Читать книгу Zmuś mnie - Ли Чайлд - Страница 14
6
ОглавлениеFacet wciąż tkwił za kasą. Miał tylko sześćdziesiąt centymetrów miejsca na nogi, a to mało. Wzrostu i budowy Reachera, choć obwisły i nalany, w wielkiej jak namiot cyrkowy koszuli, był przepasany nieprawdopodobnie nisko zapiętym pasem, który ginął pod brzuchem wielkości bębna. Miał bladą twarz i bezbarwne włosy.
Na ścianie wisiał telefon, za jego prawym ramieniem. Ale nie zabytkowy aparat z tarczą i kablem w spiralę, tylko nowoczesny, bezprzewodowy, z przyśrubowaną do ściany stacją bazową i słuchawką na widełkach. Wystarczyło, żeby sięgnął za siebie, zupełnie na oślep, wymacał słuchawkę i od razu miał przed sobą wszystkie numery. Mógł je wybrać natychmiast, a w każdym razie szybko. Na stacji bazowej było dziesięć plastikowych okienek, pięć zajętych, pięć wolnych. W tych zajętych tkwiły chyba karteczki z nazwami marek sprzętu, który sprzedawał. Numery do biura porad technicznych albo do działu usług i sprzedaży.
– Czym mogę służyć? – spytał.
– Czy my się znamy? – odparł Reacher.
– Chyba nie. Na pewno bym pamiętał.
– Mimo to, kiedy tędy przechodziłem, podskoczył pan tak wysoko, że omal nie grzmotnął pan głową w sufit. Dlaczego?
– Poznałem pana ze starych zdjęć.
– Ze zdjęć?
– Z Uniwersytetu Stanowego Pensylwanii, rocznik osiemdziesiąty szósty.
– Byłem za głupi, żeby tam studiować.
– Grał pan w futbol. Był pan wspomagającym, wszyscy o panu mówili. Pisano o panu w gazetach sportowych. Uważnie to wtedy śledziłem. Zresztą teraz też śledzę. Oczywiście wygląda pan starzej… jeśli mogę tak powiedzieć.
– Dzwonił pan gdzieś?
– Kiedy?
– Kiedy mnie pan zobaczył.
– Po co miałbym dzwonić?
– Widziałem, jak sięga pan po słuchawkę.
– Może musiałem odebrać. Dzwonią do mnie cały czas. Jeden chce tego, drugi tamtego.
Reacher kiwnął głową. Słyszałby dzwonek? Może i nie. Drzwi były zamknięte, telefon nowoczesny, elektroniczny, z regulowaną głośnością, w tak ciasnym pomieszczeniu pewnie wyciszony. Zwłaszcza jeśli cały czas dzwonił. Tuż przy uchu. Głośny dzwonek może wkurzać.
– Jaką ma pan teorię na temat pochodzenia nazwy tego miasta? – spytał.
– Teorię? – Sprzedawca nie zrozumiał.
– Dlaczego nazywa się tak, jak się nazywa?
– Naprawdę nie wiem, proszę pana, nie mam pojęcia. W Stanach pełno jest dziwnych nazw. W całym kraju, nie tylko tutaj.
– Nic panu nie zarzucam. Po prostu bardzo mnie to zaciekawiło.
– Nie, nie znam żadnych teorii.
Reacher skinął głową.
– Życzę miłego dnia – dodał sprzedawca.
– Panu też. I gratuluję ładnego sklepiku… jeśli mogę tak powiedzieć.
Reacher przecisnął się przez drzwi i na chwilę przystanął w słońcu.
• • •
Odwiedził jeszcze dwunastu z trzynastu sklepikarzy, co łącznie z wersją kelnerki dało mu czternaście opinii. Nie było konsensusu. Szczerze mówiąc, ośmioro czułych na krytykę sprzedawców nie wyraziło nawet opinii, bo trudno tak nazwać wzruszenie ramionami, tępe spojrzenie czy nutkę niechęci w głosie. „W Stanach jest mnóstwo dziwacznych nazw”. Co wyróżnia Matczyny Spoczynek w kraju, gdzie są miasta takie jak „Dlaczego” i „Dlaczego nie”, „Wypadkowe” i „Osobliwe”, „Święty Mikołaj” i „Bezimienne”, „Nudne” i „Serowe”, „Prawda” i „Konsekwencje”, „Małpie Brwi” i „Okay”, „Zwykłe” i „Placek”, „Słodkie Usta” i „Ropusze Wargi”?
Pozostałych sześciu przedstawiło różne wariacje na temat fantazji kelnerki. Jego chyba też. I fantazji Chang. Ludzie przyglądali się nazwie i wymyślali pasujące do niej urokliwe scenariusze. Nie było mocnych dowodów. Nikt nie słyszał o pomniku, muzeum, tablicy czy choćby starej legendzie.
Reacher szedł niespiesznie w kierunku drogi manewrowej, myśląc: drzemka czy fryzjer?
• • •
Jako pierwszy zadzwonił sprzedawca ze sklepu z częściami zamiennymi. Był pewny, że załatwił to skutecznie starą sztuczką z futbolem. Nauczył się jej przed laty. Wystarczyło wybrać dobrą drużynę uniwersytecką, która w tym a w tym roku miała niezłe wyniki, i większość mężczyzn była za bardzo połechtana, żeby coś podejrzewać. W ciągu godziny trzech innych sklepikarzy zadzwoniło z podobnym meldunkiem. Tylko bez futbolu. Jednak jeśli chodzi o samą treść, obraz był jasny i wyraźny. Wszystkie telefony trafiały do jednookiego kierownika motelu, który poukładawszy w głowie zebrane informacje, wybrał zamiejscowy numer i powiedział:
– Zaczęli. Że niby zainteresowała ich nazwa miasteczka. Ten wysoki łazi i wypytuje.
Otrzymał trzeszczącą jak plastik odpowiedź, spokojną, familiarną i kojącą.
– No dobra – powiedział z wahaniem i odłożył słuchawkę.
• • •
W zakładzie fryzjerskim były dwa fotele i jeden fryzjer. Stary, ale ponieważ nie trzęsły mu się ręce, Reacher przyjął gorący ręcznik i kazał się ostrzyc, nożyczkami, krótko z tyłu i po bokach, trochę dłużej z przodu i na górze, z cieniowaniem. Włosy miały taki sam kolor jak zawsze. Były trochę rzadsze, ale wciąż były. Stary golibroda sprawił się całkiem nieźle. Reacher spojrzał w lustro i zobaczył wpatrzonego w siebie Reachera, czyściutkiego, rześkiego i odświeżonego. Strzyżenie kosztowało jedenaście dolarów – uznał, że to przyzwoita cena.
Potem wrócił do motelu i na asfaltowej dróżce zobaczył samotne krzesło ogrodowe, które widział już wcześniej. Białe, plastikowe. Podniósł je i postawił po prawej stronie krawężnika, na skrawku trawy przy ogrodzeniu. Tam nie rzucało się w oczy. Nikomu nie przeszkadzało. Obrócił je nogą pod słońce. Potem usiadł, odchylił się na oparcie i zamknął oczy. Chłonąc ciepło. I w pewnym momencie zasnął, latem na dworze, co było jego drugim najlepszym sposobem zasypiania.