Читать книгу Surogatka - Louise Jensen - Страница 7
ОглавлениеPóźniej
Wszędzie wokół powoli wzbiera panika; przerażenie wisi w powietrzu jak gęsty dym.
– Taka miła para. Myśli pan, że wszystko z nimi w porządku? – pyta kobieta.
Pośpiech karetek wciśniętych w cichy zaułek, błysk kogutów radiowozów, niebiesko-biała taśma policyjna rozciągnięta wokół posesji – wszystko to wskazuje dość jednoznacznie, że nic nie jest w porządku. Kobieta obejmuje się ramionami, jakby marzła, choć jest przecież wyjątkowo ciepły maj. Płatki kwiatów wiśni tańczą wokół jej kostek jak konfetti, ale mieszkańcy tego domu nie mają czego świętować. Tragedia zaczyna już wsiąkać w ściany z czerwonej cegły.
Głos jej drży, kiedy mówi do mikrofonu. Ledwo ją słychać przy buczeniu silników i trzaskaniu drzwi vana. Właśnie przyjechała załoga konkurencyjnej stacji, techniczni z hałasem rozkładają stojak i montują kamerę. Dziennikarz podsuwa mikrofon bliżej ust kobiety.
Ona zakłada sobie rude włosy za uszy; podnosi głowę. Oczy ma pełne łez. Wspaniale, telewizja to kocha.
– Nikt by się nie spodziewał… Nie tutaj. To porządna okolica.
Po twarzy reportera prześlizguje się zniesmaczenie, ale mężczyzna prędko przerabia to na idealną wypadkową szoku i współczucia. W końcu odbębnił trzy lata na kursie aktorskim.
Ciągnie za węzeł krawata, próbując rozluźnić nieco ucisk pod szyją. Czeka, aż kobieta skończy głośno smarkać w chusteczkę. Ten zaduch jest nie do zniesienia; rozżarzone słońce rzuca długie cienie. Spod pach reportera rozchodzi się kwaśny odór potu przemieszany ze słodkim zapachem świeżo skoszonej trawy. To połączenie przyprawia go o mdłości, lepi mu się do gardła.
Nie może się doczekać, aż wróci do domu i otworzy zimne piwo. Przebierze się w krótkie spodenki, takie jakie ma na sobie listonosz, który siedzi teraz na krawężniku z głową między kolanami. Ciekawe, czy to on ich znalazł. Ludzie się wkurzą, gdy nie dostaną dziś poczty. „Lokalny kryzys pocztowy!” – zwykle właśnie takie historyjki przypadają mu w udziale, ale to… to może pójść na cały kraj. Przełom w karierze. Mało nóg nie pogubił po drodze, kiedy usłyszał od szefa, co się pojawiło na nasłuchu fal policyjnych.
Jedną dłonią osłania oczy przed słońcem, rozgląda się po okolicy. Po przeciwnej stronie ulicy jakaś kobieta opiera się o framugę drzwi wejściowych, na rękach trzyma kilkuletnie dziecko. Trudno mu odczytać wyraz jej twarzy. Ciekawe, dlaczego nie podeszła bliżej, jak reszta. Na skraju ogrodu, tak blisko jak pozwoliła na to policja, kłębi się zbita grupka sąsiadów. Ich zszokowane twarze zupełnie nie pasują do schludnych grządek pełnych pomarańczowych aksamitek i fioletowych bratków. Reporter myśli sobie, że z tego zestawienia wyszedłby świetny kadr. Wiosenna radość brutalnie przerwana przez tragedię. Nowe życie podkreśla nieubłaganą surowość śmierci. Kurde, dobry jest; naprawdę powinni go awansować na prezentera.
Nagle za jego plecami zaczyna się ruch. Dziennikarz daje znak operatorowi, żeby odwrócił się w tamtą stronę. Oko kamery przesuwa się po ścieżce ku otwartym drzwiom. Wejścia pilnuje policjant, stojący na baczność przy srebrnej doniczce z miniaturowym drzewkiem. Schodek jest zabrudzony; to chyba krew. Na ten widok reporterowi aż serce rośnie. Cokolwiek tu się wydarzyło, to na pewno coś dużego. Punkt zwrotny w jego karierze.
Z domu wychodzi dwóch ponurych ratowników medycznych. Pchają przed sobą puste nosze, kółka z chrzęstem turlają się po żwirku.
Kobieta, z którą robił wywiad, ściska go za ramię, mocno wbijając palce w marynarkę. Głupia krowa, pogniecie materiał. Ma ochotę się wyrwać; z trudem powstrzymuje ten odruch. Tylko przełyka irytację. Niewykluczone, że będzie musiał jeszcze z nią porozmawiać.
– To znaczy, że nic im nie jest? – pyta kobieta i marszczy twarz, skonsternowana.
Ratownicy wciskają nosze na tył karetki. Drzwi zamykają się z trzaskiem, niebieski kogut przestaje migotać, ambulans powoli rusza z podjazdu.
Zza idealnie przystrzyżonego żywopłotu dobiega trzeszczący głos z walkie-talkie. Ktoś mówi coś cicho do odbiornika, kryjąc się przed oczami gapiów. Słowa płyną niespiesznie w stronę dziennikarza razem z brzęczeniem trzmieli i tłumionym łkaniem.
– Dwa ciała. No to mamy morderstwo, będzie dochodzenie.