Читать книгу Syn Kresów - Maciej Roman Wierzbiński - Страница 5

I. Zorze wolności.

Оглавление

Boguś Prusinowski aż podskoczył z radości, gdy matka oznajmiła mu, że zabierze go z sobą do Poznania na dzień 3-go grudnia — na uroczyste otwarcie Sejmu Dzielnicowego.

O tym Sejmie Dzielnicowym głośno było w całym zaborze pruskim od kaszubskiego brzegu aż do południowych kresów Górnego Śląska, — tak głośno, że nawet nad zniemczoną Notecią, w murach gimnazjum w Nakle, starsi chłopcy szeptali ó tem między sobą, jako o zdarzeniu, które nietylko przejmowało wszystkie warstwy ogółu, lecz w dalszych swych następstwach miało przeobrazić ten germanizacyjny zakład szkolny w wychowawczy zakład polski.

Polski... Wydawało się to bajką i koledzy pytali się Bogusia o ten Sejm, niedowierzając jeszcze, że dyrektor Brodscheidt zniknie z tych murów i ustąpi miejsca Polakowi. Drżeli oni przed tym zawsze posępnym dyrektorem niby przed złym duchem. Nazywano go „sępem“. Zakazywał on im mówić między sobą po polsku, odbywał rewizje w ich mieszkaniach, poszukiwał książek polskich, a widok Orła Białego na okładce doprowadzał go do szału i przy uroczystościach w wielkiej sali gimnazjalnej kazał młodszym nauczycielom śledzić, czy Polacy nie powstrzymują się od śpiewania na cześć kajzera: „Heil Dir im Siegeskranz “ 1 .

Wprawdzie trzy tygodnie temu, w pamiętnym dniu rewolucji berlińskiej, 9-go listopada 1918 r., nietylko spadł Wilhelmowi Drugiemu z głowy ów „wieniec zwycięstw“ jakich sam nie odniósł, ale on sam spadł z tronu Hohenzollernów i sromotnie drapnął zagranicę niby zbrodzień, jednakże „sęp“, do strusia podobny, nie chiał widzieć ogromnego przewrotu. Dla niego Niemcy były zawsze jeszcze „über alles“ 2 , górowały nad wszystkimi i prawem pięści mogły niemczyć, „tępić“ Polaków.

A trudno było przy patrjotycznych uroczystościach niemieckich uchylić się od śpiewania hymnów, gdyż w gimnazjum nakielskiem Polacy tworzyli nieliczną garść, tonęli wśród Niemczaków, którzy niewiele ustępowali ojcom w nienawiści do żywiołu polskiego. Jakoż Boguś i jego polscy koledzy musieli taić się ze swemi uczuciami narodowemi, nosić je głęboko zaszyte w duszy i przywdziewać pozory niemieckie. Cierpieli nad tem skrycie i uczyli się cierpieć dla Ojczyzny.

Teraz ta straszna niewola ducha miała się skończyć. Na widnokręgu Wielkopolski jaśniały już cudne zorze wolności i Boguś prawił kolegom cichaczem:

— Zjadą się do Poznania wysłani obywatele ze wszystkich dzielnic tego zaboru, ze wszystkich powiatów i zakątków, aby wybrać władzę polską, taką naczelną radę, któraby wszystkiem kierowała, aż do tego czasu, gdy Poznań połączy się z Warszawą i jedno polskie utworzymy państwo. Wielkie będzie w Poznaniu święto, o! wielkie...

Jak to będzie, chłopcy nie umieli sobie wystawić, jak nie umiały szerokie warstwy ludności, lecz wszyscy czuli, że zbliża się chwila osobliwa, w której spadną okowy z ujarzmionych Polaków, że nie będzie pana dyrektora Brodscheidta ani innego wrogo usposobionego nauczyciela, i ogromna radość grała w ich sercach.

Niejeden przeto zazdrościł Bogusiowi wyjazdu do Poznania.

Państwo Prusinowscy mieszkali niedaleko Nakła, w ładnym i dużym swym majątku Chobielinie. W dzień jasny, stojąc nad brzegiem Noteci, można było nawet widzieć w oddali zgrupowane gumna chobielińskie, wysokie topole i spadający ze wzgórza ogród. Wisiało to hen, poza nagim, bardzo szerokim, pasem łęgów i mokradeł, ciągnących się nad rzeką.

We dworze chobielińskim rej wodziła pani Marja Prusinowska i poniekąd jej dwudziestodwuletnia córka, panna Aniela. Temu zawdzięczał Boguś, że oderwano go na kilka dni od ławy szkolnej znienawidzonego gimnazjum. Bo ojciec jego zrazu sprzeciwiał się temu. Należał bowiem do tych nielicznych obywateli, którzy nie pojmowali, jak żywioł polski będzie mógł istnieć, żyć i rozwijać się na wolności, pozbawiony przewodu niemieckiego.

To przekonanie wpoili w nich Niemcy. Głosili oni stale i z uporem, z pomocą wszystkich środków państwowych i trąb reklamy znakomitą wyższość Niemców i ich kultury nad innemi narodami. Niemiec był „solą ziemi“, znalazł się nawet profesor w Berlinie, który obwieścił światu, że „być człowiekiem, to znaczy być Niemcem“. Innemi słowy, człowiek, w pojęciu tego — samochwalstwem dotkniętego narodu, zaczynał się od Niemca i na nim kończył. Z tego zaś wypływało przekonanie, że naród niemiecki ma posłannictwo rządzenia Polakami, a nawet światem.

Powtarzano to tak długo i z takim naciskiem, że niejeden Polak uwierzył w to, zgiął kark w jarzmo i nie mógł wyzwolić się z tej pojęciowości.

W czasie wielkiej wojny Polacy ci ślepo wierzyli w zwycięstwo Niemiec, we wszechmoc ich armat. Niemniej jednak lękali się tego, wizja zwycięstwa niemieckiego przejmowała ich przeczuciem zagłady żywiołu polskiego.

Tymczasem pan Antoni Prusinowski i inni prusofile pogodzili się z tym w ich pojęciu niewątpliwym triumfem Germanji i wmówili w siebie, że najlepiej będzie Polakom przy boku tego przodującego i zwycięskiego narodu. Występowali oni nawet z twierdzeniem, że „najlepiej służy sprawie polskiej, kto przelewa krew za króla pruskiego“, co ich ziomkom wydawało się poprostu obłędem.

Ale zwyciężyła nie armata, lecz wyższy rozum. Świat, zagrożony przez okrutnego krzyżaka, pokonał go na polach Francji i wyzwolił ludzkość od strasznego niebezpieczeństwa. I tak z pod gruzów tronu niemieckiego i obalonej potęgi Berlina wynurzyła się jutrznia wolności dla Polaków.

Wobec tego pan Antoni i tacy, czucia narodowego pozbawieni, ludzie znaleźli się jakby na bezdrożu. Bali się zmiany rządów, przewrotu stosunków, bali się, by majątki ich nie straciły na wartości, bali się sami nie wiedząc czego.

Gdy żona oznajmiła mu, że zabierze syna z sobą do Poznania, pan Antoni począł mruczeć:

— Przerwa w naukach... Chłopak i tak uczy się nieszczególnie. W łacinie słaby...

— Prawda, że Boguś nie odznacza się zdolnościami, lecz stara się, robi co może. Nie będzie z niego profesor ani mędrzec. Trudno. Nie martwię się tem jednak, bo ważniejszą rzeczą od wiedzy jest charakter. A Boguś wyrośnie, da Bóg, na z gruntu uczciwego, zacnego człowieka i obywatela kraju.

— Ale czyż on potrzebny przy otwarciu Sejmu Dzielnicowego!? — odparł pan Prusinowski — Takie obrazy teatralne... Poprzewraca mu się w głowie...

— Naszym obowiązkiem jest — odparła pani Marja — przeciwdziałać wpływom germanizacyjnym tej macoszej szkoły. Pragnę zatem skorzystać ze sposobności i pokazać mu Poznań z jego polskim obliczem. Unaoczni on tam sobie, że to polska ziemia, że Polak jest tu gospodarzem, poczuje się Polakiem i skojarzy w duchu z naszem społeczeństwem. Bo to nie będzie „teatr“, lecz święto narodowe o jakiem napróżno śnili nasi ojcowie. Mam przekonanie, że Boguś całe życie wspominać sobie będzie z zadowoleniem, że uczestniczył w tej wiekopomnej, radosnej uroczystości wyzwolenia z pod jarzma pruskiego.

Na to pan Antoni zmilczał, nie wiedząc, co odrzec swej patrjotycznej żonie, a że w duszy cenił ją i szanował, a wojować z nią nie lubił, więc milczkiem zgodził się.

Syn Kresów

Подняться наверх