Читать книгу Nasturcje i ćwoki - Marcin Szczygielski - Страница 5
Rozdział 2
Оглавление– Kupię samochód – oświadcza Agnieszka. Siedzimy w taksówce i jedziemy do redakcji. Samochód? Za co? Po co? Dlaczego nic o tym nie wiem?
– Za co? – pytam z politowaniem.
– Za pieniądze. Mama powiedziała, że mi pomoże.
– Po co ci samochód? Głupi pomysł.
– Wcale nie. Będę niezależna i wolna.
Nie podoba mi się taka perspektywa. Przez chwilę zastanawiam się, czy próbować jej wyperswadować szalony pomysł, ale dochodzę do wniosku, że i tak nic z niego nie wyjdzie. Agnieszka bez przerwy wymyśla jakieś kretynizmy, z których nigdy nic nie wychodzi.
– Tak, tak – mówię więc – ekstra.
Zapada cisza. Nic nie wspomina o wizycie u wróżki. Nie mam zamiaru tak nisko upaść, żeby zapytać. Choćbym miała umrzeć, nie zapytam.
– I co z tą wróżką? Powiedziała ci, że wyjdziesz za mąż i odnajdziesz ropę naftową na działce pracowniczej tatusia?
Agnieszka spogląda przez okno w milczeniu, wreszcie odwraca się i mówi z westchnieniem:
– Nie mogę powiedzieć.
Własnym uszom nie wierzę!
– Nie możesz… powiedzieć? A kto ci broni?
– Wróżka zabroniła. Bo się nie spełni, jeśli powiem komuś obcemu.
– Ależ to idiotyzm. Mnie możesz powiedzieć! Czy ja obca jestem, czy co?
– Ale ona powiedziała, że nikomu…
– Ale ja nie jestem nikt! Ja jestem twoją najbliższą, jedyną przyjaciółką! To mnie wszystko zawdzięczasz! Mnie nie powiesz?
– Och, dżizas… – wzdycha Agnieszka. – Bardzo dużo mi powiedziała.
– A konkretnie?
– Kiedy umrę na przykład.
– I kiedy?
– Na starość.
– No, to rzeczywiście jest genialna, ta wróżka. Ciekawe, gdzie ujrzała tę przepowiednię. Pewnie w fusach po kawie rozpuszczalnej. I co jeszcze?
– Że wyjdę za mąż.
– Niesamowite! Kiedy?
– Niebawem.
– Uuuua! A zdradziła ci, w co będziesz ubrana?
– Wiedziałam, że będziesz się nabijać. Niepotrzebnie ci powiedziałam.
– Nie, nie, nie! Nie będę już. I co jeszcze? Powiedziała ci, za kogo wyjdziesz?
– Tak.
No, tego się nie spodziewałam. Kogo ona jej mogła naraić? Może ta wiedźma ma jakiegoś syna kawalera, którego żadna dziewczyna nie chce?
– I za kogo?
– Za Mikołaja.
– Świętego?
– Kretynka. Nie odzywam się.
– Ale ja naprawdę nie wiem, o kim ty mówisz.
– Powiedziała, że poślubię tego, którego poznałam w tym roku przy nowiu w niezwykłych okolicznościach. A ja właśnie tak poznałam Mikołaja, tego z mojego bloku. Przecież ci mówiłam.
Coś tam może i mówiła, ale ona ciągle poznaje jakichś facetów. Mikołaja sobie nie przypominam. Chociaż… zaraz…
– Czy to ten facet, którego pies na spacerze wieczorem obsikał ci nogę pod blokiem?
– Oj, zaraz obsikał. Źle wycelował po prostu.
– Mówiłaś, że podbiegł, warcząc i szczekając na twoją Neskę, a kiedy ją wzięłaś na ręce, podniósł nogę i oblał ci spodnie.
– Wcale tak nie było! On mnie wskazał Mikołajowi! To była opatrzność.
– Fajna wskazówka. Pewnie, żeby łatwiej cię było zlokalizować po zapachu, jakbyś gdzieś uciekła. Ale przecież powiedziałaś, że właściciel tego psa to jakiś skończony ćwok?
– Wcale tak nie powiedziałam! Byłam oszołomiona po prostu. Mikołaj jest super.
– Aha.
– Super jest! Jest po prostu boski w każdym celu.
– Calu. Chyba że chodzi ci o sposoby używania go – zaczynam chichotać.
– Co?
– Nic.
– Piękny jest – zachwyca się Aga. – A wiesz, jakie ma włosy?
Przyznaję, że nie wiem.
– Brązowe! A wiesz, jakie ma brwi?
Także nie wiem.
– Brązowe! A wiesz, jakie ma oczy?
Mam pewne podejrzenia, ale mówię, że nie wiem.
– Brązowe!!! A wiesz, jakie ma usta?
– Brązowe? – ryzykuję.
– Idiotka. Oczywiście, że nie ma brązowych ust.
– No to jakie ma?
– Ach, prześliczne… – moja przyjaciółka rozpływa się w westchnieniach.
– No dobrze. A jak się nazywa ten twój adonis?
– Mhmhm – wymrukuje Agnieszka.
– Co?
– Mikołaj.
– To już wiem. A nazwisko?
– A po co ci jego nazwisko?
– Żeby wiedzieć w razie czego.
– W czego razie?
– Gdyby znaleźli twoje dymiące zwłoki czy coś. To jak ma?
– Weszka – z cichym westchnieniem odpowiada Aga.
– Co?! Weszka – Weszka?
– Jedno Weszka. Nazwisko rzecz nabyta.
– Ale w przypadku faceta trudno zbywalna. Nazywa się Mikołaj Weszka?
– Tak.
– Rany boskie! Jakie niehigieniczne nazwisko! Słuchaj, to gdybyś ty rzeczywiście, jak to pięknie ujęłaś, poślubiła tego Mikołaja, to chcesz powiedzieć, że nazywałabyś się… Agnieszka Weszka?
– Mogę być dwojga nazwisk!
– Aha. Czyli byłabyś… byłabyś Agnieszka Perska-Weszka? – z wrażenia prawie spadam z siedzenia taksówki. – Perska-Weszka!
– Jesteś skończoną idiotką, a w dodatku świnią. Nie odzywam się!
– Oj, daj spokój – mówię pojednawczo, kiedy już udaje mi się zapanować nad konwulsyjnym śmiechem. Agnieszka wzrusza ramionami i uparcie patrzy na mijane domy. Drażni mnie to. – Założę się, że już z nim spałaś.
– No jasne. Skąd miałabym wiedzieć, czy warto się z nim spotykać? Zresztą jestem zakochana – mówi Agnieszka i dodaje: – Czasami zastanawiam się, czy ty w ogóle lubisz seks.
– Oczywiście, że lubię! – wykrzykuję, choć sama nie jestem pewna, czy to stuprocentowa prawda. Lubię seks, ale tylko z kimś, z kim jestem naprawdę blisko. Jeśli związek trwa kilka tygodni, jest miło, a facet jest w moim guście, seks jest cudowny. Natomiast przypadkowe numerki albo nawet pierwsze akcje z chłopakiem, który mi się podoba, są dla mnie z reguły mało satysfakcjonujące. Wydaje mi się, że jest mnie za dużo, wszędzie plączą się kończyny. Mam wrażenie oddzielenia się od swojego ciała – przebieg wydarzeń obserwuję beznamiętnie z boku, całe to stękanie, oddechy (uważać, żeby nie chuchnąć mu w twarz, bo nie pamiętam, co jadłam; odwracać głowę, żeby mi nie chuchnął w nos, bo nie wiadomo, co jadł i mogłabym zrazić się na zawsze), obca skóra, zapach, kształt, czy powinnam unieść biodra, wciągnąć brzuch, przejąć kontrolę, myśleć, nie myśleć, krzyknąć, wzdychać, jęknąć. To ciężka harówka, a nie przyjemność i nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek miała z tej okazji orgazm. Agnieszka to co innego, ona uwielbia przygody czy raczej afery, jak je nazywa.
– Uważam, że prawdziwy seks jest tylko z kimś naprawdę ważnym i bliskim. Nie tak jak ty – mówię pogardliwie.
– Och tak! – Agnieszka wcale nie czuje się urażona. – Ja lubię seks z każdym, kto mi się podoba oczywiście. Zawsze uważałam się za coś w rodzaju lampy Aladyna – trzy sekundy polerowania, a pokażę ci cuda, o jakich ci się nie śniło.
– Uch, jesteś wulgarna – mówię z niesmakiem.
– Naprawdę? – dziwi się Agnieszka zupełnie szczerze. – A ty naiwna. Wielka miłość – też coś.
– A kto tu mówi o miłości? – prycham pogardliwie. Teraz ja odwracam się do niej plecami – przynajmniej na tyle, na ile pozwala ograniczona przestrzeń taksówki – i zaczynam przyglądać się ulicom.
Koniec z miłością! Było, minęło – nigdy więcej, amen – myślę, gapiąc się przez szybę. Warowanie przy telefonie, skurcze żołądka, niepewność, brak snu, brak apetytu, nerwy – dziękuję, nie. Miłość jest jak zaraza, choroba, gwałtowna, wypalająca gorączka, która uniemożliwia normalne życie. Z Michałem, moim ostatnim facetem, byłam właśnie z miłości. I po co? Stracony rok, jeden miesiąc i trzynaście dni. Wyrzucone z życiorysu. Nie zostało mi po nim nic, poza dwiema parami starych gaci od dresu i zdezelowanym budzikiem. Nic więcej. Ach nie, przepraszam. A siwe włosy? W zeszłym tygodniu znalazłam trzy. Trzy siwe włosy! Przed trzydziestką! W dodatku te akurat były z przodu, nie mam pojęcia, co się dzieje z tyłu. Oczywiście i tak się farbuję, ale udało mi się je dostrzec w odrostach. To co się musi dziać w środku mnie, skoro takie efekty pojawiają się na zewnątrz? Strach pomyśleć. Mam wrażenie, że przez ten rok z kawałkiem nic innego nie robiłam, tylko do niego mówiłam, a on do mnie milczał. „Porozmawiajmy o nas” – cisza. „Kochasz mnie?” – cisza. „O czym myślisz?” – cisza. Mogłoby się wydawać, że jest małomówny, ale skąd – na temat nowego systemu w swoim komputerze albo jakichś idiotycznych rozszerzeń do czegoś tam potrafił rozmawiać godzinami, a jakie bogate miał wtedy słownictwo! Szczerze mówiąc, to ja takich słów nigdy nie słyszałam, przynajmniej części. Jedzenie, telewizja i seks – całe nasze życie. Ach, no i jeszcze mnie straszył. Uwielbiał to. Zaczajał się za wieszakiem w przedpokoju, za fotelem, w ciemnej łazience albo kuchni i wyskakiwał, kiedy przechodziłam. Bawiło go to do łez, bo ja za każdym razem wrzeszczałam. Dostałam w końcu regularnej nerwicy. Nie umiałam normalnie wejść do pomieszczenia, jeśli nie miałam Michała na oku. Pamiętam, że kiedyś stałam w drzwiach do dużego pokoju przez pięć minut, zaglądając jak pies do jatki i mówiąc: „Michałku, proszę cię, nie strasz mnie, nie rób tego, Michałku, błagam, pokaż się, Michałku”, a potem się okazało, że on poszedł do sklepu i po prostu nie było go w domu. Zanim to odkryłam, obeszłam całe mieszkanie niemal w półprzysiadzie, niczym jakiś komandos czy szpieg z Krainy Deszczowców. Potworne przeżycie! A on tego samego wieczoru wypożyczył z Beverly Hills Video Egzorcystę i powiedział, że sobie razem obejrzymy wieczorem dla rozrywki. Odmówiłam uczestniczenia w seansie, tłumacząc grzecznie, że czuję się doskonale rozerwana, ponieważ podobne przeżycia mam na co dzień, a tamtego dnia szczególnie. Obraził się.
W dodatku Michał był niesłychanie trudny w prowadzeniu. Trzy miesiące zajęło mi nauczenie go chowania brudnej bielizny i skarpet do kosza w łazience, słania łóżka i ustawiania butów w przedpokoju, cztery miesiące odnoszenie brudnych naczyń do kuchni. Najtrudniej było z dłubaniem w nosie. Ja nie wiem, co ten chłopak miał, sprzężenie jakieś czy odruch psa Pawłowa – wystarczyło włączyć telewizor i posadzić go na fotelu, a już pchał palec do nosa. Istny koszmar – rozważałam już nawet zainstalowanie jakiegoś systemu przywiązywania ręki do poręczy fotela, aż wpadłam na genialny pomysł. Maść tygrysia! Wystarczyło posmarować mu wskazujący palec cztery razy i wreszcie przestał. Polecam zainteresowanym. W miarę łatwo poszło mi z jego beznadziejnymi ubraniami, bo po prostu wywaliłam prawie wszystkie jego szmaty, kiedy się do mnie wprowadził, i za grosze albo wręcz za nic pościągałam nowe z sesji zdjęciowych w „Stylle”. Trochę się bulwersował na początku, ale nie miał wyjścia. No i wszystko na darmo. Kiedy już osiągnęłam jaki taki efekt, Michał bardzo sprytnie wykręcił kota ogonem, sprowokował mnie, wykorzystał okazję, spakował błyskawicznie ciuchy, które sama dla niego zdobyłam, i tyle go widziałam. Zapisałam sobie dokładnie przebieg tamtego popołudnia w pamiętniku jako ponurą przestrogę dla samej siebie, że nie należy zbyt się poświęcać i angażować w mężczyznę.
14 grudnia 2001 roku
M – D – 18.37 (17.15!) – ? – O!!! = 0 = –!
To znaczy, że Michał przyjechał do domu o osiemnastej trzydzieści siedem, chociaż wyszedł z pracy o siedemnastej piętnaście. Przeciętny dojazd z bliskiego Żoliborza, gdzie pracował jako fotoserwisant w agencji fotograficznej, do domu zajmował mu w godzinach szczytu pięćdziesiąt minut. Tego dnia jechał o dwadzieścia dwie minuty dłużej. Duże „O” oraz wykrzykniki oznaczają moją uwagę na ten temat. Przywiózł mi kwiaty, to prawda, róże, ale ich zakup nie mógł trwać dłużej niż pięć minut. No, powiedzmy siedem. A co z resztą czasu? Zero oznacza, że wymigał się od odpowiedzi, co zaowocowało minusem, jaki mu postawiłam. Dużym minusem, czego dowodzi wykrzyknik.
Resztę wieczoru zapisałam w pamiętniku w całości, rezygnując z sytemu kodowania, co świadczy o moim silnym wzburzeniu.
Po zakończeniu dyskusji, w której zresztą Michał prawie nie brał udziału, ponieważ zamknął się w łazience i prawie zdarłam sobie gardło, rozmawiając do niego przez drzwi, postanowiłam przygotować kolację. Nie zasłużył sobie co prawda, ale przecież powinien coś zjeść. SAMA rozpakowałam zakupy, które zrobił w porze lunchu – 71,30 zł, był paragon – zdecydowanie za drogo, ale powstrzymałam się od komentarza. Zrobiłam herbatę chińską czerwoną, awokado z krewetkami, majonezem i kaparami oraz pieczywo czosnkowe bez czosnku. Do tego piwo Miller. Następnie poluzowalam antenę w telewizorze, aby zapobiec oglądaniu „Faktów” podczas kolacji, bowiem widok krwi oraz Tomasza Lisa psuje mi apetyt. O godzinie dziewiętnastej zero jeden Michał wyszedł z łazienki i zgodnie z moimi przewidywaniami włączył telewizor. Widok śnieżącego ekranu uspokoił mnie, udałam się więc do kuchni po sztućce. Kiedy wróciłam, telewizor odbierał dobrze, co mnie zdenerwowało. „Antena się wysunęła” – oznajmił Michał. – „Ruszałaś coś?”. Powiedziałam, że nie oraz żeby wyłączył to pudło, bo jest kolacja. Po krótkiej wymianie zdań Michał zgodził się na wyłączenie dźwięku, usiadłam zatem przy stole tyłem do ekranu. Michał usiadł naprzeciwko, ale nieco z lewego boku, żeby widzieć telewizor, wstałam więc i przeniosłam z komody wazon z różami (dwadzieścia siedem sztuk, a ostatnio przynosił trzydzieści pięć), który postawiłam na stole z lewej strony. Michał westchnął i przestał wyciągać szyję. Zapaliłam dwie świece ustawione na stole z prawej strony (na wszelki wypadek), a następnie opowiedziałam Michałowi, co robiłam tego dnia oraz w co kto był ubrany, a także o czym rozmawiałyśmy w redakcji. Ponieważ czytałam ostatnio w „Cosmo”, iż w prawdziwym, zdrowym związku dwojga dorosłych ludzi ważną rolę odgrywa dialog, wtrącałam co jakiś czas sformułowania: „a co ty o tym myślisz?” oraz „jak sądzisz?”, dając Michałowi po trzy sekundy na odpowiedź. Nie skorzystał jednak z tej możliwości. Następnie, dając wyraz troski i przywiązania, pouczyłam Michała, że przy stole należy siedzieć prosto i nie garbić się oraz że nie należy jeść krewetek palcami. Michał odpowiedział, że wie, ale to awokado jest wyjątkowo twarde. Nie widziałam związku między jedzeniem krewetek palcami a twardością awokado, które zresztą on sam kupił, bo ja nie kupiłabym podobnie twardego, o czym natychmiast powiedziałam. Na to Michał powiedział mi, żebym mu dała spokój, bo jest zmęczony. Zmęczony! Czym on może być zmęczony, pytam ja się kogo. Cały dzień siedzi sobie wygodnie na krzesełku, wyszukuje zdjęcia w internecie i ogląda slajdy. JA to dopiero jestem zmęczona i on w ogóle nie wie, co to jest zmęczenie, bo jakby był taki zmęczony jak ja, toby chyba w ogóle palcem nie ruszył, a ja ruszam. Na to on odparł, że znów bardzo mnie prosi, żebym mu dała spokój. Zapytałam więc, co on rozumie przez spokój, a on odpowiedział, żebym go przestała zamęczać. Zamęczać! No, skoro dla niego zwykła rozmowa ze mną – powiedziałam – jest męcząca, to ja już nie wiem, bo skoro kogoś się kocha, to chce się z nim rozmawiać, bo z kim rozmawiać, jak nie z kimś, kogo się kocha? Czy to znaczy – zapytałam – że on mnie już nie kocha? Na to Michał powiedział, że przeciwnie, b. mnie kocha i że przecież przywiózł mi kwiaty. Odparłam więc, żeby on mi tu kwiatami ust nie zatykał, bo kwiaty o niczym nie świadczą. W dzień Wszystkich Świętych też się wozi kwiaty na groby i to wcale nie świadczy o miłości, ale o tym, że tak wypada. Na to Michał powiedział, że ja nie jestem na pewno jak grób, bo grób milczy, a ja nie. B. się zdenerwowałam i powiedziałam, że może lepiej by było, żeby on sobie poszukał w takim razie jakiejś nieboszczki, bo żadna żywa kobieta z nim nie wytrzyma, chyba że ślepa i głucha, a i to nie na pewno. Michał w ogóle nie odpowiedział, tylko westchnął znacząco, co mnie jeszcze b. zdenerwowało, powiedziałam więc, żeby tak nie wzdychał. Na to Michał powiedział, że on już nie ma siły i że chyba przynajmniej westchnąć na własną rękę mu wolno. Odparłam, że on nie wie, co znaczy nie mieć siły, bo ja to dopiero nie mam siły, a nie on i że nie będzie mi tu tak znacząco wzdychał w moim własnym domu. Jak mu nie odpowiada – powiedziałam – to proszę, droga wolna, bo nikt go tu siłą nie trzyma, a ja ciekawa jestem, co on by zrobił w ogóle gdyby nie ja. Michał odparł, żebym nie kusiła losu, bo on by sobie świetnie poradził, i że nie mieszka ze mną ze względu na mieszkanie, tylko na mnie. Ale skoro mi to nie odpowiada, to on się może wyprowadzić. Roześmiałam się drwiąco i naturalnie, a następnie odpowiedziałam, że najlepiej jak się wyprowadzi już jutro, bo mam wszystkiego dosyć. Michał zapytał, czy ja jestem pewna, co mówię, bo on też ma dosyć wszystkiego. Odpowiedziałam, że w życiu nie byłam czegoś tak pewna jak tego, co teraz mówię. Michał wstał i zaczął pakować swoje rzeczy. Zamknęłam się w sypialni i rozpłakałam, bo co ja zrobię, jak on się wyprowadzi? I dlaczego on jest taki podły? I dla…
Zapis urywa się nagle, bo Michał zaczął się dobijać do sypialni, żeby zabrać swoją bieliznę z szuflady w szafie, a notowałam na bieżąco. Wpuściłam go, gdyż pewna byłam, że to tylko pretekst, żeby mnie przeprosić, ale on podszedł prosto do szafy i zaczął pakować swoje gatki i skarpetki do reklamówek, ignorując mnie całkowicie. Przyglądałam się temu przez minutę bez słowa, po czym zabrałam torebkę oraz niebieski kożuszek i pojechałam na noc do Agnieszki. Kiedy na drugi dzień wróciłam rano do domu, Michała już nie było. Zostawił tylko kartkę: „Klucz jest u Bartosikowej z parteru. Przykro mi, ale skoro tak chcesz, to trudno”. Przecież ten człowiek to nawet porządnego listu pożegnalnego nie potrafi napisać! Co to za zdanie jest „przykro mi, ale skoro tak chcesz, to trudno”? No, ja to bym napisała list pożegnalny! „Żegnaj! Nigdy nie dowiesz się, co straciłeś” na przykład. Albo „Kochałam Cię jak nikogo innego, ale nie okazałeś się godny takiej miłości. Żegnaj na zawsze”. To jest list pożegnalny! Żar i uczucie! Albo nie, bo jeszcze uwierzyłby, że go tak kochałam i miałby satysfakcję. Lepiej: „Nigdy cię nie kochałam, teraz mogę to powiedzieć. Cieszę się, że ten koszmar nareszcie się skończył. Nie chcę cię już nigdy widzieć. Spal wszystkie moje SMS-y”. Przynajmniej jakiś konkret, jest nad czym myśleć. A ten mi tu pisze po roku wspólnego życia pod jednym dachem, że mu przykro! Klucha nie facet.
Nigdy więcej miłości – tylko rozsądek. Nigdy więcej półproduktu, w który trzeba inwestować czas, siły i środki, żeby zrobić z niego człowieka. To zupełnie tak jak ze szczeniakiem – są same kłopoty, zanim nauczy się słuchać i załatwiać na gazetę. Najlepiej brać psa z pewnego źródła, odchowanego i nauczonego czystości. Niestety nie ma jeszcze w naszym kraju hodowli mężczyzn, ale wnikliwa obserwacja, racjonalny bilans wad i zalet kandydata, bez tego całego uczuciowego oszołomienia, może dać właściwy efekt. A ja już takiego kandydata na widelcu mam.
Janek wprowadził się jeszcze w czasach Michała, ale pod sam ich koniec. Od razu zwróciłam na niego uwagę, bo jest wyjątkowo grzeczny i dobrze ubrany. Typ chłopaka, o którym moja mama mówi „chłop jak malowanie”. Kiedy Michał się wyniósł, a ja przestałam się wściekać, zaczęłam się przyglądać Jankowi uważniej. Wyższy ode mnie, ale nie za wysoki. Nie łysieje, nie tyje, goli się gładko i nic mu nie odstaje zanadto. Idealny materiał na osobistego faceta. Nie ma dziewczyny ani niczego podobnego, nie sprowadza sobie panienek. Raz jeden usłyszałam u niego w mieszkaniu kobiecy głos. Okropnie się zdenerwowałam, ale okazało się, że to jakaś młoda Ukrainka przyszła umyć mu okna i zrobić generalne porządki. Janek wygląda sympatycznie, ale nie ściska mnie w dołku na jego widok, a to dobry znak – nie zakocham się w nim natychmiast po uszy. W dodatku mieszkanie kupił, a nie wynajął, bo wkrótce jego nazwisko pojawiło się na liście lokatorów. To znaczy, że ma pieniądze, ale jeszcze nie udało mi się ustalić, czym się zajmuje. Prowadzi bardzo uregulowany tryb życia, w telewizji ogląda głównie wiadomości i programy przyrodniczo-naukowe. Słucha lekkiego jazzu, co jest dla mnie do przyjęcia, i sam u siebie sprząta– Ukrainka była jednorazowym wybrykiem. Odkurzacz włącza zawsze w piątki po południu, a jeśli nie zdąży, to w sobotę rano. Oczywiście dowiedziałam się tego wszystkiego dzięki dyskretnej obserwacji i systematycznemu nasłuchowi. Mam ułatwione zadanie, bo mieszkanie Janka przylega do mojego kuchnią i kawałkiem dużego pokoju. Dzięki umiejętnemu posługiwaniu się emaliowanym kubkiem (szklanka się nie sprawdziła) oraz wizjerem w drzwiach jestem w stanie całkiem dobrze kontrolować jego poczynania. W ostateczności mogę jeszcze zajrzeć do sąsiedniego mieszkania, mocno wychylając się z balkonu, ale nie mogę robić tego zbyt często, bo raz prawie mnie przyłapał. Na razie nie przeszłam jeszcze do fazy ataku – za każdym razem, kiedy mijam go na klatce schodowej czy podwórku, odpowiadam tylko obojętnie na jego „cześć” i starannie unikam prowokowania rozmowy, a nawet dłuższego kontaktu wzrokowego. Ale już niedługo– właśnie mija szósty miesiąc obserwacji i wydaje mi się, że to dość. Zresztą zaczynam się niepokoić, że mi go jakaś raszpla sprzątnie sprzed nosa, bo trochę za długo jest sam jak na przeciętnego faceta.