Читать книгу Turbopatriotyzm - Marcin Napiórkowski - Страница 5

2 Ojkofobia, antypolonizm i inne kradzione słowa

Оглавление

Kradzione słowa

Prawo i Sprawiedliwość buduje swój program ideologiczny na zręcznym podkradaniu pojęć ze słownika skrajnej prawicy. Głównym celem nie jest przejmowanie elektoratu narodowców, bo ten – jak pokazują sondaże – jest na szczęście wciąż niewielki. Politycy PiS dostrzegli jednak, że po oczyszczeniu z nazbyt radykalnych elementów turbopatriotyczne idee okazują się kuszącą propozycją dla znacznej części Polaków. Pojęcia takie jak „antypolonizm”, „ojkofobia” czy „pedagogika wstydu” dobrze współgrają z wizją świata wielu z nas – z lękami, aspiracjami poczuciem krzywdy, ale też po prostu z obrazem historii, jaki wpoiły nam szkoła i kanon kulturowy, czy z właściwą każdemu z nas potrzebą życia w świecie sensownym i uporządkowanym.

Maszyna, którą Jarosław Kaczyński, Piotr Gliński czy Mateusz Morawiecki obsługują z imponującą sprawnością, działa na prostej zasadzie. Na wejściu wrzucamy pojęcia takie jak „antypolonizm”. Mają one własną, fascynującą historię obiegu liczoną przynajmniej od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku (a często i wcześniej). Tę historię całkowicie odcinamy. Traktujemy nowo zdobyte pojęcia trochę tak, jakby były po prostu elementami neutralnego słownika, którym od zawsze posługiwali się „zwykli Polacy”, a trochę jakbyśmy właśnie je wynaleźli, opatentowali, uczynili zastrzeżonymi znakami towarowymi. Ich dawni właściciele – ekscentryczni filozofowie, gwiazdy prawicowego YouTube’a, antysemici i tropiciele spisków – zostają całkowicie pominięci. Nie wspominamy ich, nie podpieramy się cytatami, nie budujemy własnej opowieści o świecie na fundamencie ich autorytetów. Następnie pojęcia rafinujemy tak, żeby nie wzbudzały wątpliwości bardziej umiarkowanego wyborcy. Oskrobane z nazbyt jawnego antysemityzmu, elementów otwarcie antyeuropejskich, rasistowskich czy wezwań do przemocy i nienawiści, turbopatriotyczne hasła trafiają do głównego nurtu debaty publicznej, gdzie szybko odnoszą spektakularny sukces, powielane w przekazach dnia i odbijane echem w życzliwych mediach. Szyderstwa ze strony liberalnych adwersarzy i analizy zafrapowanych językoznawców tylko zwiększają zasięg oddziaływania turbopatriotycznego słownika. Oswajają publiczność z brzmieniem nowych pojęć, ich treścią i łączącą je siecią powiązań. Aż wreszcie wyborcy dochodzą do wniosku, że to ma sens. Skoro istnieje mądre słowo, to musi istnieć też opisywane przez nie zjawisko. Skoro pojęcia odsyłają do siebie nawzajem, to pewnie związek sugerowany przez te połączenia występuje także w rzeczywistości.

Umiejętność stworzenia nowego, przekonującego słownika, którym następnie nasycone zostają przemówienia, wywiady, partyjne programy i przekazy dnia, niewątpliwie stanowi jedno ze źródeł spektakularnych sukcesów współczesnej prawicy. Ale dzięki konsekwentnej pracy nad językiem partia nie tylko zapewnia sobie zwycięstwo w najbliższych wyborach. To także długoterminowa inwestycja. Zmiana językowego obrazu świata Polaków znajduje odzwierciedlenie w ich poglądach politycznych. Wcześniej czy później zmusi więc także inne partie poważnie myślące o objęciu władzy do dostosowania się do reguł gry. Bo przecież badania wykażą, że tego właśnie „chcą wyborcy”, opowiadający o świecie za pomocą słownika, którego przez lata uczyli się z mediów.

W ten sposób polityczny słownik okazuje się bronią równie potężną co mechanizmy redystrybucji takie jak sławne 500+. Powinien to wziąć pod uwagę każdy, kto poważnie myśli o dokonaniu zmiany, która nie byłaby tylko zmianą partyjnego szyldu.

Ale z analizy tego mechanizmu niepokojąca lekcja płynie również dla samego Prawa i Sprawiedliwości. Czy jego politycy mogą mieć stuprocentową pewność, że to oni sprytnie przechwycili i przerobili na swoją modłę ideowy słownik skrajnej prawicy? A może to słownik przechwycił ich? Może pokonany, połknięty i przetrawiony duch radykalno-narodowy właśnie przerabia PiS po swojemu, powoli przejmując nad nim kontrolę niczym pasożyt z podrzędnego filmu science fiction? Przyjrzyjmy się temu uważnie.

Ojkofobia

Olsztyński Park Naukowo-Technologiczny to duma regionu. Położony strategicznie gdzieś w pół drogi między Warszawą a Gdańskiem tworzy dla lokalnej, innowacyjnej przedsiębiorczości bezpieczną i inspirującą przestrzeń. Zarówno w sensie metaforycznym – poprzez kursy i szkolenia – jak i dosłownym, bo na czternastu tysiącach metrów kwadratowych powierzchni zlokalizowano biura gotowe na przyjęcie start-upów, restaurację, a także nowoczesne centrum konferencyjne z dwudziestoma dwoma klimatyzowanymi salami. To właśnie w jednej z nich Jarosław Kaczyński na finiszu trudnej kampanii samorządowej z 2018 roku wygłosił pamiętne przemówienie, które miało wzbogacić słownik wielu Polaków o nowy wyraz – „ojkofobia”.

Zaczęło się jak zwykle od historii. W Olsztynie poszukiwanie zakorzenienia w odległej przeszłości jest zawsze ryzykowne. A jednak turbopatriotyzm robi to często. Współczesna prawica jest w tej kwestii niewątpliwą spadkobierczynią peerelowskiego mitu Ziem Odzyskanych. Kaczyński podkreślił, że siedemdziesiąt trzy lata wcześniej rozpoczął się na tych terenach całkiem nowy rozdział historii. I z tego rozdziału powinniśmy być dumni, bo bez świadomości przeszłości nie ma wspólnoty:

Silna może być tylko wspólnota, a wspólnota musi być osadzona w przeszłości. Bez przeszłości, bez wspólnej przeszłości, bez świadomości tej przeszłości nie ma wspólnoty32.

Siła → wspólnota, wspólnota → przeszłość, przeszłość, wspólna przeszłość → wspólnota. To doskonały wręcz przykład charakterystycznej dla wystąpień Kaczyńskiego techniki „zaplatania”. Pozwala mu ona przemawiać niezwykle płynnie, tworząc wypowiedzi, które wydają się bardzo spójne i gęste. Sekretem jest konsekwentne używanie kilku starannie dobranych i często powtarzanych pojęć oraz, jak widać na powyższym przykładzie, prosta sztuczka polegająca na rozpoczynaniu każdego kolejnego zdania od słowa klucza, którym zakończyło się poprzednie.

Ale porzućmy na chwilę formę przemówienia i wróćmy do treści, która okazuje się pełna grozy. W Olsztynie wspólnota jest szczególnie potrzebna, gdyż nad mieszkańcami Warmii i Mazur wisi groźba w postaci roszczeń ze strony „dawnych właścicieli”; problemem są także sądy, które – jak twierdzi lider Prawa i Sprawiedliwości – „nie stają po stronie Polaków, tylko po stronie tych, którzy Polakami nie są”.

O Kaczyńskiego można się spierać. Nie brak tych, którzy widzą w nim politycznego geniusza, ani takich, którzy uznają go za nieudacznika w rozczłapanych kapciach, zawdzięczającego swój powrót do władzy jedynie szczęściu i skomplikowanej wyborczej matematyce. Jedni widzą w nim chłodnego, wyrachowanego cynika, inni – ideowca, a przy tym osobę bardzo ciepłą i życzliwą. Nie miałem nigdy okazji poznać prezesa PiS osobiście, ale po wysłuchaniu wielu godzin jego przemówień jedno nie wzbudza we mnie żadnych wątpliwości. Kaczyński – poza tym, że jest człowiekiem błyskotliwym i oczytanym – jest także genialnym mówcą i wybitnym, być może intuicyjnym, znawcą polskich mitów. Formułowane przez niego diagnozy są zawsze bardzo trafne. Nie dlatego żeby precyzyjnie opisywały rzeczywistość – to bowiem jakość, którą trudno jednoznacznie ocenić. Przemówienia Kaczyńskiego znacznie częściej kształtują świat, niż po prostu zdają z niego sprawę. Są więc mitologiczne w najgłębszym znaczeniu tego słowa.

Dokładnie tak było w przypadku wystąpienia w Olsztyńskim Parku Naukowo-Technologicznym. Najpierw wzbudzenie poczucia dumy, zakorzenienie publiczności we wspólnej przestrzeni i w łączącej ją historii. Potem nakreślenie złowrogiego cienia, który czai się w głębi – pod powierzchnią codzienności, przed początkiem historii. I nagle wyprowadzenie błyskawicznego ciosu: niejasne, eteryczne zagrożenie (nienazwani nawet wprost Niemcy) zostaje wplecione w walkę o sądy, która toczy się tu i teraz. Na koniec klasyczne wezwanie do działania i zamykamy transakcję. Lewy sierpowy, prawy prosty – nokaut. Wieża, goniec – szach i mat.

My reformujemy dzisiaj sądownictwo. Oczywiście to nie jest jedyna przyczyna tej reformy, to jest jedna z wielu, ale ta ojkofobia, jak to się nazywa, czyli niechęć, czy nienawiść nawet do własnej ojczyzny, własnego narodu, to jedna z chorób, która dotknęła części sędziów i która prowadzi do nieszczęść. […] Polscy właściciele stracili gospodarstwo, ale przecież jest więcej takich przykładów. Są przykłady oddawania dzieci – teraz będziemy to regulować. Są przykłady różnego rodzaju nieszczęść, które są przez to zjawisko właśnie powodowane. A najczęściej zdarza się właśnie ono tutaj – na ziemi warmińsko-mazurskiej. Stąd to wielkie znaczenie historii, świadomości historycznej, wspólnoty33.

Reforma sądownictwa to nie jest żadne hermetyczne zagadnienie, interesujące i ważne tylko dla garstki wtajemniczonych prawników. To kwestia przetrwania, sprawa życia i śmierci. Sądy muszą nas bronić nie tylko przed przestępcami, ale przede wszystkim przed obcymi. Są jedną ze strażnic naszej niepodległości. Jeżeli zabraknie wolnych sądów, przyjdzie Niemiec i odbierze nam ziemię, a potem jeszcze dzieci. A sojusznikiem Niemca jest ojkofobia – wymuszona przez obce media, kształtowana przez obcy kapitał i obcą kulturę pogarda Polaków dla wszystkiego, co polskie.

To nie Niemcy zasiadają we wrogich Polakom sądach, lecz inni Polacy, których nauczono wstydzić się własnej tożsamości, historii i dziedzictwa. Wytresowano ich do służby niemieckim interesom. W ten sposób patriotyzm staje się motywacją do reformy sądownictwa, ale też jedyną nadzieją – pancerzem chroniącym nas przed roztopieniem się, twierdzą, która pozwala stawić opór wrogiej nawale. „Musimy tutaj być silni, musimy być razem, musimy mieć świadomość polskiego patriotyzmu, ale także patriotyzmu tej ziemi, tego lokalnego!” – nawołuje Kaczyński34.


Językoznawca Jerzy Bralczyk podszedł do sprawy z właściwym sobie dystansem. „Jest to inteligent starszego pokolenia, któremu nieobce są także słowa ze słownika wyrazów obcych. Przy czym nie bierze ich bezpośrednio stamtąd, tylko bierze je ze swojego zasobu naturalnego, bo tak się wychował. Wychował się jako inteligent z Żoliborza, który jest jednocześnie patriotą, tradycjonalistą. On ten wizerunek dość udatnie podtrzymuje i w nim akurat mieszczą się tego rodzaju elementy leksykalne”. A po chwili refleksji dodał jeszcze: „Sam teraz powiedziałem elementy leksykalne zamiast słowa, bo jestem profesorem i tak powinienem mówić”35.

Ewa Łętowska – wybitna prawniczka, wieloletnia sędzia Trybunału Konstytucyjnego – dostrzegła w wypowiedzi Kaczyńskiego nie zabawny rys lingwistyczny, lecz kolejny niebezpieczny atak wymierzony w niezależność sądownictwa. W studiu TVN24 twierdziła, że wypowiedź prezesa PiS jest insynuacją dotyczącą zdrady, ocierającą się wręcz o Kodeks karny. „Bez żadnych faktów, nie wiadomo co, nie wiadomo gdzie”36.

Jacek Żakowski wróżył z kolei (słusznie) karierę nowemu terminowi, który dzięki Kaczyńskiemu miał wejść na stałe do słownika polskiej prawicy: „»Ojkofobia!« Zapamiętajcie to słówko, którym Jarosław Kaczyński tłumaczy niszczenie polskich sądów. Bo pisowskie echo będzie je mieliło bez końca. Jak prezes tak walnie, to jego żuczki roznoszą to potem po Polsce i okolicy”37.

Po drugiej stronie politycznego frontu także zadudniły ciężkie działa. Żakowskiemu na łamach wPolityce.pl odpowiedział Stanisław Janecki: „Dotknięci ojkofobicznym wariactwem zaraz odkryli jego niszczące, degradacyjne, rasistowskie, dyskryminacyjne i przesiąknięte złem wszelakim użycie. Najbardziej histeryczny i zabawny zarazem stek obelg oraz uniesień wywołanych wrzuceniem ojkofobicznego granatu do poprawnościowego szamba wydalił z siebie na łamach »Gazety Wyborczej« (bo gdzieżby indziej) Jacek Żakowski. Powiedzieć, że puściły mu nerwy, to nic nie powiedzieć. Aż dziw, że zdołał zapisać antyojkofobiczny bluzg, tak był rozdygotany”38.

Także Ryszard Makowski, choć ogólnie człowiek wesoły – były gwiazdor Kabaretu OT.TO i twórca legendarnego Studia YaYo – potraktował temat bardzo poważnie. Według niego ojkofobia, czyli nienawiść do własnego narodu, definiuje postawę „totalnej opozycji”. Dla Makowskiego słowo to stanowi brakujący element układanki, pojęcie, które nareszcie pozwala wyrazić to, o czym myślał już od dawna. Bo żaden inny kraj nie ma tak „toksycznej opozycji” jak Polska. Należą do niej, według komika, ludzie nieustannie szkodzący państwu, w którym żyją, których zajmują głównie „knowania na obcych dworach”39. Ta archaizacja jest czymś więcej niż tylko naśladowaniem charakterystycznego, erudycyjnego stylu Jarosława Kaczyńskiego. Sądzę, że kryje się za nią istotny rys turbopatriotyzmu – postrzeganie historii jako wiecznego powrotu i myślenie w kategoriach analogii i rekonstrukcji. „Wypłakiwanie się w rękaw w Berlinie świadczy o olbrzymiej desperacji tracącego wpływy Grzegorza Schetyny – wyrokuje Makowski. – Kiedyś było takie sztubackie hasło uczące zwykłej sztamy: »Choćby cię palili w smole, nie mów co się działo w szkole«”40. Brudy należy prać w domu. Skarżenie na Polskę to targowica, zaprzaństwo, to odrażająca tradycja folksdojczów, do których zresztą opozycję politycy PiS chętnie porównują.


Tyle w kwestii bieżących sporów publicystycznych. Ale skąd właściwie Kaczyński wyciągnął nagle tę ojkofobię? Krótkie dochodzenie z zakresu historii idei pokazuje, że jest to w polskiej debacie publicznej jedno z tych pojęć, które całymi latami płynęły w ciemności, niczym podziemna rzeka, cierpliwie czekając na odpowiedni moment. Ojkofobia od ponad dwóch dekad funkcjonowała jako narzędzie analityczne (i jako obelga) w kręgach radykalnej polskiej prawicy. Przemówienie prezesa PiS było punktem zwrotnym, miejscem, w którym podziemny nurt wytrysnął na powierzchnię.

Wszystko zaczęło się od tekstu Rogera Scrutona Oikophobia opublikowanego w 1993 roku w „Journal of Education”41. Scruton to utytułowany brytyjski filozof. Konserwatysta, publicysta, popularyzator, autor między innymi wydanych po polsku Przewodnika po filozofii dla inteligentnych (nie czytałem, więc się nie wypowiem) oraz Piję, więc jestem. Przewodnik filozofa po winach (czytałem, ale raczej nie polecam). Kilkanaście lat temu Scruton zdobył nieplanowany rozgłos za sprawą afery tytoniowej. Filozof od wielu lat cieszy się sławą gorącego przeciwnika państwowych i międzynarodowych ingerencji w prywatne sprawy obywateli; jest między innymi autorem cyklu płomiennych polemik w obronie prawa palaczy do oddawania się nałogowi w spokoju. Jego teksty na ten temat ukazywały się w najbardziej prestiżowych gazetach, takich jak „The Times” czy „The Wall Street Journal”. Dopiero po kilku latach przypadkiem wydało się, że ta ideologiczna krucjata w obronie wolności nie była całkiem spontaniczna, lecz sponsorowana przez koncern tytoniowy, o czym publicysta dyplomatycznie nie wspominał w swoich tekstach. Trzeba jasno powiedzieć, że w świetle głoszonej przez Scrutona filozofii nie było to działanie moralnie naganne, lecz jedynie przedsiębiorcze. Redakcje miały jednak w tej kwestii odmienne zdanie. Scruton ma także sporo do powiedzenia o globalnym ociepleniu, którego wprawdzie nie neguje, ale republikańskie wartości nie pozwalają mu na uznanie, że dobrym sposobem na ograniczenie emisji mogłyby być traktaty międzynarodowe. Zamiast tego proponuje więc politykę ekologiczną opartą na ojkofilii, czyli umiłowaniu własnego domu42.

Na tak zarysowanym tle rozsądne i spójne wydaje się to, co Brytyjczyk sądzi o ojkofobii. Twierdzi, że multikulturalizm nie jest w stanie tolerować współczesnej kultury zachodniej, którą traktuje jako opresywną wobec mniejszości. Zarażeni nim wpadają w ten sposób w paradoks, ponieważ zaczynają ograniczać prawa sobie podobnych – białych Amerykanów czy Brytyjczyków – w ten sposób czyniąc siebie samych wykluczonymi. Scruton przywołuje w tym kontekście George’a Orwella i jego pojęcie nowomowy, wskazując na jej podobieństwa ze współczesną „poprawnością polityczną”. Nie powinniśmy się jednak załamywać, istnieje bowiem odtrutka na ojkofobię. Jako że „choroby wywołane myślą mogą być myślą uleczone”43, jako remedium Scruton proponuje tradycyjną edukację, filozofię i naukę umiłowania własnej cywilizacji.


Pałeczkę przejmuje z rąk Scrutona grupa polskich konserwatywnych filozofów. Jacek Bartyzel spopularyzował ten termin na kartach Encyklopedii „Białych Plam”:

Do natury o[jkofobii] należy to, że nieomal nigdy nie występuje ona pod swoją własną nazwą, lecz pozytywnie prezentuje się jako – nieodmiennie nasączony silną dawką moralnego patosu – sprzeciw wobec ksenofobii. […] Walka z „ksenofobią” występuje w nieodłącznym akompaniamencie typowych dla kostycznego racjonalizmu (oświeceniowego chowu) wygrażań pod adresem „przesądów” i „kołtunerii” („ciemnogrodu”), mobilizowania opinii pod hasłem (zredefiniowanej do wszechogarniającego zakresu akceptacji zachowań i poglądów uważanych dotąd powszechnie za moralnie i/lub estetycznie naganne) tolerancji, tudzież deklaracji dążenia do społeczeństwa „otwartego” i „inkluzywnego”, czyli takiego, w którym „zniesieniu” (tak jak klasy, państwo i religia w marksizmie) uległyby wszelkie zróżnicowania, łącznie z fundamentalnym podziałem na „swoich” i „obcych”44.

Bartyzel, wprost podążając wyznaczoną przez Scrutona ścieżką, pisze wręcz o „dyktaturze politycznej poprawności”. Spór wokół ojkofobii zostaje w ten sposób zdefiniowany jako walka o prawo do reprezentacji – do mówienia tego, co się myśli, i obecności w przestrzeni publicznej.

W podobnym tonie wypowiadają się Zbigniew Musiał i Bogusław Wolniewicz, w książce Ksenofobia i wspólnota. Autorzy twierdzą, że walka z ksenofobią zmierza do „amputowania człowiekowi jego duszy historycznej”. U Polaka dusza ta wyraża się jednak nie tyle w umiłowaniu greckiej filozofii, o którym pisał Scruton, ile raczej w pamięci „o tysiącletniej walce jego narodu z obcymi dla zachowania swego domu i chronionych przez ten dom wartości”45. W ten sposób Musiał i Wolniewicz piszą więc wprost, że polska dusza jest tożsama z obsesją niepodległości, a walka z ksenofobią, która ma nas z tej obsesji wyleczyć, to w gruncie rzeczy droga do zatracenia tożsamości.

Dla skrajnej prawicy „ksenofobia”, „etnocentryzm”, a nawet „faszyzm” czy „nacjonalizm” to tylko propagandowe etykiety silnie zabarwione uczuciowo, lecz pozbawione wyraźnej treści. Innymi słowy nie są to pojęcia, lecz wyzwiska, a nawet coś gorszego, bowiem „wyzwiskiem chce się kogoś tylko znieważyć, tamtymi natomiast słowami chce się tego, kto myśli inaczej niż my, unieszkodliwić lub zniszczyć; a przynajmniej zmusić do milczenia. […] Określenie kogoś takim epitetem oznacza, że wydany został na niego wyrok; że przez jakiś anonimowy Kafkowski trybunał został już osądzony i skazany. Z braku terminu językoznawczego można by rzec, że są to »słowa-piętna«, czy też »słowa-klątwy«”46. Wolniewicz i Musiał dokonują w ten sposób odwrócenia logiki stojącej za ideą poprawności politycznej. Prawdziwą „mową nienawiści” okazuje się tu nie stereotypizowanie i szykanowanie mniejszości, lecz wytykanie palcami tych, którzy praktykują ksenofobię.


Ten odwrócony koncept przeniknął dziś do głównego nurtu debaty i stanowi trzon turbopatriotycznej argumentacji.

Skoro w „mowie nienawiści” znajdują się określenia znieważające ze względu inną orientację seksualną, narodowość i rasę, to dlaczego nie ma wziętych pod uwagę tych, które obrażają własną wspólnotę, naród? – pyta anonimowy autor felietonu Ojkofobia. Polak nienawidzi Polaka. – Dlaczego hasło „ciemnogród” nie jest uznane za nakręcanie spirali nienawiści? No cóż, zapomniałem, że obrażanie geja to nawoływanie do przemocy, a obrażenie własnego narodu to „konstruktywna krytyka”. Pełno jest ojkofobów. Bazują oni na naszych kompleksach i chcą, byśmy na wszystkich patrzyli z dołu. Mamy się czego wstydzić i mamy z czego być dumni, dlatego patrzmy światu prosto w oczy”47.

Ksiądz Dariusz Kowalczyk pytał z kolei na łamach „Gościa Niedzielnego”, czy mamy już dwie Polski: „Dumną ze swych dziejów Polskę chrześcijańsko-narodową oraz Polskę zakompleksioną wobec liberalno-lewicowego Zachodu, gotową rozpuścić się w jakimś superpaństwie zarządzanym przez Brukselę i Berlin?”. W ten sposób ojkofobia łączy się z kolejnym powracającym w tej książce motywem – lękiem przed rozpuszczeniem się i utratą tożsamości. „W 1920 też byli tacy, którzy rozczarowali się społeczeństwem nad Wisłą – przestrzega ksiądz Kowalczyk. – Nie mogli zrozumieć, że nie chce ono odrzucić zacofanego dziedzictwa przodków i przyjąć postępu niesionego przez Rosję radziecką. Wtedy oikofobia miała twarz sowieckiego internacjonalizmu. Dziś ma twarz społeczeństwa otwartego pana Sorosa”48.

To tylko dwa spośród wielu przykładów. Na łamach prawicowej prasy i w przemówieniach polityków nieustannie oskarża się polskie elity o przesiąknięcie ojkofobią. Jego pierwszym objawem jest właśnie zarzucanie rodakom ksenofobii, seksizmu, rasizmu, homofobii i antysemityzmu49. Ojkofobowie, wytykając Polakom nietolerancję, przedstawiają nasz kraj jako zaścianek. Pragną, by brukselskie czy berlińskie elity obroniły ich przed własnymi sąsiadami, których odczłowieczają w figurze ciemnego motłochu. Podsumowując, można zatem powiedzieć, że ojkofobia to najgroźniejszy rodzaj nienawiści do Polski. To nienawiść przychodząca nie z zewnątrz, lecz głęboko zinternalizowana przez samych Polaków (głównie przez elity), pragnących przypodobać się Zachodowi, ale też przerażonych wizją oskarżenia o ksenofobię.

To wprawdzie materiał na zupełnie inną książkę, ale wypada też przyznać uczciwie, że ojkofobia jest w Polsce faktem społecznym. Czasem nawet obserwuję ją u siebie. Chciałbym wierzyć, że nie zawsze jest czymś złym. Że może być pożyteczna, jeżeli nie oznacza nienawiści, uprzedzeń, lecz jedynie wezwanie, by porządki zaczynać od własnego ogródka, by wymagać przede wszystkim od siebie samego, swojej ulubionej partii, swojej ojczyzny, a dopiero potem strofować innych. Ale nie będę się o to sprzeczał. Chętnie przyjmę z pokorą, że jest to jednak przywara. Bo krytyka polskich wzorów kultury, choćby nawet wygłaszana z intencją samodoskonalenia i przebrana za autokrytycyzm, bardzo łatwo osuwa się w klasowo czy partyjnie umocowaną krytykę tych innych, którzy są Polakami „gorzej”, „bardziej”, „zaściankowo”50

Jestem też skłonny przyznać nieco racji tym, którzy zwracają uwagę, że – zwłaszcza na arenie międzynarodowej – kompulsywna potrzeba części Polaków, by mówić o sobie przede wszystkim źle, nie ma nic wspólnego z odpowiedzialnością i dojrzałością. Przeciwnie – jest przejawem ślepego zapatrzenia w „europejskiego innego” i potrzeby odnalezienia w jego oczach uznania. Przecież na pewno nas pochwali, jeżeli sami przypomnimy o polskich błędach, zaniechaniach czy wręcz zbrodniach…

Ale diagnozowany tu problem z terminem „ojkofobia” nie polega na tym, że pojęcie to służy wyłącznie projektowaniu na świat własnych urojeń. Chodzi o to, że ciągnąca się za tym pojęciem historia idei wymusza pewien kierunek myślenia. Zostało ono pomyślane jako przeciwwaga dla ksenofobii mająca przelicytowywać ją, osuwać w cień, marginalizować. Tym, którzy mówią dziś o ojkofobii, nie chodzi więc wyłącznie o diagnozę zjawiska, lecz także o to, by przy tym – gestem godnym prestidigitatora – wyciągając z kapelusza jedną kartę, zarazem schować inną do kieszeni.

Nie sposób posługiwać się pojęciem „ojkofobii”, nie przyjmując stojącej za nim miękkiej apologii ksenofobii. Być może termin „ojkofobia” pozwala nazwać i dostrzec rzeczywiście istniejące zjawisko. Czyni to jednak za cenę wybielania i usprawiedliwiania postaw szowinistycznych, o czym Musiał i Wolniewicz pisali wprost. Przyjmując do swojego słownika to pojęcie, zbyt łatwo możemy wszelkie inne fobie uznać wyłącznie za kalumnie ludzi chorych z nienawiści do Polski. Bo w naszym kraju nie ma przecież żadnego antysemityzmu, nie ma rasizmu, mizoginii ani homofobii. Jest tylko kolejny spisek Niemców, którzy pragną nam wmówić niższość i wpoić poczucie wstydu.

Antypolonizm

Razem, a jednak osobno. Wspólna konferencja prasowa premierów Polski i Izraela odbyła się za pośrednictwem telemostu. Ale to i tak dyplomatyczny sukces. Nowelizacja ustawy o IPN zakładająca karanie za pomówienie Narodu Polskiego o współudział w Zagładzie spotkała się w Izraelu z bardzo negatywnym przyjęciem. Przeciwnicy rządu PiS mówią, że to było do przewidzenia. Gabinet Morawieckiego dysponował ekspertyzami sugerującymi jednoznacznie, że Titanic polskiej dyplomacji pod pełną parą obrał kurs kolizyjny z górą lodową najbardziej drażliwego tematu w stosunkach międzynarodowych. Zwolennicy twierdzą, że nikt nie mógł się spodziewać tak drastycznej reakcji na przepis, który przecież w żaden sposób nie był wymierzony w społeczność żydowską.

Po trwającym kilka miesięcy wizerunkowym kryzysie, który jak na złość zbiegł się w czasie z pięćdziesiątą rocznicą Marca 1968, posłowie wycofali się z kontrowersyjnego zapisu, w ekspresowym tempie przegłosowując następną nowelizację spornej ustawy. Twardy elektorat mógł to uznać za kolejne potknięcie. Najpierw nasi politycy pozwolili się zakrzyczeć i sterroryzować na arenie międzynarodowej, a potem wycofali się rakiem, ulegając naciskom… Ryzyko urażenia turbopatriotycznej części opinii publicznej było tym większe, że przed nieoczekiwaną woltą część publicystów aktywnie zaangażowała się w obronę nowelizacji. A w dodatku chodzi o kwestię polskiego antysemityzmu – jednego z najgorętszych punktów zapalnych w sporze dwóch wizji polskiego patriotyzmu. „Wiemy, że bywają dobre prawa, ale uchwalone w trudnym czasie – tłumaczył się premier – że jest coś takiego jak mądrość etapu”51. Mateusz Morawiecki zagrał jednak ambitnie. Postanowił tę porażkę przekuć na sukces. I pod pewnymi względami mu się udało. W zamian za wycofanie się z newralgicznego przepisu zaproponował wspólną deklarację premierów obydwu krajów52.

Dokument zaczyna się zwyczajnie: że po 1989 roku relacje Polski i Izraela opierają się na głębokim zaufaniu i zrozumieniu, że mamy za sobą historię wieloletniej przyjaźni i partnerstwa, że dalsza współpraca także będzie przebiegać w duchu wzajemnego szacunku dla tożsamości i historycznej wrażliwości. Potem jest obiektywnie i o białych, i o czarnych kartach wspólnych dziejów:

Uznajemy i potępiamy każdy indywidualny przypadek okrucieństwa wobec Żydów, jakiego dopuścili się Polacy podczas II wojny światowej. Z dumą wspominamy heroiczne czyny licznych Polaków, w szczególności Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, którzy z narażeniem życia ratowali Żydów53.

Choć oczywiście w deklaracji zadbano o podkreślenie, że struktury Polskiego Państwa Podziemnego w żaden sposób nie były zaangażowane w kolaborację podczas eksterminacji Żydów – przeciwnie, stworzyły systemowe mechanizmy pomocy ofiarom.

Prawdziwy dyplomatyczny skarb znajdziemy jednak dopiero na koniec:

Oba rządy z całą mocą potępiają wszelkie formy antysemityzmu oraz dają wyraz swemu zaangażowaniu w zwalczanie jakichkolwiek jego przejawów. Oba rządy odrzucają również antypolonizm oraz inne negatywne stereotypy narodowe54.

Gdyby nie fakt, że konferencja odbyła się za pośrednictwem łącza elektronicznego – więc premier Morawiecki nigdzie nie podróżował – można by śmiało powiedzieć, że to właśnie dzięki temu zapisowi wrócił z negocjacji z tarczą. Być może straciliśmy przepis pozwalający skuteczniej karać tych, którzy pomawiają Naród Polski o współudział w Zagładzie – mógł powiedzieć – ale za to zdobyliśmy na piśmie potwierdzenie, że istnieje coś takiego jak antypolonizm. Bo największy problem turbopatriotów z antypolonizmem zawsze był taki, że gdziekolwiek się zwrócili, słyszeli, że coś podobnego w przyrodzie nie występuje.


To nie jest książka o antypolonizmie, tylko o turbopatriotyzmie. Bardziej od faktów interesuje mnie tu obraz świata przedstawiany przez polityków i publicystów, który staram się raczej opisać i zrozumieć, niż oceniać i konfrontować z rzeczywistością. Wydaje mi się jednak, że w tym miejscu warto powiedzieć wyraźnie, że z punktu widzenia badań nad kulturą antypolonizm jest faktem. Antypolskie uprzedzenia i stereotypy istnieją i mają się doskonale w wielu miejscach na świecie. Wydatnie przyczyniła się do tego imigracja – i ta starsza, na przykład do USA, i ta całkiem świeża, na przykład na Wyspy Brytyjskie. Antypolonizm – podobnie jak inne formy uprzedzeń wobec narodów, grup etnicznych, ras, klas, płci czy religii – przybiera różne formy. Od popularnych w USA „Polish jokes” (żartów o Polakach), przez cyniczne wykorzystywanie w debacie publicznej figur takich jak „polski hydraulik” zabierający pracę, aż po mowę nienawiści, a nawet akty przemocy. Jeżeli wierzymy, że ze słowami trzeba postępować ostrożnie, bo język ma moc kształtowania rzeczywistości, to niemieckie reklamy w „dowcipny” sposób nawiązujące do stereotypu Polaka złodzieja nie powinny nas bawić dokładnie tak samo jak kawały o „głupich blondynkach” czy „chciwych Żydach”55. Jednoznacznych przykładów antypolonizmu w najgorszej formie od kilku lat dostarczają też spory polityczne wokół brexitu. W ogniu kampanii na Wyspach pojawiały się obraźliwe, antypolskie graffiti, ulotki z hasłami w rodzaju „dość polskich szkodników – opuśćmy UE”. Odnotowano także przypadki agresji56.

Problem z turbopatriotycznym rozumieniem antypolonizmu nie polega więc w żadnym razie na tym, że widzi się coś, czego nie ma. Dotyczy natomiast dwóch bardzo konkretnych kwestii.

Po pierwsze, turbopatriotyzm traktuje antypolonizm użytkowo. Nie jako coś po prostu godnego potępienia, z czym należy walczyć, lecz jako swego rodzaju „kapitał moralny”, który powinniśmy wykorzystywać niczym kartę przetargową, angażując się w „rywalizację ofiar”57. Kto cierpiał i cierpi bardziej? Kto jest bardziej szykanowany i dyskryminowany? Komu należy się więcej współczucia, być może także wyrażonego w twardej walucie reparacji? „Skala antypolonizmu, który ujawnił się przy okazji całego tego zamieszania wokół ustawy o IPN-ie, jest bez porównania większa w środowiskach żydowskich niż skala antysemityzmu w Polsce” – przekonywał na przykład wicepremier Jarosław Gowin, stosując jak gdyby biblijną zasadę drzazgi i belki58. Antysemityzm przestaje być problemem, jeżeli antypolonizm przerasta go skalą o rząd wielkości. Niemcy nie mają prawa wtrącać się w kwestię naszej energetyki, praworządności, lasów czy czego tam jeszcze, bo przecież mordowali Polaków i burzyli polskie miasta. A Niemcy pouczający Polaków w kwestii walki z antysemityzmem to już szczyt wszystkiego. Rozpoznanie antypolonizmu nie prowadzi zatem w ramach turbopatriotycznej wizji świata do większej wrażliwości na cudze cierpienia, lecz przysłania skomplikowane i często niejednoznaczne mechanizmy współczesnej polityki, zastępując je prostą logiką: wycierpieliśmy najwięcej, więc najwięcej nam się należy.

Po drugie, antypolonizm przedstawia się często jako uniwersalny klucz do całej historii, zmieniając go z kategorii socjologicznej w teorię spiskową. Tak rozumiany antypolonizm łączy się doskonale z obsesją niepodległości, w perwersyjny sposób sycąc zarazem naszą potrzebę uznania i potrzebę cierpienia. To kolejny przykład turbopatriotycznej rozkoszy odczuwanej z powodu bólu. Skoro nie jesteśmy najmocniej lubiani ani najbardziej szanowani, to może przynajmniej będziemy tymi, których nienawidzi się i dyskryminuje najintensywniej. W ten sposób o antypolonizmie od lat mówiły autorytety polskiej skrajnej prawicy – Stanisław Michalkiewicz czy zmarły w 2017 roku Bogusław Wolniewicz. Tak opowiada się o nim na antenie Radia Maryja, pisze na prawicowych portalach.


O antypolonizmie pisze dziś wielu autorów, ale najważniejszym chyba teoretykiem tego pojęcia pozostaje Jerzy Robert Nowak. To fascynująca postać. Urodzony w roku 1940 historyk i publicysta, pierwotnie specjalizujący się w historii Węgier. W biogramie na jego oficjalnej stronie internetowej można przeczytać, że „po 1989 roku prof. J. R. Nowak odegrał większą niż ktokolwiek inny w Polsce rolę w ukazywaniu zagrożeń antypolonizmu i przełamywania tabu wokół problematyki żydowskiej”. I nie jest to czcza przechwałka. Nowak jest w tematyce antypolonizmu, zwłaszcza żydowskiego, publicystą niezwykle płodnym.

Od lat cierpliwie walczy też o uznanie w polityce. W 1989 roku kandydował do Senatu pod hasłem „Demokracja naszym wzorem – Robert Nowak senatorem”59, cztery lata później próbował sił w wyścigu do Sejmu z list Porozumienia Centrum, w roku 2001 kandydował z Ligi Polskich Rodzin, a w 2005 roku z własnej partii Dom Ojczysty, którą już rok później wykreślono z ewidencji. Niezrażony Nowak wkrótce spróbował ponownie, powołując do życia Ruch Przełomu Narodowego. (Pojęcie „przełomu narodowego” zapożyczył wprost z ideologii przedwojennej Falangi). Obecnie współpracuje z Ruchem Narodowym, z którego list startował w 2018 roku do Sejmiku Województwa Mazowieckiego. Żadna z tych prób nie zakończyła się sukcesem.

Znacznie lepiej idzie Nowakowi pisanie. Ma już na koncie imponujący zbiór kilkudziesięciu książek. Większość z nich ukazała się nakładem niszowego wydawnictwa MaRoN. (Tak się składa, że to zarazem pseudonim, pod którym teksty Nowaka publikowano w „Tygodniku Solidarność”).

Na początku lat dziewięćdziesiątych Nowak współpracował z Jarosławem Kaczyńskim, ale dziś publicznie wyraża swoje rozczarowanie rządami PiS. W swojej krytyce jest znacznie łagodniejszy niż wielu przedstawicieli Ruchu Narodowego, potępia jednak działania Kaczyńskiego takie jak odsunięcie od władzy Antoniego Macierewicza czy Jana Szyszki albo uczynienie premierem „bankstera Morawieckiego”60.

A jego zdanie słychać coraz głośniej, bo dzięki zręczności narodowców – znacznie skuteczniejszych w internecie niż w kampaniach wyborczych – Nowak jest dziś prawdziwą gwiazdą YouTube’a, a jego popularność rozlewa się także na świat niewirtualny. W połączeniu ze śrubowaniem norm godnym przodownika pracy i talentem do autopromocji czyni to Nowaka naprawdę ważnym węzłem w radykalnej turbopatriotycznej sieci. Żeby zrozumieć fenomen jego popularności, trzeba choć przez chwilę zobaczyć go w akcji. Zajrzyjmy więc na narodowego YouTube’a.

Do internetowego, ale naprawdę profesjonalnego studia Mediów Narodowych Nowak wpadł tylko na chwilkę, żeby pod hasłem „Nie będziemy ginąć za Izrael” skomentować plany zorganizowania w Polsce konferencji poświęconej sytuacji na Bliskim Wschodzie. Właśnie wraca z Lublina, gdzie uczestniczył w sesji na cześć Dmowskiego i spotkaniach ze środowiskami narodowymi – wyjaśnia prowadzącemu. Nim przejdzie do meritum, wykorzystuje pierwsze minuty transmitowanego na żywo nagrania do autopromocji. „W najbliższym czasie szykuje mi się sporo spotkań, poza tym że mam zaliczenie semestru na uczelni w Toruniu” – zagaja. Po czym rozpoczyna litanię dat, tematów i adresów. Widzów ostrzega też, że „grożą im” w tym roku aż cztery książki jego autorstwa, w tym publikacja „odkłamująca stosunki polsko-żydowskie”, którą „poleca pan [Przemysław] Holocher z Magna Polonii”. Po czym płynnie przechodzi do zachwalania nowego numeru periodyku wydawanego właśnie przez dawnego lidera ONR. „Jest mój tekst bardzo mocny, jak mordowano Polaków na Kresach” – ciągnie bez zająknięcia. O swoich artykułach i książkach uwielbia mówić „bardzo mocne”. „Mordowała oczywiście żydokomuna w latach 1939–1944. Bo 1943–1944 to są zbrodnie żydowskich bandytów vel partyzantów […]. Poza tym w tymże numerze jest jak zwykle między innymi Grzegorz Braun, Roman Kneblewski, Stanisław Michalkiewicz, Jan Żaryn – w ogóle najbardziej cenne osoby z publicystyki obecnej prawicowej”61. Wszystko to Nowak zmieścił w trzech pierwszych minutach rozmowy. Jak blok reklam przed transmisją meczu. Pokazuje to wyraźnie, jak ważne dla turbopatriotyzmu jest tworzenie sieci powiązanych ekosystemów informacyjnych oraz jak sprawną maszyną jest antyantypolonizm. Czy antypolonizm, z taką determinacją tropiony przez Nowaka, jest równie sprawny? W jego ocenie tak.

W opublikowanym w roku 1997 artykule Czym jest antypolonizm Nowak rozpisuje długą historię „czarnej legendy” układanej przez kolejnych wrogów naszego kraju. Antypolonizm tropi w niemieckiej Kronice Thietmara z XI wieku, w propagandzie krzyżackiej oraz w protestanckiej publicystyce doby reformacji. W XIX wieku źródłem systematycznej, antypolskiej narracji stają się państwa zaborcze, lecz na ich głos zaskakująco chętnie ucha nadstawia zachodnia opinia publiczna, kształtowana przez niektórych intelektualistów (na przykład brytyjskiego filozofa Thomasa Carlyle’a, który rozbiory Polski uważał za dzieło opatrzności). Na szczęście tej propagandzie odważnie przeciwstawiali się polscy artyści, również na emigracji, zdolni miłością do Polski zarazić znakomitych zachodnich kolegów, takich jak George Byron czy Victor Hugo. W wieku XX – pisze Nowak – antypolonizm był z kolei dziełem trzech głównych sił: rewizjonizmu sowieckiego i niemieckiego, bo dawni zaborcy nigdy nie pogodzili się z utratą wpływów, a także działań Żydów. („Część Żydów niemieckich i amerykańskich, zaniepokojonych możliwością powstania niepodległego państwa polskiego, zdominowanego przez katolicką polską większość, rozpoczyna gwałtowną kampanię przeciw możliwości powstania takiego państwa”62). Niemcy, Sowieci i Żydzi do dziś tworzą według Nowaka skuteczny sojusz, w ramach którego nie tylko działają bezpośrednio przeciw naszemu krajowi, lecz także zohydzają go na Zachodzie, by Polaków odciąć od sympatii i wsparcia gospodarczego czy militarnego. Kluczowym narzędziem wpływu jest dla naszych wrogów oskarżanie Polaków o antysemityzm. Prym wiodą w tym „zinfiltrowane przez sowieckie agentury lewicowe środowiska intelektualne”. Niestety, brak dziś na Zachodzie adwokatów polskiej sprawy na miarę Mickiewicza, bo nasze rodzime elity poszukujące poklasku w Europie i Ameryce zostały zaczadzone ideologią antypolonizmu.

Zasadniczy problem z tą bardzo spójną opowieścią polega na tym, że jest ona klasyczną teorią spiskową. Nowak nie zadaje pytania, co łączy średniowieczną kronikę, krzyżackie pamflety, reformacyjną publicystykę i współczesną lewicę. Wszystkie antypolskie przekazy wrzuca do jednego worka. A ponieważ tych rzeczywiście w historii nie brakowało (podobnie jak przekazów antysemickich, antyniemieckich czy antyhiszpańskich), worek puchnie i puchnie – ku uciesze autora. Jest jednak zasadnicza różnica między stwierdzeniem, że w toku historii ukształtowało się coś takiego jak „czarna legenda” Polski, a nawet że istnieją grupy sprytnie wykorzystujące ją w propagandzie, a budowaniem całościowej opowieści o dziejach, które układają się wyłącznie pod dyktando naszej obsesji niepodległości.

Charakterystyczny dla teorii spiskowych jest także nastrój tajemnicy, który Nowak stara się wytworzyć wokół swoich dociekań. Antypolonizm należy do „słów zakazanych i zapomnianych” – głosi nadtytuł artykułu, sugerując pewnego rodzaju wiedzę tajemną, która ma moc wyzwalania z oków politycznego Matrixa. Wszędzie aż roi się od podwójnych agentów, pożytecznych idiotów i ściśle tajnych planów, które nierozważni Żydzi i Niemcy wypaplali jak czarny charakter w filmie o Jamesie Bondzie. Albo jak w Protokołach mędrców Syjonu63.

W innych swoich pracach Nowak skupia się bardziej na współczesnych odsłonach tego odwiecznego konfliktu. Antypolonizm. Zdzieranie masek to wyczerpujące kompendium tego zagadnienia, pokazujące antypolonizm jako sprawny przemysł. Jego najważniejszymi narzędziami okazują się wybielanie Niemiec oraz „podstawianie Polski” (termin ten Nowak zapożyczył od Wolniewicza). Chodzi o to, by z naszych zachodnich sąsiadów zdjąć piętno odpowiedzialności za zbrodnie. Na przykład zastępując słowo „Niemcy” słowem „naziści”. W ten sposób, zauważa Nowak, w tekstach dotyczących Zagłady pojawiają się już tylko dwie narodowości – Polacy i Żydzi. A stąd krok już tylko do utożsamienia Polaków z katami, którego przykładem jest według Nowaka sformułowanie „polskie obozy zagłady”. Temu samemu mają służyć obszerne badania historyczne nad rzekomymi aktami antysemickiej przemocy ze strony Polaków czy ich współudziału w Zagładzie.

Ale jaki jest cel tego wszystkiego? Czemu właściwie miałby służyć ten przebiegły, rozpisany na wiele dziesięcioleci plan ukształtowania krajowej i międzynarodowej publiczności? „Niemcy już się »wykupili«; czas więc na obciążenie Polaków” – stwierdza Nowak. Otóż jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi, oczywiście, o pieniądze. Nowak wyjaśnia: „Myślę, że wobec Polski coraz wyraźniej skierowany jest swoisty sojusz dwóch antypolonizmów: części bardzo wpływowych środowisk żydowskich i niemieckich. Przedstawiciele obu tych antypolonizmów są zainteresowani w takim upokorzeniu Polski (zwrot jednego z przywódców Światowego Kongresu Żydów), w takim sponiewieraniu jej w opinii światowej, aby uzyskać od nas ogromne odszkodowania”64. Ostatecznym celem antypolskiego planu jest więc powrót do Polski. Żydzi zamierzają przejąć, wedle przywoływanych przez Nowaka planów, jedną trzecią naszego kraju. Niemcy z kolei – uzyskać niebotyczne odszkodowania za utracone po wojnie wschodnie tereny. Realizacji tego planu mają służyć Unia Europejska, hollywoodzkie produkcje i finansowane przez zagranicę badania naukowe65.

Geopolityczne dociekania Nowaka i podobnych mu autorów trafiają następnie do jeszcze szerszego obiegu za sprawą postaci takich jak Grzegorz Braun – jedna z moich ulubionych figur współczesnej skrajnej sceny turbopatriotycznej.

„Instalacja żydowskiej suwerenności w Polsce z fazy planowania, obróbki propagandowej i wstępnej selekcji kadr przeszła do fazy operacyjno-infrastrukturalnej. Czego widomym znakiem jest już od paru lat ośrodek Polin w Warszawie – eksterytorialna de facto placówka cudzej suwerenności na naszym terytorium – czyli tzw. Muzeum Historii Żydów Polskich” – wyjaśnia Braun w wywiadzie dla „Gazety Warszawskiej”66. Użyty w nim fachowy język sugeruje znaczną wiedzę z zakresu tajnych operacji wywiadu. Podobne zdanie, co warto podkreślić w świetle dalszego ciągu tej historii, Braun ma na temat Muzeum Auschwitz. Ale muzea, które za pieniądze Polaków mają uprawiać w nich żydowską propagandę, to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Bo nasi wrogowie naprawdę mają rozmach. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że szykuje się coś na niespotykaną dotąd skalę.

Jak raportuje Grzegorz Braun, w kwietniu 2018 roku podczas Marszu Żywych zebrała się w Oświęcimiu cała „wierchuszka armii i służb państwa położonego w Palestynie”. Ze względu na protokoły bezpieczeństwa tyle ważnych osób nie powinno pojawić się nigdy w jednym miejscu – tłumaczy ze znawstwem kandydat na prezydenta. Powód ich obecności musiał być więc naprawdę doniosły. Albo odprawa z agenturą najwyższego szczebla (jej wezwanie do Izraela zdekonspirowałoby całą sieć), albo jakieś kluczowe decyzje wymagające wizji lokalnej na miejscu67.

Z kolei w czerwcu 2018 roku Kielce odwiedziło stu dwudziestu policjantów izraelskich. Rzekomo w celu uczczenia rocznicy pogromu kieleckiego, ale przecież ta wypadała dopiero w lipcu (szach-mat, tajni agenci!). „Znając podejście władz warszawskich i policyjnych, na czele z panem Brudzińskim – prymusem-lizusem w konkurencji zapewniania, że nie jesteśmy faszystami – nie sądzę, by ktokolwiek zażyczył sobie teczek personalnych tych gości. Zresztą nawet gdyby to zrobił, to i tak by ich nie dostał. Nie wiemy więc, kto tu przyjechał ani jak ci policjanci spędzili swój czas wolny”68.

Coś wisi w powietrzu. Ale co? W tym miejscu widać dokładnie, jak Braun przejmuje pałeczkę, zaczynając swój szpiegowski thriller dokładnie tam, gdzie skończyła się geopolityczna filozofia Nowaka. Otóż według turbopatriotycznej prawicy od lat trwa zorganizowana kampania zmierzająca do podkopania naszego prestiżu na arenie międzynarodowej. Ma to służyć dyplomatycznej izolacji, a w konsekwencji zakwestionowaniu suwerenności władz Polski. Nie od dziś wiadomo, że wszystkie te zabiegi mają całkiem realny wymiar finansowy. Ale – i tu niespodzianka – Braun twierdzi, że roszczenia to nie wszystko. Przeciwnie – to dopiero początek.

Ostatecznie celem rozpisanej na wiele lat operacji godnej wyobraźni Roberta Ludluma jest „przejęcie kontroli nad terytorium Polski i instalacja żydowskiej suwerenności (na początek suwerenności wyspowej, w dużych ośrodkach miejskich) na terytorium całego międzymorza bałtycko-adriatycko-czarnomorskiego”. Dlaczego? Po co? W imię jakich wartości? Braun ma na to prostą odpowiedź. Przyczyną jest „wyczerpanie się resursu geopolitycznego państwa żydowskiego w Palestynie”. Izrael planuje w związku z tym przejęcie kontroli nad nowym terytorium. Polska (a nawet całe międzymorze) jest zatem planem B Żydów, ich alternatywą na wypadek konieczności ewakuacji z niebezpiecznego Bliskiego Wschodu.

32

Jarosław Kaczyński, wypowiedź podczas konwencji wyborczej w Olsztynie, 21.09.2018, youtube.com, bit.ly/2Jo8xv4, dostęp: 21.09.2018.

33

Tamże.

34

Tamże.

35

Choć zdaje się, że NaTemat.pl tytułem starało się nieco podkręcić emocje: J. Karpiński, Kaczyński nazwał sędziów „ojkofobami”. Prof. Bralczyk wyjaśnia po co to zrobił, rozmowa z Jerzym Bralczykiem, 24.09.2018, natemat.pl, bit.ly/2DWiJaE, dostęp: 10.05.2019.

36

Kaczyński mówił o „ojkofobii” sędziów. Łętowska: takie słowa nigdy nie powinny paść, 26.09.2018, tvn24.pl, bit.ly/2Jd6Y3B, dostęp: 10.05.2019.

37

J. Żakowski, Kto się przezywa, ten sam się tak nazywa, czyli ojkofobofobia ojkofoba, 24.09.2018, wyborcza.pl, bit.ly/2wxstnE, dostęp: 10.05.2019.

38

S. Janecki, Słowo „ojkofobia” wprawiło Jacka Żakowskiego w trans, choć nie jest to ten pożądany trans, 24.09.2018, wpolityce.pl, bit.ly/2HcaU2F, dostęp: 10.05.2019.

39

R. Makowski, Ojkofobia, czyli nienawiść do własnego narodu, celnie definiuje postawę totalnej opozycji, 24.09.2018, wpolityce.pl, bit.ly/2DZqgFs, dostęp: 10.05.2019.

40

Tamże.

41

R. Scruton, Oikophobia, „Journal of Education” 1993, vol. 175 (2), s. 93–98.

42

R. Scruton, Zielona filozofia. Jak poważnie myśleć o naszej planecie, przeł. J. Grzegorczyk, R. P. Wierzchosławski, Poznań 2017.

43

Tenże, Oikophobia, dz. cyt.

44

J. Bartyzel, Ojkofobia [w:] Encyklopedia „Białych Plam”, t. 13, Radom 2004, s. 223–227.

45

B. Wolniewicz, Z. Musiał, Ksenofobia i wspólnota, Kraków 2003, s. 26.

46

Tamże, s. 24.

47

Ojkofobia. Polak nienawidzi Polaka, 20.03.2014, wmeritum.pl, bit.ly/2Lutrv6, dostęp: 10.05.2019.

48

D. Kowalczyk, Patriotyzm i oikofobia, „Gość Niedzielny” 2018, nr 3.

49

Taką litanię przedstawia Dorota Łosiewicz na łamach portalu wPolityce.pl, zainspirowana medialną wypowiedzią Daniela Olbrychskiego (Część polskich elit po prostu nie znosi Polaków. To już chyba ojkofobia. A może by tak współrodaków po prostu polubić?, 15.01.2018, wpolityce.pl, bit.ly/2DXyQo9, dostęp: 10.05.2019).

50

Dwie niedawno opublikowane książki, które wskazywałyby na pewien pozytywny potencjał polskiej ojkofobii, to No dno po prostu jest Polska Adama Leszczyńskiego (Warszawa 2017) i 21 polskich grzechów głównych Piotra Stankiewicza (Warszawa 2018). Dla Leszczyńskiego nasze negatywne autostereotypy mogą się stać zaczątkiem narodowej psychoterapii. Dla Stankiewicza grzech „autorasizmu” jest jednym z tych, który rodzi nadzieję na poprawę, o ile krytyka nie zmieni się w krytykanctwo.

51

Wspólna deklaracja Polski i Izraela. Netanjahu: Termin „polskie obozy śmierci” jest nieprawdziwy. Morawiecki: Prawda o Polsce jest dobra, 27.06.2018, wpolityce.pl, bit.ly/2Vbra7u, dostęp: 10.05.2019.

52

Wspólna deklaracja premierów Państwa Izrael i Rzeczypospolitej Polskiej, 27.06.2018, premier.gov.pl, bit.ly/2LydEvq, dostęp: 10.05.2019.

53

Tamże.

54

Tamże.

55

Polak złodziejem w niemieckiej reklamie?, wiadomosci.gazeta.pl, bit.ly/2W0Rc29, dostęp: 10.05.2019.

56

Zob. np. K. Lyons, Racist incidents feared to be linked to Brexit result, 26.06.2016, theguardian.com, bit.ly/28Uckul, dostęp: 10.05.2019; Huntingdon ‘Polish vermin’ cards case remains a mystery, 27.11.2016, bbc.com, bbc.in/2HVyelz, dostęp: 10.05.2019; Ch. Hilton, Why is there anti-Polish hatred in Europe?, medium.com, bit.ly/2XkIrNA, dostęp: 10.05.2019.

57

Pojęcie „konkurencji” czy „rywalizacji” ofiar omawia szerzej J. M. Chaumont, La concurrence des victimes. Génocide, identité, reconnaissance, Paris 2017. Zob. też: Z. Bauman, L. Donskis, Moral Blindness. The Loss of Sensitivity in Liquid Modernity, London 2013.

58

Jarosław Gowin, wypowiedź w programie Gość Wiadomości, TVP1, 8.03.2018.

59

Zob. J. Bralczyk, Język sprasowany. Publiczne mówienie, „Zeszyty Prasoznawcze” 1988, z. 2–4.

60

„Zawiodłem się na Kaczyńskim!” – Alfabet Jerzego R. Nowaka: „K” – Jarosław Kaczyński, cz. 1, CEPowisle, 29.01.2018, youtube.com, bit.ly/2WAT6DE, dostęp: 10.05.2019.

61

J. R. Nowak, Nie będziemy ginąć za Izrael, Media Narodowe, 22.01.2019, youtube.com, bit.ly/2HaBetQ, dostęp: 10.05.2019.

62

J. R. Nowak, Słowa zakazane i zapomniane. Czym jest antypolonizm?, „Człowiek w Kulturze” 1997, nr 9, s. 167.

63

Mechanizm tego rodzaju samouwiarygodniających się fikcji analizuje doskonale Umberto Eco w książce Sześć przechadzek po lesie fikcji, przeł. J. Jarniewicz, Kraków 2007, s. 144–173.

64

Zob. J. R. Nowak, Antypolonizm. Zdzieranie masek, EPUB, Warszawa 2002.

65

Tamże.

66

Tu i dalej cytaty za: A. Zaorska, Grzegorz Braun: Ktoś szykuje nową prowokację kielecką?, rozmowa z Grzegorzem Braunem, „Gazeta Warszawska” 20.07.2018, warszawskagazeta.pl, bit.ly/2JgbgoK, dostęp: 10.05.2019.

67

Zob. też: G. Braun, Państwo żydowskie osiągnęło fazę przenoszenia do Polski aktywów politycznych, eMisjaTV, 15.04.2018, youtube.com, bit.ly/2LLFSTF, dostęp: 10.05.2019.

68

A. Zaorska, Grzegorz Braun…, dz. cyt.

Turbopatriotyzm

Подняться наверх