Читать книгу Syn Kresów - Maciej Roman Wierzbiński - Страница 7

III. 27 grudnia.

Оглавление

Pan Antoni Prusinowski, odłożywszy słuchawkę telefonu z chmurną twarzą, odsapnął raz i drugi ciężko, wsunął ręce w kieszenie i począł chodzić po kancelarji tam i napowrót. Wreszcie wyszedł, odszukał żonę i wylały się spienione uczucia.

— Ładna historja!... Powiem ci nowinę! Bogusia wypędzono z gimnazjum.

— Za co? — zawołała zaskoczona pani Marja.

— Za co?... Mówiłem, mówiłem: głupstwo! Powinnaś się domyśleć.

Zaprawdę pani Marja nie mogła się domyśleć, że szkoła poczytała Bogusiowi za przewinienie nie do przebaczenia, iż uczestniczył w święcie narodowem w Poznaniu.

Opowiadał on kolegom o świetnych dniach poznańskich, olśniewał ich baśnią z nowego świata. Gwarliwe sejmiki sztubaków w korytarzu gimnazjalnym zwróciły uwagę uczniów niemieckich, obrażonych brzmieniem języka polskiego w tych murach, i wkrótce dyrektor był powiadomiony, dlaczego to rodzice zabrali Bogusia na kilka dni ze szkoły.

Nie potrzeba było zresztą czekać na donos Niemców; znalazł się bowiem wśród Polaków taki nikczemny kolega, który stale donosząc dyrektorowi o tem, co działo się w duszach gimnazistów-Polaków, uprzedził w tem Niemców. „Sęp“ zwołał konferencję nauczycieli i wydano wyrok banicji 7 na Bogusia, który i tak figurował na czarnej liście z tego powodu, że miał u siebie i pożyczał kolegom polskie książki.

Boguś wyrzucony! Brzmiało to okropnie.

— Mówiłem, żeby chłopaka nie zabierać do Poznania. Teraz masz! Wstyd!

— Byłoby to wstydem, gdyby Boguś coś haniebnego przeskrobał — zauważyła pani Marja, ale on nie słuchał.

— Cóż może wyrość z chłopaka wy-rzu-co-ne-go ze szkoły? Co teraz z nim począć?... Gdyby w młynie była praca, oddałbym go tam. Niechajby został przynajmniej porządnym młynarzem.

Pani Marja wcale nie brała tego tak do serca. Przyszła do przekonania, że miało to swoją dobrą stronę. Jej zdaniem, należało zaprząc Bogusia teraz do rzetelnej nauki języka polskiego, historji i literatury polskiej. Wstydem było nie to, że go hakatyści 8 w swej nienawiści ślepej wydalili ze szkoły, ale to, że osiemnastoletni chłopiec robił jeszcze błędy w pisowni i o dziejach Polski słabe miał wyobrażenie. Postanowiła przeto wysłać go do Poznania do pewnego profesora-polonisty, by zajął się wykształceniem Bogusia i przygotował go do polskiego wykładu nauk. Przecież za kilka miesięcy gimnazjum Nakielskie miało ulec stanowczemu spolszczeniu.

Gdy „wyrzucony“ Boguś przyjechał do domu i dowiedział się, co go czeka, ucieszył się, gdyż sam zrozumiał, jak bardzo potrzeba mu akurat tego, co dla wykształconego Polaka jest wręcz niezbędnem. A do siostry swej mówił:

— Oni mnie wypędzili, te niemczury łajdackie, a ja ich wkrótce wypędzę z Nakła. Będą się wynosić stąd niby zmokłe kundle. Przyszli tu nad Noteć nie tyle, aby nas uczyć, ile na to, by nas przerobić na szwabów i ogłupić.

Ogromnie był rad, że wydostał się z otoczenia tej wstrętnej szkoły i odetchnął pełną piersią, gdy znalazł się w Poznaniu u prof. Jakowickiego, który dawniej pokryjomu, a teraz jawnie kształcił młodzież w duchu polskim.

Pewnego dnia spotkał na ulicy porucznika Żabickiego. Wspierał się on na lasce i posuwał żółwio. W czasie wojny przeskoczyła mu żyła w kolanie i odtąd pozostała w niem pewna wrażliwość. A że jako szef kompanji krzątał się od rana do wieczora w koszarach i sforsował sobie nogę, kolano poczęło puchnąć jak bania. Boguś odprowadził go do mieszkania pana Andrzeja Żabickiego, wypytując o sprawy bieżące.

Poznań gotował się gorączkowo na przyjęcie nadzwyczajnego gościa: świetnego rzecznika sprawy polskiej, Paderewskiego. Oczekiwano go po świętach Bożego Narodzenia niby zwiastuna nowych czasów i zdawało się, że on i misja angielska przywożą tej dzielnicy od koalicji mocarstw urzędowo sztandar polski, by zatknąć go nad Wartą imieniem Sprawiedliwości.

O niczem innem nie mówił i nie myślał Poznań. Dlatego Boguś zapragnął zobaczyć ten triumfalny wjazd wielkiego Polaka i już w drugie święto powrócił od rodziców do Poznania, który przybrał szatę zgoła nadzwyczajną.

Wieczorem od bogato przystrojonego dworca ciągnęły się do serca miasta szpalery z kilku tysięcy zrzeszonych obywateli, nad ich głowami powiewały nieprzeliczone chorągwie państw zachodnich, a cały ten obraz barwny oświetlały lampiony, mnogie pochodnie i ognie bengalskie. Gdy ukazał się w czterokonnym pojeździe Paderewski z dwoma oficerami angielskimi, zerwały się grzmoty niemilknących oklasków. Serca płonęły najszczytniejszą radością, w Połaku tym czystego serca witano uosobienie triumfu światła nad Antychrystem.

Upojony, rozradowany Boguś przeżył w tem mieście raz jeszcze chwile niezapomniane. A gdy Paderewski wszedł do „Bazaru“ i znikła banderja konnych Sokołów, pośpieszył do pana Sobiesława Żabickiego. Zastał go w łóżku z obandażowaną nogą w towarzystwie kilku oficerów. Opowiadali oni, że Niemcy przez usta prezydenta policji występowali przeciwko angielskim chorągwiom, powiewającym między innemi z balkonów, lecz musieli się pogodzić z tym stanem rzeczy.

Syn Kresów

Подняться наверх