Читать книгу Markiza Pompadour - miłośnica królewska - Leo Belmont - Страница 30

Rozdział XXVII. Ucieczka.

Оглавление

Uciec z Bastylji — to zdawało się niemożliwością!...

Latude stworzył plan szalony — napozór, jako sposób ucieczki, niemożliwszy do wykonania, niż sama ucieczka, jako zamiar. Ten plan wymagał kolosalnego trudu, obliczonego na czas niezmiernie długi, niesłychanej ostrożności, którą najdrobniejszy wypadek mógł zniweczyć, wypadek tem nieodzowniejszy, im dłuższy był czas przygotowań, nieunikniony przy lada pośpiechu — cierpliwości, prześcigającej mrówczą, zdolności techników więcej, niż genialnych, bo zniewolonych tworzyć narzędzia bez narzędzi — mniejsza o to! — narzędzia bez odnośnego materjału; przytem plan ten przeprowadzony najpomyślniej i najsumienniej wymagał jeszcze u kresu szalonej odwagi i... szalonego szczęścia, bo śród tysięcy szans na zatrzymanie w ostatniej chwili — miał bodaj tylko jedną nieobliczalną na wymknięcie się.

Latude powierzył ten plan towarzyszowi. D’Allegre przyjął go. Byli-ż obaj szaleńcami? Nie! — więźniami, skazanymi na całe życie i kochającymi jeszcze wolność. O czem innem mieli myśleć, czem innem mieli się zająć — jeżeli nie myślą o wydobyciu się z niewoli. Mieli dość czasu. Rzecz cała, że przeciętni skazańcy popadają w rozpacz, która odbiera im zdolność myślenia o ucieczce, poddają się apatji, która odbiera im możność czynu. Oni zaś byli myślący i pełni energji, szaleni i cierpliwi, nie tracący nadziei wbrew nadziei — contra spem sperantes!

Genjusz planujący Latude’a spotykał się z solidnością wykonawczą d’Allegra — jego techniczna pomysłowość z umiejętnością roboczą tamtego. Sprzęgła ich w pracy jednaka nienawiść — dla markizy Pompadour i jednakie umiłowanie wolności. Byli już jakoby jedna dusza, działająca w dwóch ciałach...

Pomiędzy podłogą ich celi i sufitem komnaty, znajdującej się pod nimi była, według zasad sztuki budowlanej owego czasu, pusta przestrzeń wysokości kilku stóp. Obrali ją za miejsce składowe instrumentów, przygotowywanych codziennie. Latude otrzymał z domu trzynaście tuzinów koszul, nieco serwet i pończoch. Rozpruli całą bieliznę na nici, a składając je i wiążąc uwili z nich dość grube i mocne sznury. Toczyli o kamienną podłogę parę wyjętych z niej gwoździ, póki nie otrzymali ostrzy; te posłużyły do zrobienia z drzazg rękojeści noży. Po osadzeniu ostrzy w rękojeściach mieli dwa prymitywne noże. Te były instrumentami do wykonania z kawałka stali prawdziwego noża. Kiedy posiedli sznur długości 50 stóp, uwili zeń sznurową drabinkę, która służyła im do podnoszenia się w górę wewnątrz rury komina, gdzie trzeba było wyjąć poprzeczne belki żelazne.

Już sama ta robota zajęła sześć miesięcy czasu. Była okrutnie ciężka. Wypadło pracować, kurcząc się i zginając w rurze. Ręce ich krwawiły za każdym razem. Belki zalane były w murze cementem tak twardym, że całonocna praca dawała możność posunięcia się ledwo o dziesiątą część łokcia. Wyjęte belki trzeba było dla niepoznaki zakładać ponownie na miejscu.

Następnie oszczędzając paliwo, zbudowali drabinę drewnianą 25 stóp wysokości. Żelazny lichtarz przeobrażono w piłę, cudem pomysłowości i cierpliwości zrobili cyrkiel, motowidło, kątomierz i t. p.

Każdej chwili, gdy wieża huczała echem kroków zbliżającego się strażnika, instrumenty w mig chowano. Najdogodniej było pracować nocą. Dniem, aby nie zdradzać swych tajemnic w podsłuchanej rozmowie, nazywali narzędzia kryptonimami: piła zwała się — Faunem, otwór w podłodze — Polifemem i t. d. Gdy wchodził strażnik i trzeba było dawać sobie wzajem rozkazy, krzyczano: Faun, Anubis — i bliższy pokrywał serwetą zapomniane narzędzie.

Wreszcie wygotowano sznurową drabinę, która miała być spuszczona ze szczytu Bastyljj do rowu. Obliczenie inżyniera wskazało, że winna mieć długość 120 stóp. Złożyło się na nią 1400 stóp sznura; posiadała 208 drewnianych stopni. Każdy schodek był owinięty w płótno, aby uderzenia o ścianę nie sprawiły hałasu.

Przygotowania do ucieczki zabrały półtora roku.

Obrano do niej noc z 25. na 26. lutego 1756 roku.

Latude pierwszy wstępował w górę wewnątrz komina i znalazł się na dachu wieży z pokrwawionemi rękoma i stopami. Wciągnął swój worek z potrzebnemi przedmiotami zapomocą sznura. Za nim poszedł d’Allegre. Przywiązali szczyt drabinki do armaty, stojącej na dachu i z wieży spuścili się do rowu. [Wszystkie opisane powyżej narzędzia oraz drabina sznurowa przechowywały się w archiwach Bastylji, a obecnie znajdują się w Muzeum Carnavalet w Paryżu (P.A.)].

Uciekinierzy znajdowali się już nie w celi, ale jeszcze w obrębie fortecy — w rowie blisko szyldwacha. Była zima. Jęli wyłamywać otwór w murze. Ta praca pochłonęła dziewięć godzin. Ilekroć przechodził patrol nocny z latarniami, trzeba było zanurzać się w wodę, aby ich-nie zauważono. Przeszli przez otwór. I oto znaleźli się w drugim rowie, głębszym od pierwszego, napełnionym wodą. Przez rów przechodził kanał poprzeczny głębokości 10 stóp. D’Allegre o mało w nim nie utonął. Latude chwycił go za włosy i ocalił.

Wreszcie o godzinie 5-ej nad ranem znaleźli się na ulicy. W zachwycie padli sobie w objęcia. Potem klękli, dziękując Bogu za cudowne ocalenie. Przemokli do nitki. Z worka wydobyli suchą odzież — przebrali się. Ale czuli, że członki ich zamarzły. Były niby sparaliżowane. Zabrał ich wypadkowy fiakr. Zawiózł do znajomego d’Allegre’a. Poczciwy szewc przechowywał ich przez cztery tygodnie.

D’Allegre, przebrany za chłopa, przemycił się za granicę i dostał się szczęśliwie do Brukseli. Latude pojechał w ślad za nim z dokumentami swego gospodarza przebrał się w liberję lokaja — minął nocą Paryż, dopędził dyliżans i najął miejsce w nim do Valanciennes. Z trudem uniknął oględzin czujnej komendy na granicy. Wreszcie stanął w umówionem z przyjacielem miejscu — w Brukselskiej gospodzie. Ale d’Allegre’a nie było.

Władze francuskie już zdążyły dowiedzieć się o miejscu jego pobytu i wyjednały wydanie nieszczęśliwego u Belgijskiego rządu. Latude odgadł los przyjaciela — pośpieszył opuścić Bruksellę, wyjechał zaraz do Antwerpji, stamtąd do Amsterdamu, gdzie znalazł się bez grosza w kieszeni. Zainteresował się nim pewien holender, nakarmił go i dał mu przytułek. Później spotkał go rodak, który dał mu pieniędzy.

Latude był na wyżynie szczęścia; sądził się bezpiecznym pod ochroną Generalnych Stanów wolnego kraju...

Ale szło za nim Fatum: miało piękną twarz kobiety którą on zuchwale niegdyś nazwał „zwiędłą czarownicą i przygłupią konkubiną” — miało mściwe oczy Pani de Pompadour!

Markiza Pompadour - miłośnica królewska

Подняться наверх