Читать книгу Tamtego lata w Bułgarii - Małgorzata Winkler-Pogoda - Страница 8

1 Wieści z sieci

Оглавление

Zaczęłam planować podróż. Tegoroczne wyjazdy miałam już częściowo zaplanowane. Kilka dni urlopu wykorzystaliśmy z mężem w styczniu na narty w Austrii. Filip jest zapalonym narciarzem, więc dla niego urlop wśród zaśnieżonych górskich zboczy był najważniejszy w roku. W sierpniu planowaliśmy jeszcze spływ kajakowy, tym razem rzeką Wieprzą do morza, a jesienią górskie wędrówki – może Tatry, może Bieszczady. Skrupulatnie policzyłam wolne dni, dzieląc je na zamiary i odejmując te, kiedy koniecznie musiałam być w pracy. Wyszło, że do Bułgarii mogę pojechać na tydzień po dwudziestym czerwca. Bardzo dobry czas. Początek lata, długie słoneczne dni, jeszcze bez upałów.

Filip nie miał aż tyle urlopu. Pracował jako architekt w biurze projektowym. Byliśmy małżeństwem od sześciu lat. Od czasu do czasu wyjeżdżaliśmy na urlop oddzielnie. Ja lubiłam jeździć z koleżankami, nigdy sama. Zawsze potrzebowałam kogoś do wspólnego przeżywania świata, wolałam dzielić z kimś wrażenia, niż analizować je w samotności. Byłam umiarkowanie towarzyska i niechętnie zawierałam nowe znajomości. „Z kim jechać?”, zastanawiałam się. Postanowiłam zaproponować ten wyjazd Agnieszce, z którą przyjaźniłam się od wielu lat. Połączyła nas praca i miłość do kina, gdzie spędzałyśmy sporo czasu.

Agnieszka pracowała w wydawnictwie Tartak Słów. Dawno, dawno temu zleciła mi tłumaczenie książki o Rembrandcie, potem kolejnej, o Vermeerze. I tak zaczęła się współpraca, a potem przyjaźń, również wspólne wycieczki rowerowe i czasem podróże.

– Spotkajmy się po pracy – poprosiłam przez telefon. – Mam dla ciebie propozycję.

– Jaką? Wydawniczą? Filmową? – zaciekawiła się.

– Nie, wakacyjną, wyjazdową. Interesującą, mam nadzieję.

– Dobrze. Gdzie się spotkamy?

– Może w „Bordo”, jak zwykle o szóstej.

Zjawiła się punktualnie. Zamówiłyśmy włoskie dania, caffè latte i piwo dla Agnieszki. Przedstawiłam jej ogólny plan podróży.

– Polecimy samolotem do Warny, tam wypożyczymy samochód i ruszymy w głąb kraju, zatrzymując się w ciekawych miejscach, których na trasie jest całe mnóstwo. Najdalszym punktem naszej podróży będzie Sofia, potem skierujemy się w stronę wybrzeża, jadąc bardziej na południe i koniecznie odwiedzając Płowdiw, bo jest ładny. Docieramy do Burgas i jedziemy na północ, do Warny, skąd mamy samolot do kraju. Cała podróż zajmie nam ponad tydzień, osiem, może dziewięć dni. Same będziemy decydować, gdzie się zatrzymamy na dłużej, i modyfikować trasę wedle uznania. Może zostaniemy dłużej w Warnie albo w Rodopach? – Pokazałam jej trasę na mapie.

– Znakomity pomysł! – Agnieszka nie kryła entuzjazmu. – Nigdy nie byłam w Bułgarii. Prawie nic nie wiem o tym kraju. Co prawda na slawistyce musiałam zdać egzamin z historii Bułgarii, ale niewiele pamiętam. Chętnie sobie przypomnę. Jadę! Jasne, że tak!

– Nie lubię prowadzić samochodu za granicą, ale jakoś damy radę. – Zerknęłam na mapę. – Trzeba przejechać ponad tysiąc kilometrów, na oko – zaznaczyłam.

– Będziemy jak Thelma i Louise! – Agnieszka lubiła filmowe odniesienia, ale jej mąż, Piotr, co prawda, domator, w niczym nie przypominał męża Thelmy. – Tylko bez tamtego dramatycznego finału. Mam nadzieję, że nikt nas też nie napadnie ani nie okradnie. Zarezerwujesz samolot i auto?

– Tak, zrobię to w przyszłym miesiącu. Wiesz, od jakiegoś czasu szukam różnych informacji o Bułgarii i nie mogę się nadziwić, jak ich mało. Wszystko może się przydać. Całkiem niedawno były jakieś krótkie migawki w telewizji o strajkach z powodu rosnących cen energii, ale żadnych głębszych analiz w internecie, bo o telewizji nawet szkoda gadać. Strasznie mnie irytuje, że nie mogę poznać ważnych faktów i dowiedzieć się o istotnych wydarzeniach w krajach tej części Europy. Niewiele wiemy o Czechach, co się tam w ogóle dzieje. Czy wiesz, co się dzieje na Słowacji? Nie. Może trochę więcej wiadomo o Węgrzech, bo niektóre tygodniki o tym wspominają. Poza tym kontakty polsko-węgierskie są wyjątkowe. Ale taka Rumunia czy Bułgaria… prawie nic nie wiadomo – nakręciłam się. – Dziennikarze mają zadany stały zestaw do obróbki w wiadomościach: komentarze na temat tego, co powiedział jeden pan o drugim panu, odpowiednio spreparowane, a następnie obowiązkowy emocjonalny felieton o bitym dziecku albo porzuconym dziecku, albo nieuleczalnie chorym dziecku. A na koniec felieton rozrywkowy z cyklu u-chacha zrobiony z poczuciem humoru wagi superciężkiej. Trudno to znieść. To nie ma nic wspólnego z rzetelnym informowaniem o tym, co się dzieje w Polsce i na świecie w 2013 roku.

– Dlatego nie oglądam telewizji. Mam spokój i już się nie denerwuję. Tobie też polecam. Nie oglądać – podsumowała i wypiła łyk piwa.

– Tak, wiem. Ale Filip czasem włącza i coś do mnie dociera. A o aktualnej sytuacji w Bułgarii naprawdę chciałam się dowiedzieć czegoś więcej. Nawet w internecie znalazłam tylko jeden tekst na ten temat. Jeden! – zaznaczyłam.

– Mam koleżankę w Bułgarii, muszę do niej napisać. Ty chyba też miałaś tam znajomego? Wspominałaś kiedyś. Chodziłyśmy wtedy na różne bułgarskie filmy na festiwalu. Jeden dobrze pamiętam. Małpy w zimie – Agnieszka nagle zmieniła temat, kończąc penne z grzybami.

– Tak, ale…

– Masz z nim jakiś kontakt? Może się spotkacie? – Patrzyła na mnie pytająco.

Kawałek focacci z oliwkami stanął mi w gardle. Zakrztusiłam się, musiałam popić placek piwem Agnieszki.

– Nie. W sumie nie… – odparłam ze łzami w oczach, gdy odzyskałam oddech. – Nie wygląda na to. Parę razy próbowałam znaleźć go w internecie, ale pan Google go nie zna. Mam tylko stary adres sprzed dwudziestu lat i telefon. Nie wiem, czy napiszę… Teraz, gdy ten wyjazd jest całkiem realny, mam wątpliwości.

– Ale dlaczego? Nie chciałabyś go zobaczyć? Ty się prawie wcale nie zmieniłaś. Na pewno by cię poznał.

– Nie o to chodzi. Nie wiem, czy on chciałby się spotkać. Minęło wiele lat. Może nie lubi wspominać, może nie chce. Ludzie są różni. A może wcale mnie nie pamięta?

– Żartujesz! Na pewno pamięta.

– Zastanowię się. Zobaczę. Jest jeszcze sporo czasu do wyjazdu. Wszystko jest w końcu kwestią nastroju.

Cieszyłam się na tę podróż. Czekała nas ciekawa przygoda w kraju, który miałyśmy odkrywać dla siebie. Uwielbiałam takie sytuacje. Trzeba tylko być otwartym i czekać, co się zdarzy.

Minęły dwa tygodnie, zaczął się marzec. W wolnym czasie gromadziłam ciekawostki o Bułgarii i o historii Bałkanów. Kolejny raz uświadomiłam sobie, jak mało wiedziałam o tym kraju, gdy jechałam tam po raz pierwszy, jeszcze w podstawówce, i po raz drugi, po pierwszym roku studiów. Cieszyłam się, że mogę nauczyć się czegoś nowego. Uwielbiałam organizować podróże. To była także moja rola w obu małżeństwach. Radość bycia w drugim związku przejawiała się właśnie we wspólnych wycieczkach i podróżach.

Pewnego wieczoru usiadłam do komputera. Wpisałam w wyszukiwarkę nazwisko Borysa i… zesztywniałam. Przez chwilę wytrzeszczonymi oczami, z niedowierzaniem wpatrywałam się w ekran. Zrobiło mi się gorąco. Jest!!! Po raz pierwszy otrzymałam wynik. Jeden wynik. W alfabecie łacińskim. To on! Borys Grigorow. Na ekranie widniał jego adres mejlowy, na jakimś portalu dla szukających zatrudnienia. Firma zajmowała się ochroną środowiska. Ucieszyłam się tak, jakbym dostała wymarzony prezent. A może to nie on? Po wielkiej radości następna w kolejce zjawiła się wątpliwość. W końcu wiele osób nosi to samo imię i nazwisko. Co robić? Pisać? Nie pisać? Ale po co? Teraz osaczyła mnie niepewność, a za nią nieodłączna rezygnacja.

Dałam sobie dzień do namysłu i... zdecydowałam. W przypływie odwagi napisałam do niego krótki mejl po angielsku, podałam swoje panieńskie nazwisko i kilka szczegółów. Odetchnęłam głęboko i nacisnęłam „wyślij”. Następnego dnia otrzymałam odpowiedź. Od niego!

Napisał, że nie może uwierzyć, że po tylu latach dostał ode mnie list. Bardzo się cieszy i pyta, co u mnie, i czy korzystam ze Skype’a. Nie korzystam. Podał też prywatny adres mejlowy. Odpisałam: gdzie mieszkam, gdzie pracuję i co konkretnie robię, że mam męża, syna i psa. Podstawowe dane w wersji skróconej, na które zwykle czeka dawno niewidziana osoba. Jego zapytałam o to samo: gdzie mieszka, gdzie pracuje, czy ma rodzinę, co się z nim działo przez te wszystkie lata.

Po powrocie z pracy szybko włączyłam komputer, licząc na równie szybką jak poprzednio odpowiedź. Niestety, nie było. Czekałam cierpliwie, ale to milczenie wydłużyło się do tygodnia, potem dwóch. Ogarnął mnie niepokój. „Napisać ponownie?”, biłam się z myślami. Nie, nie chciałam się narzucać. Odczekałam kilka dni, po czym nie wytrzymałam i napisałam po angielsku:

Drogi Borysie!

Przykro mi, że nie znalazłeś czasu, by napisać choć kilka słów, przynajmniej gdzie mieszkasz, gdzie pracujesz. Czy może pracujesz w Sofii? Jeśli tak, czy chciałbyś się ze mną spotkać w czerwcu? Będę podróżować po Bułgarii i bardzo chciałabym Cię zobaczyć.

Tak, bardzo chciałam go zobaczyć, był przecież kimś naprawdę ważnym w moim życiu. Dodałam jeszcze kilka szczegółów planowanej podróży i poprosiłam o konkretną odpowiedź: „tak” lub „nie”.

Tym razem bardzo szybko ją otrzymałam:

Tak! Oczywiście, że chcę się spotkać! Bardzo się cieszę, że zobaczę cię po tylu latach. Nie odpisywałem na mejle, bo byłem w innym mieście i nie miałem dostępu do sieci. Szkoda, że nie znam angielskiego tak dobrze jak ty. Jutro napiszę długi list o tym, co się u mnie zdarzyło. Obiecuję.

Do zobaczenia, do jutra.

Borys

Ucieszyłam się. To, co jeszcze miesiąc temu było niemożliwe, stawało się realne. Spotkam go!!! Spotkam! Zobaczymy się po dwudziestu kilku latach. Szmata czasu, jak mawiała moja koleżanka Jola. Tyle się u mnie zdarzyło, a jednocześnie tak szybko minął ten fragment życia. U niego na pewno też wiele zmian. Będzie co opowiadać przy bułgarskim winie. Takie spotkanie to coś niezwykłego, nie przydarza się codziennie. Czułam wielką radość i lekki niepokój. Starałam się nie myśleć o tym zbyt często i nie wyobrażać sobie za dużo. Zwykle coś planujemy, a los i tak ma dla nas własny scenariusz, na który na pewno zabrakłoby nam pomysłu i wyobraźni, gdybyśmy musieli sami go stworzyć.

Po kilku dniach miałam znowu powody do frustracji, bo obiecany mejl nie przyszedł. Ani następnego dnia, ani za tydzień, ani za miesiąc. To było dziwne, tak bardzo nie pasowało do Borysa, jakiego znałam. Szczerego, serdecznego, uprzejmego. Uparte milczenie. Tajemnicze. Znaczące milczenie, którego nie potrafiłam odczytać. Nie rozumiałam. Może po prostu jest zajęty, teraz prawie nikt nie ma czasu, wszyscy dużo pracują, późno wracają, są zmęczeni, znużeni codziennością, przytłoczeni obowiązkami, nie mają siły ani ochoty na opisywanie swojej przeszłości, nie mają cierpliwości ani chęci, ani potrzeby, ani… nic. Może jest niezadowolony ze swojej sytuacji rodzinnej lub pracy? Może nie chce napisać, gdzie mieszka? Życie pcha nas do przodu, nie mamy czasu patrzeć wstecz. Starałam się tego nie analizować zbyt głęboko, żeby nie psuć sobie przyjemności z nadchodzącej podróży i obrazu, jaki miałam w sercu i w pamięci.

Pod koniec kwietnia znałam już termin wylotu. Wylądujemy w Warnie dwudziestego pierwszego czerwca. Zaplanowałam trasę zwiedzania w drodze do Sofii. Wyliczyłam, kiedy powinnyśmy tam dotrzeć.

Pewnego wieczoru, pod wpływem impulsu, wysłałam do Borysa kolejny krótki mejl:

Będę w Sofii po dwudziestym piątym czerwca. Napiszę przed wyjazdem, żeby się jakoś umówić i ustalić szczegóły spotkania. Czy będziesz wtedy w Sofii? Pozdrawiam i czekam na odpowiedź.

Znowu cisza pulsująca smutkiem. Dlaczego milczy? Czy nie potrafi wysłać krótkiej informacji: spotkanie nieaktualne, nie mogę, nie mam czasu albo choćby: wyjeżdżam, nie będzie mnie w tym czasie w domu. Brak odpowiedzi też jest odpowiedzią, ale ja nie akceptowałam tej formy. Nie w tej relacji, nie w jego przypadku, nie tym razem. Tak nie może zachowywać się człowiek, który był bardzo ważną częścią mojego życia. Tak nie może zachowywać się Borys, dla którego ja też byłam ważna. A właściwie dlaczego nie? Co ja o nim wiem? Ludzie się zmieniają. Większość naszych problemów w relacjach z innymi bierze się z założenia, że są tacy, jacy byli. Pamiętam chłopaka z lat osiemdziesiątych. Nie wiem, jaki jest w 2013 roku, jak wygląda, co myśli, co lubi robić, czym się zajmuje, jaką ma rodzinę, czy ma w domu zwierzęta, czy umie gotować, jakie ma przyzwyczajenia. Wiem tylko, że ma czterdzieści kilka lat i że mnie pamięta – swoją dziewczynę sprzed lat. To bardzo mało.

Ponownie wpisałam jego nazwisko do wyszukiwarki. Ta zabawa w detektywa w sieci zaczęła mnie wciągać – w sieć hipotez i poszlak. I kolejnych ciekawych tropów. Jego służbowy adres mejlowy zniknął. Ale pojawiły się dwa nowe rekordy, których wcześniej nie widziałam – na bułgarskim portalu typu kupię/sprzedam. Pierwsze ogłoszenie z marca dotyczyło sprzedaży starego volkswagena. Miało ciekawy dopisek: „Bardzo pilne! Wyjeżdżam za granicę”. Jego imię i nazwisko. Miasto: Sofia. Drugie ogłoszenie dotyczyło sprzedaży kilimów rodopskich z lat osiemdziesiątych, w dobrym stanie. Sprzedający: Borys Grigorow. Miałam przeczucie, a właściwie niczym nieuzasadnioną pewność, że to on zamieścił te ogłoszenia. Co to znaczy? Wyprzedaje się? Sprzedaje rzeczy, więc potrzebuje gotówki. Chce sprzedać samochód z lat dziewięćdziesiątych? Nie ma pieniędzy? Stracił pracę? Chce wyjechać?

Przypomniał mi się smutny obraz wielkiego targowiska w Tbilisi, na którym ludzie pozbywali się resztek dorobku całego życia, pamiątek rodzinnych, nawet drobnych, niewiele wartych przedmiotów, jak używane poszewki na poduszki, stare spinki do włosów, talie zgranych kart czy pojedyncze wybrakowane sztućce, sprzedawane z gazety rozpostartej na ziemi. Stragany wielkości rozłożonej zadrukowanej płachty ze smutnymi resztkami minionego życia. Wyobraźnia podsuwała kolejne mętne obrazy. Borys stojący na bazarze. Jest handlarzem w dresie wołającym: „Tanio sprzedam, tanio sprzedam!”.

Niemożliwe. To nie on. Podczas studiów kończył różne kursy. Inwestował w swoją przyszłość, sporo mi o tym pisał. Często używał w listach słowa „przyszłość”. Pisał: Robię to z myślą o przyszłości… Jak więc wygląda ta jego „przyszłość”, która tymczasem stała się teraźniejszością?

Ludzie mają gorsze miesiące, a nawet lata. Miałam niedobre przeczucie, że mój powrót do słonecznej Bułgarii zdarzy się w roku, który z jakiegoś powodu nie jest najlepszy dla Borysa. Bo to, że nie jest najlepszym czasem dla Bułgarii, już wiedziałam.

Tamtego lata w Bułgarii

Подняться наверх