Читать книгу Dom w Ulsan - Małgorzata Kalicińska - Страница 6
ОглавлениеDwoje na zakręcie, czyli skąd się tu wzięła Małgosia
Poznaliśmy się w Internecie.
Poznali? Czy można się poznać w Internecie? W wirtualnej rzeczywistości, w której każdy może odgrywać dowolną rolę? Facet może się logować jako nastoletnia panienka, student może udawać panią poszukującą przygód. Gazety pełne są opisów internetowych oszustw i oszustów.
A jednak...
Od kilku miesięcy pisywaliśmy do siebie długie listy, najpierw za pośrednictwem portaliku dla pięknoduchów założonego przez pewną panią z Krakowa, tam się ścięliśmy lekko z powodu jakiejś wpadki językowej Małgosi. Delikatnie i grzecznie zwróciłem jej uwagę, ona odburknęła niezachęcająco, więc ja z uśmiechem odpowiedziałem coś miłego. To ją podobno uwiodło – że się nie zamieniłem w pyskacza.
Potem już korespondowaliśmy z własnych adresów mailowych.
Od pierwszych listów, nie wiadomo jak właściwie, wytworzyła się między nami atmosfera szczerości. Oboje – pamiętając o internetowych pułapkach – mieliśmy jednak przekonanie o prawdziwości rozmówcy. Ona szybko, po kilku mailach, ujawniła swoją tożsamość. Ja – choć już wiedziałem, kim ona jest i miałem przekonanie, że jest dyskretna – nie potrafiłem się zdobyć na tak dalece idącą szczerość. Jakoś jej to nie przeszkadzało.
Byłem jej wdzięczny za te listy, za możliwość opowiedzenia komuś o moich problemach. Znalazł się sposób, taka przykrywka, gra. Mówiłem, że to jest moja psychoterapia, ona cierpliwie odpowiadała na moje: „Marianno, czy to normalne”, tak jak odpowiadałby prawdziwy psychoterapeuta swemu pacjentowi. Skąd Marianna? No cóż, ja w necie byłem „Siwy”, ona była „Marianną”.
Oboje nie zdawaliśmy chyba sobie sprawy z bliskości, jaka się przez tę wymianę listów, doświadczeń, myśli i uczuć między nami wytworzyła. Ona nie brała mnie pod uwagę jako mężczyzny do flirtu. Ja korespondowałem równocześnie z kilkoma paniami, zadając im podobne pytania. Chciałem poznać odpowiedzi z różnych źródeł. Po trzydziestu latach życia w burzliwym związku, z którego zdecydowałem się wreszcie wyrwać, naprawdę chciałem wiedzieć, jakie zachowania między partnerami mogą być uznane za normalne, a jakie nie. Pomysł z psychoterapią nie był znów tak odległy od rzeczywistości. Terapia była mi naprawdę potrzebna.
Nie szukaliśmy siebie nawzajem na tych naszych zakrętach. Ona miała swój układ, o którym myślała, że jest już na stałe, że nie ma sensu się z niego wyrywać. Ja niby szukałem, ale sam tak do końca nie wiedziałem czego. Najbardziej chyba tylko tych odpowiedzi na temat normalności w związku. Kobietom nie bardzo ufałem. Bałem się, że mogę trafić z deszczu pod rynnę.
Był jednak jakiś magnes w naszej korespondencji, który powodował, że się nie tylko utrzymała, ale stawała się coraz bardziej otwarta i wciąż tak samo szczera, jak na początku.
Wiedziałem, że napisała dwie książki. Postanowiłem skorzystać z pretekstu i zaaranżować spotkanie przy okazji jakiegoś jej wieczoru autorskiego, podpisywania właśnie wydanej książki. Nie chciałem, żeby wyglądało to na typową randkę. Przecież nie myśleliśmy o sobie w tych kategoriach! Ona była z kimś (choć akurat się urwało), ja miałem umówione inne spotkanie. Oboje byliśmy siebie ciekawi – ja z pewnością – ale na moje pytania o jej spotkania autorskie planowane w czasie mojego urlopu dawała z początku dość wykrętne odpowiedzi.
Okazja jednak sama się pojawiła, szykował mi się urlop w Polsce, a wydawnictwo zorganizowało w tym czasie jej spotkanie z czytelnikami w Poznaniu. Po kolejnym moim pytaniu zdecydowała się. Podała czas, miejsce, kontakt. Ucieszyłem się, a moja ciekawość wzrosła. Poznań był po drodze na południe kraju, gdzie miałem zaplanowaną wizytę u rodziny. Kupiłem obie książki, byłem ich autentycznie ciekaw, a poza tym miałem przecież przyjechać po autograf.
Wakacyjna niedziela w Poznaniu, 15 sierpnia, święto Wojska Polskiego, tłumy ludzi od rana, na rynku i w jego okolicach gwar, ruch, pstrykanie aparatów fotograficznych. Postanowiłem zajrzeć do wydawnictwa, adres znalazłem w jednej z książek, w księgarni poprosiłem o plan miasta. Znalazłem na planie ulicę, była blisko rynku. Poszedłem szukać siedziby wydawnictwa. W ciasnym podwórku otoczonym kamienicami trafiłem na zamknięte drzwi, żywego ducha wokół. Przysłaniając oczy, zajrzałem przez szybę: pusto, tylko na podłodze stos paczek z książkami. Nie byłem rozczarowany, niedziela, do tego święto, trudno się spodziewać, że już z samego rana ktoś będzie w firmie, tym bardziej że spotkanie zaplanowano dopiero na późne popołudnie. Poszedłem w kierunku bramy, z postanowieniem, że po prostu pojawię się później, na spotkaniu. Skręcałem już w ulicę, gdy zaczepiła mnie młoda kobieta.
– Czy mogę panu pomóc?
– Nie wiem, przyjechałem tu na spotkanie autorskie, chciałem w wydawnictwie dowiedzieć się szczegółów.
– A skąd pan przyjechał?
– Z bardzo daleka, kilkanaście tysięcy kilometrów – odpowiedziałem, uśmiechając się pod wąsem, chciałem chyba wywrzeć na niej wrażenie.
Osłupiałem, słysząc w odpowiedzi, że ona przyszła tu z mojego powodu, że autorka ją o to poprosiła, wiedząc, że mam się zjawić. Podałem jej mój numer telefonu, zapisała pod moim internetowym nickiem, Siwy. Wciąż przecież w korespondencji nie podałem nawet swego imienia! Rozstaliśmy się po chwili.
Poszedłem za oddziałem konnych żołnierzy w historycznych mundurach sprzed wojny, krążącym po uliczkach wokół rynku, wyjąłem z torby aparat i próbowałem ustrzelić jakąś ciekawą sytuację. Nie mogłem się jednak skoncentrować, wokół gęstniały tłumy, na rynku zaczęły się występy grup folklorystycznych. Zastanawiałem się, co ze sobą zrobić, było dopiero południe i koziołki na ratuszu dawały przedstawienie. Jej pociąg miał przyjechać o szesnastej, spotkanie zaplanowane było na osiemnastą. Przez chwilę zastanawiałem się, czy może powinienem do niej zadzwonić, miałem przecież numer jej komórki. Doszedłem jednak do wniosku, że pewnie będzie miała jakieś obowiązki, rozmowy lub spotkania zawodowe, i postanowiłem, że po prostu zjawię się punktualnie na spotkaniu. Stanę w kolejce z książkami w garści, wygłoszę przygotowaną prośbę o autograf, a potem... będzie, co ma być.
Poznania nie znałem. Poza przejazdami samochodem przy różnych okazjach oraz krótką wizytą przed laty, gdy byłem w pobliżu na studenckim obozie jeździeckim, nigdy miasta nie zwiedzałem. Poszedłem na Ostrów Tumski, postanowiłem zwiedzić katedrę, obszedłem wnętrze bocznymi nawami. Akurat trwało nabożeństwo, ksiądz rozpoczął kazanie. Słuchałem przez chwilę z ciekawością, co Kościół ma do powiedzenia wiernym w tym dniu. Okazało się, że nic szczególnego, nic, co wiązałoby się ze świętem. Pater ględził coś tak ogólnego, że trudno było odnaleźć w tym jakiekolwiek przesłanie. Wyszedłem.
Włóczyłem się po mieście, starając się nie myśleć o nadchodzącym spotkaniu. Zgłodniałem, więc zjadłem obiad w restauracji w pobliżu rynku. Zastanawiałem się przez chwilę, czy może lepiej poczekać na wspólną kolację. Ale przecież nie wiedziałem, co się zdarzy, czy w ogóle będzie jakaś kolacja. Może dostanę te swoje autografy w obu książkach i po chwili zdawkowej rozmowy po prostu się rozstaniemy?
Tak dotrwałem do osiemnastej. Znalazłem salę, przy wejściu na trójnogu plakat „Spotkanie autorskie...”. Wchodziłem trochę z duszą na ramieniu, nigdy mi się nic takiego nie zdarzyło. Owszem, spotkałem się wcześniej z kimś poznanym przez internet, ale to była zupełnie inna historia, kilka listów zaledwie, głównie na temat wspólnych zainteresowań fotograficznych. No i żadnej fascynacji. Tym razem było inaczej. Byłem zafascynowany jej osobowością, bardzo ciekaw, jaką okaże się osobą, wobec której żywiłem nadspodziewanie ciepłe uczucia, choć wiedziałem o niej tylko tyle, ile zechciała opowiedzieć w listach.
Duża sala, mnóstwo krzeseł, niewielu gości. Na końcu, na tle okien oświetlonych zniżającym się już ku zachodowi słońcem, stał stół, na nim bukiet kwiatów. Za stołem siedziała autorka i podpisywała podsuwane jej egzemplarze książek. Silne światło z okien za nią powodowało, że z daleka nie widziałem zbyt wyraźnie jej twarzy. Na nieco miękkich nogach podszedłem bliżej, do pierwszego rzędu, torbę fotograficzną zostawiłem na krześle, a z książkami w ręku stanąłem w kolejce po autograf. Uśmiechała się, mówiła coś do osób podsuwających książki do podpisu. Uśmiechnąłem się i ja. Wyglądała jak na zdjęciach, które mi przysłała. Z lekką nadwagą, w okularach bez oprawek, sympatyczna. No i ten pieprzyk pod dolną wargą...
Przyszła moja kolej, podałem książki, a moje od dawna przygotowane „Czy mogę prosić o autograf dla Siwego?” zostało bez odpowiedzi, gdy ona po prostu wstała, objęła mnie na powitanie. Powiedziała tylko: „To ty...”. Uścisnąłem ją. Nie mogłem wykrztusić słowa. Spokojnie wpisała dedykacje w książkach, a ja stałem, wciąż się uśmiechając. Pewnie nie był to uśmiech zbyt mądry.
Spotkanie jak spotkanie. Kilkanaście osób, głównie kobiety. Prowadząca pani wygłosiła kilka słów wstępu, zadała kilka pytań na rozgrzewkę. Padło i to, które sam sobie naszykowałem, na temat związku bohaterki książki z jej autorką. Strzeliłem parę fotek bez większej nadziei, że coś z tego wyjdzie, za silne było światło z tych okien. Z sali zadano jeszcze kilka pytań. Odpowiadała na nie ze swadą. Widać było, że pytania musiały się powtarzać na innych spotkaniach, bo odpowiadała spokojnie, bez namysłu, jakby miała gotowe odpowiedzi. Nie byłbym sobą, gdybym i ja się nie odezwał. Na szczęście niczego głupiego nie palnąłem... chyba...
Gospodarze raczej się nie spodziewali, że zaproszona przez nich autorka tak gładko się wykręci od ich opieki na resztę wieczoru. Wyszliśmy razem.
Uprzytomniłem sobie, że wciąż się jej nie przedstawiłem. Przeprosiłem i podałem imię i nazwisko, w stylu Bonda. Roześmiała się.
Pokręciliśmy się chwilę po rynku w poszukiwaniu cichego kąta, gdzie można by spokojnie porozmawiać. Wybraliśmy stolik częściowo ukryty za jakimś iglakiem, coś tam zamówiliśmy. Zastanawiałem się przez moment, czy mogę sobie pozwolić na drinka, już zadzwoniłem do rodziny, że dojadę do nich przed północą. Spodziewałem się, że za dwie czy trzy godziny moja „randka nierandka” się skończy. Zamówiłem jednak piwo, pomyślałem, że ostatecznie znajdę przecież jakiś hotel w pobliżu i pojadę dalej następnego dnia. Nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy. Przyglądałem się jej uważnie, słuchałem tego, co mówi. Była spokojna, zrównoważona, ciepła. Było mi dobrze w jej towarzystwie, poddałem się temu nastrojowi i już nie myślałem o dalszej podróży.
Czas mijał, zjedliśmy, wypiliśmy i wciąż rozmawialiśmy. Ani się obejrzałem, jak zrobiło się bardzo późno. Rozsądek mi mówił, że powinienem przeprosić, przerwać to spotkanie i zacząć szukać noclegu. Ale było tak przyjemnie, a ona wydawała się cieszyć z tego wieczoru nie mniej ode mnie. Rozsądek jednak zwyciężył, powiedziałem coś o hotelu i że robi się późno. Zaproponowała hotel, w którym wydawnictwo zapewniło jej nocleg. Zapytałem, czy będą mieli wolny pokój. Powiedziała, że nie ma sprawy, że mogę przenocować w jej pokoju. Zabrzmiało to tak naturalnie, że zdobyłem się tylko na nieprzekonującą wątpliwość, czy to wypada. Jednak wewnątrz czułem tych wątpliwości więcej. Jak to zaproszenie potraktować? W końcu oboje jesteśmy dorośli, razem spędzona noc byłaby (zgodnie z literackimi czy hollywoodzkimi schematami) normalnym zakończeniem wieczoru. Ale to nie Hollywood – co, jeżeli ona tego nie oczekuje? A co, jeśli jednak oczekuje, a ja nic nie zrobię? Postanowiłem, że będę gotów na każdy rozwój wypadków.
Jej pokój w hotelu całkiem zwyczajny, dwa oddzielne łóżka, szafki nocne, lampki nad łóżkami. Kompletnie nie wiedziałem, jak się zachować, więc po prostu zachowywałem się tak, jakby taka sytuacja była dla mnie chlebem powszednim, nie dziwiłem się niczemu. Kolejno wzięliśmy prysznic i znaleźliśmy się każde w swoim łóżku. Rozmawialiśmy.
Na drugi dzień rano ruszyłem na południe.
Ciąg dalszy nastąpił…
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.