Читать книгу Surogatka - Louise Jensen - Страница 10
3.
ОглавлениеTeraz
Kiedy wysiadam z taksówki, na dworze panuje głęboka zimowa noc. Lodowaty wiatr kąsa mnie w nos i w uszy. Śnieg wiruje i tańczy mi przed oczami. Zamiast opuścić nisko głowę i ruszyć przed siebie jak zwykle, odchylam twarz ku niebu i wystawiam język, chwytając płatki śniegu. Próbuję je połknąć, zanim do końca się rozpuszczą. Od lat nie czułam się taka młoda. Lekka. Dobrze było zobaczyć się z Lisą. Im więcej piłyśmy, tym bardziej zanosiłyśmy się śmiechem, aż rozbolały nas mięśnie brzucha, a gryząca mnie paranoja została sprzątnięta razem z brudnymi talerzami. Obiecałyśmy sobie, że pozostaniemy w kontakcie. Wpatruję się w sierp księżyca na czarnym niebie, widzę przed twarzą chmurki swojego oddechu i wyobrażam sobie, że to moje nadzieje na przyszłość unoszą się wysoko do nieba, między maleńkie gwiazdy.
Ostrożnie idę przez podjazd wysypany żwirem, mijam swoją hondę CRV. Nick uznał, że solidny wóz z napędem na cztery koła sprawi, że poczuję się nieco pewniej na drodze. Nic z tego. Czasami nie mogę się wykręcić od prowadzenia samochodu, ale kiedy to tylko możliwe, jadę taksówką albo autobusem. Nick wie, że mnie to stresuje, bo wyjaśniłam, że zanim się poznaliśmy, miałam „stłuczkę”. Powiedziałam, że nikomu nic się nie stało, a on nigdy nie wypytywał o szczegóły. Przez kilka dni był trochę bardziej milczący, po czym oznajmił, że zapisał nas oboje na zaawansowany kurs jazdy. W takich sytuacjach wychodzi z niego stuprocentowy mężczyzna – zawsze chce naprawić sytuację, znaleźć praktyczne rozwiązanie. A ja wprawdzie cieszyłam się z jego wsparcia, ale pewnych rzeczy po prostu nie da się naprawić. Instruktor poinformował nas, że zaawansowani kierowcy jeżdżą bezpieczniej, są bardziej czujni na drodze. „Wyższa świadomość potencjalnego zagrożenia obniża statystycznie ryzyko wypadku”. Nick przez cały wykład kiwał głową, ale ja po ukończeniu kursu nie czułam się ani odrobinę bezpieczniej.
Oblodzony chodnik i alkohol sprawiają, że tracę równowagę. Odruchowo rozpościeram ręce na boki, żeby się nie przewrócić, ramiona aż mi drżą pod ciężarem zakupów. Z ulgą kładę siatki na progu i rozprostowuję palce, żeby znów zaczęła płynąć w nich krew. Miniaturowe drzewko laurowe przed wejściem ślicznie wygląda oprószone śniegiem. Srebrna doniczka migocze w świetle księżyca. Wyciągam z torebki klucze i otwieram drzwi do naszego domu z czerwonej cegły. Dopiero się do niego przyzwyczajamy.
Nick zaczął inwestować w nieruchomości tylko po to, żeby utrzymać fundację na samym początku jej istnienia. Chciał móc wkładać w ten projekt tyle samo pieniędzy co Richard, ale kiedy rynek wynajmu zaczął kwitnąć, zyski nagle skoczyły w górę. Kupił ten dom – wolnostojący, cztery sypialnie – z myślą o większej inwestycji, ale nie mógł się doczekać, żeby mi go pokazać. Biegaliśmy od pokoju do pokoju podekscytowani jak dzieci, trzymając się za ręce. Dom nie jest ogromny, ale znajduje się w uroczej okolicy. Kiedy wpadliśmy do kuchni ze ścianami żółtymi jak słoneczniki, tylko spojrzałam na Nicka i już wiedziałam, że to będzie nasz dom – na zawsze.
– Zobacz, jaki stąd widok. – Wspiął się na palce, a ja objęłam go ramionami w pasie, oparłam brodę na jego ramieniu i zgodziłam się, że jest tu przepięknie. Za doskonałym ogrodem rozciągają się kwadraciki pól i łąki pełne owiec.
Clare mieszka naprzeciwko. Kojarzyłam ją już z kawiarni i bardzo się ucieszyłam, kiedy okazało się, że będziemy sąsiadkami. Clare jest samotną matką i pracuje tylko na część etatu. Miło jest mieć z kim się spotkać na szybką kawę. Czasami muszę się nasłuchać w pracy takich historii, że potrzebuję kontaktu z kimś znajomym. Ludziom wydaje się, że praca dla fundacji polega na chodzeniu ze skarbonką i organizowaniu pikników charytatywnych, ale w rzeczywistości ta robota jest o wiele bardziej wymagająca, a czasami też wyniszczająca psychicznie. Wiem o tym, ale i tak ją uwielbiam.
Moje buty stukają na wypolerowanych do połysku panelach. Wyczyściłam cały dom przed wyjściem. Z łazienki na parterze nadal unosi się słaby zapach domestosa. Siadam na najniższym stopniu schodów, ściągam zamszowe kozaki i przejeżdżam stopą po kropelkach kapiących z podeszwy, mocząc skarpetkę. Nick wróci do domu dopiero za jakiś czas. Dom jest cichy i nieruchomy, słychać tylko równomierne tykanie zegara.
Wchodzę na górę, opieram ramię o białe lakierowane drzwi do pokoju dziecinnego i naciskam klamkę łokciem. Już niedługo zostanę mamą. M a m ą. Smakuję to słowo w ustach, czuję wszystko, co się w nim kryje. Wypuszczam zakupy, opadam na fotel bujany, który kupiłam specjalnie do karmienia, i wciskam palce u stóp w miękki biszkoptowy dywan, kołyszę się łagodnie w przód i w tył, płuca wypełnia mi świeże powietrze przesiąknięte zapachem lawendy z odświeżacza, który wetknęłam rano do kontaktu.
Dzisiaj. Może już dzisiaj się dowiemy.
Pokój nie jest jeszcze gotowy. W poprzek błękitnych ścian przebiega pasek ze śpiącymi króliczkami. Nick niechętnie podchodził do dekorowania sypialni; nie chciał kusić losu. Wolał poczekać, aż Dewei tu będzie, i z perspektywy czasu muszę przyznać, że miał rację. Ale któregoś dnia po pracy przyszedł na górę i wetknął głowę przez drzwi. Ja chybotałam się niebezpiecznie na drabinie, mażąc pędzlem po suficie i śpiewając do Reach for the Stars S Club 7, ryczącej z mojego starego przenośnego radia, które wprawdzie jest elektroniczne, ale i tak czasami trzeszczy i przerywa. Nick przyglądał mi się przez chwilę, po czym zniknął. Sądziłam, że jest zły, ale on wrócił kilka minut później – zamiast garnituru miał na sobie stare dżinsy i spłowiałą koszulkę. Przeszedł przez pokój, szeleszcząc folią rozłożoną na dywanie, pocałował mnie mocno w usta i wziął do ręki pędzel. Nie rozmawialiśmy przy pracy, ale nasze milczenie było z tych przyjaznych. Skończyliśmy w godzinę, ale nie mogliśmy się zmusić, żeby stąd wyjść. Nick wyskoczył na chwilę po jedzenie na wynos. Potem usiedliśmy na podłodze, uważając, żeby nie dotknąć lepkich od farby ścian, zajadaliśmy się grubymi frytkami z solą i octem i zastanawialiśmy się, kim Dewei zostanie, gdy dorośnie. Przeszliśmy od kierowcy F1 (Nick) do aktora (ja), ale ostatecznie ustaliliśmy, że powinien po prostu być szczęśliwy. Wprawdzie teraz nie jest już nasz, ale nadal właśnie tego mu życzę.
Kiedy rozglądam się po pomieszczeniu, myślę, że jutro kupię różową farbę i przygotuję pokój dla Mai. Wprawdzie nie mogę się doczekać jej przybycia, ale i tak czuję ucisk w gardle na myśl, że zamaluję ściany Deweia. Że będę musiała się pożegnać z wizją rodziny, którą nigdy nie zostaliśmy. Przełykam łzy. Miałam dobry dzień i nie zamierzam teraz tego popsuć. Zamiast tego klękam przed białą szafą i zaczynam rozpakowywać zakupy. Kremowe śpioszki w różowe motylki, maleńkie białe skarpetki z koronkowym wykończeniem, śliniaczek z napisem „Córeczka tatusia”, pastelowe kamizelki na zatrzaski, mięciutki cytrynowożółty flanelowy kocyk z żyrafką w rogu. Wszystko składam starannie w kostkę i wysuwam szufladę. Serce mi drży na widok niebieskich ubranek. Wyjmuję wszystko tak ostrożnie, jak tylko potrafię, i przykładam każde po kolei do twarzy, wdychając głęboko, jakbym mogła w ten sposób poczuć zapach dziecka, którego nigdy nie dostałam do kochania. Ale to nie sprawiło, że przestałam je kochać. Kotłują się we mnie sprzeczne uczucia. Z jednej strony mam ochotę rozpłakać się nad tą niesprawiedliwością, ale z drugiej nie mogę powstrzymać nadziei, kiedy tulę do piersi pluszowego królika z trzeszczącymi uszami i ogonkiem, w którym kryje się brzęczący dzwoneczek.
Mama.
Będę mamą. To tak potężne zadanie, że aż kręci mi się w głowie na samą myśl. Będę musiała opiekować się maleńką, zupełnie bezbronną osobą. Panika ściska mi wnętrzności. A jeśli nie będę potrafiła jej chronić? Co, jeśli ją też zawiodę? Powtarzam sobie, że tym razem będzie inaczej. Nie jestem już tą samą Kat co wtedy.
Tak się zamyśliłam, że nie słyszę, jak Nick wraca do domu. Dopiero kiedy kuca przy fotelu i bierze mnie za rękę, wiem, że coś jest nie tak. Jego chabrowe oczy przepełnia żal, a blizna na czole, której tak nie lubi, marszczy się w wyrazie zmartwienia. Już wiem, co za chwilę usłyszę, i natychmiast się odsuwam, jakbym mogła w ten sposób powstrzymać jego słowa.
– Kat. Tak mi przykro – mówi, a ja próbuję wstać, ale on mnie nie puszcza. – Richard dzwonił. Był jakiś problem z dokumentami. Uważa, że tak naprawdę ktoś po cichu dał łapówkę komu trzeba. Mai przepadła.
I tak po prostu, w kilku słowach, mój świat kruszy się na kawałki. Nick przygarnia mnie do siebie, mój żal wylewa mu się na ramię, koszula aż ciemnieje od łez.
– Trzeba było wziąć kogoś innego. Czego my się spodziewaliśmy? Przecież Richard specjalizuje się w prawie gospodarczym. – Desperacko szukam kogoś, na kogo mogłabym zrzucić winę. – Trzeba było zatrudnić prawnika od adopcji międzynarodowej. Specjalistę.
– Richard nie zgodziłby się nam pomóc, gdyby nie czuł się pewnie. Mam do niego zaufanie. Konsultował się z innymi prawnikami. Nikt nie zdołałby zrobić nic więcej.
– Może jeśli zaproponujemy więcej pieniędzy? – Teraz zaczyna bulgotać we mnie złość. Nie poddam się bez walki, nie mogę.
– Za późno – szepcze Nick z twarzą w moich włosach.
Jest tak samo załamany jak ja.
– A gdybyśmy tam polecieli?
– Kat. – Nick mówi powoli. Cierpliwie. Widzę w tym przebłysk ojca, jakim mógłby się stać. – Mai została przyznana innej rodzinie.
– Ale…
Chcę powiedzieć, że oni nie będą jej kochać, tak jak my. Jak ja. Ale przecież tego nie wiem, prawda? Istnieją też inne kobiety, które tak bardzo pragną wziąć w ramiona własne dziecko, że ich tęsknota pali żywym ogniem. Dlaczego ja miałabym bardziej na to zasługiwać? „Nie zasługujesz”, mówi cichutki głos w mojej głowie i nagle mam wrażenie, że to karma. Spłata starych długów. Wyprowadziłam się, ale przecież nie mogłam uciec przed samą sobą – przed wszystkim, co zrobiłam.
– I co teraz? Może jednak spróbujemy adoptować w Wielkiej Brytanii? Tutaj przynajmniej nie wydarzy się coś takiego. – Podnoszę zapłakaną twarz, żeby spojrzeć na Nicka, ale on nie patrzy mi w oczy.
– Nie wydaje mi się. Pamiętasz te sierocińce, ich warunki? O wiele lepiej byłoby dać dom któremuś z tych maleństw, ale musimy się bardzo poważnie zastanowić, czy damy radę jeszcze raz przez to przechodzić. To traumatyczne doświadczenie. Dla nas obojga.
Nick bierze mnie w ramiona, a ja wiotczeję w jego objęciach, niema i otępiała. Księżyc zagląda przez okno, oświetlając grającą karuzelę zawieszoną nad łóżeczkiem. Humpty Dumpty, gruby i pyzaty, kręci się powoli. „I wszyscy konni, i wszyscy dworzanie…”
Wiele godzin później Nick pochrapuje łagodnie obok mnie. Sen trzepocze mi tuż przed twarzą, ale kiedy tylko udaje mi się go chwycić, natychmiast się wymyka. Mam piasek pod powiekami ze zmęczenia. Idę boso do pokoju dla dziecka. Króliczki patrzą na mnie oskarżycielsko: „Jak mogłaś pozwolić kolejnemu maleństwu odejść?”. Drewno trzeszczy, kiedy siadam w fotelu bujanym. Kołyszę się w przód i w tył. Mijają sekundy, minuty, godziny. Kiedy nadchodzi świt, nie jestem w stanie dłużej utrzymać otwartych oczu. Już zapadam się w ciemność, kiedy w ostatnim przebłysku świadomości przypominają mi się słowa Lisy: „Mogłabym jeszcze raz zostać surogatką, na pewno”. Znów zaczyna we mnie pączkować nadzieja. Przecież Lisa nie sprawiała wrażenia, jakby miała mi cokolwiek za złe.