Читать книгу Przezroczystość - Marek Bieńczyk - Страница 6
ОглавлениеDlaczego przezroczystość
Dlaczego jednak przezroczystość? Dlaczego to słowo, które wydawało mi się piękne zarówno w polskim, jak i w angielskim, francuskim, hiszpańskim brzmieniu? Przezroczystość, transparency, transparence, transparencia. Nie, po polsku brzmi nawet ładniej. Ładna przejrzystość, jeszcze ładniejsza przezroczystość. Czy lubiłem w nim od zawsze sam właśnie dźwięk? I te półsłówka, te inne słowa, które je współtworzą? Czystość, oczy? Oczy w swej najlepszej, mianownikowej postaci, ze szlachetnym igrekiem, postaci, której dorównać może tylko narzędnik – „oczyma”, lecz nigdy w swej obocznej, wulgarnej formie – „oczami”, oczami, tracącymi swe zapatrzenie na rzecz wścibskości? Oczy, oczyma, uroczysty, przeoczyć? I do tego możliwość dwojakiej wymowy, ochota, która nachodzi, by powiedzieć „przeźro-”, tak jak w dzieciństwie mawiało się „przeźrocza”? Pójść obejrzeć przeźrocza czy po prostu pójść na przeźrocza; w tej zapowiedzi kryły się i ciut magii, i przyjemność oczekiwania. Obraz nie był jeszcze tak bardzo demokratyczny, trudno nim było przesolić dania codzienności; nadchodził, zapowiadał się, pojawiał tajemniczo na białych ekranach, na samych ścianach (wybierało się te najjaśniejsze). Jak wtedy, trzydzieści parę lat temu, w beskidzkim przysiółku, gdy ktoś – pan z miasta – przyszedł starym góralkom pokazywać pustynię i wielbłądy, afrykańskie pejzaże, wygięte jak ciała wydmy. Siedziały w środku izby na krzesłach ustawionych nieco porządniej niż zwykle, w wyprasowanych chustach na znak, że doceniają odświętność wieczoru. Uroczyście, przezroczyście; skryłem się w kącie, zmarznięty po całodziennej wędrówce w deszczu i śniegu, widziałem znieruchomiałe głowy w chustach, wpatrzone w faliste piaskowe pasma, złote światło, które biło ze ściany, wciągało na drugą stronę. Tak, to były przeźrocza, transoczy; obrazy miały moc przenoszenia i ich fałdy na jasnej farbie odsłaniały przestrzeń otwartą, bezgraniczną, czysty lazur nad pustynią, nad kopułami piasku. Kino liczyło już dobrze ponad siedemdziesiąt lat, lecz wyobraźnia była wciąż trójwymiarowa, widziała daleko, przez – przez ściany, przez mury, przez biel ekranu, przeźroczyście.
Dlaczego przezroczystość, od najwcześniejszych lat? Skąd jej pragnienie wśród zabawek, zabaw i ulubionych gier, których precyzyjne geometryczne zasady (jak gra w zośkę czy wyścig kapslami) ograniczały pole widzenia do ściśle wymierzonych przestrzeni? Czy była po prostu marzeniem ucznia o dalekiej wyprawie, ucieczce ze szkoły, wielkiej przygodzie, żegludze po nieskończonym oceanie; przecież tam, za szybą, za oknem szkolnej klasy rysuje się niedostępny świat, w który kiedyś się wreszcie wkroczy? Czy raczej powstawała gdzieś całkiem obok, obok polowań na bizony, nocy w wigwamie i długiej włóczęgi od portu do portu? Czy nie wpuszczała raczej strumienia światła w pokój, gdzie od początku była jakaś ciemność? Czy nie rozjaśniała raczej ścian tam, gdzie – jak podpowiadał wykuty na blachę wiersz – „niebo, jak ciężka z ołowiu pokrywa / Miażdży umysł złej nudzie wydany na łup, / Gdy spoza chmur zasłony szarej / Światło spływa, światło dnia smutniejszego niźli nocy grób”? Przejrzystość, przezroczystość, transparencia, nie czyniłem istotnej różnicy między tym, co jest tylko przejrzyste, prawdziwie przezroczyste, jak muślin czy szyba, a tym, co wydaje się od razu czystym światłem, widzialnym bezpośrednio. Bo też wciąż czułem, że czyste światło nigdy nie jest dane wprost; to zasłona między nim a naszymi oczyma, między światem a nami, stawała się niewidzialna, łaskawie godziła się wycofywać z siebie wszystkie cienie i zacieki; światło okazywało się tylko tolerowaną przezroczystością.
Dlaczego przezroczystość, przejrzystość, transparence, transparencia! Może to światło przyszło jeszcze z innej strony? Bo chyba to przede wszystkim: czyż to nie ona była pierwszym zapamiętanym obrazem życia, ikoną bądź krzyżem na drogę? Pierwszy obraz: pusty, poranny, jasny pokój z ogromną plamą słońca, żółtym kwadratem na ścianie. Powietrze tak rozświetlone, z rozedrganymi drobinami pyłu, tak w tym świetle czyste i pełne, że zdawało się mieć odsłonięte wnętrze; przez swą odkrytą powierzchnię przepuszczać wzrok ku jeszcze głębszej czystości. Drzemała więc przez długie lata, niekiedy podsyłała skrycie pragnienie samotności, ciszy, nieobecności, była wizualną projekcją życia, jego nieodkopaną protoewangelią, aż wreszcie wybuchła w pełni swej nazwy, przezroczystość, transparence, transparencia, jako motyw, prawda i iluzja, jako hobby egzystencji, uchwytna poręcz, o którą można oprzeć własne istnienie, a nawet próbować wsypać je w tekst.
Czy stąd więc przezroczystość? Przezroczystość wciąż nadchodzi, jak nadchodziła godzina przeźroczy. Nie wspominam jej; pamiętam jej smak. Smak przeźroczy na przykład, kolorowych kwadratów objawianych przez tynk.