Читать книгу Openminder. Tom 1. Koty - Magdalena Świerczek-Gryboś - Страница 7
Rozdział pierwszy
Wszystko,
czym jesteśmy
ОглавлениеNikodem kolekcjonował cudze spojrzenia. Ukradkowe, nerwowe, pełne odrazy, podniecenia, współczucia. Bezczelne i ciekawskie. Zabarwione niezdrową fascynacją, oskarżycielskie, wrogie, potępiające. Rzadko trafiał na te obojętne albo wykazujące szczerą sympatię. Uważnie obserwował ludzi wokół, starając się zgadnąć, jak dana osoba na niego popatrzy. Miał wyćwiczone oko, stanowiło jego broń, narząd nadrzędnego zmysłu. Odwracał wzrok na ułamek sekundy przed tym, jak obcy miał obdarzyć go spojrzeniem. Czekał chwilę, by nieznajomy poczuł się bezpiecznie, gapiąc się na niego. A potem Nikodem sprawdzał swoje przypuszczenie, przyszpilając delikwenta wzrokiem.
Nie miał pojęcia, w jaki sposób sam patrzy na tych ludzi. Jaką emocję im przekazuje. Po latach obserwacji zdawał sobie sprawę, że zmysł wzroku pozostał odrobinę poza kontrolą systemu. Oczy zdradzały realne impulsy i odczucia, nawet jeśli nie wyodrębniały się one w świadomości, zostając natychmiast stłumione przez dobrozmysł. Odgadywanie i wychwytywanie tych nieocenzurowanych sygnałów było dla chłopaka niczym używka dająca wrażenie siły. Zdawało mu się, że jeśli nikt wokół nie może go zaskoczyć – panuje nad sytuacją, jest bezpieczny. Zawsze krok przed wszechobecnym, anonimowym tłumem.
Metro sunęło bez najmniejszych drgań. Nikodem siedział pomiędzy bladą kobietą, ściskającą kurczowo rączkę elektrycznego wózka na zakupy, a czarnoskórą dziewczyną z perskim kotem na kolanach. Dziewczynę miał po prawej stronie, dlatego co chwilę ukradkiem zerkała na jego poparzoną połowę twarzy. Nikodem widział towarzyszki podróży w szybie, odbijającej wyraźnie tę scenę na tle mroku tunelu metra. Jego twarz dzieliła wagon na pół. Część, w której ludzie gapili się na zmasakrowaną skórę, i tę drugą, gdzie prezentował nieskazitelnie gładkie oblicze, na które nikt nie zwracał uwagi.
Dziewczyna patrzyła na niego z fascynacją i współczuciem. Odwrócił głowę w jej stronę, a ona natychmiast wbiła wzrok w drapanego za uchem kota. Nikodem też spojrzał na zwierzę, badając jego spłaszczony pysk. Spróbował wyobrazić sobie, że ciemnoskóra pasażerka tłukła kotem o ścianę, aż jego głowa przybrała taki kształt. Dobrozmysł natychmiast stłumił obraz i ukarał chłopaka silnym dreszczem, który rozszedł się między łopatkami.
Nikodem bezszelestnie dojechał do stacji metra. Świat bez drgań i hałasu, tak reklamowano Wawelszczyznę, Nowomiasto Królewskie. Olbrzymia, hermetyczna aglomeracja obejmowała dawny Kraków i miejscowości wokół, łącząc je siecią podziemnych linii komunikacyjnych, ulic i systemów taśmowych. Teren miasta widziany z lotu ptaka przedstawiał się jako skupisko długich lub wysokich, oblepionych zabezpieczeniami budynków, szklanych bunkrów, ruin starego miasta oraz pozostałości po wojnie, a także wynaturzonych roślin i zwierząt. Atmosfera i biosfera na terenie powiatu krakowskiego zostały w wielu miejscach skażone, dlatego mieszkańcy żyli w zabezpieczonych budynkach oraz w podziemnych dzielnicach. Epicentrum choroby znajdowało się w sercu Krakowa. Ministerstwu Odzysku Środowiskowego udawało się co jakiś czas odkazić i odgrodzić kawałek parku, skweru czy terenu nad Wisłą. Budowano wtedy nad nim szklany bunkier i doprowadzano do niego podziemne dojście.
Nikodem zastanawiał się, czy inni wawelszczanie też marzą o hałasie. Wypróbowywał przy tym granice dopuszczalnych dla dobrozmysłu myśli. Sama potrzeba miejskiego zgiełku nie wywoływała nagany, póki nie zaczynało się hałasować. Chłopak podejrzewał, że każdy miał w głowie własnomyślnie zbadaną skalę. Katalog dozwolonych i zabronionych wyobrażeń oraz pomysłów. Szukał w cudzych spojrzeniach śladów wstydliwych eksperymentów.
Sunące sto kilometrów na godzinę metro zatrzymało się niczym duch na stacji pod budynkiem uczelni.
Drzwi rozsunęły się miękko i bezgłośnie. Chłopak westchnął boleśnie. Dzień wcześniej zepsuł słuchawki i niezagłuszona niczym cisza Nowomiasta przyprawiała go o mdłości. Wszedł wraz z milczącym tłumem na konwejer podpisany „Wawelski Uniwersytet Otwartych Umysłów im. Ofiar Trzeciej Wojny Światowej”. Wyłapywał niezliczone spojrzenia. Nie dziwił się, że wzbudzał takie zainteresowanie. Człowiek oszpecony, pozbawiony holograficznego kamuflażu, był rzadko spotykanym widokiem. Podejrzewało się go od razu o wschodniactwo, szukało egzotycznych rysów w twarzy. Wschodniacy mieszkający na Zachodzie czasem kultywowali dziwactwa związane z ich kulturą bądź wiarą, jeśli tylko dopuszczał je dobrozmysł.
Nikodem mieszkał tu zaledwie od miesiąca, a dziś zaczynał studia. Wyciszona, wygładzona przestrzeń wielkomiejska tłumiła w nim wszelkie wewnętrzne uniesienia. Wszedł do długiego, jasno oświetlonego tunelu, prowadzącego do wind. Wszędzie odczuwał tę samą temperaturę, dwadzieścia stopni. Każdy skrawek podziemi był czysty i suchy. Na błyszczących ścianach znajdowały się obrazy, żadne tam zdjęcia albo reprodukcje, tylko oryginały uratowane z muzeów. Okoliczni i światowi malarze z różnych wieków. Dzieła nie wisiały w gablotach, tylko zwyczajnie, powieszone na przezroczystych kołkach. Nikodem przeczytał kilka nazwisk na plakietkach pod obrazami.
Wyobraził sobie, że wśród nich widzi swoje własne, wraz z imieniem siostry. Amelia nie znosiła pracy na hologramach, za to świetnie radziła sobie z płótnem i farbami. Dopiero dzięki nim ukazywała świat widziany swoimi oczami: pełen bodźców, gwałtownych zmian oraz silnych emocji. Chłopak znów westchnął i przystanął na chwilę przed obrazem młodej, złotowłosej niewiasty, namalowanym akwarelą. Nie możesz tego robić, upomniał się w myślach. Musisz to zostawić.
Skierował się w lewo, do wielkiej windy podpisanej „Kierunki elitarne”. Przeszedł przez skaner rozpoznawczy, a drzwi rozsunęły się w ciszy, ukazując wnętrze z lustrami na bocznych ścianach i holotablicą informacyjną na wprost. W windzie było jeszcze jaśniej niż na korytarzu. Nikodem wszedł do środka, marząc o miękkich, ciepłych promieniach słońca na skórze. Dźwig w kilka sekund przetransportował jego i dwóch innych studentów do sześciokątnego holu wydziałowego.
Chłopak odetchnął, widząc niebo za oknami, mimo że miało ono bladozielony, odpychający kolor. Podszedł do długiego kontuaru z rzędem małych wyświetlaczy. Kiedy aktywował jeden z monitorów, wyrósł przed nim pulpit holograficzny z pytaniem: „Czego szukasz?”. Wpisał numer sali i wgrał załadowaną mapkę do swojego proroka*. Uaktualniona nawigacja skierowała go na kolejny konwejer, wsuwający się w lewe skrzydło budynku.
Wszedł na taśmę i zaczął sunąć szerokim, często rozwidlającym się korytarzem wydziału dla kujonów. Odczytywał mijane tablice, kierujące do instytutów poszczególnych kierunków. Nim zobaczył nazwę własnego, minął Instytut Odzysku Środowiskowego, Kosmologii, Fizyki Jądrowej, Literaturoznawstwa i Technologii HIC. W końcu został sam na konwejerze, zmierzając na koniec skrzydła. Prorok zawibrował, więc Nikodem rozejrzał się, szukając powodu. Na ścianie przed skrętem w ostatnią, prawą odnogę znajdował się skaner miejscowy. Chłopak włączył funkcję dodatkowej identyfikacji i wyciągnął rękę z prorokiem w stronę urządzenia prześwietlającego. Zapaliła się zielona lampka i rozsunęły się drzwi do Instytutu Filozofii, Wojskowości i Nawrócenia Wschodu.
Nikodem zszedł na posadzkę i z rozdrażnieniem sprawdził godzinę. Był spóźniony cztery minuty. Tyle mówiono dobrego o tej nowomiejskiej komunikacji, a metro ciągle miało opóźnienia. Przeszedł szybko przez pusty, pogrążony w ciszy korytarz. Nie słyszał nawet własnych kroków – miejscowe podłoża i buty były tak robione, by tłumić wszelki tupot i stuk; po zameldowaniu się w nowym mieszkaniu chłopak musiał nabyć kilka par „wyciszaczy”. Odnalazł salę trzysta jeden, machnął prorokiem przed czujnikiem. Drzwi wsunęły się w ścianę.
– Dzień dobry. Przepraszam – mruknął. Rozejrzał się po sali, rejestrując fakty w ułamkach sekund.
W półokrągłym, niewielkim audytorium zgromadziło się szesnaście osób w wieku poniżej dwudziestu lat. Przed nimi stał sędziwy profesor w cywilu. Pietraszka był wojskowym – sztywna poza zdradzała wieloletnią musztrę. Miejsca w pomieszczeniu prawdopodobnie zajęto alfabetycznie, ponieważ Nikodemowi pozostało drugie krzesło w pierwszym rzędzie, a Roger Tanajno, którego poznał przy okazji niezliczonych testów kwalifikacyjnych, siedział w przedostatniej ławce. Niemal wszyscy obecni odwrócili się od profesorskiej mównicy i wgapili w twarz nowo przybyłego. Tylko drobna blondynka, na samym przedzie, patrzyła na szczelnie zamknięte okno.
– Siadaj, Byrski. Co tak stoisz? Ominęły cię nudne sprawy organizacyjne. Przechodzimy właśnie do filozofowania.
Zajmując puste miejsce, Nikodem myślał o wiedzy, którą nabył przed egzaminami wstępnymi. Wydawało mu się, że ojcu filozofii – Platonowi – nie podobałby się ów kierunek studiów: szkolenie tej samej osoby na wojownika i filozofa. Nie pasowałoby to do jego wizji idealnego państwa, gdzie myśliciele i strażnicy stanowili dwie odrębne kasty. Za to Sokrates, mistrz Platona, walczył w bitwach. Być może stanowił nieco krnąbrny typ obywatela, którym miał zostać Nikodem. Możliwe, że połączenie filozofii i wojskowości było metodą udoskonalenia zarówno wojaczki, jak i myślenia. Taką metodę prezentowała na przykład Sztuka wojny Sun Tzu.
Autor, chiński strateg, za największy sukces uważał osiągnięcie zwycięstwa bez wszczynania walki. Owa lektura stanowiła najważniejsze wprowadzenie w studia Nikodema. Choć chłopak nie wybrał kierunku kształcenia dobrowolnie, nie miał na co narzekać – to najbardziej prestiżowy kierunek jego czasów: zbrojenie psychiki, po którym otrzymywało się tytuł openmindera, wojownika umysłu.
Ponownie rozejrzał się po towarzyszach, ale we wbitych w niego spojrzeniach nie odnalazł żadnej intrygującej emocji. Jedyną interesującą rzeczą zdawała się apatia odwróconej od niego dziewczyny.
– Filozofia to pytania – rzekł starzec. – Szukamy odpowiedzi, ale każda z nich rodzi szereg następnych niewiadomych. Najstarsza z nauk jest poszerzaniem terytorium niewiedzy. To tak, jakby oświetlać coraz dalsze krańce kosmosu. Widzimy wciąż więcej i dalej, lecz zaciemniona przestrzeń także się poszerza. Ale niewiadome to nie nasz wróg. Nieznane to nasz największy sprzymierzeniec. Jeśli jest coraz szersze, to znak, że i my wiemy więcej. Nawet jeśli nigdy się nie skończy i zawsze będzie potężniejsze niż nasza wiedza, to właśnie ona je pogłębia i poszerza.
Rozejrzał się uważnie po twarzach, z których kilka nadal było odwróconych. Uderzył pięścią w pulpit, żeby zwrócić uwagę studentów.
– Chyba zdajecie sobie sprawę, że jesteście tutaj, aby zbudować nowy świat, nowy sposób myślenia? Stawiać świeże pytania, szukać dróg tam, gdzie dotąd uważano, że ich nie ma? Nie będę was przymuszał, żebyście zachowali skupienie i uwagę, bo nie jesteście ani dziećmi, ani rekrutami do zwykłej armii. Od dziś stanowicie nierozerwalny zespół, którego zadaniem jest samodzielnie myśleć, wspólnie działać i docierać do najlepszego rozwiązania. Jeszcze się na siebie napatrzycie, aż będziecie mieli dość, za to pustka we łbie jednego ignoranta narazi cały wasz oddział. Jakieś pytania?
Cisza. Cholerna, nieznośna cisza, pomyślał Nikodem. Postanowił się odezwać.
– Musieliśmy zdać egzamin wstępny z historii filozofii. Mówi pan, że mamy szukać innowacji, a moja głowa jest napchana kanonem. Spędziłem całe wakacje, próbując go zrozumieć, a teraz to na nic?
Profesor uśmiechnął się. Wyglądał, jakby nie posługiwał się mimiką twarzy zbyt często – mimo podeszłego wieku jego policzków i czoła nie znaczyły żadne wyraźne zmarszczki. Nikodem zobaczył w spojrzeniu starca zimną kalkulację: oceniał zdolności chłopaka. Pewnie uważa, że wygląd zahartował mnie lepiej od innych, pomyślał.
– Widocznie te kilka miesięcy wakacji to zbyt mało, żebyś nauczył się myśleć, Byrski. Będziemy czerpać z filozoficznego dorobku. Nie można budować bez filarów. Ale nie będziemy się skupiać na starych dylematach, wystarczająco dużo mamy tych współczesnych. Czyżbyś szukał odpowiedzi na pytanie, którego już się nie zadaje?
Chłopak zastanowił się. Tak, właściwie można było w ten sposób ująć to, co go dręczyło. Kiwnął głową, czując na sobie nową falę intensywnych spojrzeń.
– Zadaj je – zachęcił profesor. – Spróbuję nakreślić ci drogę do odpowiedzi.
– Czym zastąpić sobie Boga? Dobrozmysł wcale nie wypełnił po nim miejsca. Skutecznie wykonuje to, czego nie potrafiła urojona instancja boska i wierność jej domniemanym zasadom. Ale w erze dobrozmysłu człowiek nie wszedł na poziom absolutu. To niemożliwe w świecie podzielonym na pół, gdzie połowa ludzkości żyje w idealnych warunkach, a druga cierpi. Nie osiągnęliśmy doskonałego dobra, skoro nie potrafimy im pomóc. Wiara w Boga była takim marzeniem o doskonałości, o tym, że męka ma sens, prawda? A my odbieramy ten sens cierpieniu Wschodniaków. Wierni mówili kiedyś: „Bóg nas doświadcza, szatan zwodzi, jeśli to zniesiemy, czeka nas nagroda”. Nasza nauka mówi dziś: „Nie ma Wielkiego Brata, życie wieczne nie istnieje”. Bawią nas sprawy, za które ktoś teraz umiera za kurtyną. Szukam w tym sensu, ale natrafiam na pustkę. Czym mam sobie zastąpić Boga?
Nikodem niemal słyszał myśli pozostałych studentów. „Wschodniak. Uratowany Wschodniak, który niepotrzebnie chrzani o zbędnych bóstwach”. Profesor założył ręce na piersi i obdarzył chłopaka spojrzeniem pełnym surowej satysfakcji.
– Jesteście tu, by zostać openminderami. Najinteligentniejsze dzieciaki z najlepszych szkół, które przeszły testy na minimum dziewięćdziesiąt dwa procent. Władujemy w wasze wykształcenie mnóstwo pieniędzy, środków i wysiłku. Przekażemy wam wszystko, co wiemy. O wiele więcej, niż podaje się do publicznej wiadomości. Nauczymy was, że macie w sobie dużo większą empatię od tej, jaką daje dobrozmysł, taką, która potrafi niesamowite rzeczy. Wszystko po to, byście pomogli wybawić Wschód spod uciemiężenia i bestialstwa, niewiedzy, kłamstwa i wielkiego smutku. Znajdziesz swój upragniony sens, Byrski. Nie zastąpisz Boga, ale wyobraź sobie, że openminder to anioł. Damy wam skrzydła, byście wznieśli się ponad nędzę tego świata. Może dostrzeżesz „boga” w uratowanej twarzy.
*
– Cóż za lokal tyś nam wybrał. Chcesz, żebym ci nogi wyrwał? – mruknął Karol, drapiąc się pod złotą peruką.
Nikodem wzniósł oczy do sufitu, na którym widniały reprodukcje włoskich fresków. Wypił na raz pół kubka grzanego wina. Podobnie jak Karolowi, knajpa mu nie odpowiadała. Znajdowali się w „Różowym Cycu”, barze imitującym europejskie realia siedemnastego i osiemnastego wieku. Wchodząc do środka, należało się przebrać, a wewnątrz trzeba było mówić do rymu, używać poetyckich określeń albo cytować poezję lub prozę. Powszechne, marketingowe wykorzystanie nowej moralności. Skoro wchodziłeś do „Różowego Cyca”, zgadzałeś się na regulamin, a dobrozmysł nie pozwalał ci tego obejść. Chłopak czuł się nieswojo na integracji, ale wiedział, że nie może od niej uciec. Bez chociaż znikomej wzajemnej sympatii trudno o owocną współpracę.
– Mamy zostać aniołami, zająć się zbawieniem świata, więc się raczyć browarami chcę jak prawdziwy sarmata – odparł Feliks Zelenow, krzywiąc się z wysiłku.
Ruda, chuda dziewczyna w okropnej fioletowej sukni zaśmiała się, pokazując duże, proste zęby.
– Taki z ciebie jest poeta, jak z Karola lekkoatleta.
Na parkiecie tańczono właśnie walca. Ktoś w kącie czytał na głos Szekspira. Nikodem przez chwilę wsłuchiwał się w mocny, kobiecy głos.
Czemu tak samotny,
W ponurych tylko marzeń towarzystwie?
Żywiący ciągle owe myśli, które
Powinny były umrzeć razem z tymi,
Co je wzbudzają. Na co nie ma środka,
Nad tym się nie ma i co zastanawiać;
Co się raz stało, już się nie odstanie.
– Co jest z tobą nie tak, niewiasto? Nie wiesz, po co wychodzi się na miasto? – spytał Karol blondynkę, która podczas dzisiejszych zajęć gapiła się w okno.
Teraz nic nie piła, nie rozglądała się, też patrzyła w skupieniu przed siebie i machała nerwowo nogą w barokowym trzewiku. Nikodem co jakiś czas spoglądał na jej ładną, szczupłą twarz, na której nie malowały się żadne emocje. Przypominała mu pokój o wytłumionym dźwięku. Nie mógł zajrzeć jej w oczy, bo ani razu nie obdarzyła go spojrzeniem. To ignorowanie działało chłopakowi na nerwy.
Dziewczyna nie zareagowała na pytanie Karola. Wysoki, opalony blondyn próbował zdobyć przywództwo w grupie. Ktoś taki był potrzebny, ale Karol starał się imponować im ze zbyt teatralną nonszalancją. I ledwo hamowanym przez dobrozmysł, lekceważącym stosunkiem do reszty.
– „Milczenie jest ostatnią radością nieszczęśliwych; strzeż się, by ktokolwiek poznał twoje cierpienie, bo ciekawość ludzka pije nasze łzy jak muchy krew rannego jelenia” – wyrecytował mały, chudy chłopak o niemal białych włosach, dzięki którym uniknął peruki. Mówiono na niego Wiedźmin. Wyglądał na szesnaście lat, prawdopodobnie był geniuszem. Wszyscy spojrzeli na niego pytająco. Wzruszył ramionami.
– Trzej muszkieterowie – wyjaśnił. Karol podniósł ręce w geście poddania i przyczepił się do Nikodema.
– A ty, dziwolągu, czemu nie nosisz holomaski? Jesteś Wschodniakiem, twój bóg nie okazał ci łaski?
– Jeśli chcesz, by owocne były twe starania, zadawaj właściwe pytania – odparł chłopak. Wciąż wyłapywał słowa z Makbeta i zaczynał pogrążać się w alkoholowym otępieniu. Zapach grzanego wina zdawał mu się wonią ciepłej krwi…
Zobaczył przed sobą błyszczące, pałacowe sale i żołdaków z szablami, którymi przypierali go do ściany.
– Gadaj, jak ci każą, co się stało z twoją twarzą?
– Kolego drogi, uciekłem z pożogi.
– Nie ma już pożarów, to jakaś gadka głupia! Jesteś z zadupia?
– Z głębokiej prowincji, tak, tam nowomiejskich zabezpieczeń brak.
– A może jednak ze Wschodu, z ciapatego rodu? – Ostrze szabli zniżyło się, przyszpiliło go na wysokości podbrzusza. – Sprawdźmy! Oni tam wszystkich obrzezają, prawa ludzkie za nic mają, potem rosną niemoty, pokaleczone miernoty…
Nikodem ocknął się. Milcząca dziewczyna wstała, zbierając jedną ręką fałdy swojej białej sukni. Drżała na całym ciele. Wyciągnęła dygoczącą dłoń w stronę Karola. Ruszyła w jego stronę, wstrząsana coraz silniejszymi konwulsjami.
Wszyscy zamarli. Białowłosy geniusz zagwizdał z podziwem.
– Uszkodzony układ dobrozmysłowy. Toż to spektakl widowiskowy!
Nieskutecznie atakowana przez dobrozmysł blondynka doszła do Karola, który siedział jak skamieniały, z wyrazem komicznej grozy na twarzy. Na widok anomalii zapomniał zgrywać chojraka i właśnie zaprzepaścił swoje szanse na przewodnictwo w grupie. Dziewczyna została w końcu awaryjnie znokautowana przez broń ostateczną dobrozmysłu – jeśli nie mógł powstrzymać kogoś przed czynem zabronionym, powodował utratę świadomości. Studentka padła u stóp Karola jak wyłączony android. Po tym widowisku Nikodem poczuł się zupełnie trzeźwy. Nadał sygnał SOS i włączył tryb ogólnodostępnego namiaru na swoim proroku. Dodał kod sto jeden, czyli informację o wypadku dobrozmysłowym. Wysłał taki dotąd raz w życiu, podczas narkoepidemii, gdy niezidentyfikowany boom dostał się do wody pitnej.
Uklęknął przy nieprzytomnej dziewczynie i przyłożył proroka do jej szyi. Holoekran wyświetlił parametry życiowe. Podwyższone ciśnienie, obniżona temperatura, silne zakłócenie fal mózgowych. System stwierdził, że stan wprawdzie nie jest stabilny, ale życie studentki nie zostało zagrożone. Nikodem popatrzył na bladą twarz młodej kobiety, czując jeszcze silniejszą potrzebę zajrzenia pod jej zamknięte powieki.
Od czasu epidemii o uszkodzonym dobrozmyśle słyszało się bardzo rzadko. Z niesprawnym układem odpowiedzialnym za niego, człowiek mógł swobodnie pomyśleć o niewłaściwej czynności i zacząć ją wykonywać.
– Ktoś będzie musiał z nią jechać. Niki, chyba masz pecha. – Wiedźmin patrzył na Nikodema, jakby swoim zachowaniem chłopak skazał się sam na podróż do szpitala. Ten pokręcił głową i wstał.
– Szukasz frajera? To nie moja afera. Zaraz mam pragmalot.
Ruda dziewczyna podskoczyła podekscytowana.
– Ja też mam! Nie idziesz sam.