Читать книгу W metropoliach świata - Lidia Grychtołówna - Страница 7
DEDYKACJA
Оглавлениеmoim warszawskim mieszkaniu nad fortepianem wiszą fotografie ofiarowane mi przez słynnych dyrygentów, kompozytorów, pianistów, śpiewaczki. Znalazła się tu fotografia tancerki, mojej przyjaciółki Olgi Sołowjowej, gwiazdy międzynarodowych zespołów baletowych w latach międzywojennych. Jest Aram Chaczaturian i Krzysztof Penderecki, Mścisław Rostropowicz i Galina Wiszniewska, Witold Rowicki i Constantin Silvestri. Jest wśród nich Artur Rubinstein, który podarował mi swoje zdjęcie w Kopenhadze z dedykacją: „Znakomitej polskiej pianistce”. Prowadziliśmy wtedy długie rozmowy, grałam mu kilka utworów. Jak doszło do tego?
Obchody 150-ej rocznicy urodzin Chopina miały na całym świecie uroczysty charakter. Ja zostałam wybrana, żeby wystąpić z tej okazji w Helsinkach. Byłam solistką dwu koncertów symfonicznych w filharmonii, grałam obydwa koncerty Chopina, f-moll i e-moll. Od tego czasu przez osiem lat co sezon występowałam w miastach Finlandii: w Turku, Tampere, Lahti, słynącym z zawodów narciarskich, w Jyväskylä pod kołem polarnym, w Rovaniemi, w Oulu. Miałam okazję przekonać się, że Finowie są bardziej uczuciowi niż Skandynawowie w Szwecji, Danii, Norwegii.
W drodze powrotnej z Helsinek do Warszawy musiałam przesiadać się do innego samolotu w Kopenhadze. Przesiadał się też Artur Rubinstein wracający ze Sztokholmu po koncercie z okazji Roku Chopinowskiego. Leciał do Warszawy na finał VI Konkursu Chopinowskiego tym samym samolotem co ja. Na lotnisku spacerował, zerkając często w moją stronę. W samolocie zapytał: „Czy mogę usiąść koło pani? Chciałem podejść do pani już na lotnisku i myślałem: ładna babka. Ale zabrakło mi odwagi”.
Rozmawialiśmy w trakcie całej podróży. Odpowiedziałam, że rozpoznałam go od razu i też miałam ochotę podejść do niego. Chciałam przypomnieć, że kiedyś w Paryżu przedstawił mu mnie profesor Henryk Sztompka. Kiedy wymieniłam swoje nazwisko, zaimponował mi pamięcią, przypomniał sobie dokładnie, co wtedy stwierdziła jego żona Nela. Zacytował jej słowa: „Pani jest łudząco podobna do mojej kuzynki”. Mówił, że czuje się człowiekiem w pełni szczęśliwym, bo spełniły się wszystkie jego marzenia. Stwierdził, że nie chciałby rozpoczynać kariery w dzisiejszych czasach i konkurować z młodymi pianistami, którzy mają szybsze palce. Sprzeciwiłam się takiej samoocenie, ponieważ znam jego nagranie Scherza h-moll Chopina z dawnych lat, które brzmi wspaniale, grane w szalonym tempie.
Zdjęcie z dedykacją podarowane mi przez Artura Rubinsteina w Kopenhadze
Czas podróży minął szybko, Rubinstein mówił o wszystkim, nawet o modzie damskiej, którą u niektórych pianistek krytykował. Kilka dni później spotkaliśmy się na galowym przyjęciu w Urzędzie Rady Ministrów na Krakowskim Przedmieściu. Rubinstein podszedł do mnie, ale rozmawialiśmy krótko, bo odwołała go ostro żona, Nela: „Artur! Artur! Chodź, bo ktoś pragnie z tobą omówić coś ważnego”.
Spotkałam Rubinsteina ponownie cztery lata później w Kopenhadze. Przyjechałam do Danii na kilka koncertów, zatrzymałam się w Kopenhadze przed moim kolejnym recitalem, a wcześniej zobaczyłam jego nazwisko na afiszu i wybrałam się posłuchać, jak grał Koncert Griega. Rubinstein zaprosił mnie nazajutrz do hotelu, w którym się zatrzymał. Do jego apartamentu wstawiono pianino, by mógł ćwiczyć. Wtedy właśnie poprosił, żebym zagrała kilka utworów, i podarował mi zdjęcie z zaszczytną dedykacją. Byłam młoda, zaczęłam koncertować w stolicach Europy i opinia takiego autorytetu artystycznego wtedy szczególnie mi schlebiała.
Kilka lat później, podczas pobytu na Festiwalu Holenderskim zobaczyłam go w słynnej sali Concertgebouw w Amsterdamie, gdzie wystąpił z Koncertem d-moll Mozarta i Koncertem d-moll Brahmsa. Niemłody już Rubinstein, około osiemdziesiątki, grał zachwycająco. Po koncercie pokazaliśmy się z mężem za kulisami, żeby mu pogratulować, a on zatrzymał nas długą rozmową. Zaniepokoiłam się, że po takim wysiłku poświęca nam tyle czasu, stoi i nie chce usiąść, bo – jak powiedział – siedział już ponad godzinę przy fortepianie.
Spotkania z Rubinsteinem mocno utkwiły mi w pamięci, bo był to nie tylko wielki artysta, ciekawy człowiek, umysł i charakter, fenomen biologiczny. Był wyjątkową postacią wśród największych artystów, z wybujałą radością życia, niespotykaną w tym stopniu u innych.