Читать книгу Melancholia - Marek Bieńczyk - Страница 7
IV
Freud i twarz melancholijna
ОглавлениеFreudowskie rozpoznanie podmiotu melancholijnego – „ja” zdezintegrowanego, niedającego się już pomyśleć jako całość i niewchodzącego w żadne zewnętrzne relacje – staje się bardzo istotne dla opracowania koncepcji istnienia „poza zasadą przyjemności”, dominującej w późnym pisarstwie Freuda, a wybijającej na pierwszy plan popęd śmierci jako motor życia psychicznego. Podmiot melancholijny, owo „nic, które boli”, jest zawsze antykartezjański, gdyż wydrążony, rozproszony, na wewnętrznym wygnaniu. Im bardziej „myśli” – tak jak „myśli” o Andromasze, łabędziu, zagubionych marynarzach i niewolnikach włóczęga Baudelaire’a – tym jest go mniej (tak właśnie: myślę, więc mnie nie ma), tym bardziej pogłębia się jego smutek. Można powiedzieć, że melancholia od zawsze, na prywatny sposób swych milionów przypadków, dokonywała podważenia metafizyki obecności i podmiotu, zatem dzieła, którego podjęły się gruntownie ostatnie prądy filozofii XX wieku. Przeprowadza ona bowiem naturalną, by tak to nazwać, krytykę podmiotu; osłabia go na różne sposoby, wycofuje, zaciekle uprawia zwątpienie, które – w stanach skrajnych – posuwa się do delirium negacji, do obłędu zaprzeczenia, jak to się określa klinicznie. „Starego nie ma już Paryża”, wzdycha flâneur. Ach, nie tylko. „U niektórych negacja jest tak powszechna, że nie istnieje już nic i oni sami są niczym... Kiedy obłęd zaprzeczenia obejmuje świat zewnętrzny – opowiada XIX-wieczny psychiatra Cotard – chorzy wyobrażają sobie, że nie mają już rodziny, nie mają kraju, że Paryż jest zniszczony, że świat już nie istnieje”. Znikają wówczas wszystkie zewnętrzne punkty odniesienia, ale negacja godzi przede wszystkim w sam melancholijny podmiot. W melancholii skrajnej zaprzeczone zostaje nawet ciało: ja, dziecko Saturna, naczynie dla czarnej żółci, nie mam serca, nie mam wątroby, zniknęły moje płuca; noszę w sobie bestię, przechowuję wilka, który pożarł wszystko, co było we mnie. Freud mówi w swej teorii o „kanibalu melancholijnym”. Pożera on utracony obiekt miłości, wciela w siebie, ale tak czyniąc, pożera on też, niczym mityczny wąż z własnym w paszczy ogonem, siebie; niszczy siebie kawałek po kawałku; do własnego istnienia stosuje strategię spalonej ziemi. Neguje wszystko, zapomina o całym świecie, a o sobie pamięta po to, by tym bardziej siebie rozkrajać, by siebie zmniejszyć.
Ciąg dalszy w wersji pełnej