filc, co wtedy, Henry? – zaszydził jeden z mężczyzn. Tłum zaczął mamrotać, że osłona nie jest być może najbardziej niezniszczalną rzeczą w kolekcji Henry’ego.

– Głupcy – stwierdził Henry. – Ta osłona nie jest pancerzem, ale czymś pięknym. Czyż nie może być tak, że niektóre rzeczy tworzy się tylko po to, by sprawiały przyjemność oczom i sercu?

Widzowie gwizdali, Shelby zaś czuła, jak serce wali jej w piersiach, ponieważ wiedziała, co musi zrobić.

– Kupię tę czapkę! – wykrzyknęła nagle.

– Nie jest na sprzedaż! – powiedział Henry.

– Oczywiście, że jest na sprzedaż – powiedziała Shelby, próbując zapomnieć o obawach związanych ze swoim paskudnym angielskim akcentem. Odepchnęła z drogi kilku zaskoczonych ludzi i odrzuciła od siebie wszystko poza potrzebą zdobycia czapki. Bejsbolówka była ważna dla Milesa, a Miles był ważny dla niej. – Proszę – krzyknęła – weź w zamian mój czepek! Mój, no, ojciec kupił mi go dziś rano i on, no, nie pasuje.

Henry podniósł wzrok i Shelby nagle dostała ataku paniki – z pewnością musiał rozpoznać, że ukradła nakrycie głowy. Jednakże mężczyzna tylko przechylił głowę, jakby w ogóle nie zauważył, że czepek należał kiedyś do niego.

– Tak, ten czepek rzeczywiście sprawia, że uszy ci odstają. Ale on nie wystarczy.

Co takiego? Nie miała dużych uszu! Shelby właśnie zamierzała powiedzieć Henry’emu, co o tym wszystkim sądzi, kiedy przypomniała sobie, co tu jest naprawdę ważne.

– Daj spokój! Czapka jest stara, materiał wyblakły! – Oskarżycielsko wymierzyła palec w jej stronę. – I jakąż to niegodziwość symbolizują te litery wypisane na przodzie?

– To są litery? – spytał ktoś w tłumie.

– Nie umiem czytać – powiedział inny.

Henry najwyraźniej też nie umiał czytać.

– Co one mówią? – spytał. – Sądziłem, że to ornament dla ozdoby. – Zaraz jednak przypomniał sobie, że jeszcze przed chwilą podawał się za twórcę tej czapki, więc dodał: – Ten wzór przekazał mi pewien dżentelmen.

– To symbol diabła! – improwizowała Shelby, a jej głos stawał się coraz mocniejszy, w miarę, jak zyskiwała pewność siebie. – Te kolczaste ramiona to jego symbol i piętno.

Tłum, mamrocząc, podszedł bliżej. Odór niemytych ciał sprawiał, że Shelby z trudem łapała oddech.

Henry odsunął czapkę.

– Naprawdę? To po co chcesz ją mieć?

– A jak myślisz? Zamierzam ją zniszczyć w imię wszystkiego co święte i prawe na tym świecie.

W tłumie rozległy się pomruki aprobaty.

– Spalę ją i oczyszczę świat z jej ohydnego piętna! – Naprawdę się w to wciągnęła.

Kilka osób w tłumie wzniosło słabe okrzyki.

– Ochronię nas wszystkich przed przekleństwem czapki!

Henry podrapał się po głowie.

– Ale to przecież tylko czapka?

Ludzie otaczający Shelby zaczęli odwracać się w jej stronę.

– No tak, ale... ale... chodzi mi o to, że zabiorę ją z twoich rąk.

Krawiec spojrzał na czepek w jej dłoniach i uniósł lewą brew.

– Ta robota wydaje mi się znajoma – mruknął, po czym znów spojrzał na czapkę Milesa. – Uczciwa wymiana, co?

Shelby wyciągnęła rękę z koronkowym czepkiem.

– Uczciwa wymiana.

Mężczyzna pokiwał głową i wymienili się. Cenna czapeczka Dodgersów należąca do Milesa ciążyła jej w dłoniach jak czyste złoto. Shelby pośpieszyła do namiotu. Na pewno bardzo się ucieszy! Pędziła przez błonia, mijając minstreli śpiewających smutne pieśni, dzieci bawiące się w odwieczną grę w berka, i wkrótce zobaczyła w ciemnościach zarys ramion Milesa.

Tyle tylko, że wcale nie było ciemno.

Milesowi udało się rozpalić ogień! I teraz piekł kiełbaski nad ogniskiem. Kiedy podniósł wzrok w jej stronę i uśmiechnął się, na jego lewym policzku pojawił się dołeczek, którego nigdy wcześniej nie zauważyła. Shelby zakręciło się w głowie. Pewnie od tego biegu przez całą drogę. Albo od gorącego podmuchu od ogniska.

– Głodna? – spytał Miles.

Pokiwała głową, i nie umiała znaleźć słów, by powiedzieć mu, że odzyskała jego czapkę. Trzymała ją za plecami, skrępowana sytuacją. Swoją postawą, prezentem, luźnym średniowiecznym strojem. Ale to był Miles, on jej nie oceniał. To dlaczego nagle czuła się tak roztrzęsiona?

– Pomyślałem, że pewnie będziesz. Hej, gdzie twój czepek?

Czy w jego głosie był ślad żalu? Czy jej włosy wyglądały absurdalnie? Teraz nie miała nawet gumki, żeby je związać.

Zarumieniła się.

– Wymieniłam go.

– Och. Na coś dla Luce i Daniela?

Światło odbijało się od jego twarzy w taki sposób, że Miles wyglądał jednocześnie jak jej najlepszy przyjaciel i jak ktoś zupełnie nieznajomy. Ktoś, jak sobie uświadomiła, kogo bardzo chciałaby poznać.

– Tak. – Shelby czuła się dziwnie, stojąc nad nim ze swoją dziko rozczochraną lwią grzywą. Dlaczego nie miała włosów takich jak Luce, gładkich, błyszczących, seksownych i w ogóle? Włosów, które podobały się chłopakom. Milesowi podobały się włosy Luce. Wciąż gapił się na Shelby. – Co tam?

– Nic wielkiego. Siadaj. Mamy cydr i trochę chleba.

Shelby opadła na trawę obok Milesa, starannie ukrywając czapkę w fałdach sukni. Chciała mu ją dać we właściwej chwili, na przykład, kiedy przestanie jej burczeć w brzuchu. On zsunął skwierczącą kiełbaskę na grubą kromkę chleba z chrupiącą skórką i podał jej wyszczerbiony cynowy kubek z cydrem. Stuknęli się kubkami, popatrzyli sobie w oczy.

– Skąd ty to wszystko wziąłeś?

– Myślisz, że tylko ty umiesz się targować? Musiałem pożegnać się z dwoma porządnymi sznurowadłami, żeby zdobyć tę kanapkę, więc masz ją zjeść do końca, panienko.

Kiedy Shelby odgryzła kawałek i pociągnęła łyk trunku, ucieszyła się, że Miles nie gapi się na jej włosy. Spoglądał na rzędy namiotów ciągnących się aż po mury miasta, na dymy z setek ognisk łączące się w powietrzu. Od dawna nie czuła się tak ciepło i dobrze.

Miles dokończył kanapkę, zanim Shelby ugryzła swoją po raz drugi, i przełknął.

– Wiesz co, ta cała saga Luce i Daniela, ich niemożliwa miłość, przekleństwo nie do pokonania, los, przeznaczenie i cała reszta... kiedy zaczęliśmy się uczyć o nich w szkole, i nawet kiedy poznałem Luce, wydawało mi się, że to...

– Stek bzdur? – wtrąciła Shelby. – Ja w każdym razie tak myślałam.

– No tak – przyznał Miles. – Ale ostatnio, kiedy przeszedłem razem z tobą przez Głosicieli i zrozumiałem, jak mało wiedziałem o świecie, spotkałem Daniela w Jerozolimie i zobaczyłem, jak zupełnie inaczej zachowywał się Cam, kiedy był zaręczony... Może jednak istnieje coś takiego, jak prawdziwa miłość.

– Tak. – Shelby rozmyślała nad tym, żując. – Tak.

Nagle bardzo, ale to bardzo zapragnęła zadać Milesowi pewne pytanie. Ale była przerażona. I nie było to przerażenie na myśl o spaniu na dworze w środku lasu pełnego dzikich zwierząt ani przerażenie, że byli daleko od domu i wcale nie mieli pewności, że uda im się odnaleźć drogę powrotną. Nie, teraz czuła przerażenie, że jest odkryta i wrażliwa, a intensywność tego uczucia przepełniała ją dreszczem.

Ale gdyby nie zapytała, nigdy by się nie dowiedziała. A to by było jeszcze gorsze.

– Miles?

– Tak?

– Czy kiedykolwiek byłeś zakochany?

Miles zerwał brązowe źdźbło trawy i zaczął obracać je między palcami. Wyszczerzył się do niej, a później roześmiał z zawstydzeniem.

– Nie wiem. To znaczy... chyba nie. – Zakaszlał. – A ty?

– Nie – odparła. – Nawet nie byłam blisko.

Po tym oboje nie wiedzieli, co powiedzieć. Przez jakiś czas siedzieli w napiętym milczeniu. Shelby zdarzało się zapomnieć, że to jest napięte milczenie, i wtedy było to jak swobodne siedzenie w milczeniu z przyjacielem Milesem. Ale wtedy posyłała mu ukradkowe spojrzenie, łapała go na tym, że patrzy na nią, a jego oczy były magicznie niebieskie i wszystko wydawało się zupełnie inne, i znów się denerwowała.

– Zdarzyło ci się żałować, że nie żyjesz w innej epoce? – Miles w końcu zmienił temat i w tym momencie jakby ktoś przebił ogromny balon napięcia. – Mógłbym mieć frajdę, nosząc zbroję i zachowując się rycersko, i inne takie.

– Byłby z ciebie wspaniały rycerz! Ale ja nie, ja bym tu pasowała jak wół do karety. Podoba mi się w Kalifornii.

– Mnie też. Hej, Shel? – Przesunął po niej spojrzeniem. Zrobiło jej się gorąco, choć jednocześnie podmuch lodowatego wiatru przeniknął przez jej sukienkę z szorstkiej wełny. – Jak myślisz, czy kiedy wrócimy do Shoreline, będzie inaczej?

– Oczywiście, że będzie inaczej. – Shelby spuściła wzrok i zaczęła skubać trawę. – Przecież będziemy siedzieć w jadalni, czytać Tribune i planować, jakie dowcipy zrobimy nie-Nefilim. Nie będziemy, no wiesz, pić ze średniowiecznych studni, i inne takie.

– Nie o to mi chodziło. – Miles odwrócił się w jej stronę. Palcem uniósł jej brodę. – Chodziło mi o ciebie i mnie. Tu jesteśmy inni. Podoba mi się, jacy tu jesteśmy. – Chwila milczenia. Spojrzenie niebieskich oczu. – A tobie?

Shelby wiedziała, że nie o to mu chodziło. Ale bała się mówić o tym, o co jeszcze mogło mu chodzić. Bo co, gdyby się pomyliła? Podobało jej się, jacy oboje byli tutaj. Przez cały dzień czuła tę emanującą z niego energię. Ale nie umiała tego wyrazić. Brakowało jej słów.

Dlaczego nie mógł po prostu czytać jej w myślach? (Choć tam wcale nie panowało mniejsze zamieszanie). Ale nie, Miles czekał na jej odpowiedź, która była prosta, a jednocześnie bardzo, ale to bardzo skomplikowana.

– No pewnie. – Shelby zarumieniła się. Potrzebowała czegoś do odwrócenia uwagi. Sięgnęła po czapkę. Przynajmniej wtedy będzie patrzył na swoje odzyskane nakrycie głowy, a nie na nią.

– Spytałem cię o twój czepek – powiedział Miles, zanim zdążyła oddać mu czapkę – ponieważ na targowisku znalazłem to. – Uniósł parę jasnożółtych skórzanych rękawiczek z białymi plisowanymi mankietami. Były piękne.

– Kupiłeś je? Dla mnie?

– Właściwie to się wymieniłem. Szkoda, że nie widziałaś, jak rękawicznik rzucił się na małą paczkę gumy do żucia. – Uśmiechnął się. – W każdym razie, przez cały dzień było ci zimno w ręce, a ja pomyślałem, że będą pasowały do czepka.

Shelby nie mogła się powstrzymać. Zaczęła się łamać. Zgięła się wpół, zaczęła walić pięściami w ziemię i kwiczeć. Jak dobrze było wypuścić całą tę zgromadzoną nerwową energię, wypuścić ją w wigilię walentynek, i po prostu się śmiać.

– Nie podobają ci się. – Miles wydawał się zawiedziony. – Wiem, że nie są w twoim stylu, ale miały taki sam odcień jak twój czepek i...

– Nie, Milesie, nie o to chodzi. – Shelby usiadła, a kiedy zobaczyła wyraz jego twarzy, natychmiast spoważniała. Zaraz jednak znów zaczęła się śmiać. – Wymieniłam czepek, żeby przynieść ci to. – Uniosła czapeczkę Dodgersów.

– Niemożliwe. – Wyciągnął do niej rękę z miną dzieciaka, który nie może uwierzyć, że te wszystkie prezenty pod choinką są dla niego.

Shelby w milczeniu trzymała rękawiczki. Miles chwycił swoją czapkę. Po dłuższej chwili przymierzyli swoje prezenty.

Z czapką naciągniętą na oczy Miles znów wyglądał jak kiedyś, jak chłopak, którego Shelby rozpoznawała z licznych zajęć w Shoreline, chłopak, z którym weszła w Głosiciela, chłopak, który, jak sobie uświadomiła, był jej najlepszym przyjacielem.

A rękawiczki – rękawiczki były zadziwiające. Niezwykle miękka skórka, delikatny wzór. Pasowały na nią idealnie, zupełnie jakby Miles dokładnie znał kształt jej dłoni. Podniosła wzrok, żeby mu podziękować, ale jego mina ją powstrzymała.

– Co się stało?

Miles podrapał się po głowie.

– Nie wiem. Miałabyś coś przeciwko, gdybym jednak zdjął czapkę? Dziś zrozumiałem, że bez niej lepiej cię widzę, i to mi się spodobało.

– Widzisz mnie? – Shelby nie wiedziała, dlaczego jej głos wybrał właśnie tę chwilę, żeby się załamać.

– Tak. Ciebie. – Wziął ją za ręce. Jej puls przyśpieszył. W tej chwili wszystko wydawało się nagle ważne.

Tylko jedna rzecz nie pasowała.

– Miles?

– Tak?

– Miałbyś coś przeciwko, gdybym zdjęła rękawiczki? Podobają mi się i będę je nosić, obiecuję, ale w tej chwili nie... nie czuję twoich dłoni.

Miles bardzo łagodnie ściągnął jej skórzane rękawiczki, z każdego palca po kolei. Kiedy skończył, odłożył je na ziemię i znów wziął ją za ręce. Uścisk Milesa, silny, pewny i jakoś zupełnie zaskakujący, kazał jej się uśmiechnąć w głębi duszy. Na gałęzi wawrzynu za ich plecami słodko zaśpiewał słowik. Shelby przełknęła ślinę. Miles odetchnął powoli.

– Czy wiesz, co pomyślałem, kiedy Roland powiedział, że jutro nas odeśle?

Shelby pokręciła głową.

– Pomyślałem: „Spędzę walentynki w tym niewiarygodnie romantycznym miejscu z dziewczyną, która naprawdę mi się podoba”.

Shelby nie wiedziała, co powiedzieć.

– Nie mówisz o Luce, prawda?

– Nie. – Patrzył jej w oczy, czekając na coś. Shelby znów poczuła te zawroty głowy. – Mówię o tobie.

W ciągu siedemnastu lat życia Shelby całowała się z wieloma żabami i kilkoma ropuchami. I za każdym razem, kiedy dochodziło do tej chwili, chłopiec robił z siebie ofiarę losu, pytając: „Czy mogę cię pocałować?”. Wiedziała, że niektóre dziewczęta uważają to za uprzejme, ale dla Shelby było to jak wrzód na tyłku. Zawsze w odpowiedzi mówiła coś sarkastycznego, co za każdym razem psuło nastrój. Bała się, że Miles zapyta, czy może ją pocałować. Bała się, że nie zapyta, czy może ją pocałować.

Na całe szczęście, Miles nie pozostawił jej dużo czasu na strach.

Bardzo powoli nachylił się i otoczył jej policzek dłonią. Jego oczy miały barwę gwiaździstego nieba nad ich głowami. Kiedy uniósł jej brodę i lekko się pochylił, Shelby zamknęła oczy.

Ich wargi złączyły się w słodkim pocałunku.

Tylko kilka delikatnych cmoknięć. Nic szczególnie skomplikowanego – w końcu dopiero zaczynali. Kiedy Shelby otworzyła oczy i zobaczyła jego spojrzenie – uśmiech, który sama podzielała – wiedziała, że dostała najlepszy prezent walentynkowy na świecie. I za nic by go nie oddała.

Zakochani

Подняться наверх