Читать книгу Miłość i wojna - Lokko Lesley - Страница 7

PROLOG

Оглавление

Listopad 2016, Sidi Aïch, Algieria

Tłusta mucha plujka o opalizujących turkusowych skrzydłach podskakiwała na listewkach żaluzji, rzucając się rozpaczliwie na siatkę przeciw owadom. Stosy martwych much zalegały na całym parapecie; wlatywały chmarą z każdym podmuchem zimowego wiatru, gdy otwierały się drzwi. W kącie najbardziej oddalonym od wejścia siedziała młoda, krótko ostrzyżona blondynka, obejmując dłońmi parujący kubek. Był wczesny ranek i kawiarnia świeciła pustkami. Za kontuarem stał smutnooki stary mężczyzna w długiej haftowanej galabii. Od czasu do czasu podnosił wzrok, wyraźnie czekając na klientów. Minuty mijały powoli; dziesięć, piętnaście, trzydzieści... godzina. Herbata wystygła, ale kobieta nawet jej nie spróbowała. Wreszcie, tuż przed ósmą, do kawiarni weszło dwóch masywnych mężczyzn w garniturach i lustrzanych okularach przeciwsłonecznych.

– Mademoiselle Sturkees? – Niższy z nich z trudem wymówił jej nazwisko.

Lexi Sturgis, trzydziestosześcioletnia doświadczona korespondentka wojenna z wielce szanowanej sieci telewizyjnej NNI, skinęła głową. Z pewnością miała do czynienia z profesjonalistami. Nie słyszała nawet, jak podjechał samochód.

– Aiwa. Tak, to ja.

– Pani jest reporterką? – Obrzucił ją podejrzliwym spojrzeniem, mrucząc coś na temat jej wieku i wyglądu; nie obchodziło go, czy to rozumie.

Jego towarzysz wzruszył tylko ramionami.

– OK – powiedział stanowczo. – Chodź. Jedziemy.

Lexi poczuła przyspieszone bicie serca. Złapała torbę, w której miała kamerę, magnetofon, paszport, pieniądze, spray na komary i paczkę tamponów – w tych okolicach bardziej pożytecznych niż broń i równie trudnych do zdobycia – i wyszła z kawiarni.

– Jak długo? – spytała mężczyznę, wiążącego jej ręce. – Za ile godzin tam dotrzemy?

Nie odpowiedział. Nie był głupcem. Nie miał zamiaru tak łatwo zdradzić miejsca wywiadu.

– Ruszaj się. – Zaciągnął węzeł i popchnął ją w stronę samochodu.

Ledwie zdążyła zauważyć, że to stary biały peugeot 504 bez żadnych znaków szczególnych – i już siedziała na tylnym siedzeniu, gdzie czekał trzeci mężczyzna. Szybko zarzucił jej na głowę kaptur i nagle świat zniknął. Kierowca ruszył z piskiem opon. W lewo, w prawo, w lewo. Pomyślała z bólem o domu. Znów widziała wyraz twarzy Magnusa, kiedy spostrzegł walizkę na łóżku. „Mamusia wyjeżdża”. To nawet nie było pytanie. Nie teraz, upomniała się. W tej chwili nie może sobie pozwolić na myślenie o nim; dopiero kiedy przeprowadzi wywiad i będzie w drodze do domu.

Nikt się do niej nie odzywał. Mężczyźni wymienili kilka zdań w dialekcie, którego nie znała, i raz zadzwoniła komórka, ale żaden z nich jej nie odebrał. Sądząc po odgłosach silnika, jechali pod górę – albo w góry rozciągające się na południe od miasta w stronę Guelmy i Sedraty, albo w te na wschodzie, w kierunku Souk Ahras. Ona też odrobiła swoją lekcję. Znała wszystkie miasteczka w odległości kilku godzin jazdy od Sidi Aïch. Ale po półgodzinie nagle zaczęli zjeżdżać w dół. W samochodzie zrobiło się chłodniej. Znów podjechali kawałek pod górę, wzięli ostry zakręt i zjechali w dół. O ile sobie przypominała, w okolicy nie było większych miast, tylko małe wioski i osady; żadna z nich nie wyglądała na cel podróży mężczyzny, na którego spotkanie przebyła tak daleką drogę.

Minęło następne pół godziny i straciła kompletnie poczucie kierunku i odległości. Nie ma sensu wpadać w panikę, powtarzała sobie. Bardzo dokładnie przekazali jej, co ma zrobić ze względów bezpieczeństwa; całe to zamieszanie nie miałoby sensu, gdyby zamierzali ją skrzywdzić. Starała się skupić na wywiadzie. Czy nie była zbyt lekkomyślna? Kiedy jej kontakt zadzwonił, by potwierdzić szczegóły, zgodziła się na wszystkie jego żądania, nie konsultując się przedtem z Donalem. Gdyby tak nie zrobiła, powiedziała później, zwróciłby się po prostu do kogoś innego – do Al-Dżaziry albo Sky, a to by było nie do pomyślenia.

– Nie mogłam ryzykować.

– Tak, jasne. Musiałaś podjąć decyzję. Ale nie znasz tych ludzi, Lexi.

– Znam Marwana. A on mówi, że prosili o mnie. Po co mieliby to robić, gdyby tu coś śmierdziało? Wiedzą, kim jestem.

Donal nie odezwał się, patrzył tylko na nią w ten wszystko mówiący sposób, który doprowadzał ją do szału. A co z Magnusem?

Przygryzła wargę do krwi. Już od lat nie brała tematu, jeśli nie była absolutnie pewna źródła. Takie ryzyko podejmowała, kiedy miała dwadzieścia parę lat, dopiero zaczynała pracę w branży i mogła myśleć wyłącznie o sobie. Teraz miała męża i dziecko. Była za nich odpowiedzialna.

– Już zdecydowałaś, więc nie ma sensu powtarzać, żebyś nie jechała. Ale bądź ostrożna, Lexi. Wiem, o co prosili, ale zamierzam na wszelki wypadek wysłać z tobą Jima. Nie chcę, żebyś była tam zdana wyłącznie na siebie.

– Świetnie. Może poczekać na mnie w Algierze. Wyjadę najwyżej na jeden dzień – skłamała.

Nie miała pojęcia, jak długo jej nie będzie, ale nie mogła przepuścić okazji do przeprowadzenia wywiadu z grupą stojącą za serią ostatnich ataków na interesy państw zachodnich w całym regionie, od Maroka do Sudanu. Wprawdzie nie było wielu ofiar w ludziach podczas ataków na rafinerie i rurociągi, które wzięła na cel ta organizacja, jednak straty materialne szły w miliardy. Grupa nie miała żadnych znanych umocowań politycznych i nie wydawała żadnych oświadczeń. Byli równie sprawni w wysadzaniu rafinerii czy niszczeniu rurociągów jak w wyłączaniu całej sieci. Ich wizytówką były szybkość, precyzja i zdolność znikania bez śladu. Znajdowali się wysoko na waszyngtońskiej liście najbardziej poszukiwanych, szukał ich tuzin agencji wywiadowczych włącznie z Interpolem, ale bez rezultatu. Nikt ich nie widział ani nie słyszał. A potem pewnego dnia, ni stąd, ni zowąd, zadzwonił jeden z kontaktów Lexi w Algierze. Rzecznik grupy chciał rozmawiać. Właśnie z nią.

– OK – westchnął Donal. Mógł liczyć tylko na takie ustępstwo i wiedział o tym. Lexi Sturgis podążała tam, gdzie był temat, i tyle. W Network News International mawiano żartobliwie, że pięćdziesiąt z sześćdziesięciu kilogramów Lexi stanowi jej odwaga.

– Nic mi nie będzie – powiedziała lekkim tonem. – Wiesz, że zawsze tak jest.

A teraz, jadąc w nieznane w towarzystwie trzech nieznajomych mężczyzn, nie była tego taka pewna. Zaczynała się bać. Przełknęła ślinę, starając się, by nikt tego nie usłyszał. Nie wolno jej okazać lęku. Wiedziała, że nade wszystko nie może okazać lęku.

Nagle samochód zawrócił w miejscu i stanął. Siła odśrodkowa rzuciła ją na mężczyznę siedzącego obok. Gdy zetknęli się ramionami, poczuła jego zdenerwowanie. Wzdrygnął się i natychmiast wysiadł. Ktoś otworzył drzwiczki z jej strony i wyciągnął ją z wozu. Podawano ją sobie z rąk do rąk, wciąż z zasłoniętymi oczami, i wepchnięto do jakiegoś pomieszczenia. Wreszcie usadowiono ją na fotelu. Gdzieś za nią otworzyły się i zamknęły drzwi. Wokół słyszała kroki, ciche rozmowy, szeptane instrukcje. Po kilku minutach ktoś podszedł i ściągnął jej z głowy kaptur. Zamrugała, nieco oszołomiona. Po, jak jej się wydawało, wielu godzinach spędzonych w ciemności, światło ją oślepiło. Rozejrzała się dokoła. Naprzeciwko niej siedział mały chłopiec, obok niego mężczyzna – być może jego ojciec – popijając powoli herbatę. Odginał delikatnie mały palec, elegancko jak matrona w herbaciarni w Kensington. Chłopiec szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w Lexi, ale mężczyzna tylko spojrzał na nią i szybko odwrócił wzrok.

Znajdowała się w pokoju z wysokimi łukowatymi oknami, o bladoniebieskich ścianach i z misterną mozaiką na podłodze. Na zewnątrz prowadziły pojedyncze drzwi, obok których stali dwaj uzbrojeni strażnicy, a w najdalszym kącie, za biurkiem, znajdowały się drugie, również strzeżone. W tle słychać było głośny szum lodówki. Mężczyzna naprzeciwko sączył herbatę i palił papierosa. Chłopiec wciąż się w nią wpatrywał.

Po kilku chwilach otworzyły się drzwi za biurkiem. Strażnicy stanęli na baczność. Do pokoju weszli dwaj mężczyźni i szybko rozejrzeli się po wnętrzu. Warknęli jakieś polecenie do dwójki siedzącej na ławce. Mężczyzna zerwał się na równe nogi, złapał chłopca za rękę i pospiesznie wyszedł. Po chwili w drzwiach pojawił się wysoki, szczupły człowiek. Głowę i szyję miał obwiązaną szalem w biało-czarną kratkę, zasłaniającym mu prawie całą twarz. Usiadł przy biurku i skinął na strażników, by przyprowadzili tam Lexi. Podnieśli ją i posadzili na białym plastikowym krześle przed biurkiem. Mężczyzna ruchem głowy nakazał im wyjść. Zamknęli za sobą drzwi z hukiem wyrażającym dezaprobatę, a oni nagle zostali sami.

Cisza w pokoju była tak głęboka, że stała się żywiołem podobnym do wody lub powietrza. Mężczyzna zaczął powoli odwijać szal. Gdy ukazała się jego brodata twarz, Lexi wytrzeszczyła oczy. Serce zaczęło jej kołatać. Na skroni drgał jej mały mięsień, delikatne, lecz dostrzegalne drżenie pod skórą. Spojrzał na nią spokojnym wzrokiem.

– Lexi. – Uśmiechnął się. – Ach, Lexi. Wiedziałem, że przyjedziesz.

Miłość i wojna

Подняться наверх