Читать книгу Farben Lehre. Bez pokory - Leszek Gnoiński - Страница 6
1.1.
BEZ ŚWIATŁA
ОглавлениеGdy w 1977 roku w Wielkiej Brytanii grupa The Sex Pistols wydała Never Mind The Bollocks, a Johnny Rotten wykrzykiwał: „Boże, chroń królową i jej faszystowski reżim”, w naszym kraju przeważnie słuchało się muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej. Rządziła radiowa Jedynka ze swoimi gwiazdami: Alicją Majewską, Homo Homini, Krzysztofem Krawczykiem czy Ireną Jarocką. U państwa Wojdów z Płocka, rodziców przyszłego lidera Farben Lehre, słuchało się jednak muzyki dużo ambitniejszej.
Pani Anna, mama Wojtka, która na co dzień uczyła języka polskiego w szkole średniej, uwielbiała Ewę Demarczyk, Marka Grechutę, Edith Piaf i Charles’a Aznavoura. Pod koniec lat 70. w rodzinnym domu można było także usłyszeć płyty popularnych w tamtym czasie takich gwiazd, jak Boney M, Joe Dassin czy Drupi. „Mnie też te melodie wpadały w ucho”, przyznał po latach Wojtek. Jego ulubionymi wykonawcami byli: Suzi Quatro, Afric Simone, Boney M, Eruption i Smokie. Pana Wiesława, tatę Wojtka, muzyka nie interesowała. Owszem, czasem sięgał po nagrania zespołów folklorystycznych, ale bardziej ze względów sentymentalnych – przypominały mu czasy dzieciństwa: „Mój ojciec grał na harmonii, tak samo jak dziadek – przyznaje pan Wiesław. – Ja też się uczyłem, ale w wieku kilku lat miałem wypadek, podczas którego trwale uszkodziłem palec wskazujący, co uniemożliwiło mi dalszą naukę”.
W dzieciństwie główną pasją Wojtka, a wręcz całym jego światem, była piłka nożna. Kochał grać, więc kopał piłkę i na podwórku, i w szkole. Oczywiście nie wyróżniał się na tle większości dzieciaków w tym czasie, bo lata 70. były przecież złotym okresem polskiego futbolu. Jednym z pierwszych zapamiętanych przez Wojtka doświadczeń były mistrzostwa świata w 1974 roku. Przesiedział je przed telewizorem, ekscytując się każdym meczem. Znał składy wszystkich drużyn występujących podczas turnieju rozgrywanego w Republice Federalnej Niemiec, a nawet reprezentacji Zairu i Haiti, słabeuszy tamtych mistrzostw.
„Synek założył nawet specjalny zeszyt, gdzie notował składy wszystkich drużyn, choć oczywiście najbardziej kibicował naszym”, wspomina pani Anna. A polska reprezentacja radziła sobie wyjątkowo dobrze, wygrywając mecz za meczem. Polegli dopiero w starciu z gospodarzami mistrzostw. Do dziś ten „pojedynek w wodzie” wzbudza ogromne emocje. Wówczas płakała cała Polska, a wraz z nią siedmioletni Wojtuś. Mimo to, zapatrzony w grę Deyny, Szarmacha, Gadochy, Laty i pozostałych, chciał zostać piłkarzem. I jak w przypadku tysięcy chłopców – na marzeniach się skończyło, bo z czasem piłka nożna zaczęła być odsuwana przez inną pasję – muzykę, a wyrywkowe dziecięce i niewinne słuchanie Suzi Quatro czy Smokie zmieniało się w coraz bardziej dojrzałą fascynację.
Wojtek dokładnie pamięta moment, gdy muzyka stała się dla niego ważna, a był to wyjątkowy dzień – 8 grudnia 1980 roku. Właśnie wtedy w popołudniowym programie Radiokurier na antenie radiowej Jedynki po raz pierwszy usłyszał piosenki The Beatles: She Loves You i A Hard Day’s Night. Tego dnia John Lennon został zabity przez Marka Chapmana, obłąkanego fana. Polskie media powiadomiły o tym zdarzeniu, przy okazji emitując najbardziej znane piosenki Lennona i Beatlesów. Mimo to Wojtek nie został fanem The Beatles, ale AC/DC, których usłyszał kilka miesięcy później. Z twórczością braci Young zapoznał go Jarek Lipczyński, a sam Wojtek tak opowiada o tym zdarzeniu: „Spotykaliśmy się w jego domu i słuchaliśmy muzyki. I gdy któregoś razu puścił jakąś piosenkę AC/DC z płyty Back in Black, oniemiałem!”.
Wkrótce Wojtek sięgnął po nagrania kolejnych kapel z kręgu hard rocka i heavy metalu: Kiss, Queen, Black Sabbath, UFO, Iron Maiden, Judas Priest i Led Zeppelin. Regularnie przychodził do Jarka z magnetofonem szpulowym Grundig ZK 120, by przegrywać kolejne utwory. Lipczyński, pasjonat Trójki, a szczególnie programów Piotra Kaczkowskiego, właśnie stamtąd czerpał wiedzę o swoich ulubionych wykonawcach. „Wówczas w audycjach radiowych puszczano całe płyty Deep Purple, Led Zeppelin, AC/DC i wielu innych”, mówi Jarek, w tamtych czasach szczęśliwy posiadacz „kaseciaka”, zdobytego w niezwykłych okolicznościach. Podobnie jak większość ówczesnych nastolatków, wysłał do popularnej niemieckiej firmy Grundig prośbę o prospekty i materiały promocyjne, a oni w nagrodę za zainteresowanie… przysłali mu nowiutki magnetofon kasetowy!
W tych latach płyty z zachodnią muzyką praktycznie nie pojawiały się w oficjalnej sprzedaży. Najczęściej przywozili je krewni mieszkający za granicą lub marynarze podróżujący po całym świecie. Można je było nabyć w nielicznych prywatnych sklepach muzycznych albo na bazarach, takich jak warszawski Wolumen czy Skra. Jednak ich ceny stanowiły poważną przeszkodę. Przeciętny Polak zarabiał wówczas równowartość około 20 dolarów, a taka płyta stanowiła wydatek rzędu sześciu–ośmiu dolarów. Niewielu rodziców stać było na kupienie swojemu dziecku płyty za blisko połowę miesięcznej pensji.
Tymczasem w roku 1980 rock „wybuchł” w Polsce z ogromną siłą. Do głosu doszło pokolenie urodzone w latach 50. Niespełna 30-letni muzycy, którzy jeszcze kilka lat wcześniej grali w zespołach towarzyszących polskim gwiazdom piosenki, chałturzyli w knajpach w USA lub grali na statkach, zaczynali tworzyć swoją muzykę. Po instrumenty sięgnęło także młodsze pokolenie. Czasy świetności ładnie uczesanych i schludnie ubranych Czerwonych Gitar, Trubadurów czy Jerzego Połomskiego odchodziły w przeszłość. Młodzi ludzie potrzebowali autentyczności i chcieli widzieć na scenie artystów ulepionych z tej samej gliny. Innych młodych ludzi mających podobne jak oni problemy i potrzeby. Oczekiwano prawdziwego przekazu, a nie komunistycznej nowomowy, serwowanej przez socjalistyczne media. To wszystko gwarantował rock, który już na początku lat 80. stał się głównym sposobem wyrażania nieskrępowanego buntu. Wojtek, jak i całe jego pokolenie, mieli dużo szczęścia, bo jak pokazała historia, był to czas wyjątkowy dla polskiej muzyki. Zespoły powstawały jak grzyby po deszczu, organizowano coraz więcej koncertów.
Młody Wojda też połknął rockowego bakcyla. Pierwszym zespołem, na którego koncert trafił, był Maanam. Działo się to w maju 1981 roku, kiedy Kora podzieliła całą Polskę. Korę można było kochać lub nienawidzić – półśrodki nie wchodziły w grę. Jej prowokacyjne zachowanie na scenie, obcięte na jeżyka włosy i poetyckie teksty stały się na długie miesiące jednym z głównych tematów Polaków stojących w coraz dłuższych kolejkach. Wojtkowi spodobał się występ Maanamu, ale znacznie bardziej urzekła go sama atmosfera koncertu, jego wspólnotowość i magia. „Czułem się, jakbym był w innym świecie – kolorowe światła, lekki zaduch, no i Kora, krótko obcięta, charyzmatyczna, prowokująca”, wspomina.
Serce Wojtka wciąż biło dla heavy metalu. Dlatego gdy się dowiedział o istnieniu TSA, postanowił zobaczyć ich na żywo. A były to czasy, kiedy poczta pantoflowa mogła zastąpić najlepszą akcję promocyjną. TSA zdecydowanie wygrali drugą edycję jarocińskiego Ogólnopolskiego Przeglądu Muzyki Młodej Generacji, kładąc na łopatki wszystkich konkurentów i zyskując renomę największych wymiataczy w kraju. Co ciekawe, był to wówczas zespół instrumentalny. Gdy do grupy dołączył wokalista Marek Piekarczyk, stali się największą sceniczną atrakcją w Polsce. Wypadało przyjść na ich koncert i zobaczyć rozebranych do pasa muzyków, szalejących w opętańczym tańcu. Jako że do kapeli przylgnęła też łatka „polskiego AC/DC”, wiadomo było, że gdy TSA pojawi się w okolicy Płocka, to Wojtek na pewno nie przepuści takiej okazji.
A ta przytrafiła się już w październiku 1981 roku, kiedy TSA wystąpili w warszawskiej Sali Kongresowej, podczas Rock Jamboree. Wojda przyjechał do stolicy i na scenie zobaczył Ogród Wyobraźni oraz cel swojej podróży – TSA.
Ich koncert wgniótł go w jeden z trzech tysięcy wyściełanych czerwonym materiałem, eleganckich foteli tej reprezentacyjnej sali, w której od ćwierćwiecza odbywały się też Zjazdy Partii i inne komunistyczne uroczystości, choć trzeba dodać że Kongresowa była również miejscem słynnych koncertów. W końcu to tam w 1967 roku wystąpili The Rolling Stones.
Na koncercie TSA Wojtek siedział jak zahipnotyzowany. „To był dźwiękowy kopniak prosto w szczękę, kopara mi opadła”, wspomina. Najbardziej zachwycały umiejętności i sceniczny wizerunek gitarzystów. Uśmiechnięty Stefan Machel, biegający po scenie w krótkich jeansowych spodenkach, przypominał Wojtkowi Angusa Younga z AC/DC. Żywiołowi muzycy byli jak przybysze z innego świata, a ich ostre brzmienie w niczym nie przypominało tego, co pokazywała telewizja podczas festiwali w Sopocie czy Opolu. Gdy wracał do Płocka, w głowie wciąż huczały mu utwory TSA.
Miesiąc później opolanie przyjechali do płockiego klubu Filip, więc Wojtek wybrał się na oba koncerty, które wówczas zagrali. Po występach udało mu się porozmawiać z Markiem Piekarczykiem. Do tej pory wydawało mu się, że gwiazdy muzyki są niedostępne, a zmiana tego przekonania przypieczętowała jego sympatię dla TSA. „Mimo że byłem 15-letnim dzieciakiem, Piekarczyk rozmawiał ze mną jak równy z równym”, stwierdził po latach Wojtek.
Do grudnia 1981 roku zaliczył niemal wszystkie koncerty w Płocku, a przyjeżdżało tam coraz więcej zespołów – Bank, Anex czy Exodus. Jednak najbardziej zapadł mu w pamięci wieczór z kapelą Mech. Nic dziwnego, działo się to 12 grudnia. „Wstałem następnego dnia rano i w radiu usłyszałem przemówienie generała Jaruzelskiego, które obwieszczało wprowadzenie stanu wojennego. Przeżyłem szok”.
Zamknięto granice państwa, wprowadzono zakaz podróżowania, a na ulicach pojawiły się czołgi, patrole milicji i wojsko. Między 22.00 a 6.00 obowiązywała godzina milicyjna – poza domem mogli przebywać tylko posiadacze odpowiednich przepustek. Zaostrzono cenzurę, kontrolowano korespondencję, wyłączono telefony i mimo że połączenia wznowiono kilka tygodni później, to jeszcze długo po podniesieniu słuchawki słyszało się beznamiętny komunikat, że rozmowa jest kontrolowana. W stanie wojennym internowano wielu działaczy opozycji związanej z Solidarnością, telewizja emitowała tylko wybrane programy, a pojawiających się na wizji dziennikarzy ubrano w wojskowe mundury. Ramówkę wypełniały filmy wojenne, produkowane w KDL (Krajach Demokracji Ludowej), a radio grało przede wszystkim muzykę poważną oraz instrumentalną. Rock, jazz czy inna „zachodnia” muzyka w pierwszych tygodniach stanu wojennego zniknęły z eteru. Zamknięto również szkoły, do których uczniowie mieli wrócić dopiero po Nowym Roku.
Wojciech Jaruzelski i jego wojskowa klika wstrzymali życie kulturalne na kilka miesięcy. Mimo to już w lutym 1982 roku, w hali warszawskiego milicyjnego (!) klubu sportowego Gwardia odbył się pierwszy koncert rockowy, a w kwietniu ruszyła odnowiona radiowa Trójka, po prawdziwym programowym liftingu. Audycje kierowano głównie do młodych, powstała Lista Przebojów Marka Niedźwieckiego, a na antenę wracały programy z muzyką rockową. Socjalistyczna Polska powoli budziła się z marazmu stanu wojennego, a rock zaczął odzyskiwać pozycję sprzed 13 grudnia. Czasami władze same próbowały organizować koncerty, by odsunąć młodzież od zapowiadanych przez opozycję polityczną demonstracji, jednak zdecydowanie nieskutecznie. Młodzi ludzi równie chętnie chodzili na koncerty, co uczestniczyli w manifestacjach, przeważnie kończących się walką z ZOMO (Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej). Z dzisiejszej perspektywy trudno jest określić, co zostało zorganizowane przez władze, a co nie. W końcu wszelkie imprezy masowe (koncerty rockowe, a te odbywające się w klubach studenckich również się do takich zaliczały) musiały być organizowane przez państwowe agencje koncertowe lub same kluby, podlegające władzom państwowych uczelni. Nie istniały firmy prywatne, mające prawo do organizacji takich imprez, ani kluby czy puby, jakie znamy dziś. Zgodę na każdy koncert musieli podpisywać przedstawiciele różnych szczebli władz, zarówno państwowych, jak i miejskich. W Płocku imprezy rockowe zaczęto organizować wiosną, jednak Wojtek nie uczestniczył w żadnej z nich, a na swój pierwszy koncert w stanie wojennym trafił zupełnie przypadkowo.
Na początku lipca 1982 roku przyjechał do Warszawy powitać polskich piłkarzy powracających z Mistrzostw Świata w Hiszpanii jako trzecia drużyna świata. Zatrzymał się u kuzyna na Pradze, który wyciągnął go po południu na koncert Oddziału Zamkniętego, Deutera, Slimu i hardrockowego Korpusu. Impreza odbyła się na Stadionie Skry. Wojtek nie dał się długo namawiać, przede wszystkim chciał posłuchać stołecznego Korpusu, jednak to za sprawą zespołu Deuter po raz pierwszy zetknął się na żywo z muzyką punkrockową, która wówczas nie zrobiła na nim wrażenia. „Niespecjalnie mnie to ruszyło”, mówi po latach.
Po paru tygodniach znów pojawił się w stolicy, tym razem na koncercie bardzo popularnego w Polsce walijskiego tria Budgie, które przyjechało dać aż 16 występów i było pierwszym zachodnioeuropejskim zespołem rockowym odwiedzającym nasz kraj po wprowadzeniu stanu wojennego. Właśnie na tym koncercie Wojtek poznał Adama Kępińskiego. Nowa znajomość okazała się bardzo ważna, bo obaj umówili się na wspólny wyjazd na zaczynający się kilka dni później festiwal w Jarocinie.
Adam był starszy o ponad rok, co stanowiło dla Wojtka świetną kartę przetargową w rozmowach z rodzicami. Udało mu się ich przekonać, że ze starszym kolegą, a w dodatku posiadaczem własnego namiotu, będzie bezpieczny. „Gdyby nie Adam, to pewnie rodzice nie pozwoliliby mi jechać”, mówi. Wówczas o festiwalu w Jarocinie nie było słychać zbyt wiele, więc rodzice nie kojarzyli tej imprezy. Wiedzieli tylko, że syn jedzie słuchać głośnej muzyki i to w zupełności im wystarczało. A Wojtek marzył, aby pojechać do Jarocina, bo przecież rok wcześniej właśnie tam pojawił się jego ulubiony zespół – TSA.
Już w roku 1970 zorganizowano w jarocińskim klubie Olimp Wielkopolskie Rytmy Młodych (WRM). Zresztą do dziś mieszkańcy Jarocina nie mówią na festiwal inaczej, jak właśnie „Rytmy”. W połowie lat 70. imprezę przeniesiono do nowo otwartego Jarocińskiego Ośrodka Kultury (JOK). Od początku w ramach WRM odbywał się konkurs młodych kapel, które walczyły o Złotego Kameleona. Pojawiali się wykonawcy z całej Polski i dziennikarze muzyczni z najbardziej liczących się mediów. Występowały też gwiazdy polskiej muzyki, jak Test, Grupa Stress, Wojciech Skowroński czy zespół Anawa, w tym czasie występujący z Andrzejem Zauchą. Mało kto pamięta, że impreza początkowo nie miała charakteru czysto rockowego. Uczestniczyli w niej piosenkarze, chóry, a w połowie lat 70. zaczęto organizować Przegląd Prezenterów Dyskotek. Przełomem okazał się rok 1980, kiedy do Jarocina przyjechali Walter Chełstowski i Jacek Sylwin. Ich celem było kontynuowanie koncertów pod nazwą Ogólnopolski Przegląd Muzyki Młodej Generacji i nadanie festiwalowi dużo większego zasięgu niż do tej pory. I to im się udało. Już pierwsza edycja Przeglądu, a jedenasta Rytmów, odniosła sukces. Do Jarocina przybyło około czterech tysięcy fanów rocka z całej Polski, a w kolejnych latach przyjeżdżało ich coraz więcej.