Читать книгу Skandal - L.J Shen - Страница 9
Prolog Edie
ОглавлениеŁakomstwo
Liczba mnoga – łakomstwa
1. Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu
2. Chciwe lub nadmierne dogadzanie sobie; marnotrawstwo energii i zasobów kraju
Najgorszy spośród siedmiu grzechów głównych. Przynajmniej w mojej opinii. A moja opinia liczyła się najbardziej, gdy zdesperowana stałam w słońcu południowej Kalifornii w to majowe popołudnie na promenadzie w Todos Santos i desperacko potrzebowałam gotówki. Oparłam się o białą barierkę oddzielającą zatłoczony chodnik od połyskującego oceanu oraz imponujących jachtów i przyglądałam się ludziom.
Fendi, Dior, Versace, Chanel, Burberry, Bulgari, Louboutin, Rolex.
Chciwość. Nadmiar. Korupcja. Występki. Oszustwa. Zepsucie.
Osądzałam ich. Pili organiczne smoothies po dziesięć dolców za sztukę i jeździli na wykonywanych na zamówienie kolorowych deskach podpisanych przez Tony’ego Hawka. Osądzałam ich, doskonale wiedząc, że oni nie mogli zrobić tego samego ze mną. Ukrywałam się. Chowałam pod czarnym kapturem, włożywszy ręce głęboko do kieszeni. Miałam na sobie czarne obcisłe dżinsy, stare niezawiązane martensy i zniszczony sportowy plecak pospinany agrafkami.
Można mnie było pomylić z chłopakiem.
Poruszałam się jak duch.
I czułam się, jakbym była jedną wielką pomyłką.
A tego dnia miałam zrobić coś, co sprawi, że moje życie stanie się trudniejsze.
Tak jak w każdej niebezpiecznej grze, w tej również istniały zasady, których należało przestrzegać: żadnych dzieci, żadnych starszych, żadnych przeciętnych ludzi dotkniętych przez życie. Szukałam bogaczy podobnych do moich rodziców. Kobiet z torebkami od Gucciego i mężczyzn w garniturach od Brunella Cucinelliego. Paniuś z pieskami wystającymi z ich wysadzanych kamieniami torebek od Michaela Korsa i panów, którzy wyglądali, jakby wydawali na swoje cygara tyle, ile normalna osoba na miesięczny czynsz.
Zauważenie potencjalnych ofiar na promenadzie było śmiesznie łatwe. Todos Santos to najbogatsze miasto w Kalifornii według badań przeprowadzonych w dwa tysiące osiemnastym roku ku niechęci osób, które wzbogaciły się poprzez odziedziczenie fortuny. Nuworysze, tacy jak mój ojciec, przybyli na tę ziemię wyposażeni w okropne, importowane z Włoch samochody i z taką ilością biżuterii, że jej ciężar zatopiłby statek.
Pokręciłam głową, patrząc na eksplozję kolorów, zapachów i opalone, prawie półnagie ciała. Skup się, Edie, skup.
Ofiara. Dobry łowca potrafi wyczuć ją nawet z odległości kilometrów.
Mój dzisiejszy posiłek przeszedł obok mnie szybko, nieświadomy tego, że przyciągnął moją uwagę. Odrzucił głowę w tył, śmiejąc się i pokazując rzędy białych zębów. Była to kobieta w średnim wieku, żona jakiegoś bogacza odziana w ubrania Chanel z ostatniej kolekcji. Nie znałam się za bardzo na modzie, ale mój ojciec uwielbiał rozpieszczać swoje kochanki drogimi prezentami, by mogły paradować na ważnych wydarzeniach i by mógł je przedstawiać jako swoje asystentki, z którymi był bardzo blisko. Moja matka kupowała rzeczy od projektantów, desperacko pragnąc wyglądać młodziej, jak kobiety, które interesowały ojca. Rozpoznawałam bogactwo, gdy je widziałam. Ale ta kobieta? Na pewno nie była biedna, a przynajmniej nie brakowało jej jedzenia i miłości, czyli dwóch rzeczy, które według mnie liczyły się najbardziej.
Nie miała pojęcia, że jej pieniądze kupią mi miłość. Że jej portfel przepełni moje serce po brzegi.
– Zabiłabym za sałatkę z kaczką w The Brasserie. Czy możemy tam iść jutro? Może Dar się do nas przyłączy – zaproponowała, poprawiając wypielęgnowaną dłonią platynowe włosy sięgające podbródka.
Znalazłam się za jej plecami i zauważyłam, że szła pod rękę z wysokim przystojnym brunetem, przynajmniej dwadzieścia lat od niej młodszym. Był zbudowany jak Robocop i ubrany jak David Beckham. Czy to jej zabawka? Mąż? Stary przyjaciel? Syn? Dla mnie to nie miało znaczenia.
Ona była ofiarą doskonałą. Roztargnioną, niezorganizowaną i wyniosłą; jeśli zgubi dzisiaj portfel, ledwo to zauważy. Na pewno ma jakiegoś asystenta lub innego nieszczęśnika, któremu płaci i który zajmie się konsekwencjami kradzieży. Ten ktoś zamówi jej nowe karty kredytowe i zajmie się wydaniem nowego prawa jazdy, wyręczając ją w użeraniu się z biurokracją.
Ktoś taki jak Camila.
Kradzież była jak chodzenie po linie. Sekret tkwił w postawie i umiejętności niepatrzenia w przepaść lub – jak w moim przypadku – w oczy ofiary. Byłam szczupła, niska i zwinna. Z łatwością ominęłam tłumy głośnych smarkul w bikini i rodziny jedzące lody, skupiając wzrok na czarno-złotej torbie od YSL, która wisiała na ramieniu kobiety.
Dźwięki stały się przytłumione, ludzie i food trucki zniknęli z pola mojego widzenia, bo widziałam tylko tę torbę – mój cel.
Przypomniałam sobie wszystko, czego nauczyłam się od Szakala, odetchnęłam głęboko i rzuciłam się w stronę torebki. Wyszarpnęłam ją kobiecie i pobiegłam w stronę alejek mieszczących się przy głównej promenadzie. Nie patrzyłam za siebie. Biegłam na oślep, desperacko, jak szalona.
Łup, łup, łup. Moje martensy sprawiały wrażenie ciężkich, gdy uderzały o gorący beton, ale myśl o konsekwencjach związanych z niezdobyciem pieniędzy ciążyła mi na sercu bardziej. Głośny śmiech dziewczyn na promenadzie ucichł, kiedy oddaliłam się od swojego celu.
Mogłabym być jedną z nich. Wciąż mogę. Dlaczego ja to robię? Dlaczego po prostu nie odpuszczę?
Jeszcze jeden zakręt, a znajdę się w samochodzie, otworzę torebkę i obejrzę łupy. Z mojego gardła wydobył się histeryczny śmiech, bo upiłam się adrenaliną i naćpałam endorfinami. Nienawidziłam okradać ludzi. Jeszcze bardziej nienawidziłam uczucia, które temu towarzyszyło. Ale przede wszystkim nienawidziłam siebie. Tego, kim się stałam. Mimo to moje serce przeszyła czysta radość, bo zrobiłam coś złego i uszło mi to na sucho.
Poczułam ulgę, gdy ujrzałam swój samochód. Stare czarne audi TT, które mój ojciec odkupił od swojego partnera biznesowego Barona Spencera. Była to jedyna rzecz, którą mi podarował w ciągu ostatnich trzech lat, i jak zwykle nie zrobił tego bezinteresownie. Nie chciał mnie za często widywać w swojej posiadłości – dlatego dostałam samochód. Zresztą ojciec najczęściej nie wracał na noc do domu, więc się mijaliśmy i nie było problemu.
Wyciągnęłam kluczyki z plecaka, dysząc po drodze do samochodu jak chory pies.
Znajdowałam się zaledwie parę centymetrów od siedzenia kierowcy, gdy nagle świat zawirował, a kolana się pode mną ugięły. Dopiero po kilku sekundach zrozumiałam, że nie potknęłam się z powodu własnej niezdarności. Czyjaś potężna ręka wykręciła mi ramię za plecami, a powietrze uszło z moich płuc. Ta osoba złapała mnie tak mocno, że chyba zostaną mi siniaki, a potem zaciągnęła mnie do alejki między knajpą z fast foodem a francuskim butikiem, zanim w ogóle otworzyłam usta, by coś powiedzieć. Albo, co gorsza, krzyknąć lub gryźć. Próbowałam mu się wyrwać, jednak facet był dwa razy większy ode mnie – dosłownie same mięśnie. Za bardzo zaślepiał mnie gniew, bym mogła mu się lepiej przyjrzeć. Gotowało mi się w trzewiach, a przed oczami widziałam ogień – i to na chwilę mnie zdezorientowało. Wbił mnie w ścianę budynku, a ja syknęłam, czując siłę uderzenia od pleców aż po kość ogonową. Instynktownie wyciągnęłam ręce, by podrapać go po twarzy, jednocześnie kopiąc i krzycząc. Mój strach był jak burza. Przezwyciężenie go było niemożliwe. Nieznajomy złapał mnie za nadgarstki i unieruchomił mi je nad głową, przyciskając do chłodnego betonu.
A więc to twój koniec, pomyślałam. I to z powodu głupiej torebki, w sobotnie popołudnie, na jednej z najbardziej zatłoczonych plaż w Kalifornii.
Skrzywiłam się i czekałam na uderzenie w twarz albo, co gorsza, na to, że poczuję na ustach jego zgniły oddech, a jego ręka ściągnie mi majtki.
I wtedy nieznajomy się zaśmiał.
Zmarszczyłam brwi, mrużąc oczy, gdy próbowałam się skupić i ochłonąć.
Ujrzałam go we fragmentach, jakby był obrazem w trakcie tworzenia. Jego szaroniebieskie oczy jako pierwsze przebiły się przez mgłę strachu otaczającą mój umysł. Były jak połączone ze sobą szafiry i srebro, miały kolor kamienia księżycowego. Następnie ujrzałam jego prosty nos, symetryczne usta i kości policzkowe tak ostre, że można by nimi ciąć diamenty. Jego wygląd był przytłaczający i wyjątkowo męski, ale nie to sprawiło, że natychmiast go rozpoznałam. Chodziło o to, czym emanował – niebezpieczeństwem i surowością. Był jak mroczny rycerz stworzony z twardego niczym stal materiału. Okrutny w swoim milczeniu i druzgocąco pewny siebie. Spotkałam go tylko raz, kilka tygodni temu na grillu w domu Deana Cole’a, ale nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa.
Właściwie on nie odzywał się do nikogo.
Trent Rexroth.
Nie można było nas nazwać nawet znajomymi, a każda informacja, którą o nim posiadałam, działała na jego niekorzyść. Był milionerem, singlem i pewnie dlatego również playboyem. W skrócie Trent to młodsza wersja mojego ojca, co oznaczało, że chciałam go poznać równie bardzo, co zachorować na cholerę.
– Masz pięć sekund, by powiedzieć, dlaczego chciałaś okraść moją matkę. – Jego głos był oschły, ale oczy płonęły. – Pięć.
To była jego matka. Cholera. Naprawdę miałam kłopoty. Zostałam przyłapana, ale nie żałowałam swojej decyzji. Była tylko bogatą białą kobietą z przedmieść, która nie zatęskniłaby za gotówką czy torebką. Na nieszczęście jej syn był też partnerem biznesowym mojego ojca.
– Puść mnie – syknęłam przez zaciśnięte zęby – zanim wbiję ci kolano w klejnoty.
– Cztery. – Zupełnie mnie zignorował, boleśnie ściskając moje nadgarstki. Jego wzrok wyzywał mnie, bym to zrobiła, chociaż oboje wiedzieliśmy, że byłam zbyt wielkim tchórzem, by chociaż spróbować. Skrzywiłam się. On tak naprawdę nie sprawiał mi bólu i dobrze o tym wiedział. Ściskał mnie tylko na tyle mocno, by zrobiło mi się niewygodnie i by mnie przestraszyć.
Nikt nigdy nie skrzywdził mnie fizycznie. To była niepisana zasada bogatych i znanych ludzi. Można ignorować swoje dziecko, wysłać je do szkoły z internatem w Szwajcarii lub zostawić je z nianią do osiemnastki, ale, broń Boże, nie wolno podnieść na nie ręki. Rozejrzałam się za torebką od YSL, czując, jak ogarniają mnie zdezorientowanie i panika. Rexroth musiał szybko mnie przejrzeć, bo kopnął torbę między nas, tak że obiła się o moje buty z głośnym dźwiękiem.
– Nie przywiązuj się do niej za bardzo, skarbie. Trzy.
– Mój ojciec cię zabije, jeśli dowie się, że mnie tknąłeś – wydusiłam, próbując odzyskać równowagę. – Jestem…
– Córką Jordana Van Der Zee – wtrącił spokojnym głosem, wyręczając mnie. – Z przykrością muszę ci powiedzieć, że mam to gdzieś.
Mój ojciec prowadził z Rexrothem interesy i posiadał czterdzieści dziewięć procent udziałów w Fiscal Heights Holdings, firmie, którą Trent założył z trzema przyjaciółmi z liceum. To sprawiało, że Jordan stanowił zagrożenie dla mężczyzny stojącego przede mną, chociaż tak naprawdę nie był jego szefem. Trent patrzył na mnie z niezadowoleniem, co dało mi znać, że naprawdę się nie bał. Wiedziałam jednak, że ojcu odbije, jeśli się dowie, że Trent mnie dotknął. Jordan Van Der Zee rzadko poświęcał mi choć chwilę uwagi, a jeżeli to robił, to po to, by pokazać, jaką ma nade mną władzę.
Chciałam się odegrać na Trencie, nawet nie byłam pewna dlaczego. Może przez to, że mnie upokorzył… Chociaż część mnie wiedziała, że sobie zasłużyłam.
Jego oczy jakby ciskały w moją stronę sztylety, paliły skórę w miejscu, w które trafiały. Moje policzki się zaczerwieniły, bo gość był niemal dwa razy starszy ode mnie i zdecydowanie poza moim zasięgiem. Już i tak czułam się jak dziecko, bo przyłapał mnie na gorącym uczynku. Aż zacisnęłam uda, gdy jego palce wbiły się w moje nadgarstki, jakby chciały rozszarpać je do żył.
– I co zamierzasz zrobić? Uderzysz mnie? – Uniosłam podbródek, a moje oczy, postawa i głos stały się wyzywające. Jego matka była biała, więc ojciec musiał być czarny lub mieszany. Trent był wysoki, dobrze zbudowany, o ciemniejszej karnacji. Czarne włosy zostały ogolone na krótko, jak u żołnierza. Miał na sobie czarne materiałowe spodnie, białą koszulę i rolexa w stylu vintage. Boski dupek. Zachwycający, arogancki drań.
– Dwa.
– Odliczasz pięć sekund od dziesięciu minut, ty mądralo – wytknęłam mu, unosząc brew. Uśmiechnął się tak drapieżnie, że mogłabym przysiąc, iż zobaczyłam u niego kły, a potem puścił moje ręce, jakby go parzyły. Natychmiast złapałam swój nadgarstek drugą dłonią i zaczęłam go rozcierać. Trent górował nade mną niczym cień i dokończył odliczanie z warknięciem:
– Jeden.
Oboje patrzyliśmy na siebie, ja w przerażeniu, on rozbawiony. Mój puls przyspieszył, a ja zastanawiałam się, jak musiało to wyglądać od środka. Czy komory mojego serca pękały już pod wpływem silnego wyrzutu adrenaliny. Powoli uniósł rękę i zdjął mi kaptur, pozwalając moim falowanym blond włosom opaść aż do talii. Czułam się obnażona i to mnie denerwowało. Jego oczy przyglądały mi się leniwie, jakbym była rzeczą, a on zastanawiał się, czy ma mnie kupić, czy nie. Wyglądałam całkiem nieźle – jednocześnie zadowalało to i irytowało moich rodziców – ale Trent był dorosłym mężczyzną, a ja kończyłam liceum. Zostały mi jeszcze dwa tygodnie. Wiedziałam, że bogaci faceci uwielbiali młode kobiety, ale woleli nie trafiać z tego powodu do więzienia.
Po chwili przerwałam milczenie.
– Czego znowu chcesz?
– Teraz czekam. – Niemal musnął palcami mój policzek. Zamrugałam szybko powiekami, a serce fiknęło mi koziołka w piersi. Poczułam się jednocześnie młodsza i starsza, niż byłam.
– Na co czekasz? – Zmarszczyłam brwi.
– Czekam, aż to, co na ciebie mam, stanie się dla mnie przydatne, Edie Van Der Zee.
Znał moje imię. Już i tak byłam zdziwiona tym, że rozpoznał mnie jako córkę Jordana, skoro widział mnie tylko raz na grillu u przyjaciela, i to z daleka, wiele tygodni temu… O dziwo, mnie to ekscytowało. Dlaczego Trent Rexroth znał moje imię? Musiał o mnie pytać. Mój ojciec nie rozmawiał o mnie w pracy. To dobrze znany fakt. Próbował ignorować to, że istniałam, kiedy tylko się dało.
– A czego ode mnie potrzebujesz? – Zmarszczyłam nos, sceptyczna. Był trzydziestokilkuletnim bogaczem i należał do zupełnie innej ligi, można powiedzieć, że grał na innym boisku. Wcale nie oceniałam siebie zbyt surowo. Miałam wybór. Mogłabym być tak bogata, jak on – poprawka: właściwie nawet pięćdziesiąt razy bogatsza. Miałam u stóp cały świat, ale postanowiłam go odrzucić, zamiast go przyjąć, ku niezadowoleniu mojego ojca.
Ale Trent Rexroth tego nie wiedział. On nic nie wiedział.
Czułam się niesamowicie żywa w jego ramionach, gdy patrzył na mnie tak intensywnie. Pochylił się w moją stronę, a jego usta, które kojarzyłam z poezją, grzechem i przyjemnością, wykrzywiały się w uśmiechu tuż przy mojej szyi.
– Muszę trzymać twojego ojca na krótkiej smyczy. Gratuluję, właśnie awansowałaś na moją potencjalną ofiarę.
Jedyną rzeczą, o której myślałam, gdy się odsunął i pociągnął mnie w stronę samochodu, trzymając za kark jak jakieś zwierzę, które należało ujarzmić, było to, że moje życie właśnie stało się o wiele bardziej skomplikowane.
Poklepał maskę audi i uśmiechnął się przez opuszczone okno mojego wozu, zakładając okulary przeciwsłoneczne.
– Bezpiecznej drogi.
– Możesz pocałować mnie w dupę. – Ręce mi się trzęsły, gdy próbowałam spuścić hamulec ręczny.
– Nawet za milion lat, młoda. Nie jesteś warta odsiadki w pudle.
Miałam już osiemnaście lat, ale to nie robiło żadnej różnicy. Zamarłam, czując, że zaraz napluję mu w twarz, gdy nagle pogrzebał w torebce matki i wrzucił mi do samochodu coś małego i twardego.
– To na drogę. I przyjacielska rada: trzymaj się z daleka od kieszeni i torebek innych ludzi. Nie wszyscy są tacy pobłażliwi jak ja.
Wcale nie był pobłażliwy, natomiast uchodził za uosobienie dupka. Zanim wymyśliłam jakąś ciętą ripostę, odwrócił się i odszedł, zostawiając za sobą upajający zapach. Spojrzałam na swoje kolana, wciąż oszołomiona i zaniepokojona jego ostatnim komentarzem.
Baton snickers.
Innymi słowy chciał mi powiedzieć, żebym przestała gwiazdorzyć. Potraktował mnie jak dziecko. To miał być żart.
Odjechałam promenadą prosto do Tabago Beach. Pożyczyłam pieniądze od Szakala, by starczyło mi do następnego miesiąca. Byłam zbyt roztargniona, by znowu próbować ukraść trochę kasy.
Ale tego dnia coś się zmieniło i jakimś cudem moje życie obrało kierunek, którego nigdy bym się nie spodziewała.
Tego dnia zrozumiałam, że nienawidzę Trenta Rexrotha.
Tego dnia umieściłam go na liście osób, których nie znoszę i którym nigdy nie przebaczę.
Tego dnia zrozumiałam również, że istniały pewne ramiona, w których wciąż potrafiłam czuć się żywa.
Szkoda tylko, że nie były to właściwe ramiona.