Читать книгу Skandal - L.J Shen - Страница 11
Rozdział drugi Edie
ОглавлениеTo uczucie lekkości nigdy mi się nie nudziło.
Gdy unosiłam się na potężnej fali, stawałam się jednością z oceanem. Opłynęłam ją umiejętnie – na zgiętych kolanach, z wciągniętym brzuchem, z podbródkiem uniesionym wysoko, skupiona na jedynej rzeczy, która tak naprawdę się liczyła w życiu – na tym, by nie upaść.
Czarna pianka przykleiła się do mojego ciała, dzięki czemu utrzymywałam ciepło nawet o szóstej nad ranem w słonej wodzie. Szakal unosił się na innej fali niedaleko mnie, ujeżdżając ją tak, jak swojego harleya – bezmyślnie, agresywnie, gwałtownie. Ocean był głośny. Fale uderzały o białe wybrzeże, zagłuszając moje negatywne myśli. Wyłączał mój niepokój i przez godzinę – chociaż jedną – nie martwiłam się finansami, planami, które należało podjąć, czy straconymi marzeniami. Nie myślałam o Jordanie ani Lydii Van Der Zee, ani o żadnych obowiązkach czy zagrożeniach, które wisiały mi nad głową.
Byłam tylko ja.
I woda.
I wschód słońca.
Och, i jeszcze Szakal.
– Woda jest piekielnie zimna – warknął Szakal i przykucnąwszy, balansował na swojej fali, by przedłużyć moment obcowania z jedną z najpotężniejszych sił natury. Był znacznie wyższy i cięższy ode mnie, ale na tyle dobry, że mógłby surfować profesjonalnie, gdyby się na tym skupił. Za każdym razem, gdy ujeżdżał potężną falę, wyglądało to tak, jakby chciał ją rozszarpać pazurami. Ale surfing był jak seks – niezależnie od tego, jak często to robisz, za każdym razem jest inaczej. Zawsze można nauczyć się czegoś nowego, a każde podejście było wyjątkowe i miało w sobie potencjał.
– To nie jest dobry dzień na surfowanie nago – mruknęłam, napinając mięśnie brzucha, by nie upaść, gdy opływałam falę. Szakal lubił surfować nago. A lubił to robić, bo wprawianie mnie w zakłopotanie było dla niego najlepszą rozrywką. Jednak widok jego długiego fiuta powiewającego w powietrzu tylko mnie rozpraszał i irytował.
– Niedługo weźmiesz mojego fiuta do ust, Gidget – powiedział, przesuwając przekłutym językiem po przekłutej wardze. Gidget to przezwisko dla drobnych surferek i Szakal nazywał mnie tak tylko wtedy, gdy chciał mnie wkurzyć. Zaczynał tracić równowagę i ledwo utrzymywał się na fali. Jeśli komuś pęknie deska, to na pewno jemu.
– Śnij dalej! – krzyknęłam.
– W sumie racja. Twój ojciec przyszedł.
– Mój ojciec… co? – Chyba źle go zrozumiałam. Na pewno. Mój ojciec nigdy do mnie nie przychodził, a już na pewno nie pojawiłby się o świcie na plaży, gdzie mógłby ubrudzić swój drogi garnitur. Zmrużyłam oczy, patrząc na brzeg, i straciłam równowagę, także psychiczną. Na plaży dostrzegałam plamy domków w różowym, zielonym, żółtym i niebieskim kolorze. A wśród barów, budek z hot-dogami i żółtych leżaków znajdował się Jordan Van Der Zee. Stał na plaży, a słońce wznosiło się za jego plecami jak ognista góra za piekielną bramą. Miał na sobie trzyczęściowy garnitur od Brook Brothers i patrzył na mnie z dezaprobatą – nawet gdy nie pracował, przywdziewał ulubiony strój i ulubiony wyraz twarzy.
Nawet z daleka widziałam, jak drga mu powieka, bo się wkurzył.
Nawet z daleka czułam jego gorący oddech na mojej twarzy. Bez wątpienia czegoś ode mnie chciał.
Mimo że był tak daleko, strach złapał mnie za gardło, jakby ojciec znajdował się blisko – był tak surowy.
Spadłam z deski i uderzyłam plecami o taflę wody. Ból eksplodował w moim kręgosłupie i głowie. Szakal nie poznał osobiście mojego ojca, ale – jak każdy w tym mieście – o nim słyszał. Jordan był właścicielem połowy centrum w Todos Santos – druga połowa należała do Barona Spencera – a ostatnio ogłosił, że kandyduje na burmistrza. W mieście uśmiechał się szeroko do zdjęć, wymieniał uściski z właścicielami miejscowych przedsiębiorstw, całował dzieci, a nawet pojawiał się na uroczystościach w moim liceum, by okazać swoje wsparcie społeczeństwu.
Ludzie go kochali, bali się go lub go nienawidzili. Ja należałam do ostatniej grupy, bo na własnej skórze przekonałam się, że jego gniew był jak obosieczny miecz, który mógłby rozciąć człowieka na pół.
Poczułam na języku smak soli i splunęłam, łapiąc za linkę przywiązaną do mojej kostki, aby przyciągnąć do siebie moją unoszącą się na powierzchni wody żółtą deskę.
– Niech ten dupek sobie poczeka – zagrzmiał za mną Szakal. Posłałam mu wkurzone spojrzenie. Siedział okrakiem na swojej desce. Długie blond włosy przykleiły się do jego czoła i policzków, a zielone oczy płonęły gniewem. Spojrzałam na niego tak, jak zrobiłby to ojciec – i ujrzałam podejrzanego młodego menela z tatuażami pokrywającymi większą część klatki piersiowej i całą szyję. Wikinga, jaskiniowca, neandertalczyka, któremu nie przeszkadzało bycie na marginesie społecznym.
Był jak zepsute jabłko.
Rodzina Van Der Zee zawsze ma najbardziej błyszczące owoce w koszyku, Edie.
Spojrzałam w stronę brzegu i popłynęłam szybciej.
– Pieprzony tchórz! – krzyknął Szakal na tyle głośno, by Jordan go usłyszał.
Nic nie powiedziałam, ale nie z braku słów. Szakal nie znał całej historii. Musiałam zachowywać się przy ojcu w cywilizowany sposób. On trzymał moją przyszłość w garści. A ja chciałam ją odzyskać.
Szakal nie bez powodu miał taką ksywkę. Nie potrafił się pohamować i uchodził za dręczyciela, którego wszyscy musieli czcić. Nie wykopano go ze szkoły tylko dlatego, że jego matka miała znajomości w radzie miasta. Szakal rządził nami wszystkimi. Każdym dzieciakiem w szkole. Nawet bogatymi dupkami. Skorumpował futbolistów. I cheerleaderki, które dokuczały innym.
Szakal nie był dobrym facetem, tylko kłamcą, złodziejem i dealerem.
A czasami również moim chłopakiem.
I miał rację w jednej kwestii – mój ojciec naprawdę był pierwszorzędnym dupkiem – ale Jordan nie mylił się co do innej rzeczy: bez wątpienia podejmowałam marne wybory życiowe.
– Jordan? – zapytałam, łapiąc deskę pod ramię, po czym ruszyłam w jego stronę. Chłodny piasek przyklejał się do moich stóp i ziębił skórę. Po surfowaniu adrenalina wciąż płynęła w mojej krwi, ale wkrótce jej działanie ustanie, a wtedy zrobi mi się zimno. Nie skrzywiłam się jednak, bo wiedziałam, że ojciec czerpał radość z mojego dyskomfortu i lubił przeciągać rozmowę w nieskończoność.
Skinął podbródkiem w stronę Szakala, mrużąc powieki.
– To ten Protsenko?
Zmarszczyłam nos. Robiłam tak, gdy się denerwowałam. Mimo że Jordan należał do pokolenia pierwszych imigrantów, przeszkadzało mu to, że przyjaźniłam się z Rosjaninem, którego matka przyjechała tu, gdy rozpadł się Związek Radziecki.
– Mówiłem ci, że masz się trzymać od niego z daleka.
– Nie tylko od niego kazałeś mi się trzymać z daleka. – Pociągnęłam nosem, patrząc na horyzont. – Chyba się w tej kwestii nie zgadzamy.
Pociągnął za kołnierzyk swojej koszuli, luzując go przy szyi.
– I właśnie tu się mylisz. Nigdy nie zamierzałem się z tobą spierać, Edie. Po prostu zawsze wiem, kiedy można odpuścić, a kiedy należy walczyć. To się nazywa „dobre rodzicielstwo” i próbuję być w nim najlepszy. – Mój ojciec był jak kameleon, zmienny do bólu, lubiący się przystosowywać. Maskował swoją władczość troską, a apodyktyczne metody entuzjazmem i ekstrawertyczną osobowością. Ale w moich oczach stał się potworem z powodu swoich czynów. Dla kogoś z zewnątrz był tylko przestrzegającym prawa obywatelem. Biednym chłopcem z Europy, który przybył do Stanów z rodzicami, by zrealizować swój amerykański sen i stać się milionerem dzięki ciężkiej pracy i bezwzględnej inteligencji.
Wydawał mi się zmartwiony i może rzeczywiście taki był, ale nie z mojego powodu.
– Ojcze. – Otarłam twarz ramieniem, nienawidząc siebie za to, że nazwałam go tak tylko po to, by go zadowolić. Nie zasłużył sobie na ten tytuł. – Nie przyszedłeś tutaj, by porozmawiać o Protsence. Jak mogę ci pomóc tego ranka? – Wbiłam deskę w piasek i oparłam się o nią, a on wyciągnął rękę, by dotknąć mojej twarzy, jednak przypomniał sobie, że jestem mokra, i schował ją do kieszeni. W tej chwili wyglądał bardzo ludzko. Zupełnie jakby nie miał żadnego ukrytego celu.
– Gdzie schowałaś listy informujące o przyjęciu cię na Boston University i Columbię? – Oparł ręce na biodrach, a mnie szczęka opadła niemal do ziemi. Nie powinien o tym wiedzieć. Przyjęto mnie na pięć uczelni: Harvard, Stanford, Columbię, Brown i Boston University. Miałam bardzo wysoką średnią, a na nazwisko Van Der Zee, co oznaczało, że ludzie, którzy mnie przyjęli, wiedzieli, że mój ojciec podaruje uczelni kilka milionów dolarów, a może nawet nerkę, byle tylko ta uczelnia uwolniła go ode mnie. Niestety nigdy nie interesowały mnie studia w innym stanie. Oczywiście ze względu na surfing, który był moim tlenem, podobnie jak słońce i otwarte niebo były pokarmem dla mojej duszy. Ale najważniejszym powodem było to, że osoba, na której zależało mi najbardziej na świecie, znajdowała się w Kalifornii – dlatego nie zamierzałam się przenieść. Nawet na północ stanu, do Stanford.
I Jordan dobrze o tym wiedział.
– Nie schowałam ich. Spaliłam. – Wyszłam z pianki, odklejając boleśnie lateks od ciała, i odsłoniłam fioletowe bikini. – Zostanę blisko niego.
– Rozumiem – powiedział, świadomy, że nie mówiliśmy już o Banie. Ojciec postanowił porozmawiać ze mną o tym na plaży, a nie w domu, bo nie chciał, by mama nas podsłuchała. Lydia Van Der Zee była w kiepskim stanie psychicznym. Nie potrafiła znieść krzyku, a ten temat zdecydowanie doprowadziłby do ogromnej kłótni.
– Po prostu to powiedz. – Zamknęłam oczy, wzdychając.
– Edie, myślę, że jako ojciec cię zawiodłem, i przepraszam za to.
Zaczęłam drżeć. Adrenalina wywołana surfowaniem dawno zniknęła. Stałam prawie naga i było mi zimno. Czekałam, aż ostre poranne słonce wzejdzie i ogrzeje moją skórę.
– Przeprosiny przyjęte. – Tak naprawdę w ogóle w to nie wierzyłam. – A więc jaki jest twój plan? Bo na pewno jakiś masz. Nie przyszedłeś tu, by sprawdzić, co u mnie słychać.
– Skoro nie idziesz w tym roku na studia – co nie znaczy, że nie pójdziesz za rok – i ukończyłaś liceum, to powinnaś dla mnie pracować.
Dla niego. Nie z nim. Diabeł tkwi w szczegółach.
– W biurze? Nie, dziękuję. – Trzy razy w tygodniu uczyłam dzieciaki surfować. Teraz zaczynały się wakacje, więc zamierzałam znaleźć dodatkowe zajęcie. Poza tym, odkąd ojciec odciął mnie od swoich pieniędzy, regularnie okradałam ludzi. Próbowałam opłacić benzynę, ubezpieczenie, ubrania, życie oraz jego samego, więc nie zamierzałam przepraszać za kradzież gotówki. Kiedy nie kradłam, zabierałam rzeczy z posiadłości ojca. Takie, które kupił w Todos Santos, gdy tylko stał się członkiem Three Comma Club. Biżuterię, elektronikę, sprzęt muzyczny. Cholera, zabrałabym nawet psa, gdybyśmy go mieli. Nie miałam prawie żadnych skrupułów, jeśli chodziło o zapewnienie szczęścia temu, na kim mi najbardziej zależało. I tak, nie miałam oporów przed kradzieżą. Chociaż okradałam tych, którzy nie odczuliby tego pod względem materialnym. Tego byłam pewna.
– To nie była prośba, tylko rozkaz – oznajmił ojciec i pociągnął mnie za łokieć, więc mocniej wbiłam pięty w piasek.
– A jeśli odmówię?
– Wtedy Theodore będzie musiał zniknąć – ogłosił ojciec, nawet nie mrugnąwszy. Powiedział to z taką łatwością, że niemal pękło mi serce. – I tak wystarczająco cię rozprasza. Czasami zastanawiam się, jak daleko byś zaszła, gdybym przeniósł go lata temu.
Ogarnął mnie gniew. Chciałam go odepchnąć, napluć mu w twarz, krzyczeć, ale nie mogłam, bo miał rację. Jordan miał nade mną władzę. I miał odpowiednie znajomości. Jeśli chciałby się pozbyć Theo, zrobiłby to. Bez wahania.
– Co to za praca? – Zagryzłam wnętrze policzka i poczułam w ustach metaliczny posmak krwi.
– Zajmowałabyś się wszystkim, co trzeba zrobić w biurze. Głównie byłyby to rutynowe zajęcia. Żadnego wypełniania papierów i dzwonienia. Musisz zasmakować rzeczywistości, Edie. Zostałaś przyjęta do najlepszych uczelni w kraju i odrzuciłaś to, by całe dnie spędzać na surfowaniu z jakimś ćpunem? Cóż, z tym koniec. Czas się do czegoś przydać. Będziesz szła ze mną do biura o siódmej i nie wyjdziesz, dopóki ci na to nie pozwolę. Może to być siódma lub ósma wieczorem. Zrozumiano?
Mój ojciec nigdy nie posunął się tak daleko, by mnie ukarać. Już dawno skończyłam osiemnaście lat, jednak to nic nie znaczyło. Wciąż żyłam pod jego dachem, jadłam jego jedzenie, a co najważniejsze – wciąż byłam zdana na jego łaskę.
– Dlaczego mi to robisz? Dlaczego tutaj? Dlaczego teraz?
Znowu drgnęła mu powieka i zacisnął szczęki.
– Sama sobie na to zasłużyłaś tym bezmyślnym trybem życia. Czas dorosnąć do swojego nazwiska. Nie trzeba robić z tego dramatu.
Potem się odwrócił i ruszył w stronę range rovera czekającego na zakręcie na pustym chodniku. Silnik wciąż mruczał, a kierowca na zmianę zerkał na nas i na swój telefon. Ojciec uśmiechnął się lekko. Wystarczyło mu mniej niż dziesięć minut, by ustawić mnie do pionu.
Stałam tam jak wryta, jak słup soli. Nienawidziłam Jordana z taką pasją, z jaką ludzie kochali. Ta nienawiść plamiła moją duszę i niszczyła dobry humor.
– Idę o zakład, że teraz żałujesz, iż nie skorzystałaś z mojej rady i nie kazałaś się mu pieprzyć – wymamrotał Szakal, wbijając deskę w piasek, a potem związał swoje blond włosy w męski kok. Nie odpowiedziałam.
– Wygląda na to, że masz przerąbane. – Szturchnął mnie łokciem i wyciągnął z plecaka piwo. Cóż, kogo obchodziło, że jest dopiero siódma rano?
Złapałam za naszyjnik z muszelki i wycedziłam:
– Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo.