Читать книгу Miłość i wojna - Lokko Lesley - Страница 9
1
ОглавлениеLusaka, Zambia
Wśród wlokących się powoli pod górę w pełnym słońcu znajdowała się biała dziewczynka w bawełnianej sukience w biało-czerwoną kratkę. Jasne włosy miała związane w dwa niechlujne kucyki. Ciągnęła po zakurzonej drodze torbę z książkami. Podkolanówki opadły jej do kostek, była zaczerwieniona i spocona. Droga ze szkoły przy Busuma Road do domu na Sable Road była długa, prowadziła obok pola golfowego, gdzie jej ojciec grywał w weekendy, a matka siadywała z innymi paniami na cienistej werandzie, sącząc swój oszroniony dżin z tonikiem. Odrzuciła propozycję pani Bates, która wjechała na szkolne podwórze dużym samochodem z klimatyzacją i zza kierownicy spojrzała na nią ze współczuciem.
– Wskakuj, kochanie. To niedaleko, właściwie i tak tędy jedziemy.
Lexi z uporem pokręciła głową.
– Nie, dziękuję. Mama będzie tu za chwilę. – Spojrzała na panią Bates bez mrugnięcia okiem. To było kłamstwo i obie o tym wiedziały. Pani Bates wzruszyła ramionami i odjechała.
Vincent, dozorca szkoły, przypatrywał się jej z uwagą z ciemnego wnętrza dyżurki. Już się przyzwyczaił do widoku Lexi Sturgis siedzącej godzinami pod akacjami, dpóki ktoś nie przypomniał sobie, że trzeba po nią przyjechać. Ale dziś wyglądało na to, że postanowiła wracać na piechotę.
– Idę do domu – oświadczyła stanowczo.
Spojrzał na nią niepewnie i zmarszczył z troską brwi. Nie miał prawa jej zatrzymać i oboje o tym wiedzieli. Dziewczynka podniosła torbę, wyszła za bramę i zniknęła na drodze.
Wreszcie dotarła do białego płotu z tabliczką oznajmiającą dumnie: Hightops: Rezydencja Wysokiego Komisarza Wielkiej Brytanii. Dom. Pchnęła furtkę, która zatrzasnęła się za nią z hukiem. Błyszczący czarny rover ambasadora stał pod portykiem przed domem. Przechodząc obok niego, zajrzała z ciekawością do wnętrza. Nie było tam nikogo, nawet kierowcy.
Weszła do domu, czujnie jak zwierzątko z buszu węsząc oznaki niebezpieczeństwa. W domu było niesamowicie cicho. Zostawiła torbę na szafce w holu i pomaszerowała korytarzem do kuchni. Anna, służąca, stała przy zlewie, powoli myjąc naczynia. Odwróciła się w jej stronę.
– Gdzie jest mamusia? – spytała Lexi. Zerknęła na miskę z owocami na stole. Była głodna. Gdy otworzyła torbę w czasie przerwy, okazało się, że nic w niej nie ma. Matka zapomniała zapakować jej południową przekąskę. Znowu.
Anna błysnęła pomalowanymi na różowo paznokciami, otrząsając dłonie z mydlin. Wzięła ścierkę i zaczęła wycierać naczynia z nieobecnym wyrazem twarzy kogoś, kto przez całe życie wykonuje te same czynności. Nie odpowiedziała od razu. Lexi wyjęła z miski zieloną mandarynkę, jej ulubiony owoc. Były ostre, mało słodkie, łatwo się je obierało.
– Twoja mamusia śpi – powiedziała wreszcie Anna. – Nie możesz jej przeszkadzać. – Ni możysz ji przeszkodzoć. Gdy rodzina przyjechała do Lusaki, prawie niezrozumiała wymowa Anny niezmiernie bawiła Lexi i jej młodszego brata.
– A Toby? – spytała.
– Toby jest u kolegi. Twój tatuś mówi, że mam pójść po niego o czwartej.
– Do Davida?
– Ja nie znam żadnego Davida – zachichotała Anna. – Ja znam tylko panicza Cunninghama. Tak, jest u niego w domu. Pójdziesz ze mną, złotko?
Lexi westchnęła. Nora Cunningham była żoną zastępcy wysokiego komisarza, nerwową, słabą kobietką, która poświęcała całą swoją energię na zapewnienie sobie dostatecznego szacunku ze strony służby, kolegów, przyjaciół i gości. W niewielkim kręgu dyplomatycznym Lusaki była powszechnie nielubiana, nawet przez dzieci.
– Dobrze – powiedziała Lexi z niechęcią. – Co tu robi samochód tatusia? – spytała z ustami pełnymi miąższu cytrusa.
– Twój tatuś jest w domu – powiedziała powoli Anna.
– Tatuś jest w domu? – powtórzyła z niedowierzaniem.
– Tak, ale złotko... nie idź do niego. Jeszcze nie teraz.
– Dlaczego?
Anna wstawiła stos wytartych talerzy do szafki. Poruszała bezgłośnie wargami, jakby nie wiedziała, co powiedzieć.
– Oni się bili – oświadczyła po chwili. – Myślę, że on jest zły. Tak, on przyszedł bardzo, bardzo zły.
Lexi wzięła następną mandarynkę i wyszła z kuchni. Przeszła na paluszkach obok biura ojca i cichutko wspięła się po schodach. Sypialnia rodziców znajdowała się na jednym końcu długiego korytarza na piętrze, a jej na drugim. Pomiędzy nimi był pokój Toby’ego i dwa nigdy nieużywane pokoje gościnne. Kiedy tu przyjechali, matka w jednym z nich urządziła pokój do szycia, w którym bezskutecznie starała się nauczyć Lexi, jaka jest różnica między ściegiem na okrętkę i krzyżykowym. A teraz jej duży kosz pełen pięknych materiałów zgromadzonych na wszystkich zagranicznych placówkach leżał nietknięty, podobnie jak wszystko inne, co do niej należało: książki, pędzle, albumy. Już nic jej nie interesowało, a najmniej własne dzieci. Wszystko to z powodu romansu. To słowo było wstydliwym sekretem, o którym mówiło się szeptem, mimo że wszyscy o nim wiedzieli. „Co to znaczy romans?” – spytała pewnego dnia w klasie Ellen McIvor, a Olga Marjanović, córka jugosłowiańskiego ambasadora, nie wytrzymała i wypaliła: „To kiedy twoja mama kocha cudzego tatusia!” i roześmiali się wszyscy oprócz Lexi. Ponieważ to była prawda.
Zamknęła za sobą drzwi i upuściła torbę na podłogę. Ściągnęła przez głowę mundurek, oswobodziła stopy z sandałów i z ulgą zdjęła podkolanówki. Szybko włożyła szorty i koszulkę, które nosiła poprzedniego dnia. Rozpuściła włosy i potrząsnęła głową. Wreszcie pozbyła się wszystkiego, co krępowało jej ruchy i sprawiało, że wyglądała jak dziewczynka.
Była prawie trzecia. Miała godzinę do chwili, kiedy wyruszą z Anną przez pole golfowe pod górkę do domu Cunninghamów, gdzie nad szklanką soku pomarańczowego będzie musiała znieść wścibskie spojrzenie pani Cunningham i jej dociekliwe pytania, a potem ona, Toby i Anna wrócą razem do domu; Anna i Lexi będą go bujać między sobą, a chłopiec będzie piszczał z uciechy. Nie wiadomo, czy rodzice zejdą na kolację. W głębi ducha miała nadzieję, że nie. Nie mogła znieść widoku zaciętej, gniewnej twarzy ojca, jego palców sięgających bez entuzjazmu po potrawy stawiane przed nim przez Annę lub sztucznie radosnego głosu matki, pytającej ich o szkołę i zadania domowe i wszystko to, co powinno ją interesować, ale oczywiście nie interesowało.
Podeszła do okna, otworzyła je i wyjrzała na zewnątrz. Ogród ciągnął się w dół do kępy drzew palisandrowych, otoczonych chmurą fioletoworóżowych kwiatów. W drugim rogu nad kwaterą Anny rozpościerał gałęzie krwistoczerwony płomień Afryki. Na środku, nad klombami, olbrzymie drzewo mnondo wyglądało jak wiktoriański szklany dzwon. Ogrodnik Jethro usuwał chwasty. Patrzyła na niego przez chwilę, jego szczupłe, ciemne ramiona poruszały się w górę i w dół, a stalowe ostrze, odbijając promienie słońca, puszczało jej w oczy zajączki. W przyszłym roku zostawi to wszystko. Pojedzie do szkoły z internatem w Anglii. Za każdym razem, kiedy o tym pomyślała, czuła fizyczny ból, jakby ktoś uderzył ją w splot słoneczny, pozbawiając tchu. Nie to, żeby nie chciała jechać. Obcość, jakakolwiek by ją tam czekała, pod wieloma względami mogła być lepsza od dusznej atmosfery tego domu.
*
– Lexi? – Pod jej oknem stanęła Anna. Spojrzała w górę, zasłaniając twarz przed słońcem. Służąca miała na głowie chustę, a na ramieniu koszyk.
Lexi otworzyła okno i wychyliła się ku niej.
– Jeszcze nie ma czwartej – zawołała.
– Jajka się skończyły. Idę kupić. Pójdziesz ze mną?
Lexi energicznie przytaknęła. Zatrzasnęła okno, chwyciła japonki i zbiegła po schodach. Na końcu ulicy był portugalski warzywniak, do którego Anna chodziła parę razy w tygodniu. Tiago, właściciel sklepu, był niskim, pulchnym mężczyzną o uśmiechu równie szerokim jak jego talia. Lubił Lexi, nazywał ją moranga – mówił, że to ze względu na rudawy odcień jej jasnych włosów – i często obdarowywał ją brzoskwinią lub żółtym jabłkiem; machał niecierpliwie ręką, kiedy pytała o cenę.
Warzywniak stanowił inny świat, daleki od dyscypliny i porządku szkoły, a także hierarchii panującej w Klubie Brytyjskim, jedynych kręgów, które znała Lexi. Bose dzieciaki z sąsiedztwa plątały się wokół nóg matek, patrząc łakomie na gumę do żucia i paczki cukierków; białe kobiety w średnim wieku, niektóre z głową w papilotach, które wyskoczyły w pośpiechu po butelkę wina na proszony obiad, śmigały nerwowo pomiędzy półkami, szukając tego i owego. Nianie i służące takie jak Anna, niektóre prowadzące swoich małych europejskich podopiecznych, kupowały warzywa, robiąc mnóstwo hałasu na temat ceny lub jędrności poszczególnych owoców. Przed sklepem czarni mężczyźni podobni do Jethro czy Chilonga, stróża nocnego, który przychodził o zmierzchu i odchodził o świcie, opierali się o maski samochodów lub siedzieli w grupkach, palili skręty i plotkowali jak stare baby. Lexi z rozkoszą chłonęła te widoki i zapachy.
Anna kupiła jajka i słodką, zakalcowatą chałkę, którą jadła co rano, gdy Lexi i Toby zmagali się ze swoimi płatkami śniadaniowymi, i ująwszy ją mocno za rękę, przepchnęła się przez grupkę mężczyzn stojących przy wejściu; pozdrawiali ją i rzucali żarty w języku, którego Lexi nie rozumiała. Anna aż trzęsła się ze śmiechu, lawirując między nimi. Lexi dreptała tuż za nią, podśpiewując pod nosem. Pod cienkimi podeszwami japonek czuła ciepłą, piaszczystą ziemię, miękką jak krem.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.