Читать книгу Balony - M. Sajnog - Страница 15
ADAM
ОглавлениеAdam obudził się bardzo wcześnie. Ubrał się szybko i poszedł do kuchni. Wyjął zielony kubek i zrobił sobie kawę, bardzo mocne espresso. Potrzebował mieć trzeźwy umysł. Pijąc, otworzył laptopa i poszukał wiadomości. Wszystkie portale informacyjne zawalone były wiadomościami o tajemniczym wirusie, który zaczął już działać także na ludzi. Na świecie nie zostało już zbyt wiele zwierząt, naukowcy szacowali, że było około tysiąca żywych istot z różnych gatunków. U ludzi choroba działała jakby wolniej, jednak kończyła się tak samo. Albo umierali, albo stawali się agresywnymi drapieżnikami, porównywanymi przez niektórych do zombie. Jednak najbardziej zaniepokoiły Adama zdjęcia dołączane do artykułów. Były na nich ciała zwierząt pokryte dziwną roślinnością. Powiększył jedno z nich, na którym widoczne były zwłoki jakiegoś dużego psa. Nie potrafił określić, jakiej był rasy. Miał ogromną dziurę w brzuchu, która wyglądała na wygryzioną przez coś lub kogoś, a z wnętrza rany, jakby z nadjedzonych wnętrzności, wyrastały pojedyncze zielone łodygi, oplatały jelita i wystawały na zewnątrz. Łapy zwierzaka były w całości pokryte zielenią, jakby ziemia wciągała go do siebie, jakby sama przygotowywała mu grób.
Na innym zdjęciu wyglądało to na opuszczony już ogród zoologiczny, leżało tam kilka małych ciał jakichś zwierzątek, może surykatek. Gdyby nie zbliżenie, można by pomyśleć, że to tylko gra cieni, gdyż prawie całe ich ciała były pokryte zielono-fioletowymi pnączami. Na niektórych rosły już także kwiaty, w nielicznych miejscach wystawały jeszcze fragmenty łap, ogonów, pysków.
Żaden artykuł nie wyjaśniał, skąd ta dziwna roślinność. Zazwyczaj nie wspominano o tym w ogóle, a jeśli już, to pisano lakonicznie o listkach znalezionych na ciałach. Czyżby próbowano to zatuszować? Czy może nikt nie miał pojęcia, skąd to się bierze, i nie chciano wszczynać paniki… Adam westchnął. Jeśli to wszystko prawda, jeśli choroba działa także na ludzi, wszyscy mają przejebane. Jeśli nie znajdą lekarstwa albo nie uda im się tego spowolnić, wszyscy umrzemy.
W Internecie informowali, żeby nie wychodzić z domu, ograniczyć kontakt z każdą żywą istotą i czekać, aż sytuacja zostanie rozwiązana. Tylko czy to faktycznie przenosi się z organizmu na organizm? Przecież zwierzęta zaczęły chorować nagle. Jeśli na nas działa to samo, to nie zarażamy się od siebie, po prostu coś jest w powietrzu, wodzie lub pożywieniu. Inaczej nie potrafię sobie tego wytłumaczyć, uznał.
Pomyślał o dziewczynie imieniem Ella, która miała dzisiaj zginąć z rąk swojego chłopaka lub męża. Czy naprawdę warto ją ratować, czy nie lepiej dla niej, jeśli zginie szybko dźgnięta nożem, zamiast cierpieć, zainfekowana tą dziwną chorobą…? Czy w ogóle jest sens wychodzić z domu, może powinienem otworzyć sobie piwo i zostać? Kurwa, ogarnij się, pomyślał. Nie możesz znowu popaść w ten stan… Przypomniał sobie, jak kilka lat temu siedział sam w pokoju i patrzył w czarne ściany, jak jego umysł spowijała ciemność. Nie potrafił podnieść się z podłogi, nie potrafił jeść, a nawet pójść o własnych siłach do łazienki. Depresja ogarniała go wtedy całego. Nie wiedział, jak doszło do przebudzenia. Któregoś dnia otworzył oczy i zobaczył światło wpadające przez okno. W jakiś magiczny sposób przedostało się przez zasłony, przez nalepkę na oknie, przez jego czarny umysł i dotarło do jego serca. Pomyślał wtedy, że żyje, po raz pierwszy od miesięcy poczuł coś w sobie. Światło dotknęło jego dłoni i poczuł ciepło, nie tylko na ręce, ale również na całym ciele. Wstał wtedy i postanowił walczyć. Wyszedł z domu i poszedł prosto do kliniki psychiatrycznej, znajdującej się dwie ulice dalej. Kiedy oznajmił, że może zapłacić każdą cenę, przyjęto go od razu, bez zbędnych pytań. Spędził tam pół roku, ale udało mu się. Żył, nawet czasem uśmiechał się i wychodził na piwo. Teraz Adam poczuł przez chwilę tę samą ciemność. Znał ją doskonale, próbowała dostać się do jego głowy, pukała delikatnie i kiedy nie otwierał, próbowała wślizgnąć się przez szparę pod drzwiami. Odejdź, pomyślał. Włączył zdjęcie, które znalazł wczoraj na portalu społecznościowym, przedstawiające dziewczynę w żółtej sukience. Nie poddam się dla ciebie, jesteś zbyt cudowna, żeby umrzeć, dzięki takim magicznym istotom jak ty życie ma sens. Muszę cię uratować, kwiatuszku.
Wstał, założył bluzę z kapturem i schował do bojówek nóż. Jeśli artykuły mówiły prawdę, może spotkać dziś parę agresywnych ludzi i zwierząt. Wolał być na to przygotowany, poza tym, żeby uratować czerwonowłosą dziewczynę, może potrzebować broni.
Wyjął komórkę i wystukał numer Katie Kolms, który udało mu się znaleźć wczoraj. Nie odebrała. Spróbował jeszcze raz, potem kolejne dwa razy, wciąż bez skutku. Postanowił napisać wiadomość, może kiedy przeczyta, o co chodzi, odbierze telefon. Zastanawiał się, co powinien napisać. Cześć, miałem wizję, że ktoś zabije twoją koleżankę, daj mi jej adres, żebym mógł ją uratować. Pomyśli, że jest idiotą, więc co teraz? Po chwili namysłu napisał:
Witam, bardzo proszę o kontakt, pani przyjaciółka Ella jest w niebezpieczeństwie. Adam Heler.
Przeczytał wiadomość i uznał, że jest odpowiednia, nie brzmi szalenie. Jest szansa, że dziewczyna się odezwie. Przynajmniej on na taką wiadomość by odpowiedział. Odczekał pięć minut, potem dziesięć, ale nie otrzymał SMS-a zwrotnego od Katie, nic się nie wydarzyło. Zadzwonił jeszcze raz, ale wciąż nie odbierała. Nagrał się jeszcze na automatyczną sekretarkę i schował telefon. Nie brał pod uwagę, że nie będzie mógł się z nią skontaktować. Wczoraj wyobrażał to sobie tak, że zadzwoni, powie jej, o co chodzi, dostanie adres i uratuje Ellę. Wszystko bez problemu, ale co miał zrobić teraz? Opadł na krzesło, entuzjazm powoli go opuszczał.
Wtedy jednak go olśniło, przypomniał sobie, gdzie widział chłopaka Elli. Mijali się kiedyś w wejściu do firmy. Przypomniał sobie, bo mężczyzna niósł ze sobą wielką torbę, jakby był jakimś mechanikiem. Adam zwrócił na niego uwagę, bo w obrotowych drzwiach musiał go przepuścić, z walizką nie zmieściliby się razem. Muszę jechać do firmy, będą mieli jego dane, zapisują i nagrywają wszystko. Zawsze to jakiś trop, pomyślał. Światełko w tunelu. Zabrał plecak i wyszedł w końcu z domu. Przeszukał jeszcze ogród w poszukiwaniu swojego kota, ale nigdzie nie było po nim śladu. Mam nadzieję, że sobie poradzi, pomyślał ze smutkiem.
Kiedy miał już wsiąść do auta, zobaczył leżące niedaleko zwłoki małego psa. Zostawił otwarte drzwi i poszedł do niego. Kiedy się bliżej przyjrzał, zauważył, że ciału brakowało tylnych łap, ktoś mu je odgryzł lub może urwał. Boże, mam nadzieję, że stało się po to tym, jak przegryziono mu gardło, bo inaczej jego cierpienie musiało być ogromne. Nikt nie zasługuje na taką śmierć. Gardło było tak mocno rozerwane, że głowa ledwo trzymała się ciała, pies miał białą sierść, w niektórych miejscach zabarwioną na czerwono, a z jego wpół otwartych oczu wyrastały łodygi… Rośliny były identyczne jak te na zdjęciach w Internecie. A więc to prawda, pomyślał zasmucony. Wrócił do samochodu i spróbował zadzwonić po straż miejską. Linia oczywiście była zajęta. Uznał więc, że jeśli wróci i pies wciąż będzie tam leżał, coś z nim zrobi. Teraz nie miał na to czasu. Odjechał powoli.
Pani Peters mieszkała kilka przecznic od jego domu, po drodze do firmy, w której pracował. Na ulicach było dziwnie pusto, gdzieniegdzie leżały ciała różnych zwierzaków, ale ludzi praktycznie nie widział. W jednej z bocznych alejek zauważył parę osób, zwolnił i dostrzegł, że są pochłonięte walką ze sobą. Okładały się pięściami, a nawet chyba wgryzały w swoje ciała. W pewnym momencie kobieta, wysoka blondynka, na oko pięćdziesięciolatka, odwróciła się w jego stronę, twarz miała całą we krwi. Uśmiechnęła się szaleńczo, wydała dziwny warczący odgłos, a potem wgryzła się w rękę jednego ze stojących obok niej mężczyzn. Adam nacisnął gaz i odjechał. Nie zamierzał się mieszać, miał ważniejsze sprawy na głowie.