Читать книгу Serce umiera ostatnie - Маргарет Этвуд - Страница 5

Оглавление

CZĘŚĆ PIERWSZA


DOKĄD?

CIASNO

Jak się śpi w samochodzie, to jest ciasno. No, ale honda z trzeciej ręki nie jest pałacem, i od tego trzeba zacząć. W busiku byłoby luźniej, ale nie mogli sobie na niego pozwolić nawet wtedy, kiedy uważali, że mają pieniądze. Stan mówi, że całe szczęście, że w ogóle mają jakikolwiek samochód, co jest prawdą, ale przez to samochód nie staje się większy.

Charmaine uważa, że Stan powinien sypiać z tyłu, bo potrzebuje więcej miejsca – byłoby sprawiedliwie, jest wyższy – ale on musi być z przodu, na wypadek gdyby przyszło im uciekać w pośpiechu. Stan nie wierzy w to, że Charmaine jest zdolna do działania w takich okolicznościach, mówi, że byłaby zbyt zajęta krzyczeniem, żeby prowadzić. Więc Charmaine ma dla siebie przestronniejszy tył, chociaż i tak trzeba się tam zwijać jak ślimak, bo nie da rady porządnie wyciągnąć kości.

Okna trzymają przeważnie zamknięte z powodu komarów i gangów, i samotnych włóczęgów. Samotni zwykle nie mają pistoletów ani noży – jeśli pojawia się broń, to trzeba się wynosić trzy razy szybciej – ale jest bardziej prawdopodobne, że to pomyleńcy, a pomyleniec z kawałkiem metalu czy z kamieniem albo nawet z butem na obcasie może wyrządzić spore szkody. Wezmą cię za demona albo nieumarłego, albo wampirowatą dziwkę i żadne rozsądne działanie, które ma ich uspokoić, nie zmieni tego przekonania. Jeśli chodzi o wariatów, to – jak mawiała babcia Win – najlepiej robić jedno: trzymać się z dala od nich, a właściwie tylko to należy robić.

Przy zamkniętych oknach, kiedy zostaje tylko szparka na samej górze, powietrze staje się ciężkie i przesycone ich naturalnymi zapachami. Nie ma zbyt wielu miejsc, gdzie mogą wziąć prysznic albo uprać rzeczy, i przez to Stan jest rozdrażniony. Charmaine także jest rozdrażniona, ale stara się zdusić to uczucie i szukać jaśniejszych stron życia, bo co przyniosą narzekania?

Co przynosi cokolwiek?, myśli często. Co przynosi nawet samo myślenie: „Co przynosi”? Więc mówi: „Kochanie, rozchmurzmy się!”.

„Czemu? – odpowiada Stan. – Daj mi, kurwa, choć jeden pierdolony powód, żeby się, kurwa, rozchmurzyć”. Albo: „Kochanie, zamknij się”, naśladując jej lekki, pogodny ton, co jest złośliwością z jego strony. Czasem ucieka się do złośliwości, kiedy jest zirytowany, ale w gruncie rzeczy to dobry człowiek. Ludzie są w gruncie rzeczy dobrzy, jeśli tylko mają sposobność, by okazać dobroć – Charmaine jest zdecydowana ciągle w to wierzyć. Prysznic pomaga człowiekowi okazywać dobroć, bo jak mawiała babcia Win: „Od czystości do boskości, a od boskości do zacności”.

Mówiła też wiele innych rzeczy, na przykład: „Twoja matka wcale się nie zabiła, to tylko takie gadanie. Twój ojciec robił, co mógł, ale musiał sobie radzić z tyloma sprawami i to go przerosło. Powinnaś bardzo się starać, żeby zapomnieć o tamtych innych rzeczach, bo człowieka nie należy rozliczać za to, co robi, kiedy za dużo wypije”. I dodawała: „A może zrobimy popcorn?”.

I robiły popcorn, a babcia Win mówiła: „Nie wyglądaj przez okno, cukiereczku, nie chcesz patrzeć na to, co tam wyprawiają. To nic przyjemnego. Wrzeszczą, bo chcą. Tak wyrażają siebie. Usiądź przy mnie. Widzisz, wszystko ułożyło się najlepiej, jak mogło, bo jesteś tu ze mną i teraz jesteśmy szczęśliwe i bezpieczne”.

Jednak to nie trwało długo. Szczęście. Bezpieczeństwo. Teraz.

DOKĄD?

Stan wierci się na przednim siedzeniu, stara się ułożyć wygodniej. Żadnych na to pierdolonych szans. I co powinien zrobić? Dokąd mogą pojechać? Nie ma bezpiecznego miejsca, nie ma instrukcji. Jakby porwał go przenikliwy, bezrozumny wiatr, bez celu zataczający koło za kołem. Nie ma wyjścia.

Czuje się taki samotny, a to, że obok jest Charmaine, czasami sprawia, że czuje się jeszcze bardziej samotny. Zawiódł ją.

Ma brata, prawda, ale to byłaby ostateczność. On i Conor obrali inne drogi, łagodnie mówiąc. Zamroczone noce, bójki po pijaku, gęsto latały „chuj, palant i gówno zamiast mózgu” – tak można by wyrazić to mniej łagodnie, i tę wersję Conor wybrał podczas ich ostatniego spotkania. Żeby być ścisłym: Stan również wybrał tę wersję, choć nie zwykł używać tak paskudnego języka jak Con.

Zdaniem Stana – jego ówczesnym zdaniem – Conor prawie stał się przestępcą. A zdaniem Cona Stan był ogłupionym przez system dupowłazem, frajerem i tchórzem. Z jajami jak u żaby.

Gdzie wykolejony Conor jest teraz, czym się zajmuje? W każdym razie na pewno nie stracił pracy w wyniku rozkładającego przemysł ogromnego krachu finansowego, który zmienił tę część kraju w kupę złomu: trudno stracić pracę, jak się jej nie ma. W odróżnieniu od Stana nie został wyrzucony, wywalony, skazany na życie w gorączkowej tułaczce, z piekącymi oczami i swędzącymi pachami. Con zawsze żył, korzystając z tego, co mógł wycisnąć z innych albo zwędzić, już od dziecka. Stan nie zapomniał szwajcarskiego scyzoryka, na który tyle oszczędzał, transformersów, pistoletu na pianę – wszystko zniknęło jak zaczarowane, a Con tylko potrząsał głową. „No przecież to nie ja, no przecież, no skądże, nie ja, nie ja, nie ja, no skądże?”.

Stan budzi się nocą i przez moment myśli, że jest w łóżku, w domu, a przynajmniej w jakimkolwiek łóżku. Szuka ręką Charmaine, ale nie ma jej obok, a on leży w śmierdzącym samochodzie, chce mu się sikać, ale boi się otworzyć drzwi, bo na zewnątrz słychać zbliżające się pokrzykiwania i kroki na żwirze albo głuche stąpanie po asfalcie, może nawet pierwsze walnięcia w dach, a w oknie pojawia się przerażające oblicze, w uśmiechu odsłaniają się prawie bezzębne dziąsła. „No, co my tu mamy! Otwieraj, fiucie! Albo sami sobie otworzymy! Dajcie mi łom!”.

I wtedy słyszy przerażony szept Charmaine: „Stan! Stan! Musimy uciekać! Musimy uciekać, jak najszybciej!”. Sam już na to wpadł. Trzyma kluczyk w stacyjce, zawsze. Ryk silnika, pisk opon, wrzaski i drwiny, dudnienie serca, a potem co? Znów to samo, na innym parkingu lub na ulicy, w innym miejscu. Byłoby miło, gdyby miał karabin maszynowy: nic mniejszego nie wystarczy. Ale na razie jego jedyną bronią jest ucieczka.

Czuje, że ściga go pech, jak zdziczały pies, węszący za nim, czyhający za rogiem. Czai się wśród krzaków, wypatruje żółtymi, złymi ślepiami. Może potrzebny mu szaman, jakieś poważne czary wudu. I jeszcze kilka setek dolarów, żeby mogli spędzić noc w motelu, Charmaine obok niego, a nie daleko, na tylnym siedzeniu, gdzie nie może sięgnąć. To byłoby minimum; pragnąć czegoś więcej, to kusić los.

Wyrozumiała Charmaine jeszcze wszystko pogarsza. Tak bardzo się stara. „Nie jesteś nieudacznikiem – mówi. – Tylko dlatego że straciliśmy dom i nocujemy w samochodzie, a ciebie... – Nie chce powiedzieć: wylali. – Ale ty się nie poddałeś, przynajmniej szukasz pracy. Takie rzeczy, utrata domu i... i... To się zdarza wielu ludziom. Większości ludzi”.

„Ale nie każdemu – odpowiada Stan. – Nie każdemu pierdolonemu”.

Nie bogaczom.

A tak dobrze zaczynali. Oboje mieli wtedy pracę. Charmaine była zatrudniona w sieci Rubinowe Trzewiki, prowadzącej kliniki i domy opieki dla emerytów, zajmowała się organizowaniem rozrywek, miała wyjątkowe podejście do starszych ludzi, jak utrzymywali przełożeni, i pewnie by awansowała. Jemu też nieźle szło: młodszy inspektor kontroli jakości w fabryce robotów Dimple[1] Robotics, sprawdzał moduły empatii w zautomatyzowanych modelach obsługujących klientów. Ludzie nie oczekują jedynie pakowania towarów, wyjaśniał Charmaine, chcą doświadczyć wszystkiego, co jest związane z zakupami, a to obejmuje i uśmiech. Uśmiechy były trudne: łatwo mogły przekształcić się w grymas albo znaczący uśmieszek, ale jak się dobrze utrafi z uśmiechem, to klienci zapłacą więcej. Zadziwiające, jak człowiek teraz sobie przypomni, za co ludzie więcej płacili.

Mieli skromny ślub, tylko dla przyjaciół, bo ani jej, ani jemu nie zostało dużo rodziny, rodzice umarli w taki czy inny sposób. Charmaine powiedziała, że i tak by swoich nie zaprosiła, ale nie rozwodziła się nad tym zbytnio, bo nie lubiła o nich opowiadać, choć żałowała, że nie ma babci Win. Kto wie, gdzie był Conor? Stan go nie szukał, bo gdyby brat się pojawił, pewnie usiłowałby poderwać Charmaine albo zrobić jakiś inny numer, którym zwróciłby na siebie uwagę.

Potem spędzili miesiąc miodowy na plażach Georgii. Ale było wspaniale! Na zdjęciach są we dwójkę, złociści i uśmiechnięci, otoczeni słońcem niczym mgiełką, trzymają kieliszki – co to było?, jakiś tropikalny koktajl, mocny, na likierze z limonki – trzymają kieliszki, wznosząc toast za swoje nowe życie. Charmaine ma bluzkę w kwiaty, bez pleców, stylizowaną na retro, sarong zamiast spódnicy, za ucho wetknęła kwiat hibiskusa, jej blond włosy lśnią, rozwiewane wiatrem, on ma zieloną koszulę w pingwiny, wybraną przez Charmaine, i panamę, właściwie nie prawdziwą panamę, ale kapelusz w tym stylu. Wyglądają tak młodo, tak świeżo. Są tacy otwarci na przyszłość.

Stan wysłał Conorowi jedno z tych zdjęć, żeby mu pokazać, że w końcu znalazł dziewczynę, której Con mu nie ukradnie, a także dać przykład sukcesu, jaki Conor też mógłby odnieść, gdyby się ustatkował, osiadł gdzieś, przestał rozmieniać się na drobne, jeździć po bandzie. Nie chodzi o to, że Con nie był bystry: był właśnie zbyt bystry. Zawsze coś wykombinował.

Con odpisał: „Niezłe C i niezła D, starszy braciszku. Umie gotować? A te pingwiny durne”. Typowe: Con musiał szydzić, musiał lekceważyć. To było, zanim urwał kontakty, zmienił mail, odmówił podania adresu.

Kiedy wrócili na północ, dali zaliczkę na dom, na początek z dwiema sypialniami, gniazdko dla spragnionych miłości, ale z miejscem na powiększenie rodziny, jak powiedział pośrednik, puszczając oko. Wydawało się, że ich stać, ale z perspektywy czasu decyzja o kupnie okazała się błędem: konieczny był remont, naprawy, a to oznaczało większe obciążenie hipoteki. Mówili sobie, że dadzą radę: nie wydają za dużo, ciężko pracują. To dopiero zabójca: ciężka praca. Harował jak koń. Równie dobrze mógł olewać, biorąc pod uwagę, że został z chujem w garści. Rzygać mu się chce, kiedy wspomina, jak ciężko pracował.

I potem wszystko szlag trafił. Prawie z dnia na dzień. Nie tylko w życiu osobistym: cały ten domek z kart, cały system rozpadł się na kawałki, tryliony dolarów wyparowały z bilansów firm jak mgła z szyby. W telewizji pojawiały się hordy tanich ekspertów, udających, że potrafią wyjaśnić, czemu tak się stało: demografia, utrata zaufania, gigantyczne piramidy finansowe, ale to wszystko były gówniane zgadywanki. Ktoś skłamał, ktoś oszukał, ktoś zdusił rynek, ktoś rozdął bańkę inflacyjną. Brak miejsc pracy, za dużo chętnych. Albo brak miejsc pracy dla przeciętnych ludzi, takich jak Stan i Charmaine. Północny Wschód, a tam właśnie byli, został najciężej dotknięty.

Sieć Rubinowych Trzewików, gdzie pracowała Charmaine, wpadła w kłopoty: była z wyższej półki, więc wiele rodzin już dłużej nie mogło sobie pozwolić, by odstawiać tam swoich staruszków. Pokoje opustoszały, cięto koszty. Charmaine poprosiła o przeniesienie – na Zachodnim Wybrzeżu ośrodki jeszcze dobrze funkcjonowały – ale go nie dostała i okazało się, że jest zbyteczna. Potem Dimple Robotics spakowało manatki i przeniosło się na Zachód, a Stan wyleciał, bez spadochronu.

Siedzieli w nowo kupionym domu na nowo kupionej sofie z kwiecistymi poduszkami, które Charmaine tak starannie dobierała, i tulili się do siebie, i powtarzali, jak się kochają, Charmaine płakała, a Stan poklepywał ją po plecach i czuł, że do niczego się nie nadaje.

Charmaine dostała tymczasową pracę jako kelnerka, a kiedy lokal splajtował, znalazła inną. Potem kolejną, w barze, nic ekskluzywnego, te lepsze dogorywały, bo wszyscy, których było stać na wyszukane jedzenie, obżerali się gdzieś bardziej na Zachodzie albo w egzotycznych krajach, nieznających określenia „płaca minimalna”.

Stan nie miał tyle szczęścia: „zbyt wysokie kwalifikacje”, jak mu oświadczano przy różnych stanowiskach w biurze pośrednictwa pracy. Mówił, że nie jest wybredny – może zamiatać podłogi, strzyc trawniki – a tamci uśmiechali się drwiąco (Jakie podłogi? Jakie trawniki?) i zapewniali, że będą o nim pamiętać. Ale potem zamknięto nawet biuro pośrednictwa pracy, bo po co je utrzymywać, skoro nie ma pracy?

Trzymali się jakoś w swoim małym domku, jedli w fast foodach, wyprzedawali meble, oszczędzali na prądzie i przesiadywali po ciemku, mając nadzieję, że los się odwróci. W końcu wystawili dom na sprzedaż, ale wtedy na rynku nie było już kupujących. Sąsiednie domy już stały puste, splądrowane, złodzieje wyrwali wszystko, co można było spieniężyć. Pewnego dnia skończyły się pieniądze z hipoteki, a karty kredytowe im zablokowano. Woleli wyjść z domu, zanim zostaną wyrzuceni, i odjechali, żeby wierzyciele nie położyli łapy na samochodzie.

Na szczęście Charmaine zaoszczędziła pewną sumkę. To i jej niewielka pensja z baru plus napiwki starczały na benzynę i skrytkę pocztową, żeby mogli udawać, że mają adres, gdyby pojawiło się coś dla Stana, i na pralkomat, kiedy już nie mogli znieść brudnych ubrań.

Stan dwa razy sprzedał krew, ale dużo za to nie dostał. „Nie uwierzysz – powiedziała kobieta, która po drugim pobraniu wręczyła mu papierowy kubek z podróbką soku – ale niektórzy pytali, czy chcemy kupić krew ich dzieci, możesz to sobie wyobrazić?”.

„Ni cholery – odparł Stan. – Czemu? Dzieci nie mają aż tyle krwi”.

„Bo jest cenniejsza” – brzmiała jej odpowiedź. Wyjaśniła, że pojawiły się pogłoski, jakoby pełna wymiana krwi, zastąpienie młodą krwią krwi starej, powstrzymywała demencję i cofała zegar biologiczny o dwadzieścia, trzydzieści lat. „Testowano to tylko na myszach – dodała. – Myszy to nie ludzie! Ale niektórzy chwytają się wszystkiego. Odrzuciliśmy przynajmniej kilkanaście ofert dziecięcej krwi. Mówimy im, że nie możemy tego zaakceptować”.

Ktoś jednak to akceptuje, pomyślał Stan. Można by się założyć, że tak. Jeśli da się na tym zarobić.

Gdyby tylko obydwoje mogli znaleźć miejsce, gdzie perspektywy byłyby lepsze. Podobno rozkręci się coś w Oregonie, coś napędzanego odkryciem jakichś rzadkich złóż, Chińczycy dużo tego kupują – ale jak mają tam dojechać? Kiedy nie będą im kapały dochody Charmaine, zabraknie na benzynę. Mogliby olać wóz i spróbować autostopu, ale Charmaine przeraża sama ta myśl. Samochód jest dla nich jedyną ochroną przed zbiorowym gwałtem, i to nie tylko na niej, dodaje, mając na myśli tych, co to błąkają się po nocy bez spodni. I ma rację, coś w tym jest.

Co powinien zrobić, żeby ich wydobyć z tej czarnej dupy? Zrobi wszystko. Kiedyś było dużo pracy w korporacjach, jeśli tylko ktoś był gotów całować tyłki, ale te tyłki są już poza zasięgiem. Banki wyniosły się z okolicy, fabryki też. Firmy geniuszy informatycznych także przerzuciły się na obfitsze pastwiska w innych, zamożniejszych miastach i krajach. Ostatnią deskę ratunku stanowił zwykle sektor usług, ale i w nim zaczyna brakować pracy, przynajmniej tu, w pobliżu. Jeden z wujów Stana, już nieżyjący, był szefem kuchni, kiedy jeszcze prowadzenie restauracji było niezłą fuchą, bo wyższe warstwy nadal mieszkały na wybrzeżu i najelegantsze restauracje ciągle kwitły. Ale już nie dzisiaj, kiedy klienci tego typu pływają wokół na bezcłowych platformach morskich rozmieszczonych tuż za granicą wód terytorialnych. Tacy bogacze zabierają ze sobą własnych szefów kuchni.

Kolejna noc, kolejny parking. Dzisiaj już trzeci, z poprzednich dwóch musieli uciekać. Teraz są tak wykończeni, że nie mogą zasnąć.

– Może powinniśmy spróbować szczęścia na automatach? – pyta Charmaine.

Kiedyś spróbowali i wyszli dziesięć dolarów do przodu. Niby niedużo, ale przynajmniej nie przegrali wszystkiego.

– Nie ma mowy – odpowiada Stan. – Nie możemy ryzykować, potrzebujemy pieniędzy na benzynę.

– Chcesz gumę, kochanie? – pyta Charmaine. – Odpręż się trochę. Zaśnij. Twój mózg za dużo pracuje.

– Jaki pierdolony mózg? – pyta Stan.

Zapada bolesna cisza: nie powinien się na niej wyładowywać. Dupku, mówi sobie. To nie jej wina.

Jutro schowa dumę do kieszeni. Wytropi Conora, pomoże mu w każdym chłamie, jakim tamten się zajmuje, dołączy do kryminalnych dołów. Ma pomysł, gdzie zacząć szukać. A może po prostu przydusi go o pożyczkę. Zakłada, że Con ma szmal. Zamienią się rolami – kiedy byli młodsi, to Conor wyciągał od niego pieniądze, a już wcześniej wymyślił, jak ograć system – ale będzie musiał uważać, żeby nie wypominać Conorowi ich dawnych układów.

A może właśnie powinien mu przypomnieć. Con jest mu coś dłużny. Może powiedzieć: „Czas na rewanż” albo coś w tym stylu. Nie żeby miał jakiegoś haka. Ale jednak. Con jest jego bratem. I on jest bratem Cona. A to musi coś znaczyć.

[1] Dimple (ang.) – dołeczek w policzku (wszystkie przypisy pochodzą od redakcji).

Serce umiera ostatnie

Подняться наверх