Читать книгу Turbopatriotyzm - Marcin Napiórkowski - Страница 4

1 Turbopatriotyzm i softpatriotyzm

Оглавление

Muzyka do wojny, muzyka do windy

Uroš Čvoro przez lata słuchał turbofolku, choć go nie lubił. Nigdy nie przekonał się do tej gęstej mieszanki techno i melodii luźno nawiązujących do bałkańskiej muzyki ludowej, nierzadko okraszonej także patriotycznymi tekstami. Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia turbofolk rozbrzmiewał w rozpadającej się Jugosławii tak głośno, że nie sposób było go nie słuchać. Czasem po to, żeby zagłuszyć wybuchy. Częściej dlatego, żeby nadać im właściwy rytm. Wszak nie od dziś wiadomo, że nic nie synchronizuje serc, kroków i wystrzałów lepiej niż muzyka. Dlatego może być czymś więcej niż metaforą ideologii. Może stanowić jej materialny wyraz.

W 1992 roku wojna dotarła do Mostaru. 9 listopada 1993 miała unicestwić jego najważniejszy symbol – szesnastowieczny Stary Most przez lata stanowiący miejsce przecięcia dróg – punkt, w którym spotykały się Wschód i Zachód, islam i chrześcijaństwo. Čvoro nie widział, jak chorwacka armia wysadza zabytek. Uciekł z rodzinnego miasta kilka miesięcy wcześniej, by – jak sam mówi – nigdy już nie być u siebie. Wszędzie czuł się outsiderem. Dla Serbów był niepatriotycznym tchórzem czmychającym przed wojną, w Chorwacji – Serbem, w Słowenii – przedstawicielem chaosu czającego się na południu Bałkanów, po powrocie do Serbii oskarżano go z kolei o bycie muzułmaninem. Dopiero w Australii Čvoro mógł nieco odetchnąć. „Tam byłem po prostu kolejnym uchodźcą” – stwierdza.

Dziś Čvoro wykłada na australijskim Uniwersytecie Nowej Południowej Walii. W pracy badawczej zajmuje się estetyką w okresach kryzysu, badając, jak różne społeczności oswajają niepewną rzeczywistość czasu przemian politycznych i ekonomicznych. Na potrzeby projektu badawczego znów godzinami musiał słuchać turbofolku, choć wciąż go nie polubił.

Książka Čvory Turbo-folk Music and Cultural Representations of National Identity in Former Yugoslavia7 [Turbofolk i kulturowe reprezentacje tożsamości narodowej w Jugosławii] zaczyna się od cytatu z wideoprzewodnika „Vice” po Bałkanach adresowanego do amerykańskich hipsterów. Pada tam stwierdzenie, że turbofolk byłby podobny do muzyki popularnej w każdym niemal zakątku Europy, gdyby nie jedna istotna różnica. „Turbofolk jest opłacany przez serbską i chorwacką mafię (czasem także tę z Czarnogóry), służył też jako ścieżka dźwiękowa dla najpotworniejszych zbrodni wojennych od czasów Holokaustu”8. Dzisiaj turbofolk to olbrzymi przemysł – sieć klubów, własna, lokalna wersja MTV, a nawet cały styl życia. Jego obieg nieco przypomina nasze disco polo, włącznie z tym, że w badaniach respondenci często deklarują, że nie słuchają turbofolku na co dzień, a jedynie „do zabawy”, albo nawet że robią to ironicznie. Kilkanaście lat po wojnie turbofolk to przede wszystkim odsłonięte piersi i teledyski na bogato kręcone w klubowych wnętrzach, ale za całym gatunkiem i jego największymi gwiazdami od lat dziewięćdziesiątych ciągnie się wspomnienie ideowego zaangażowania w najkrwawszą europejską masakrę od czasu upadku Hitlera. I to zaangażowania po stanowczo niewłaściwej stronie. Ludzie z „Vice” dobrze to ujęli. Turbofolk zapewnił ścieżkę dźwiękową do masakry. I choć od zbrodni wojennych minęło ponad dwadzieścia lat, wciąż jeszcze zdarza się, że którejś z gwiazd turbofolkowych wyciągną jakiś kompromitujący epizod z przeszłości. Albo skrzynię karabinów maszynowych z piwnicy9.

Ale dlaczego właściwie nagle opowiadam o kulturze muzycznej Bałkanów? Potrzebuję tej muzycznej dygresji, żeby wyjaśnić, skąd się wzięło „turbo-” w turbopatriotyzmie.

Tradycyjny ludowy duch, narodowa treść i nowoczesna forma. Oto przepis na turbofolk. Ludowe rytmy i melodie zapewniają łączność z przeszłością. To dzięki nim ta muzyka sięga korzeniami aż do najgłębszych pokładów zbiorowej nieświadomości, gdzie mity trwają w stanie uśpienia, rozłożone na poszczególne motywy, figury retoryczne, obrazy czy nawet gesty. Turbofolk karmi się tymi uśpionymi mitami, składając je w nowe muzyczne całości. Narodowa treść z kolei czyni turbofolk aktualnym. Bezpośrednie odniesienia do patriotyzmu, teledyski z czołgami, pochwała nieomylnych dowódców czy pogróżki pod adresem wrogów były wprawdzie domeną turbofolku w latach dziewięćdziesiątych, nacjonalistyczna tradycja wciąż jednak stanowi część image’u najpopularniejszych wykonawców. I wreszcie siła przebicia wynikająca z nowoczesnych, pełnych energii aranżacji. Turbofolk aż kipi od mocy.

Čvoro doskonale pokazuje, że muzyka to nie tylko dźwięki. Jego książka przedstawia źródła gatunku, towarzyszące mu społeczne praktyki i ich polityczno-gospodarcze tło. To kawał trudnej roboty badawczej, a czasem nawet detektywistycznej, bo związki między pojawieniem się turbofolku i wzrostem nacjonalistycznego populizmu w krajach byłej Jugosławii są wyraźne, ale wcale nie proste. Turbofolk dostarczył estetykę, w ramach której wyrażały się duma i gniew, miłość i nienawiść, silnie skonsolidowana tożsamość, a zarazem poczucie bycia obcym we własnym domu. Badacz zwraca uwagę także na to, że turbofolk miał ułatwione zadanie, bo wypełniał niszę. Postępujący upadek Jugosławii był związany z rozkładem kultury, jaką socjalistyczny reżim przez lata oferował szerokim masom. Brak nowych atrakcyjnych propozycji ze strony instytucji państwowych stworzył ziemię niczyją, błyskawicznie zagospodarowaną przez mafię i nacjonalistów. Gdy Serbia przechodziła przez wojnę, bombardowania, sankcje międzynarodowe i hiperinflację, turbofolk trwał niewzruszony, a nawet umacniał swą pozycję. Obok telenowel i telewizyjnych wróżbitów był stabilnym punktem odniesienia. W ten sposób zagospodarował gniew społeczny. To bardzo ważny trop, który wielokrotnie będzie powracał na kartach tej książki. Muzyczna historia z Bałkanów pokazuje, jak nacjonalizm, a raczej stojące za nim konkretne grupy interesu skutecznie przechwytują, wzmacniają i kontrolują emocje związane z nierównościami, rozczarowaniem i trudnościami w adaptacji do zmieniających się realiów, proponując narodową dumę zamiast konkretnych rozwiązań problemów. Postrzegana przez soczewkę turbofolkowej estetyki Jugosławia jawi się jako obszar graniczny między nowym a starym, między chaosem a kosmosem. To Bałkany uwięzione na zawsze w niedojrzałości, transformacji, niespełnionych aspiracjach. Brzmi niepokojąco znajomo, prawda?

Turbofolk – jak pokazuje Čvoro – był także pomostem między nostalgiczną fantazją o chłopskiej przeszłości a sprawnie zarządzanym współczesnym biznesem. Największe gwiazdy tego gatunku przeszły niezwykłą ewolucję od niszowych pieśniarzy i pieśniarek przez nacjonalistyczne ikony aż po doskonale skrojone produkty nowoczesnego marketingu. Bo turbofolk przemawia do fanów także językiem rynku. Potrafi dla własnych potrzeb wykorzystać media, licencjonowanie produktów czy nowe zbiorowe rytuały.

Turbofolk – stwierdza Čvoro, odwołując się do prac słoweńskiego filozofa Slavoja Žižka – opiera się na satysfakcji czerpanej z przesytu, połączeniu przyjemności i bólu w niemożliwej do zniesienia intensywności. Muzyka staje się w ten sposób narzędziem zarządzania rozkoszą. „Ideologia przejmuje władzę nad podmiotem aż do granic przesytu, dostarczając zrozumienia identyfikacji narodowej poprzez dozwolony przesyt”10 – pisze Čvoro. Sam Žižek uzupełnia: „Naród istnieje tylko tak długo, jak długo pewien rodzaj rozkoszy materializowany jest w praktykach społecznych i przekazywany przez narodowe mity, które nadają im strukturę”11. Znaczy to, że turbofolk wprowadza słuchaczy w rodzaj transu. Ogłusza, daje im poczucie wspólnoty, ale zarazem zapobiega rozpłynięciu się ich tożsamości, poprzez wyraźne wyznaczenie granic i oddzielenie od „innego”. Turbofolk jest więc głośny, a nawet hałaśliwy. Epatuje przepychem, hipnotyzuje rytmem, obezwładnia masą dźwięku. To muzyka, której nie sposób nie usłyszeć.

Ale nie każda muzyka chce, by ją słyszano. Są takie gatunki, które celowo ukrywają się w tle. Pomyślcie tylko o tych wszystkich dźwiękach, które towarzyszą wam w restauracji, supermarkecie albo w windzie. Muzak ma za zadanie nikogo nie odstraszyć, co powoduje, że nikt się nim nie zachwyca. Jeżeli turbofolk był „gorący”, to smooth jazz cichutko mruczący w hotelowym lobby stanowi ideał muzyki „zimnej” – nieangażującej, niewzbudzającej kontrowersji, nieprzyspieszającej bicia serca. Jest do słuchania tylko przy okazji. Towarzyszy, ale nie domaga się uwagi.

Czar muzaku pryska w momencie, gdy uświadamiamy sobie jego istnienie. Staje się wówczas męczący jak brzęcząca jarzeniówka albo tramwaje kursujące o świcie tuż pod hotelowym oknem. Zdemaskowany muzak łatwo staje się obiektem drwin, a potem niechęci, która szybko zmienia się w odrazę. Dokładnie tak jest z softpatriotyzmem. Święto czekoladowego orła nie było organizowane z myślą o szczegółowej analizie. Widziane z daleka, nieuważnie, przedstawiało się jeszcze w miarę solidnie, ale gdy rozebrało się je na elementy składowe, oglądane klatka po klatce, obnażała się cała jego sztuczność i śmieszność.

Muzyka do wojny, muzyka do windy. To fundamentalna opozycja, na której opiera się pomysł na tę książkę, wyrażona przedrostkami turbo- i soft-. Ale relacja między turbopatriotyzmem a softpatriotyzmem to nie tylko oczywiste różnice, ale także skomplikowane pokrewieństwo. Bez softpatriotyzmu nie byłoby turbopatriotyzmu. Dobrze pokazuje to smutna anegdota przywoływana przez narodowców w przeddzień pamiętnego marszu z 11 listopada 2011 roku.

Porwane dziecko i psie kupy – dialektyka nowego patriotyzmu

Oto wpis z bloga pewnego łódzkiego narodowca przedrukowany na oficjalnej stronie Marszu Niepodległości na kilka dni przed wydarzeniem, w okresie największego wzmożenia związanego z medialną krytyką i groźbami blokady. Warto ten fragment przeczytać uważnie, bo wykorzystana w nim metaforyka osierocenia, porzucenia i odbierania przemocą pozwala znacznie lepiej zrozumieć narodziny turbopatriotyzmu z ducha resentymentu.

Kilka dni temu dotarła do mnie wiadomość, że na własnej posesji został pobity 22-latek. Stało się to gdzieś na południu województwa lubelskiego. 20-letnia matka jego dziecka po wielomiesięcznej nieobecności i obojętności wobec losu potomstwa pojawiła się nagle z bandą opryszków by odebrać synka. Ojciec chłopca nie chciał oddać swojego dziecka pod opiekę komuś, kto wcześniej kompletnie nie interesował się jego wychowaniem. W moich oczach młody ojciec postąpił słusznie – nie mam co do tego wątpliwości. Podobną słuszność odczuwam, gdy myślę o nadchodzącym Marszu Niepodległości. Ktoś oczywiście może się zastanawiać: skąd właściwie takie porównanie? Postaram się więc to wyjaśnić.

W ostatnim czasie środowiska lewicowe prowadzą wzmożoną nagonkę na organizatorów i uczestników nadchodzącego Marszu Niepodległości. Próbuje się ich na siłę powiązać z ideologią neonazizmu. Przedstawia się całe wydarzenie jako spektakl patriotyzmu „złego”, „chorego na faszyzm”, który konfrontuje się z patriotyzmem „dobrym”, który ma być zaprezentowany na imprezie pod tytułem „Kolorowa Niepodległa” oraz na blokadzie Marszu organizowanym przez Porozumienie 11 Listopada. Na czym ten „dobry” patriotyzm ma polegać? Trudne pytanie, bo tworzyć go mają anarchiści, feministki, aktywiści homoseksualni, antyteiści, antyfaszystowscy terroryści bijący przeciwników politycznych młotkami… Tylko gdzie w tym wszystkim miejsce na polskość?12

W oczach organizatorów Marszu Niepodległości patriotyzm jest jak dziecko, które przez lata wychowywali sami, wbrew wszelkim przeciwnościom losu. Kto chce nie tylko poznać, ale też zrozumieć najnowsze formy patriotyzmu, powinien mieć ten obraz w pamięci. Bez tego turbopatriotyzm jest tylko zbiorem nowoczesnych technik wykorzystanych w starej sprawie.

Poczucie, że transformacja ustrojowa w Polsce zaniedbała czy wręcz zdradziła patriotyzm, jest szeroko rozpowszechnione nie tylko w kręgach narodowców i stanowi jeden z obowiązkowych punktów credo współczesnej polskiej prawicy. W jednej ze swoich poprzednich książek (Powstanie umarłych) analizowałem tę kwestię na podstawie materiałów dotyczących pamięci powstania warszawskiego. Choć w deklaracjach o porzuceniu czy obojętności jest nieco przesady, to nie ulega wątpliwości, że mniej więcej do roku 2004 (otwarcie Muzeum Powstania Warszawskiego) przyszłość i teraźniejszość były w polskiej polityce znacznie istotniejsze niż przeszłość. Budowanie nowoczesnej gospodarki i europejskiej kultury mobilizowało emocje elektoratu skuteczniej niż opowieści o chwalebnej przeszłości i związanych z nią zobowiązaniach13. Stąd w turbopatriotyzmie kult powstania warszawskiego i żołnierzy wyklętych. Obydwa kluczowe obszary współczesnej polskiej wyobraźni patriotycznej to modelowe przykłady pamięci „odroczonej”, „wyklętej” czy „zdradzonej” – historii przez lata zabronionej, zakłamanej, skazanej na wzgardę i zapomnienie.

Ale za obrazem ojca, któremu banda wyrostków odbiera dziecko na zlecenie wyrodnej matki, kryje się znacznie więcej. Między innymi ściśle określona wizja społecznych ról mężczyzn i kobiet, wyrażana w przestrzeni publicznej na przykład przez ruch Dzielny Tata. Mężczyzna to strażnik wartości, kobieta uosabia rozpuszczający tożsamość żywioł chaosu. Metafora odebranego dziecka pokazuje też, że turbopatriotyzm nie narodził się po prostu jako nowe wcielenie tradycyjnego polskiego patriotyzmu, że nie jest zaledwie przedłużeniem linii prowadzącej od powstańców styczniowych i listopadowych przez powstanie warszawskie aż po antykomunistyczną opozycję PRL. Turbopatriotyzm jest reakcją na softpatriotyzm. Stanowi odpowiedź na próbę „porwania dziecka”, a więc stworzenia tradycji wynalezionej – „ugrzecznionego” patriotyzmu, który byłby „nowoczesny” zarówno w formie, jak i w treści. „A może tzw. postępowa lewica i kibicujące jej media dawno już się po prostu patriotyzmu wyparły? – pyta dalej bloger. – Podobnie jak matka, która przestała się zajmować swoim synkiem, więc zajął się nim jego ojciec. Sęk w tym, że ta matka wróciła, w dodatku z zamaskowanymi i uzbrojonymi kolegami. Podobnie chce zrobić tzw. postępowa lewica w towarzystwie swoich kolegów z antify i odebrać nam patriotyzm, który już dawno olała i z którym nie ma kompletnie nic wspólnego”.

Ten metaforyczny obraz można przenieść na grunt precyzyjnych definicji. Otrzymamy wówczas interesującą strukturę dialektyczną. Softpatriotyzm został zbudowany w opozycji do tradycyjnego polskiego patriotyzmu. Sprzeciwiał się istotnym elementom jego treści, przede wszystkim kultowi niepodległości jako wartości najwyższej i nieustannie zagrożonej. Proponował także nową formę: wykorzystanie nowoczesnych narzędzi marketingu, happeningów ulicznych, nowych mediów…

Turbopatriotyzm stanowi w tej relacji kolejny krok – odpowiedź na softpatriotycznego orła z czekolady. Turbopatriotyzm nie gardzi nowoczesnymi metodami docierania do odbiorców i mobilizowania ich do działania, postuluje jednak przy tym powrót do tradycyjnych wartości, przywracając niepodległości rolę centralnego zwornika tożsamości. Oglądany z tej perspektywy turbopatriotyzm okazuje się syntezą patriotycznej tradycji ze znienawidzonym przez siebie softpatriotyzmem.

Tę klasyczną dialektyczną relację (teza–antyteza–synteza) można zilustrować za pomocą prostego diagramu:


Chociaż w zasadzie po co nam diagram, skoro mamy Michała Rusinka? Jego patriotyczna książeczka dla dzieci i reakcje na nią układają się w plastyczną ilustrację triady teza–antyteza–synteza. Jaki znak twój? Wierszyki na dalsze 100 lat niepodległości – tomik Michała Rusinka z ilustracjami Joanny Rusinek – to esencja softpatriotyzmu14. W przedmowie Ewa Łętowska i Krzysztof Pawłowski przywołują klasyczny Katechizm polskiego dziecka Władysława Bełzy (Kto ty jesteś? Polak mały): „Kolejne pokolenia przez dekady poznawały te same pytania i odpowiedzi. Katechizm… się nie zmieniał, choć świat wokół stawał się inny. […] Michał Rusinek po stu latach zdobył się na to, co trzeba było zrobić co najmniej kilka lat temu. Zauważył, że świat się zmienił i do jego opisu potrzeba nam czegoś nowego. Nie tyle nowych słów, ile spojrzenia z innej perspektywy”. Jakież to nowe/stare prawdy przedstawia najmłodszym czytelnikom Rusinek?

Zachęca ich, by czuli się najpierw reprezentantami gatunku homo sapiens, potem Ziemianami, następnie Europejczykami, a wreszcie także (oczywiście) Polakami.

Jeśli kiedyś zamieszkam na Marsie – powiem wam po kryjomu –

To też będę się chciał tam czuć jak we własnym domu.

Nie chcę, żeby Ziemia była tylko dla Ziemian, Polska dla Polaków,

Azja dla Azjatów, a dla krakowian Kraków.

Chcę, żeby była tak jak mój pokój, który – dodam dla ścisłości –

Jest zawsze otwarty dla wszystkich fajnych gości.


Na pytanie „A w co wierzysz?” odpowiada Rusinek tak:

Wierzę w różne rodzaje wolności:

By można było wierzyć albo mieć wątpliwości


Dopiero na sam koniec książeczki pada jednak najsroższy cios dla zwolenników tradycyjnego patriotyzmu. „Coś jej winien?” – pyta Rusinek, podążając tropem Bełzy, by po chwili odpowiedzieć:

W zimie karmić ptaki,

Nie używać słów byle jakich

I sprzątać po swoim psie

– Ale to się przecież wie!


Zbyt bliskie sąsiedztwo psiej kupy i patriotyzmu to niezawodny przepis na awanturę. Złamanie narodowego decorum, które w rankingu grzechów przeciw dekalogowi tradycyjnych wartości ustępuje chyba tylko szkalowaniu pamięci Jana Pawła II.

Dość wspomnieć kontrowersyjny gest sprzed kilku lat, kiedy to rysownik Marek Raczkowski przed kamerami TVN wetknął miniaturową polską flagę w psią kupę. Według deklaracji uczestników happening nie służył samej przyjemności szokowania i podbiciu wyników oglądalności, lecz był zmyślną akcją edukacyjną zwracającą uwagę na problem sprzątania po swoich pupilach. „Proszę państwa, tylko u nas Marek Raczkowski wetknie polską flagę w psią kupę i będzie siedział!” – zagrzewał go do działania Kuba Wojewódzki, gospodarz programu. Raczkowski nie trafił wprawdzie do więzienia, ale jego wyczyn wzbudził spore kontrowersje. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, otrzymawszy listy protestacyjne podpisane łącznie przez ponad dziesięć tysięcy osób, postanowiła nałożyć na TVN karę czterystu siedemdziesięciu tysięcy złotych za propagowanie „działań sprzecznych z prawem, z polską racją stanu oraz postaw i poglądów sprzecznych z moralnością i dobrem społecznym”. Stacja odwołała się od decyzji, rozpoczynając prawniczy maraton, który zakończył się w Sądzie Najwyższym. Ten ostatecznie podtrzymał karę, ku zgrozie dziennikarzy „Gazety Wyborczej”: „Problem niesprzątanych psich kup urósł już u nas do rangi narodowego – pisała po wyroku Ewa Siedlecka. – Polak po psie nie sprząta, bo jest dumny i wolny. Polski pies też jest dumny i wolny i będzie kupczyć, gdzie mu się podoba. Taka już nasza narodowa tradycja: śmierdząca, obrzydliwa i niezdrowa, szczególnie dla dzieci, które w tej obsr… trawie się bawią. Problem więc jest nie tylko natury estetycznej”15. Te słowa poparcia niewiele mogły już jednak pomóc stacji, która nie miała innego wyjścia, jak tylko wyłożyć gotówkę, za którą – zaznaczmy na marginesie – można by ufundować półtora tysiąca eleganckich koszy na psie kupy.

Ale wróćmy do Rusinka, który najwyraźniej nie oglądał TVN, a przynajmniej nie czytał doniesień o surowej karze. Z łatwością mógłby bowiem przewidzieć, że z całej jego wesołej książeczki prawicowe media wyciągną właśnie wers o sprzątaniu po psie. Słowo „kupa” wprawdzie u Rusinka nie pada, wiadomo jednak, że w „sprzątaniu po swoim psie” poecie nie chodzi raczej o pozbieranie rozsypanej przez jamnika kolekcji znaczków z Romanem Dmowskim.

Jak doskonale wiedzą turbopatrioci, historia lubi się powtarzać, więc sytuacja znów eskalowała na antenie TVN, gdzie Rusinek wyjaśniał zamysł swojej książeczki w rozmowie z Marcinem Mellerem i Magdaleną Mołek. Tam wypatrzyli go publicyści portalu wPolityce.pl, po raz kolejny dowodząc, jakie kanały najczęściej ogląda polska prawica. „Granda! – grzmiał zgorszony anonimowy autor – TVN przerażony wierszykiem o »małym Polaku«, »proponuje nowoczesny patriotyzm«: zbieranie kup i nieściąganie na klasówkach”16. W tekście, składającym się właściwie wyłącznie z cytatów z Rusinka, Mellera i Mołek okraszonych oszczędnymi didaskaliami, rozmówcy „histeryzują”, „kpią” i „bredzą”. „Aż trudno w to uwierzyć – kończy portal wPolityce.pl – że w taki sposób próbuje się dzielić społeczeństwo na »nowoczesnych patriotów« i tych – nazwijmy to – »przestarzałych«. Tylko czekać na odcinek, aż jakiś dyżurny socjolog, politolog czy historyk TVN-u będzie przekonywał o tym, że te wszystkie powstania, narodowo-wyzwoleńcze zrywy, którymi dowodzili »ludzie z muchami w nosie«, w ogóle nie były potrzebne, bo można było się dogadać”17.

Rusinek nie składa broni i w rozmowie z Renatą Radłowską z „Gazety Wyborczej” odpiera argumenty prawicowego portalu. (To dobrze, że nie tylko prawica ogląda TVN, ale też dziennikarze „Wyborczej” czytają wPolityce.pl. Dialog i przepływ idei to podstawa zdrowej sfery publicznej). Przede wszystkim poeta stara się bronić przez zarzutem dzielenia Polaków na „dwa obozy patriotów”, zwłaszcza w odniesieniu do bieżącej polityki. „Ja chcę zaproponować nową wersję czegoś, co jest uświęcone tradycją, ale jednak popatrzeć na to z zupełnie innej strony. Więc powiadam: to, co wymyśliłem i napisałem, jest ukłonem w stronę wiersza Władysława Bełzy Kto ty jesteś?, a nie wyśmiewaniem się z niego, co też mi się zarzuca”. Zaraz jednak dodaje: „Utwór Bełzy mocno się zestarzał i dziś trudno traktować go bezkrytycznie”18.

Dlatego właśnie o patriotyzmie należy dziś mówić nie językiem „patetycznym i krwawym”, ale wiązać go z pojęciem obywatelskości. „Dla mnie nowoczesny patriotyzm to obywatelskość – obowiązki i prawa, współodpowiedzialność za miejsce, w którym żyjemy, za kulturę, za język. Patriotyzm codzienności i pokoju, a nie wojny. Będę zatem mówił o patriotyzmie języka (dbajmy o ogonki w »ą« i »ę«!), o tolerancji i szacunku do innych, a także do flagi [i] innych symboli. Bycie Polakiem nie oznacza przecież bycia Polakiem tylko w Polsce, a tak sugerował Bełza (»Gdzie ty mieszkasz?/ Między swemi/ W jakim kraju?/ W polskiej ziemi«). Współczesny patriotyzm to również kasowanie biletów czy sprzątanie kupy po swoim psie. […] Ta kupa pojawiła się już wcześniej – w znakomitej książce Kto ty jesteś? Joanny Olech i Edgara Bąka”19. Być może za bardzo się tej kupy uczepiłem, ale mam wrażenie, że ona jest ważna. Nie dlatego że umożliwia ideowym przeciwnikom softpatriotyzmu sprowadzenie całego projektu do sugestywnego gestu profanacji. Ustanowienie sprzątania po swoim psie jednym z przykazań nowego dekalogu Polaka naprawdę odsłania istotę problemu.

Softpatriotyzm opiera się na specyficznym rozumieniu przestrzeni publicznej i trosce o nią. Trudno to ująć definicją, łatwo – obrazem. Choćby tej nieszczęsnej kupy, która leży na trawniku, a ten trawnik jest Polską. Bo Polska softpatriotyczna składa się z trawników, osiedli (niekoniecznie grodzonych), z autobusów, w których należy kasować bilety, i klasówek, na których nie powinno się ściągać. To miejsce, gdzie ludzie mają być dla siebie mili. Wyzwania i zobowiązania softpatriotyzmu dotyczą codzienności. To patriotyzm o tyle mniej atrakcyjny, że rozmieniony na drobne, skupiony na tym, co przyziemne. A trudno o coś banalniejszego niż leżąca w trawie psia kupa. Takie rozumienie patriotyzmu jest mi bardzo bliskie. Nie znoszę min podstępnie czających się na chodnikach i trawnikach, a ta moja niechęć nasiliła się jeszcze, odkąd mam dzieci. Ale gwałtowne reakcje na dobre chęci softpatriotów także mówią nam o czymś ważnym.

Przede wszystkim patriotyzm w tej wersji jest związany z projektem modernizacyjnym. Unowocześnia, ale też sam wymaga unowocześnienia. Kształtuje to w softpatriotach poczucie „misji cywilizacyjnej”, która – oglądana z zewnątrz – wygląda jak wytykanie Polakom nienowoczesności w najgorszym wydaniu. Skoro trzeba nam przypominać o sprzątaniu po psie, to znaczy, że jesteśmy brudasami i prymitywami, którzy sami by na to nie wpadli. Nie dziwne więc, że softpatriotyzm jest często odbierany jako wywyższanie się i momentalnie uruchamia klasowe stereotypy. Ale to jeszcze nie koniec.

Rozmienienie na drobne oznacza dla wielu zwolenników tradycyjnych wartości próbę deprecjacji patriotyzmu w ogóle, w szczególności zaś centralnej wartości w polskiej tradycji patriotycznej, jaką jest niepodległość. Nasuwa się wówczas pytanie: skąd przyszła do nas ta cywilizacja sprzątania po psie? Czy przypadkiem nie z Zachodu? Może z Unii Europejskiej, czyli w zasadzie z Niemiec? A jeżeli tak, to czy nie jest to czasem kolejna fala odwiecznego zagrożenia? Nowa forma inwazji i pradawnego starcia ducha niemieckiego z polskim duchem narodowym? Psia kupa jako nowy Grunwald. Żeby było jasne – to nie przesada. Takie głosy wyraźnie dziś w przestrzeni publicznej wybrzmiewają. Będziemy do tej wizji jeszcze wielokrotnie wracać, a na razie, na potwierdzenie moich obaw, głos Wawrzyńca Rymkiewicza w ciekawej zresztą interpretacji mitu Kościuszki: „Unia Europejska jest nowym wcieleniem krzyżackiego i pruskiego ducha. Za wiarą w procedury stoi przekonanie, że rzeczywistość społeczna może mieć charakter mechaniczny, i że powinniśmy ograniczyć decyzje jednostki – dla jej własnego skądinąd dobra i bezpieczeństwa”20.

Sprzątanie po psie, segregowanie śmieci, kasowanie biletów, walka ze smogiem i z globalnym ociepleniem, a także energooszczędne żarówki – to wszystko sposoby na poprawę naszego życia tutaj w Polsce. Ale oglądane z drugiej strony, jako ograniczające wolność, importowane z Zachodu mody czy wręcz nakazy Unii Europejskiej, te próby uporządkowania sfery publicznej są odbierane jako wmawianie nam niższości, umieszczenie w pozycji aspirujących, gorszych czy wręcz poddanych. Bez uwzględnienia tego poczucia poniżenia nie sposób zrozumieć związków turbopatriotyzmu z węglowymi utopiami, strzelaniem do dzików czy niechęcią do „poprawności politycznej”. Nieważne, czego dotyczą normy – niech to nawet będzie psia kupa – jeżeli formułowane są w kategoriach misji cywilizacyjnej, automatycznie sytuują nas w pozycji niższości – tych, którzy patrzą z dołu i aspirują. Jeżeli w dodatku przychodzą z zewnątrz – natychmiast uruchamiają kluczową dla naszej kultury (i nieźle uzasadnioną historycznie) obawę przed utratą niepodległości.

Rusinek nie miał ostatniego słowa. Portal wPolityce.pl odpowiedział na jego wywiad, znów głównie cytując słowa poety, okraszone ironicznymi wstawkami. Na koniec artykułu pojawiło się jednak autorskie podsumowanie, które doskonale streszcza cały przedstawiony wyżej wywód: „Pozostaje więc pytanie, czy to próba marnej promocji nowej książki, czy może rozmycia polskiej tożsamości, której walka o wolność i niepodległość na przestrzeni wieków jest nieodłącznym elementem”21. Oto fundamentalny dla turbopatriotyzmu lęk przed wpływem – strach przed utratą tożsamości, rozmyciem się w jakiejś kosmopolitycznej wspólnocie, przed wpuszczeniem do nas obcych, którzy rozpuszczą nas od środka. Prowadzi on do usztywnienia i przywdziania pancerza, który jest jedną z najważniejszych figur turbopatriotycznej wyobraźni. By uniknąć roztopienia, musimy otoczyć się murem, postawić tamę zalewowi obcości.

W ten sposób historia psich kup prowadzi nas krok po kroku przez przedstawiony wyżej dialektyczny trójkąt, pokazując narodziny turbopatriotyzmu nie z samego tylko uszanowania dla tradycyjnych wartości, lecz – przede wszystkim – z poczucia, że zagraża im modernizacyjny projekt związany z głównym nurtem polskiej transformacji ustrojowej.

Opętani niepodległością

Nim ostatecznie podsumujemy relacje między softpatriotyzmem a turbopatriotyzmem, wypada jeszcze wybrać się na krótką wycieczkę w przeszłość, by ustalić, o czym właściwie mowa, ilekroć wspominamy „tradycyjny polski patriotyzm” czy „dawne wartości”, wobec których softpatriotyzm przyjmuje postawę krytyczną, turbopatriotyzm zaś afirmatywną. To prosta i dość oczywista historia, wynikająca ze znanych wszystkim uwarunkowań geopolitycznych, warto ją jednak podsumować.

Polska spóźniła się na pociąg do nowoczesności. Przez dwieście lat polski patriotyzm kształtował się w warunkach ograniczonej suwerenności. Pechowo były to akurat kluczowe dwa stulecia dla budowy mitologii narodowych. Od rewolucji francuskiej mierzyć można bowiem w Europie czas kształtowania się nowoczesnych państw narodowych wraz z ich obywatelskim, partycypacyjnym rozumieniem patriotyzmu i tożsamości. W czasie zjednoczenia Włoch i Niemiec, gdy Francuzi i Brytyjczycy wymyślali swoje narodowe rytuały, rozmieszczali pomniki w strategicznych punktach miast i szlifowali programy szkolne, Polska była pod zaborami. Oznacza to, że Polacy jako naród nie mogli wypracowywać własnego słownika patriotyzmu tak, jak to się działo w innych dużych europejskich krajach. Nasze umiłowanie ojczyzny mogła wprawdzie wyrażać sztuka: wiersze, powieści, pieśni czy obrazy, jednak otwarte głoszenie treści narodowych często skazywało autora na dosłowne lub metaforyczne wygnanie, a jego dzieło – na półlegalny obieg. Stąd też zamiast podręcznikowo formułowanych instrukcji, jak przeżywać patriotyzm, dostawaliśmy raczej rozproszone mity. Płótna Matejki, poezja Mickiewicza czy powieści Sienkiewicza budują DNA naszego patriotyzmu. Trzeba jednak pamiętać, że dostarczają one raczej symboli, metafor czy obrazów niż gotowych przepisów, zwłaszcza dotyczących wspólnego świętowania. Najistotniejszą być może konsekwencją takiego stanu rzeczy jest to, że polska kultura polityczna tworzyła się w warunkach permanentnej rewolucji, nie wytwarzając wzorców działania w „czasie zwykłym”22.

To w tych okolicznościach dominantą naszego patriotyzmu stała się obsesja niepodległości – poczucie, że jest ona nie tylko wartością najwyższą, lecz także nieustannie zagrożoną przez obce, wrogie nam siły zewnętrzne i wewnętrzne. To bardzo ważne, by obsesję odróżnić od miłości. Ktoś, kto kocha małżonka, uważa go za najważniejszą osobę na świecie, dba o niego, pielęgnuje związek. Osoba ogarnięta obsesją nie ma siły na miłość. Całą jej energię pochłaniają lęki i mroczne fantazje o zdradzie, krzywdzie czy innych nieszczęściach oraz rytuały mające zapobiec najgorszemu. Szpiegowanie, przeszukiwanie kieszeni, czytanie SMS-ów. Obsesja często przedstawia się jako miłość, jest jednak czymś radykalnie od niej odmiennym. Gorączkowe pragnienie niepodległości, nieustanny lęk o nią i obawa przed tym, że okaże się tylko iluzją kontrolowaną przez nowych zaborców, to powracający motyw naszej narodowej mitologii. Nie przywara konkretnych polityków czy partii, lecz nawyki, które dziedziczymy, czytając lektury, śpiewając pieśni patriotyczne, dorastając w polskim domu. XX wiek tylko nas w tej obsesji umocnił. I wojna światowa doprowadziła nowoczesny patriotyzm zorganizowany wokół kategorii narodu na skraj przepaści. (Oglądana z tej perspektywy II wojna jest kolejnym wielkim krokiem naprzód). Był to kulminacyjny, a zarazem zwrotny punkt w dziejach europejskiego patriotyzmu. Trauma okopów rozpoczęła erozję budowanego od ponad stulecia modelu. Erozja ta dokonała się wprawdzie z opóźnieniem, jednak już po wielkiej wojnie dla niemal wszystkich w Europie było jasne, że miłość ojczyzny posunięta poza pewną (trudną do ustalenia) granicę czyni społeczeństwo podatnym na manipulację i może prowadzić do bardzo niebezpiecznych rezultatów. II wojna światowa jest powszechnie pamiętana jako wojna sprawiedliwa, gdzie zło i dobro były wyraźnie rozdzielone między strony konfliktu. Nie zapewnia więc dostatecznie jasnej opowieści o niebezpieczeństwach nacjonalizmu. Dlatego w Europie Zachodniej wciąż tak ważna jest pamięć I wojny światowej, przywoływanej jako konflikt tym bardziej traumatyczny, że pozbawiony sensu. Przefiltrowana przez europejską pamięć zbiorową wielka wojna jest momentem gorzkiego rozczarowania patriotyzmem, a przynajmniej pewną jego formą. Błyskotliwie ujmuje to Paul Fussell w kluczowej dla współczesnych badań nad pamięcią książce The Great War and Modern Memory [Wielka wojna i nowoczesna pamięć]23. Oglądana oczami literaturoznawcy wojna to przede wszystkim starcie poetyckich obrazów, figur czy nawet słów. Fussell wpada więc na genialny pomysł ułożenia słownika pojęć, którymi posługiwano się w przeddzień katastrofy. „Przyjaźń” była w nim „braterstwem”, „wróg” „łotrem”, nie było żadnych zabitych czy zmarłych, lecz „polegli”, „krew” okazywała się „słodkim winem młodości”, „martwe ciała” to „popioły i kurz”, a zamiast (amputowanych) rąk i nóg dostajemy „członki”. Ten słownik miłości i poświęcenia, pisze dalej Fussell, był nie tylko źródłem wojny, lecz także jej pierwszą ofiarą. Ci, którzy przeżyli okopy, nie utraciwszy zdrowia ani zmysłów, byli zmuszeni na nowo wymyślać język opisu świata. Pamięć wielkiej wojny to punkt zwrotny dla patriotyzmu w znacznej części Europy.

To kolejne rozjazdy, na których pociąg polskiej historii pomknął całkiem innym torem niż reszta Europy. Badania pokazują, że I wojna światowa w zasadzie nie istnieje w naszej pamięci. Nie upamiętniają jej sejmowe uchwały, zajmuje niewiele miejsca w podręcznikach, jej traumatyczny wydźwięk całkowicie tłumią późniejsze horrory nazistowskich i komunistycznych zbrodni. Istnieje jednak jeszcze bardziej prozaiczna przyczyna tej nieobecności. Polska jako państwo nie była uczestnikiem wielkiej wojny. Żołnierze polegli na polach bitew nosili mundury znienawidzonych zaborczych armii i nierzadko strzelali do innych Polaków. Co więcej, wkrótce po wojnie i niejako w jej następstwie nasz kraj odzyskał niepodległość. To wydarzenie, wraz z procesem scalania ziem polskich, a więc kolejnych „zaślubin z morzem”, powstań i plebiscytów, całkowicie zdominowało pamięć o roku 1918. 11 listopada, gdy większość Europy w smutku i zadumie wspomina koniec trwającej ponad cztery lata hekatomby, my świętujemy wyłącznie odzyskanie niepodległości. Nawet kiedy wspominamy traktat wersalski, przywołujemy go – jak uczynił to polski Sejm w dziewięćdziesiątą rocznicę podpisania układu – jako dokument, dzięki któremu „Polska po 123 latach niewoli wracała do rodziny niepodległych państw europejskich, mając dostęp do morza i odzyskując ziemie zaboru pruskiego – Wielkopolskę, Śląsk i Pomorze Gdańskie”. Traktat wersalski był istotny tylko o tyle, że nareszcie wyszliśmy na swoje: „Mocarstwa zwycięskiej koalicji uznały, że rozbiory Polski były zbrodnią, której skutki należy raz na zawsze przekreślić”. I wreszcie było to „zwycięstwo Polski […] możliwe dzięki wieloletnim wysiłkom niepodległościowym wielu środowisk i nurtów politycznych”24.

Dwudziestolecie międzywojenne to czas nadrabiania zaległości. Intensywny, lecz krótki. Podjęto wówczas pewne próby budowy zrębów patriotyzmu dumnego, modernizacyjnego, lecz nigdy wolnego od obsesji niepodległości. Nim jednak zdążył się wytworzyć nowy kanon, w którym inna byłaby rola państwa, kultury, przestrzeni publicznej, nadeszły kolejne nieszczęścia. II wojna światowa i czas stalinowskiego terroru były jak spełniony koszmar umysłu owładniętego obsesją niepodległości. Eksterminacja elit, niszczenie dziedzictwa kulturowego, budowanie sieci tajnych współpracowników podkopujących fundamenty zaufania, na którym opiera się społeczeństwo… Do tego aktywne, systematyczne niszczenie tradycji patriotycznej, usuwanie pamięci, walka z umarłymi równie zaciekła jak ta toczona przeciw żywym. To wszystko fakty, nie obsesja. Ale fakty, na nieszczęście, doskonale zgodne z paranoją – potwierdzające ją, uprawomocniające, układające się w wielki, neonowy napis: „a nie mówiłem?!”.

Żeby lepiej zrozumieć ten mechanizm, wyobraźmy sobie człowieka, którego przez lata dręczył obsesyjny lęk przed chorobą. Codziennie spędzał godziny przed lustrem, oglądając się z każdej strony w poszukiwaniu objawów, gotowy na najgorsze. Aż pewnego dnia wypatrzył niepokojące znamię. Popędził do lekarza i okazało się, że to rak. Taki pech. Naszego bohatera odratowano i z medycznego punktu widzenia wszystko skończyło się dobrze. Także dlatego, trzeba przyznać, że obsesja uczyniła go ostrożniejszym i bardziej uważnym. Ale domyślacie się, co było z nim dalej? Już nigdy w pełni nie cieszył się odzyskanym zdrowiem. Od tamtej pory całe dnie spędzał przed lustrem i w gabinetach lekarzy, wertując poradniki medyczne, w każdej chwili gotowy na nowy atak podstępnej choroby. Bo przecież obsesja okazała się prawdą, czyż nie?

Polska przez dekady bała się potwora ukrytego pod łóżkiem. A potem okazało się, że w jej sypialni naprawdę czają się monstra. I to najstraszniejsze z możliwych. Ale ta historia ma szczęśliwe zakończenie. Potwory udało się pokonać. Przegrały! Czy teraz ostatecznie to one miałyby się okazać zwycięskie, bo nigdy więcej nie damy już rady spokojnie zasnąć?

Był czas, gdy musieliśmy walczyć o naszą niepodległość. Zresztą nie tylko o nią. Nierzadko także o biologiczne – a nie jedynie kulturowe – przetrwanie. Zwyciężyliśmy. Ale cena, jaką za to ponosimy, jest o wiele wyższa, niż mogłoby się wydawać. Na wystawionym przez historię rachunku widnieją nie tylko przeszłe krzywdy i niezabliźnione rany, lecz także ciężary obsesji, które niesiemy ze sobą w wiek XXI.

Obsesja niepodległości sprawia, paradoksalnie, że z nieufnością, a nawet nienawiścią traktujemy własne państwo. Dla kolejnych pokoleń szkoła była narzędziem zaborców i okupantów, podobnie jak pomniki, nazwy ulic i placów czy publiczne ceremonie. Stąd z jednej strony głęboka nieufność do wspólnych świąt, z drugiej zaś nieumiejętność ich organizowania, brak utrwalonych scenariuszy. Kiedy Polacy wychodzili na ulice, to zawsze po to, by protestować. Nasze najważniejsze formy pamięci to marsze, strajki i protesty. Nawet zgromadzenia na cmentarzu, w większości europejskich krajów stanowiącym przestrzeń wyłączoną z bieżącej polityki, mają w Polsce niezwykle silny potencjał antysystemowy. Potrafimy być razem, ale tylko przeciw komuś. Dotyczy to, warto zauważyć, wszystkich stron bieżących politycznych sporów.

Obsesja niepodległości czyni nas ślepymi. Także na własną historię. Tysiąclecie polskich dziejów opowiadamy tak, jakby to była wyłącznie historia walki o niepodległość i tracenia jej. Nie dostrzegamy różnicy między państwem Mieszka, Jagiełły, Rzeczpospolitą Obojga Narodów i współczesną Polską. To przecież tylko kolejne odsłony odwiecznego starcia między Polską i nie-Polską. Gdy czytamy o Kościuszce, widzimy jedynie bohatera walki z zaborcami, ale już nie genialnego inżyniera z czasu amerykańskiej wojny o niepodległość, zwolennika zniesienia pańszczyzny i wyzwolenia chłopów. Bo historia opowiedziana za pomocą innego klucza – globalnego, płciowego, klasowego, wieloetnicznego – tylko by nam zaciemniała obraz. Stąd problem, jaki mamy z mówieniem o dziejach kobiet, Żydów czy chłopów.

Obsesja niepodległości sprawia też, że nie mamy pomysłów na niepodległość odzyskaną czy zastaną. Kiedy nie ma już o co się bić i ginąć, a trzeba by się wziąć do szanowania i rozbudowy tego, co mamy (w tym również do kasowania biletów i sprzątania psich kup), stajemy nagle osłupiali, bez siły, woli i fantazji, których przecież nigdy nie brakowało nam w powstańczej walce. Na to historia nas nie przygotowała. Przez dwa stulecia nasz patriotyzm był z natury partyzancki. Był bronią słabych przeciw silnym. Składał się ze skryptów oporu i nieposłuszeństwa. Doskonale miewamy się tylko wówczas, gdy jesteśmy niezadowoleni. Z sukcesem czujemy się obco i nieswojo. Szukamy więc drugiego dna. Może to wcale nie niepodległość, tylko jakiś Matrix; spisek służb, Niemców, Żydów, komunistów, wielkich korporacji, zagranicznych mediów i sieci dyskontów spożywczych? Może rządząca partia przywraca dyktaturę (sterowana z Moskwy) albo opozycja szykuje zamach stanu (za niemieckie pieniądze)? Na najgłębszym poziomie Rusinek i Komorowski mają więc sporo racji. Problem polega na tym, że nie potrafimy się uśmiechać.

Oto polska mitologia pamięci. Zestaw nieuświadamianych nawyków, które stały się naszą drugą naturą. Trochę ponury, ale innego nie mamy. W różne strony można z tym teraz pójść, wiele zdziałać i zmienić. Nic nie jest przesądzone raz na zawsze. Ale nie warto udawać, że to brzemię pamięci nie istnieje, że nie dźwigamy go na swoich barkach. Na wyparciu niczego dobrego się nie zbuduje.

Po czym poznać turbopatriotyzm?

Najważniejsze napięcia między softpatriotyzmem a turbopatriotyzmem można uporządkować w postaci tabeli.


Słodycz i kwas to ważny klucz do zrozumienia tego, co się w Polsce dzieje w ostatnich latach. Cytat z Piłsudskiego o „kwasie śledzienników”, przywołany podczas niefortunnego święta czekoladowego orła, pokazuje kluczową cechę softpatriotyzmu. To zresztą jeden z ulubionych bon motów Komorowskiego. Prezydent używał go przy różnych okazjach, ilekroć zachodziła potrzeba skonfrontowania „radosnej celebracji”, z którą on sam się utożsamiał, oraz kwasu i goryczy towarzyszącego innym, w szczególności – jeżeli dobrze odczytuję aluzje – Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego zwolennikom. „Takich, w których jest odłożony ten kwas śledzienników z czasów niewoli, z czasów braku wolności, jest zawsze sporo. Ale dzisiaj, tu w Gdańsku, wszyscy są po stronie radości, wszyscy są po stronie Solidarności – mówił Komorowski między innymi 31 sierpnia 2010 roku w Stoczni Gdańskiej, by po chwili dodać: – Mamy się z czego cieszyć, mamy z czego być dumni, a ci, dla których ważniejszy jest kwas śledzienników, niech idą swoją drogą, ale my ich zapraszamy przy każdej okazji do radosnego świętowania wolności, niepodległości, praw człowieka i demokracji”25. W wywiadzie dla „Polityki” Komorowski mówi z kolei o samym sobie: „ja nie jestem śledziennikiem”, wyjaśniając: „kto nie ma poczucia humoru, kto nie ma dystansu do siebie, kto nie jest zdolny do autoironii, ten jest na ogół mało interesującym ponurakiem i śledziennikiem”26. Rok po niefortunnym święcie orła metaforę przejmuje Tomasz Nałęcz, doradca Komorowskiego, mówiąc w TVP, że „szybko uczymy się patriotyzmu czasów pokoju”: „Zwykli Polacy potrafią się cieszyć. Pokazał to wczorajszy piękny dzień. Natomiast z patriotyzmem mamy problem, ponieważ to najczęściej politycy »zakłócają go kwasem śledzienników«”27.

Softpatriotyzm był słodki. Celebrował radość, przez co po pierwsze wykluczał tych, którzy mieli „kwaśne miny”, po drugie łatwo stawał się mdły. Do budowy spójnych mitów brakowało mu figury wroga. Dlatego w tej roli epizodycznie obsadzani byli przeciwnicy softpatriotycznego uśmiechu – ponuracy, ci, którzy zostali z tyłu, wreszcie „faszyści”, których smakosze czekoladowego orła łatwo dostrzegali w każdym, kto inaczej niż oni definiował miłość do ojczyzny.

Tymczasem turbopatriotyzm, podobnie jak turbofolk odczytany przez pryzmat filozofii Slavoja Žižka, opiera się na połączeniu rozkoszy i bólu. Kwas czy gorycz są jego integralną częścią. Niepodległość postrzegana przez pryzmat obsesji jest wartością nieustannie zagrożoną. Nigdy nie stanowi przedmiotu czystej afirmacji. Stąd kluczowa dla turbopatrioty okazuje się figura wroga: odwiecznego, jak Niemiec, Rosjanin czy Żyd, ale też współczesnego, którym stać się może feministka, neomarksista, Ukrainiec, unijny biurokrata czy imigrant-terrorysta. Turbopatriotyzm buduje wokół niepodległości poczucie oblężenia, chętnie posługując się figurą twierdzy czy przedmurza. Jego zwolennicy nie odcinają się od ponurej historii. Przyjmują i akceptują przeszłe nieszczęścia jako kapitał moralny, budując politykę pamięci opartą na kulcie bohaterów i pamięci o cierpieniu. Wreszcie źródłem kwasu jest silnie zakorzeniony mit zdrady elit, rodzący nieufność do zastanej rzeczywistości i systemu państwowego.

Softpatriotyzm w sposób świadomy odcina się od obsesji niepodległości. Ten gest zerwania pobrzmiewa w wierszach Rusinka, rzuca się w oczy w plakatowych akcjach Agory, to jemu czekoladowy orzeł zawdzięcza słodki smak. Tradycyjny patriotyzm był podszyty niepokojem. Emocjonalną dominantą softpatriotyzmu staje się spokój i zadowolenie. Nie ma w tym nic złego. Jest naprawdę sporo rzeczy, z których możemy i powinniśmy się cieszyć. Ale zadowolenie łatwo zmienia się w samozachwyt. Dominująca po roku 1989 polityczna ideologia pogodnego modernizmu automatycznie wykluczała więc niezadowolonych, chętnie określając ich mianem „smutasów”, „ponuraków” czy „ludzi, którzy nie potrafią się cieszyć Polską”. To podwójnie ryzykowna strategia. Po pierwsze, nie wszyscy mają w niepodległej, potransformacyjnej Polsce tyle samo powodów do radości. Po drugie, jak starałem się pokazać, niezadowolenie jest częścią naszego dziedzictwa. Dlatego softpatriotyzm alienuje i irytuje sporą część społeczeństwa. Zwłaszcza wówczas, gdy opiera się na samozadowoleniu, stając się narzędziem autocelebracji (samozwańczych) elit i wykluczenia „mniej europejskich”, „staroświeckich”, „niegotowych na wolność”, „ludu smoleńskiego” i tak dalej.

Turbopatriotyzm to patriotyzm niezadowolonych. Z wielu różnych powodów. Turbopatriotyczne niezadowolenie ma źródła zarówno w Realnym (nierówności społeczne, różne formy wykluczenia, zależność od zagranicznego kapitału i tak dalej), jak i w Wyobrażonym lub Symbolicznym (poczucie niedocenienia, bycia traktowanym z wyższością i tak dalej). Badania wykazują, że nacjonalizm w różnych formach jest jedną z sił, które najskuteczniej zagospodarowują gniew związany z nierównościami społecznymi. Ale nacjonalizm w wersji turbopatriotycznej jest przy tym nurtem aktywnie sprzeciwiającym się ingerencji państwa w gospodarkę, podwyższeniu podatków i tym podobnym „lewackim” wynalazkom28. Można więc powiedzieć, że o ile turbopatriotyzm poprawnie diagnozuje Realne problemy, to rady, które proponuje, dotyczą wyłącznie sfery Wyobrażonego i Symbolicznego. Turbopatriotyzm zastępuje aspiracje dumą narodową. Przez marsze, koszulki czy dzieła popkultury tworzy przestrzeń symboliczną, w której niezadowoleni mają prawo się wyrażać, lecz nie mogą zmieniać swoich warunków bytowych. Mogą wstać z kolan, lecz nie po to, by udać się w jakimś konkretnym kierunku.


Choć softpatriotyzm jest zasadniczo nastawiony na przyszłość, to ustawiając się w kontrze do obsesji niepodległości, poświęcał sporo uwagi przemilczanym dawniej opowieściom o przeszłości. Zwłaszcza o jej epizodach wstydliwych, niechlubnych. W krytycznej rewizji własnej historii dostrzegano – nie bez przyczyny – powtórzenie praktyk, których uczeni niemieccy czy francuscy dokonują już od lat. Z odbrązawianiem przeszłości wiązała się więc nadzieja na uznanie ze strony Europejczyków, na pokazanie, że jesteśmy tacy jak zachodni przyjaciele.

Nawiązując do języka socjologii i psychologii społecznej, można powiedzieć, że softpatriotyzm przeglądał się nieustannie w oczach „europejskiego innego” – stworzonego przez siebie idealnego przedstawiciela Zachodu. To w jego oczach poszukiwaliśmy akceptacji, to do „europejskiego innego” wracaliśmy w marzeniach, łaknąc pochwał i uznania dla dokonującego się postępu. Częściowo zapewne stąd wynikało wsparcie dla kultury pokuty i gorliwość, z jaką softpatrioci odkrywali „niechlubne karty” polskiej historii czy tropili ksenofobię. Sam w sobie nie jest to oczywiście proces naganny. Wręcz przeciwnie! Dzięki niemu usłyszeliśmy wiele historii, które niewątpliwie zasługiwały na opowiedzenie. Na dłuższą metę lekcja pokory jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła. Jednak jeżeli celem oczyszczenia było wyłącznie zdobycie uznania wyobrażonych zachodnich obserwatorów, to czy samokrytyka, paradoksalnie, nie służyła ostatecznie samouwielbieniu? Ile nasza ocena przeszłości miała wspólnego z realną ekspiacją i przemyśleniem własnego dziedzictwa? Czy nie była jedynie próbą poprawienia sobie samopoczucia przez biczowanie się historycznymi winami? Być może w tym miejscu turbopatriotyczna krytyka nie całkiem chybia celu? Turbopatriotyzm jednak nie wdaje się w takie subtelne dywagacje. Nie pyta o szczerość intencji zwolenników odbrązowienia naszej historii, lecz po prostu odwraca wektor, wrzucając całą wstecz. Każdą wzmiankę o pogromach, kolonializmie na terenach określanych przez prawicę mianem „Kresów Wschodnich” czy pańszczyźnie odbiera jako próbę poniżenia Polaków, przypisania im odpowiedzialności za zbrodnie, uczynienia ich gorszymi czy w ogóle wypchnięcie poza obręb kultury i odebranie prawa do reprezentacji. Polska była przecież państwem bez stosów, krajem tolerancji, nigdy nie mieliśmy kolonii ani niewolników, nigdy nie byliśmy agresorem.

Turbopatriotyzm wprost zakłada, że przepraszanie za historię i walka ze współczesną dyskryminacją są nastawione wyłącznie na poniżenie Polaków, którego celem jest w dodatku osiągnięcie całkiem wymiernych korzyści – gospodarczych, prawnych, kulturowych. Politycy i publicyści związani z prawicą otwarcie kontestują przy tym „europejskiego innego”, sytuując go w pozycji najeźdźcy, a przynajmniej hegemona zagrażającego naszej niepodległości. W turbopatriotycznej wyobraźni Unia Europejska staje się Wielkim Bratem, którego spojrzenie ma charakter nie życzliwego uznania, lecz kontroli i nadzoru. W ataku na naszą niepodległość nową bronią zachodnich elit okazują się demonizowane przez turbopatriotów „polityczna poprawność”, „antypolonizm” czy „ojkofobia”. Ten słownik kluczowych terminów w relacjach my–Zachód jest zaprezentowany w rozdziale drugim, poświęconym dryfowaniu pojęć z marginesów skrajnej prawicy do głównego nurtu polskiej polityki.


Turbopatriotyzm i softpatriotyzm łączy sprawność w posługiwaniu się nowoczesnymi środkami wyrazu. Bo turbopatriotyzm, choć bardzo konserwatywny w treści, jest zarazem twórczy i oryginalny pod względem formalnym.

Turbopatriotyzm często wyraża otwarty sceptycyzm wobec globalnego kapitalizmu, stanowiącego zagrożenie dla państw narodowych. Zarazem jednak bardzo skutecznie wykorzystuje jego mechanizmy, takie jak myślenie projektowe, nowoczesny marketing czy sponsoring korporacyjny (analizuję to szczegółowo w rozdziale trzecim). Niejednokrotnie to podobieństwo między softpatriotyzmem i turbopatriotyzmem w wykorzystaniu nowoczesnych technologii komunikacyjnych dostrzegają sami zainteresowani: „Wielu z nas z ogromną chęcią zakłada koszulki przypominające narodowe powstania – czytamy w odezwie do kibiców wydrukowanej w oficjalnym biuletynie Marszu Niepodległości z 11 listopada 2011 roku. – Dziś Polska nie wymaga od nas oddawania swojego życia. Współczesność rządzi się innymi prawami. Kultura, polityka, media, a nawet banalne seriale obyczajowe, tymi drogami lewacy i liberałowie prowadzą swoją walkę. Jeżeli nie podejmiemy walki na różnych polach – począwszy od organizowania ruchów społecznych, poprzez własną kulturę masową, kończąc na aktywności politycznej – przegramy”29.

Turbopatriotyczna prawica docenia znaczenie kultury popularnej i podejmuje próbę walki z ideowymi przeciwnikami na tym terytorium. Co więcej, czyni to, nie tylko tworząc własną popkulturę, lecz także wykorzystując narzędzia filozofii, socjologii czy psychoanalizy do partyzanckiego odczytywania treści głównego nurtu kultury i „demaskowania ich” jako „lewicowej propagandy”.

I softpatriotyzm, i turbopatriotyzm mają charakter eklektyczny. O ile jednak softpatriotyzm, łącząc różne praktyki i estetyki, dąży do wytworzenia nowych kanonów, o tyle turbopatriotyzm w twórczy sposób przetwarza wątki z przeszłości, nawet te uświęcone, związane z religijnym dziedzictwem polskiego patriotyzmu. Turbopatriotyzm nie gardzi przy tym także najnowszą popkulturą. Co ciekawe, postrzega ją nie w prosty sposób jako narzędzie obcej inwazji, lecz raczej jako kolejne pole bitwy, na którym toczy się odwieczna walka o rząd dusz. Stąd łatwość, z jaką w patriotyczne spory można wciągnąć Kmicica, wiedźmina Geralta, Jana III Sobieskiego i Dartha Vadera. Obszerniej piszę na ten temat w rozdziale czwartym, przyglądając się przy okazji także międzynarodowym powiązaniom polskiego turbopatriotyzmu. Rozdział piąty jest z kolei poświęcony próbom poszukiwania przez turbopatriotyzm własnego głosu w ramach trwającej w Polsce ofensywy muzealnej.


Ważnym terytorium sporu między softpatriotyzmem a turbopatriotyzmem staje się kultura, a w szczególności jej aspekt, który będę tu nazywał „prawem do reprezentacji”. Chodzi po prostu o to, żebyśmy włączając telewizor lub otwierając czasopismo, widzieli „ludzi takich jak my”, a więc o możliwość przeglądania się w literaturze, filmach, serialach, powieściach czy grach komputerowych. W mediach chcielibyśmy dostrzegać własne odbicie. Boimy się, że zostanie ono wypchnięte poza kadr przez podobizny innych, którzy domagają się tego samego prawa. Turbopatriotyzm działa więc na zasadzie zwierciadła. W lustrze turbopatriotycznej kultury odbija się jednak specyficzny podmiot, oficjalnie posiadający tylko jedną cechę – polskość, a poza tym po prostu „normalny”. Za tą „normalnością” kryje się jednak wiele milczących przesądzeń. Jest to podmiot raczej męski niż kobiecy, biały niż niebiały, heteroseksualny niż homoseksualny, katolicki niż ateistyczny lub innowierczy… Turbopatriotyzm łączy tę autoafirmację z pochwałą świata ufundowanego na hierarchii. Gwarantem porządku, jak wykazuje przeprowadzona przeze mnie analiza, niepokojąco często okazują się różne formy przemocy, a jej najwyższym wyrazem – wojna, nierzadko wpisana w ramy klasycznego mitu o pokonywaniu pradawnego smoka. To na wojnie hartuje się stal patriotycznych serc, to wojna sprawdza ostatecznie, kto jest prawdziwym Polakiem. („Jak przyjdzie do wojny to kto nas obroni? Pedały w rurkach”30). Jeżeli stracimy poczucie własnej tożsamości, stracimy też zdolność do obrony. Obcość strawi nas od wewnątrz jak kwas. Rozpłyniemy się w kosmopolitycznej wspólnocie. O tym lęku przed rozpuszczeniem się opowiada rozdział szósty tej książki.

Z tej odmienności w postrzeganiu teraźniejszości i receptach na przyszłość wynika kolejna kluczowa różnica między softpatriotyzmem a turbopatriotyzmem. Softpatriotyzm zawsze jest skierowany ku przyszłości. To tam mieszczą się jego najważniejsze centra symboliczne. Turbopatriotyzm przeciwnie – prezentuje model zakorzeniony w przeszłości, z której należy czerpać wzorce i wartości. Konflikt między tymi dwiema formami patriotyzmu okazuje się więc starciem utopii i retrotopii. Softpatriotyzm został ufundowany na fascynacji przyszłością, z którą nierzadko wiązało się fanatyczne wręcz odrzucanie wszystkiego, co dawne, a więc nienowoczesne. Stąd zapał, z jakim softpatrioci wymyślają dla Polski nowe godła (czy logo), hymny, obyczaje i katechizmy.

Turbopatriotyzm jest zbudowany na kulcie przeszłości, który momentami przeradza się w kompulsywne jej powtarzanie i odtwarzanie. Cechuje go wiara w moc historycznych analogii, która prowadzi do budowy kultury rekonstrukcji historycznych, z czasem przenikających coraz więcej sfer życia. Turbopatriotyczną kulturę i politykę we wszystkich jej przejawach cechuje więc specyficzna historiozofia wiecznego powrotu, w myśl której w gruncie rzeczy nie wydarza się nic nowego. Temu mechanizmowi poświęcony jest ostatni, siódmy rozdział.


Całą tę książkę można czytać także jako opowieść o próbie symbolicznej marginalizacji postaw głównonurtowych i normalizacji postaw skrajnych; o niezwykłej mocy kultury w wyznaczaniu reżimów normalności – tego, jak należy żyć. Dzieje walki softpatriotyzmu z turbopatriotyzmem układają się w skomplikowaną opowieść o „głównym nurcie” i „peryferiach”. Softpatriotyzm zawsze przedstawiał siebie jako główny nurt, nawet jeżeli były to tylko pobożne życzenia. Turbopatriotyzm mówi o sobie jako o „zdrowym” czy „normalnym”, kreśląc zarazem obraz świata, w którym normalność jest zepchnięta na margines przez „zgniły” czy „zepsuty” główny nurt kultury. Nawet przechodząc do mainstreamu, turbopatriotyzm pragnie czuć się alternatywny, niszowy czy wręcz wyklęty. W końcu odwołuje się wprost do dwustuletniej tradycji partyzanckiej walki z przeważającym wrogiem.

Towarzyszy temu rywalizacja między różnymi podmiotami, także w obrębie samej formacji turbopatriotycznej. Członków hardcore’owej patriotycznej sceny muzycznej, przez lata organizujących własne niszowe festiwale, zmarginalizowali jeszcze silniej raperzy czy wykonawcy rocka i popu, którzy w narodowej gorączce wyczuli po prostu łatwy zarobek i gorący trend. Odzież patriotyczna w ciągu zaledwie kilku lat przeszła długą drogę od obiegu niszowego do głównego nurtu, a nawet masowej produkcji bezimiennych podróbek sprzedawanych w internecie i na lokalnych festynach. Jest wreszcie i polityka w ścisłym tego słowa znaczeniu. Za kulisami przedstawionej tu opowieści toczy się skomplikowana gra między narodowcami a PiS, które zręcznie przejęło i zagospodarowało polityczną energię generowaną przez turbopatriotyzm, nie pozostawiając, na razie, miejsca dla żadnej innej formacji karmiącej się tym samym zestawem mitów.

Popkultura i dzieła starych mistrzów, centra największych miast i najdalsze peryferia internetu, moda i polityka… To wszystko pola bitew, na których toczy się dziś krwawa wojna między umierającym w męczarniach tradycyjnym modelem a dwiema frakcjami młodych pretendentów – zwolennikami softpatriotyzmu i turbopatriotyzmu. W dodatku w samym obozie turbopatriotów nie brakuje zadawnionych sporów, zatrutych dzbanów z winem i ukrytych pod stołem sztyletów. Zaiste, scenariusz przerastający pomysłowość twórców Gry o tron31. Kto wyjdzie z tego starcia zwycięsko i zasiądzie na żelaznym tronie naszej wyobraźni?

7

U. Čvoro, Turbo-folk Music and Cultural Representations of National Identity in Former Yugoslavia, London 2014.

8

Wideoprzewodnik Around the Balkans in 20+ Days jest dostępny na kanale Vice pod adresem: youtube.com, bit.ly/2XUnMQn, dostęp: 30.04.2019.

9

Kilka lat temu w piwnicy Cecy, królowej turbofolku, odnaleziono skrzynię z jedenastoma karabinami maszynowymi. Zob. E. Vulliamy, Serb singer Ceca charged with embezzlement, 29.03.2011, theguardian.com, bit.ly/2DG9ScX, dostęp: 30.04.2019.

10

U. Čvoro, Turbo-folk Music…, dz. cyt., s. 4.

11

S. Žižek, Tarrying with the Negative. Kant, Hegel, and the Critique of Ideology, Durham 1993, s. 202.

12

Narodowiec, Ukradliśmy patriotyzm?, 9.11.2011, narodowalodz.blogspot.com, bit.ly/2J28tRq, dostęp: 30.04.2019.

13

Zob. E. Tarkowska, Czas w życiu Polaków, Warszawa 1992.

14

M. Rusinek, Jaki znak twój? Wierszyki na dalsze 100 lat niepodległości, Kraków 2018.

15

E. Siedlecka, Flaga w psich kupach a patriotyzm. Dlaczego sąd podtrzymał karę dla TVN?, 4.07.2013, wyborcza.pl, bit.ly/2GKfCmO, dostęp: 30.04.2019.

16

Granda! TVN przerażony wierszykiem o „małym Polaku”, proponuje „nowoczesny patriotyzm”: zbieranie kup i nieściąganie na klasówkach, 7.10.2018, wpolityce.pl, bit.ly/2J5yXkU, dostęp: 30.04.2019.

17

Tamże.

18

R. Radłowska, Grożą Rusinkowi, bo „deprecjonuje piękno i mądrość Narodu Polskiego”, krakow.wyborcza.pl, bit.ly/2V9uwgf, dostęp: 30.04.2019.

19

Chodzi o książkę Kto ty jesteś? Joanny Olech i Edgara Bąka (Warszawa 2013), której towarzyszyła interesująca kampania minimalistycznych plakatów utożsamiających patriotyzm między innymi z niemarnowaniem wody, udziałem w głosowaniu czy czytelnictwem.

20

J. Piekutowski, Kościuszko byłby z nas niezadowolony, rozmowa z Wawrzyńcem Rymkiewiczem, nowakonfederacja.pl, bit.ly/2VaJva1, dostęp: 30.04.2019.

21

To się dobrali! Żale Rusinka i „Wyborcza” oburzona tekstem wPolityce.pl: Dostaję pogróżki, bo deprecjonuję mądrość Narodu Polskiego, 10.10.2018, wpolityce.pl, bit.ly/2PCuNCs, dostęp: 30.04.2019.

22

Przekonująco pisze o tym Harald Wydra w książce Continuities in Poland’s Permanent Transition (Cambridge 2000). Posługując się kategoriami antropologii politycznej, badacz pisze o „permanentnej liminalności”, która niezwykle silnie zakorzeniła się w naszym etosie romantyczno-rewolucyjnym. Polityka polska jest więc z tej perspektywy zawsze polityką czasu przełomu. W innej swojej publikacji badacz stwierdza: „W oczach Zachodu wschodnioeuropejskie wspomnienia zdają się jakąś społeczną patologią: nieustanna trauma, niezdolność do zapomnienia, przeżycia żałoby, do uznania win, nawet do pogrzebania zmarłych. Oscylują gdzieś między uczynieniem z siebie ofiar a historycznym rewizjonizmem” (H. Wydra, Politics and the Sacred, Cambridge 2015, s. 161–164).

23

P. Fussell, The Great War and Modern Memory, Oxford 1975.

24

Cytaty pochodzą z Uchwały Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 1 lipca 2009 r. w sprawie uczczenia 90. rocznicy podpisania Traktatu Wersalskiego, prawo.sejm.gov.pl, bit.ly/2ZZdIqZ, dostęp: 30.04.2019.

25

Wałęsa zachęca do dobrych reform i budowania, 1.09.2010, dzieje.pl, bit.ly/2V68qLJ, dostęp: 30.04.2019.

26

G. Rzeczkowski, P. Stasiak, Wywiad społecznościowy z prezydentem, rozmowa z Bronisławem Komorowskim, 24.05.2011, polityka.pl, bit.ly/2LaKh1P, dostęp: 30.04.2019.

27

Prof. Nałęcz: jesteśmy Europejczykami, ale pod biało-czerwoną flagą, tvp.info, bit.ly/2V4rYjJ, dostęp: 30.04.2019.

28

F. Solt, Diversionary nationalism. Economic inequality and the formation of national pride, „The Journal of Politics” 2011, vol. 7, no. 3, s. 821–830. Zob. też: T. Piketty, Kapitał w XXI w., przeł. A. Bilik, Warszawa 2015, np. s. 678, 679, gdzie nacjonalistyczne zamknięcie jest przedstawiane jako niepożądana alternatywa dla globalnego podatku od kapitału.

29

MK, Kibice to normalna Polska, „Polityka Narodowa”, wyd. specjalne, 11.11.2011, s. 6.

30

Mroczny Rycerz, Jak przyjdzie do wojny to kto nas obroni? Pedały w rurkach, 10.03.2014, f.kafeteria.pl, bit.ly/2GTilva, dostęp: 30.04.2019.

31

Dot. sezonów 1–6 serialu.

Turbopatriotyzm

Подняться наверх