Читать книгу A może nie ma się czego bać? Jak zamienić lęk w ciekawość - Leszek Mellibruda - Страница 6
Rozdział 1 A może nie ma się czego bać, czyli jak żyć w epoce chaosu i turbulencji
ОглавлениеChińskie przysłowie mówi, że przekleństwem jest żyć w ciekawych czasach. Nasze są nie tylko ciekawe, lecz także burzliwe. Codziennie jesteśmy bombardowani informacjami o wypadkach, katastrofach, konfliktach – na lokalnych podwórkach i w odległych zakątkach Afryki, Azji czy Australii.
Żyjemy w epoce chaosu i turbulencji. To pojęcie jako pierwsi do nauki wprowadzili Philip Kotler i John A. Caslione w 2009 roku.
To zaledwie osiem lat temu. Ja znalazłam tekst znacznie wcześniejszy, który ukazał się w magazynie „Time” już w 1983 roku. Dziennikarze pisali w nim, że wkraczamy w nową erę – epokę lęku i chaosu. Sformułowali w tym tekście rodzaj niepokoju, że oto dochodzi do rozdźwięku między tym, co się dzieje, a naszą zdolnością radzenia sobie z tym, czego doświadczamy.
Zmiany, o których będziemy rozmawiać, są nowe. Dotyczą zaledwie dwóch, trzech ostatnich dekad. Philip Kotler i John A. Caslione opisali przemiany, które charakteryzują nasze czasy i odnoszą się do zjawiska hiperkapitalizmu. W swojej książce „Chaos, zarządzanie i marketing w erze turbulencji” wyodrębnili źródła tego chaosu, zaliczając do nich przede wszystkim postęp technologiczny oraz przemiany związane z rewolucją informatyczną. Można zatem powiedzieć, że technologie i innowacje spowodowały, iż świat ciągle jest czymś wstrząsany. Do tego dochodzi gwałtowny rozwój tak zwanych wschodzących rynków – BRICS, czyli Brazylii, Rosji, Indii, Chin i Republiki Południowej Afryki. A to nie koniec, ponieważ do tego należy jeszcze dodać zagrożenia związane ze środowiskiem i zmianami klimatycznymi.
Czyli temat, który w polskiej debacie publicznej właściwie nie istnieje, z wyjątkiem momentów, gdy niepokoimy się z powodu smogu.
A który to temat powinien być nam bliski, turbulencji pogodowych doświadczamy przecież wszyscy. Co najważniejsze, dla wielu osób stwierdzenie, że żyjemy w epoce chaosu i turbulencji, jest abstrakcyjne. Uważają, że to okres przejściowy, który kiedyś minie. Sądzą, że wszystkie gwałtowne zmiany i kryzys kiedyś się uspokoją. A badania pokazują, że tak się nie stanie – chaos i turbulencja to nasza nowa normalność.
To niezbyt optymistyczne. Tak rozumiana normalność staje się dla współczesnego człowieka wyzwaniem.
Pojęcie normalności jest pojęciem fascynującym, jako że w naszym języku i mentalności wciąż obecne jest myślenie o tym, co jest normalne, kto jest normalny, podczas gdy psychologowie i psychiatrzy przestali już definiować, czym jest normalność. Bardziej zajmują się tym, co jest nazywane well being, a wiąże się z dobrym samopoczuciem oraz dbaniem o własne ciało i duszę.
Pytanie, jak mamy sobie radzić z tą nową normalnością i ciągłymi zmianami. W wielu z nas budzą lęk, niepokój, bezradność.
Lęk zrodził się z człowieka, ale człowiek rodzi się bez lęku. Rodzi się ze strachem, złością i ciekawością. To są trzy podstawowe emocje i stany, z jakimi przychodzimy na świat. Strach i lęk towarzyszą nam od zarania dziejów. Warto zaznaczyć, że lęk i strach w psychologii to nie są synonimy, choć słowniki tak je traktują. O różnicy między strachem a lękiem porozmawiamy szerzej w rozdziale trzecim. Lęk wywoływał wojny. Lęk przed głodem powodował, że człowiek zaczął polować na zwierzęta. Lęk przed naruszeniem przestrzeni sprawiał, że wspólnoty pierwotne walczyły ze sobą, a potem zaczęły stawiać otoczone murem osady. Te zjawiska pokazują, że człowiek musiał od początku radzić sobie ze strachem i lękiem i robił to na różne sposoby.
LĘK NIE JEST WRODZONY
W badaniach nad genetycznym (wrodzonym) charakterem emocji psychologowie nie kwalifikują lęku do emocji podstawowych. Strach, jako emocja podstawowa, czyli wrodzona, jest obecny w koncepcjach Carrolla Izarda, Paula Ekmana i Roberta Plutchika. Paul Ekman jest twórcą metody „plasterkowej” w rozpoznawaniu cech osobowości człowieka – dwudziestominutowa rejestracja zachowania profesora podczas cyklu wykładów podzielona na minutowe plasterki i analizowana przez obce osoby była równie trafna w diagnozie osobowości profesora, jak opinie studentów uczestniczących w tych wykładach przez rok. Ten światowej sławy badacz mikroekspresji i kłamstwa wyróżnia siedem emocji podstawowych: radość, smutek, złość, wstręt, strach, pogarda, zaskoczenie. Robert Plutchik – twórca klasycznego w literaturze psychologicznej koła emocji ukazującego, które emocje najczęściej łączą się lub mieszają, wspólnie występując w przeżyciach człowieka – wyróżnia osiem emocji wrodzonych: radość, smutek, złość/gniew, ufność, wstręt/obrzydzenie, strach, zdziwienie/zaskoczenie, antycypacja/oczekiwanie. Lęk to reakcja na wyobrażone i/lub pomyślane (świadomie i nieświadomie) sytuacje oraz zagrożenia. Strach to odruchowe reakcje mobilizacji psychofizycznej na realnie występujące, zagrażające człowiekowi zdarzenia i sytuacje (powoduje unikanie lub ucieczkę).
Pokazuje to też, że lęk potrafi motywować do działania i szukania rozwiązań.
Lęk to stan przystosowawczy i emocja, która służy przetrwaniu. Dopiero później pojawiły się emocje zorientowane na kooperację, wymianę i zmianę ról, a jeszcze później emocje pozytywne, na przykład miłość czy wdzięczność. Rozumienie miłości pojawiło się zresztą stosunkowo niedawno, a dokładnie w momencie, kiedy człowiek zaczął rozumieć, że jest człowiekiem. Różne symulacje pokazują, że wydarzyło się to mniej więcej sześć tysięcy lat temu. Jednym z podstawowych uczuć budujących tamtą cywilizację była wdzięczność. Wdzięczność ma swoje przeciwieństwo, czyli niewdzięczność. To bardzo ciekawe, ponieważ są koncepcje, które mówią, że człowiek nie przetrwałby na Ziemi w okresie epoki lodowcowej, mając tylko ogień, by się ogrzać. Potrzebne było również dodatkowe ciepło zewnętrzne. Zapewniały je zwierzęta, które brano do pieczar, dlatego pierwsze rysunki na skalnych ścianach przedstawiają zwierzęta towarzyszące ludziom. Pełniły one funkcję swego rodzaju ówczesnego kaloryfera. Z czasem jednak człowiek odkrył, że nie musi wcale zapraszać zwierzęcia do jaskini – może zdjąć z nich skórę, a resztę zwierzęcia zjeść. Zamiast wdzięczności okazał im w pewnym sensie niewdzięczność. Uczucie wdzięczności jest jednym z potężniejszych, choć często skrywanych głęboko uczuć ludzi. Podobnie zresztą jak niewdzięczność, która potrafi zrujnować więzy krwi, relacje rodzinne i zburzyć najbardziej osobiste związki. Jednocześnie wdzięczność jest dzisiaj nierzadko narzędziem wpływu na drugiego człowieka.
Można manipulować wdzięcznością?
Można nią wpływać na przykład na decyzje czy nastawienie innych osób do nas. Uczy się handlowców, że kiedy przychodzą do sekretariatu i rozmawiają z asystentką prezesa, to mają zostawić długopis lub kalendarz. Nie chodzi o wartość tych gadżetów, lecz o pierwotne uczucie wdzięczności, które w sposób naturalny nastawia obdarowaną osobę pozytywnie do tego, kto zjawia się na przykład w gabinecie, i do jego sprawy. Badania pokazały, że asystentki, które przyjęły symboliczny długopis, miały tendencję do wyjmowania na wierzch dokumentów obdarowującego. Ten mechanizm odruchowego zachowania jest w nas stale obecny, choć nasza kultura w mniejszym stopniu promuje obecnie zachowanie oparte na wdzięczności.
Obserwuję jednocześnie modę na bycie wdzięcznym. To słowo wytrych, które ma prowadzić nas do szczęścia i odzyskania równowagi wewnętrznej. Recepty na to są zazwyczaj proste – mamy stanąć przed lustrem i powtarzać sobie, za co jesteśmy wdzięczni. To działa?
Często odbiór tych zaleceń jest bardzo uproszczony. Najczęściej sprowadza się do myślenia esemesowego. Przejdziemy jeszcze do konsekwencji tych turbulencji i chaosu, a wdzięczność jest jedną z nich – mówi, że trzeba myśleć pozytywnie. Większość ludzi nie rozumie, dlaczego trzeba myśleć pozytywnie i co się właściwie za tym kryje. Dlatego tak często ta postawa ma charakter fasadowy i nie stoi za nią uruchomienie tych mechanizmów, o których wcześniej wspominałem i które tworzą pierwotne struktury emocjonalne, obecne w naszej mentalności od stuleci. Jeśli przyjąć koncepcję gadziego mózgu, zgodnie z którą istnieją w nas pewne archaiczne wzorce zachowania, to niewątpliwie wdzięczność jest jedną z nich, pod warunkiem że jest ona przeżywana autentycznie i głęboko. Wówczas często staje się źródłem radości, a nie obowiązkiem do rewanżu.
WDZIĘCZNOŚĆ BUDULCEM LUDZKICH WSPÓLNOT
Wśród antropologów panuje opinia, że w społecznościach opartych na gospodarce łowiecko-zbierackiej wdzięczność jako reakcja na wzajemną pomoc była podstawowym czynnikiem budowania wspólnot i wzmacniania więzi rodzinnych (krewniaczych) między ludźmi już w epoce kamienia (mezolit, 11 000–7000 p.n.e.) na Bliskim Wschodzie i terenach Niżu Środkowoeuropejskiego. Teoria Williama Donalda Hamiltona, zwana koncepcją altruizmu krewniaczego, (1964) zakłada, że pomaganie krewnym jest związane nie tylko z budowaniem wzajemnej wdzięczności, lecz także z funkcją przetrwania, mającą na celu promowanie własnych genów. Uzasadnia to zachowania altruistyczne – z poświęcaniem własnego życia dla swoich najbliższych włącznie. Wiele współczesnych badań potwierdza obserwacje, że skłonność do pomagania wzrasta wraz z pokrewieństwem. Jednak eksperymenty Ariego Nadlera (Tel Aviv University) i Jeffreya Fishera (University of Connecticut) ukazały, że w obecnych czasach za postawę wdzięczności lub niechęci wobec udzielanej pomocy odpowiedzialne są trzy czynniki: zagrożenie dla samooceny, poczucie sprawiedliwej wymiany i psychologiczna reaktancja (opór, potrzeba wolności wyboru – syndrom „zakazanego owocu”). Prof. Bogdan Wojciszke (PAN) zauważa, że ważnym czynnikiem wyzwalającym lub blokującym wdzięczność jest subiektywne poczucie podobieństwa drugiej osoby do nas. Pomoc niepodobnego do nas partnera poprawia nasze samopoczucie, a podobnego – pogarsza. Bliskość zaś czasami przeszkadza w przeżyciu wdzięczności za pomoc. W badaniach ukazano, że pomoc przyjaciół może być bardziej bolesna (zagrożenie samooceny) niż pomoc nieznajomych, ale tylko wówczas, gdy porażka lub potrzeba pomocy jest postrzegana jako niedostatek własnej inteligencji, a nie jako skutek braku szczęścia.
Jesteśmy wdzięczni, a nie myślimy tylko, ile komuś jesteśmy winni?
Tak. Dla większości ludzi, którzy nie potrafią przeżywać esencji różnego typu emocji, ich sposób przeżywania staje się interpretowaniem zadaniowym. Analizują, co z tych emocji wynika. Dla wielu ludzi wdzięczność jest związana z naturalnym odruchem odwzajemnienia się.
Z tego, co mówisz, tych zmian będziemy doświadczać coraz więcej, a nie mniej.
Zmiany, o których mówiłem, odnoszą się przede wszystkim do natłoku informacji. Jest wiele badań wskazujących na to, że era elektronicznego przepływu informacji, era internetu rzeczywiście w sposób radykalny zmienia nasze funkcjonowanie. W związku z tym pojawiają się różnego typu zaburzenia, począwszy od przeciążenia czy przeładowania informacją – jako nowego stanu. Information Overload jest dziś zaburzeniem niezwykle powszechnym. Mówi się nawet o informacyjnym tsunami, które dla wielu osób może być niebezpieczne. Wspomniał o tym już w latach siedemdziesiątych Alvin Toffler w książce Szok przyszłości. To była wizjonerska publikacja, opisująca szereg zjawisk, które właśnie w tej chwili obserwujemy.
Z czego to przeciążenie informacyjne dziś wynika – z tego, że jest zbyt wiele informacji, czy z tego, że nie potrafimy sobie z tym nadmiarem radzić?
To lawina, która dziś nas przytłacza. Zjawisko to dotyczy zarówno informacji, które chcemy przyjąć, jak i tych, których nie chcemy przyjmować, ale mimowolnie je odbieramy. Nie musimy oglądać telewizji, by mimowolnie wchłaniać informacje. Wystarczy, że patrzymy kątem oka. Syndrom przeładowania informacją czy też zmęczenia, które jest pewną postacią tego zjawiska, w dużym stopniu polega na tym, że nasz mózg ma trudności z przepracowaniem takiej ilości danych.
Na czym dokładnie polegają te trudności?
Polegają między innymi na tym, że przetwarzanie informacji jest utrudnione albo tak wybiórcze i selektywne, że nie słyszymy albo nie widzimy czegoś, co jest albo co do nas jest kierowane. Pojawia się zjawisko zwane lejkiem informacyjnym. Wiąże się to również z przechowywaniem i odtwarzaniem informacji. Jest ich tak dużo, że nie wszyscy mają do niej dostęp i podlegają pewnemu rodzajowi wykluczenia.
W jaki sposób rozpoznać te trudności?
Często rozpoznaje się je przez problemy z koncentracją. Pokaźna liczba osób sygnalizuje problemy ze skupieniem się. Czasami przypisują to zmęczeniu – rzeczywiście, zmęczenie towarzyszy przeładowaniu informacją. Badacze mówią o Information Fatigue Syndrome. Zjawisko to zostało zdiagnozowane i opisane przez doktora Davida Lewisa ze stowarzyszenia zarządzania stresem. Napisał on, że często z powodu nadmiaru informacji ludzie mogą mieć różnego rodzaju symptomy psychiczne i fizyczne. Akurat Lewis zwrócił uwagę na to, że są trzy zasadnicze cechy fizyczne towarzyszące przeciążeniu i zmęczeniu informacją: podwyższone ciśnienie krwi, osłabienie widzenia oraz różne postaci zaburzeń gastrycznych, z niestrawnością na czele. Można powiedzieć, że na nadmiar informacji reaguje układ naczyniowo-krwionośny, układ spostrzegania oraz układ trawienny, który często jest sejsmografem emocji.
I jest odpowiedzialny za odporność.
Dokładnie. Jeżeli przyjmiemy, że dziennie wchłaniamy ponad sto tysięcy słów, które są pewnego rodzaju kapsułami informacji, to można powiedzieć, że w każdym dziesięcioleciu ta liczba się potraja. Nasz mózg nie jest przygotowany do przetwarzania aż takiej ilości danych i treści. Pamiętajmy o tym, że ma przecież swoją robotę do wykonania, ponieważ musi przetwarzać informacje związane z funkcjonowaniem naszego organizmu.
Myślę, że ten stres bierze się także z tego, że nie jesteśmy w stanie oddzielić tego, co ważne i istotne, od tego, co można odrzucić. Pojawiają się lęk i rodzaj zagubienia. Z jednej strony wciąż musimy podejmować decyzje, z drugiej – jak mamy je podejmować, gdy zalewają nas nowe informacje.
Zdecydowanie tak, przeładowanie informacją utrudnia podejmowanie skutecznych działań i decyzji. Widać wyraźnie, że komputery już w perspektywie dziesięciu, piętnastu lat prześcigną nas w trafności podejmowania decyzji w sytuacjach złożonych. Są jeszcze inne ważne aspekty, będące konsekwencjami epoki chaosu i turbulencji, na przykład to, co dotyczy naszych kontaktów i relacji z innymi ludźmi. Bardzo często jesteśmy przemęczeni relacjami z ludźmi.
Zwłaszcza w czasach mediów społecznościowych, kiedy możemy mieć po kilkuset znajomych.
Istnieje tak zwana liczba Dunbara, która pokazuje, że ludzki mózg może zapamiętać tylko sto pięćdziesiąt znaczących kontaktów. To niezwykle ważna liczba, ponieważ została opracowana na podstawie wielu obserwacji. Co ciekawe, między innymi w społeczności mormonów. To właśnie mormoni przestrzegają zasady, by ich społeczności nigdy nie przekraczały stu pięćdziesięciu osób. Jakby wiedzieli, że mózg właśnie tyle jest w stanie pomieścić.
Czytałam kiedyś tekst, w którym autor, powołując się na liczbę Dunbara, przekonywał, że każdy powinien na Facebooku ograniczyć się do posiadania stu pięćdziesięciu znajomych. Sprawdziłam, ostatnio miałam ponad sześciuset znajomych i trudno byłoby mi pozbyć się pięciuset z nich.
Te obserwacje nie są czysto teoretyczne. Jakieś dwa lata temu spowodowały, że ludzie odpowiedzialni za zarządzanie wielkimi korporacjami zaczęli przekształcać swoje zespoły w mniejsze struktury. Wracamy do plemion – dziś duże plemię nie powinno liczyć więcej niż sto pięćdziesiąt osób, jeśli ma działać skutecznie. Ale coraz częściej mówi się także o małym plemieniu, które tworzy pięćdziesiąt osób. Komunikuje się ono skuteczniej, a dzięki temu może wprowadzać różnego typu procesy, które mogą działać na rzecz wspólnoty. Ta liczba, którą jest w stanie zapamiętać nasz mózg, przenosi się również do świata wirtualnego. Osoby starające się o pracę dobrze wiedzą, że rekruterzy HR często sprawdzają w internecie, ile kto ma znajomych na LinkedIn, na Facebooku. Wiedzą też, że osoba licząca się na rynku pracy to taka, która ma co najmniej od stu do stu pięćdziesięciu kontaktów na Facebooku. Jak widać, przekłada się to na różne dziedziny naszego życia. Trzecim zjawiskiem, które odnosi się bezpośrednio do wątku głównego tej książki, jest jedno z najważniejszych zaburzeń nasilających się, w skrócie nazywane syndromem FOMO (Fear Of Missing Out). Psychologowie opisali je jako lęk przed tym, że coś nas omija. Dotyczy to zwłaszcza młodych ludzi, którzy uważają, że muszą być stale w kontakcie, muszą być na bieżąco. Widzimy osoby z telefonami, które ciągle sprawdzają, co się dzieje na Facebooku, czytają lokalne wiadomości, e-maile. Niektórzy zaliczają syndrom FOMO do zaburzeń, ponieważ z jednej strony gasi lęk, z drugiej – podsyca go. Ten lęk jest właśnie napędzany turbulencją, zmianami i przeładowaniem informacji.
Z jednej strony jesteśmy przeładowani informacjami, z drugiej – mamy przymus, by wchłaniać ich coraz więcej. A może to jest przymus wiedzy? Chcemy wiedzieć coraz więcej i więcej.
Gdyby to był przymus wiedzy, to by było fantastycznie, ale nie jestem aż takim optymistą. To raczej przymus odbioru informacji. Ludzie stracili ciekawość. Dziś wystarcza im Google. Nie myśleć, nie pamiętać, tylko sprawdzać w wyszukiwarce lub w Wikipedii. Linkowe myślenie właściwie wyklucza w wielu przypadkach myślenie kreatywne, ponieważ częściej obserwujemy zjawisko redystrybucji treści niż jej produkowania. Ludzie nie mówią, co myślą na dany temat, jakie mają poglądy, tylko wysyłają sobie lub udostępniają linki z tym, co ktoś gdzieś już kiedyś na ten temat napisał lub powiedział.
W jaki jeszcze sposób zmieniają się nasze relacje z ludźmi?
Chociażby poprzez zmniejszenie intensywności i częstotliwości kontaktów w tak zwanym realu. Wspominałem już, że wiele relacji przeniosło się do mediów społecznościowych. Jest to możliwe, ponieważ nasz mózg nie odróżnia twarzy od emotikonów. Są badania, które mówią, że kiedy ktoś prześle nam uśmiechnięty, smutny lub zagniewany emotikon, to nasz mózg reaguje dokładnie w taki sam sposób jak wtedy, kiedy widzimy twarz uśmiechniętą, smutną, zagniewaną. To wyjaśnia, dlaczego ta iluzja życia w internecie się umacnia. Siedząc przed komputerem, przeżywamy, a w zasadzie nasz mózg przeżywa to samo, co przeżywałby, gdyby był wśród prawdziwych ludzi.
To dość smutny wniosek.
I niebezpieczny, bo coraz więcej ludzi będzie rezygnowało z bezpośrednich kontaktów na rzecz tych w realu. Dopóki mózg jest karmiony, a nasz świat i świat naszych emocji jest wypełniany symbolicznymi sygnałami, takimi jak te ikonki, dopóty będzie nam wystarczał świat wirtualny.
Zauważyłam, że mam grupę znajomych na Facebooku, z którymi jestem w dość intensywnym kontakcie wirtualnym – lajkujemy treści, komentujemy, a potem przechodzimy obok siebie na ulicy i nie poznajemy swoich twarzy.
Młode pokolenie nadaje olbrzymie znaczenie temu, co dzieje się między ludźmi w sieci, na wszystkich portalach społecznościowych, na ekranie komputera czy telefonu. Muszę powiedzieć, że do niedawna tego nie rozumiałem. Bardziej wiedziałem, niż to odczuwałem. Ale ostatnio, po jednym z moich szkoleń, na Facebooku pojawiło się moje zdjęcie z innymi uczestnikami i ze zdumieniem stwierdziłem, że nagle pod tym zdjęciem dostałem mnóstwo pozytywnych komentarzy i lajków. A z jeszcze większym zdumieniem zauważyłem, że mnie to ogromnie ucieszyło. Po pierwsze dlatego, że nie sądziłem, że aż tyle osób może się tym zainteresować, a po drugie dać jeszcze swojego lajka. Szczerze mówiąc, miałem mieszane uczucia. Bardzo często o lajkowaniu mówimy przecież z dezaprobatą, z dystansem, troszkę naśmiewając się z tego, a tu nagle ja się cieszę, że sam dostałem po osiemdziesiąt lajków i kilka naprawdę fajnych komentarzy. Od razu zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie wrzucić kolejnego zdjęcia, że może powinienem częściej to robić, bo przecież tym można się karmić w nieskończoność. Dopiero wtedy zrozumiałem, jak bardzo ten mechanizm wciąga i dopieszcza naszą próżność. Muszę powiedzieć, że pierwszy raz w życiu doznałem olśnienia, że to, o czym cały czas mówimy, ma naprawdę osobisty wymiar.
Wychodzi na to, że lajki mogą stać się niebezpieczne.
Kiedy wypowiadałem się wcześniej na temat lajkowania, często występowałem w roli obserwatora, zawsze stojąc z boku. Ale kiedy sam tego doświadczyłem, zrozumiałem nowe podteksty emocjonalne, które temu towarzyszą. Dotarło do mnie również to, że świat wirtualny jest światem realnym inaczej. Odkryłem go w nowy sposób. Nadal może być źródłem wielu różnego typu refleksji, doznań emocjonalnych, ale i radości. Mogę szczerze przyznać, że zupełnie nie doceniałem tego, że świat wirtualny może być bardziej atrakcyjny niż świat realny. Doznałem tego i muszę powiedzieć, że teraz lepiej rozumiem tych, którzy spędzają w nim czas, mając świadomość oczywiście, że można się od tego uzależnić, wciągnąć w to i że w końcu ten świat może zacząć zastępować realny.
Pytanie więc, czy ten świat na pewno jest tylko iluzją.
I tak, i nie, bo emocje, których doświadczyłem, były realne. Kilkadziesiąt podniesionych rączek i uśmiechów sprawiło, że reagowałem, jakby te osoby naprawdę się do mnie uśmiechały.
Iluzją na pewno jest to, że w pewnym momencie tworzymy drugie, alternatywne życie w sieci, a czasem nową osobowość. Nie pokazujemy prawdziwej twarzy, ale oblicze człowieka, który ma zbierać lajki.
To prawda. Przy okazji zjawiska lajkowania mówi się często o tak zwanym slaktywizmie. Slaktywizm to synonim aktywnego lenia, który nie musi dużo robić, nie musimy się napracować, żeby szybko dostać pozytywną wypłatę w postaci lajka czy zadowolonej buźki.
Aktywny leń chce szybko poczuć się fajnym człowiekiem?
Dokładnie tak. Ale prowadzi do kolejnego groźnego zjawiska, jakim jest skrótowe i powierzchowne komunikowanie się. Trudno tu mówić o porozumiewaniu się. Trudno mówić o porozumiewaniu się, gdy brak dorozumiewania się, poszukiwania wspólnych znaczeń. Żyjemy więc w czasach, kiedy ludzie chętnie się ze sobą komunikują, ale już się nie porozumiewają.
Prowadzą wirtualne monologi?
Bardzo często tak. Skrótowość języka, a więc również myślenia, wyrażająca się na przykład lajkowaniem, skraca to, co mielibyśmy pozytywnego do powiedzenia na temat drugiej osoby czy do drugiej osoby. Dotyczy to również skrótowego, powierzchownego traktowania siebie w relacjach. W związku z tym te relacje się spłycają. Bardzo często ludzie zapominają, co jest istotą w relacjach. Nie lajki czy komentarze, ale to, że ktoś jest dowcipny, kiedy jest towarzysko aktywny, powodując, że inni dobrze się czują. Ważne są także poziom intelektualny, wiedza, kultura osobista, poczucie wartości. Dziś to się nie liczy. A to są przecież te głębie, które budują wzajemną relację. Obecnie najważniejsze jest to, jak ktoś wygląda i jakie robi wrażenie na innych.
Bardzo to ubogie.
Kiedyś w towarzystwie pojawiała się postać, którą nazywano debilem salonowym. Była to osoba, która opanowała na pamięć kilkaset dowcipów i potrafiła sypać anegdotami jak z rękawa. Wszyscy się śmiali i uważali, że to fantastyczny kompan. Ale kiedy próbowały lepiej go poznać, okazywało się, że poza dowcipami debil salonowy nie ma nic więcej do zaproponowania. Zresztą debil salonowy bardzo często był hołubiony, bo poprawiał ludziom humor, a czegóż więcej trzeba na przyjęciu? Nikogo nie obchodziło, czy był inteligentny, interesujący. Był super i to wystarczyło.
„Super” to kolejne słowo skrót.
Pojęcie „super” jest symbolem naszych czasów. Właściwie nie wiadomo, czy super to dobrze, czy fantastycznie. Czy oznacza, że się cieszę, że mam dla kogoś uznanie, a może jestem po prostu zadowolony. Określenie to jest tajemniczym workiem, do którego wrzuca się wszystkie uczucia, pozytywne myśli na temat innej osoby. To jest właśnie slaktywizm, to lenistwo, które właściwie rozbudził Facebook czy skrótowe esemesowe myślenie.
Z jednej strony lenistwo i skrótowość, z drugiej – problem ze skupieniem się na jednym człowieku. Na Facebooku mamy natychmiast informacje z życia kilkudziesięciu naszych znajomych. Później idziemy na kawę z jednym z nich i nie możemy wysiedzieć przez godzinę, słuchając tego, co ma do powiedzenia. Uciekamy do smartfonu, bo koniecznie musimy sprawdzić, co wydarzyło się na Fejsie.
„Wall Street Journal” przeprowadził badania nad najmłodszym pokoleniem dzisiejszych nastolatków. Czasami nazywa się ich pokoleniem tsunami. Jedną z jego cech charakterystycznych jest nadaktywność dziewcząt, także w internecie i na forach społecznościowych. Przejmują w tej chwili dominację nad chłopcami w różnym zakresie. I to właśnie wśród nich zaobserwowano agonię Facebooka. Coraz rzadziej korzystają z tego medium, głównie dlatego, że czują się kontrolowane przez swoich rodziców. Uciekają więc na Snapchat czy Instagram, gdzie takiej kontroli nie ma. Prawie siedemdziesiąt procent nastolatków jest nastawionych na kontrolę informacji, szyfrowanie, zamykanie dostępu. To budowanie tożsamości przez bycie niedostępnym dla innych.
SNAPCHAT GROŹNIEJSZY OD YOUTUBE’A
Badania zakończone w maju 2017 roku przez Shirley Cramer z The Royal Society for Public Health, którymi objęła 1479 Brytyjczyków w wieku od czternastu do dwudziestu czterech lat pokazały, że Instagram i Snapchat bardziej zagrażają zdrowiu psychicznemu niż Facebook i Twitter. I chociaż wszystkie social media zwiększają poczucie niedoskonałości i lęk u nastolatków oraz młodych dorosłych, to jednak najmniej destrukcyjnie w świetle tych badań działa YouTube, który w przeciwieństwie do pozostałych w znacznie mniejszym stopniu jest źródłem szykanowania przez innych czy pogłębiania kompleksów związanych z własnym wyglądem. Rzadziej też wywołuje problemy ze snem, lęki, depresję czy poczucie osamotnienia.
Wirtualny bunt.
Dokładnie tak by to można było nazwać. Te nastolatki odcinają się od swoich rodziców, tyle że wirtualnie.
A jak slaktywizm wpływa na nasze więzi z bliskimi?
Różnie to bywa. Są takie rodziny, gdzie pary rozmawiają ze sobą, nawet będąc w łóżku, za pomocą e-maili i esemesów. Są rodzice, którzy ze swoimi dziećmi również komunikują się e-mailowo. Dzisiaj świat wirtualny jest pełen pokus, ale również pułapek. Może burzyć relacje, jeśli ludzie nie potrafią wyznaczyć granic na zasadach tolerancji. Czy jeżeli mężczyzna poszukuje ekscytacji erotycznych, przetrząsając internet pod kątem podniecających go obrazów, to czy już jest zdrada, czy nie jest? To w dużym stopniu jest umowa wewnętrzna w związku, czy takie działania są uważane za zdradę. W większości przypadków osoby mniej tolerancyjne, bardziej konserwatywne uważają, że to zdrada, że związek polega na wyłączności, że dostęp nawet do obrazu nagiej kobiety jest naruszeniem wierności.
Zastanawiam się przez cały czas, jak się w tym wszystkim nie pogubić? Jak zacząć umiejętnie stawiać granice?
Radzenie sobie z tą sytuacją może dotyczyć dwóch aspektów. Z jednej strony są to różnego typu przeciwdziałania, czyli działania zapobiegawcze i profilaktyka, które są związane z ochroną własnej psychiki przed nadmiarem informacji. Z drugiej – możemy mówić o poszukiwaniach środków zaradczych, które w przypadku przeciążenia pomagają nam się odbudować.
A co z naszym wewnętrznym kompasem?
Chciałbym przywołać badania nad skutecznym przywództwem XXI wieku – mam na myśli zarówno bycie liderem wobec innych, jak i zarządzanie sobą. Okazuje się, że najważniejsze w przypadku takiego lidera jest rozumienie i znajomość świata swoich wartości. A wartości to doskonały drogowskaz w przypadku zagubienia wywołanego przeciążeniem, o którym rozmawiamy. Dawniej, kiedy ludzie codziennie wieczorem odmawiali pacierz i robili rachunek sumienia, to nie robili nic innego, jak tylko wracali do świata najważniejszych wartości w ich życiu. Dziś robi się to coraz rzadziej. Nie odmawiamy pacierza, ale i nie korzystamy z innych narzędzi, które mogłyby nam w tym pomóc. Coraz rzadziej też chcemy znaleźć czas i okazję do tego, żeby wchodzić w świat swoich wartości, sprawdzając, czy ciągle nawigujemy w dobrym kierunku, czy nie zeszliśmy z kursu. A to jeden z pierwszych kroków, które warto wykonać, gdy chcemy się odnaleźć w tym zatłoczonym od informacji świecie.
Jaki może być kolejny?
Wszystko to, co wiąże się z budowaniem dojrzałości emocjonalnej. Samo pojęcie „dojrzałość emocjonalna” może być dla niektórych mgliste. Na pewno obejmuje poczucie odpowiedzialności, ale wydaje się także, że wykracza poza nie, bo dojrzałość emocjonalna to w dużym stopniu pewna forma wyobraźni. Dzięki niej udaje się przewidzieć i dostrzec pewne zjawiska, a w konsekwencji zapanować także nad swoim zachowaniem, żeby nie robić głupich rzeczy i nie podejmować szkodliwych dla siebie lub otoczenia decyzji. Dojrzałość polega również na świadomym podejmowaniu decyzji o ograniczeniu lub modyfikacji niektórych pragnień i potrzeb.
I dzięki temu mamy świadomość, że nie jest dobrze żyć tylko na Facebooku?
Albo z nosem wlepionym w ekran smartfonu. Wiąże się to z trzecim krokiem, a mianowicie głębszym zrozumieniem swoich zdolności i zgodą na własne ograniczenia. Oznacza to także gotowość na dyskomfort. Jeden z szefów Google’a mówił, że jeśli nauczysz się życia w dyskomforcie, od czasu do czasu będziesz narzucać sobie dyskomfortowe sytuacje i przebrniesz przez nie, to nie tylko poczujesz satysfakcję, lecz także przede wszystkim staniesz się bardziej odpornym, dojrzałym i skutecznym człowiekiem, który lepiej radzi sobie w tym chaotycznym świecie.