Читать книгу Banda niematerialnych szaleńców - Maria Krasowska - Страница 3

1. Pozbywam się niani numer trzydzieści jeden

Оглавление

Gdzie ta przeklęta szklanka?! Przecież stawiałem ją na parapecie! Pod ziemię się nie zapadła, musi więc być w pobliżu. Nie wiem, gdzie ją wcięło, przecież parę minut wcześniej piłem z niej sok.

– O, jest! – powiedziałem do siebie z satysfakcją, kiedy spostrzegłem naczynie stojące na szafie. Nie pamiętam, żebym je tam stawiał, co nie znaczy, że tego nie zrobiłem. Jestem jedną z tych osób, które potrafią zostawić klucze w lodówce lub telefon w szufladzie z bielizną i potem szukać ich przez cały dzień.

Złapałem szklankę i przyłożyłem ją otworem do ściany dzielącej mój pokój z salonem, a do jej dna przytknąłem ucho, tworząc w ten sposób niezawodny przyrząd do podsłuchu. W sąsiednim pokoju toczyła się rozmowa, której za żadne skarby nie mogłem przegapić. Usłyszałem znienawidzony głos mojej guwernantki:

– …dalej pracować z państwa synem. Jestem zmuszona zrezygnować z posady. Sami państwo wiedzą, że od początku mieliśmy problemy, ale dziś miarka się przebrała! W poniedziałek nie przyjdę do pracy.

– Jest pani pewna?

– Absolutnie.

– No cóż, w takim razie będziemy musieli poszukać nowej opiekunki dla Danny’ego – stwierdziła mama strapionym głosem. Przez ułamek sekundy poczułem ukłucie w brzuchu, które zwykle towarzyszy poczuciu winy. – W porządku, szanujemy pani decyzję. Też nie mamy z nim lekko.

Ryoko, która najwyraźniej nie była już moją guwernantką, spojrzała na zegarek. A przynajmniej tak mi się wydawało – w końcu jedynym zmysłem, na którym mogłem polegać, był słuch. Zamknąłem oczy, żeby lepiej się skoncentrować.

– Och, dochodzi dwudziesta druga! Na mnie już czas.

Usłyszałem zgrzyt krzeseł przesuwanych po panelach –

Ryoko musiała wstać od stołu, a razem z nią moi rodzice. Chwilę później głosy stały się mniej wyraźne, uznałem więc, że wszyscy opuścili już pomieszczenie. Podbiegłem do drzwi, zgasiłem światło i wystawiwszy pół głowy za futrynę, obserwowałem jednym okiem hol. W oddali Ryoko wkładała buty.

– Życzę państwu powodzenia z synem… Dobranoc.

– Dobranoc, mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.

Ryoko popatrzyła na mojego tatę wzrokiem pełnym przerażenia. Wiedziałem, że już nigdy więcej się nie zobaczymy, chyba że w sądzie. Po tym, co dzisiaj zrobiłem, na jej miejscu wyjechałbym z miasta.

Kiedy wyszła, tato zamknął drzwi, a następnie przekręcił klucz. Szybko schowałem głowę z powrotem do pokoju, w nadziei, że mnie nie dostrzegł. Wiedziałem, że czeka mnie przesłuchanie, i podejrzewałem, że rodzice nie zachowają bezstronności.

Czas rozpocząć grę…

Jednym susem rzuciłem się na łóżko, niefortunnie uderzając piszczelem w jego krawędź. Zabolało. Zacisnąłem zęby. W ciemności nie widziałem, co robię, ale w tej sytuacji nie mogłem sobie pozwolić na ostrożność. Liczyło się tylko jedno: czas. Musiałem działać szybko. Zdjąłem koszulę i cisnąłem ją na krzesło, którego nie było już widać spod stosu brudnych ciuchów, następnie zawinąłem się w kołdrę jak w kokon, potrząsnąłem głową, aby rozczochrać włosy, ułożyłem się na poduszce, zamknąłem oczy i uspokoiłem oddech.

Trzy, dwa, jeden…

Rodzice delikatnie zapukali do drzwi. Kiedy nie odpowiedziałem, klamka opadła i oboje weszli do środka.

– Kotku, on śpi – szepnęła mama.

– Oczywiście, że nie śpi. Nie znasz naszego oszusta? – zaśmiał się tato.

Dlaczego w takich momentach zawsze nachodzi mnie nieodparta ochota na śmiech?! Danny, nie rób tego, upomniałem się w myślach. Zachowaj pokerową twarz, nie zdradź się.

– Wstawaj, chłopie! – Tato włączył światło, śmiejąc się złowieszczo.

Okej, tato, skoro tak ze mną pogrywasz, czas wejść na kolejny poziom. Nazywa się „wywoływanie poczucia winy”. Z doświadczenia wiem, że nie istnieje lepszy sposób na złagodzenie kary niż sprawienie, aby rodzice poczuli się winni.

Wydałem z siebie kilka jęków i udałem potwornie oślepionego.

– Co znowu? Miałem bardzo męczący dzieeeń… – Tu wstawiłem udawane ziewnięcie, po czym usiadłem na łóżku. – Nie można w tym domu odpocząć, skandal. Jest środek nooocy… – Ziewnięcie numer dwa.

Rodzice wymienili spojrzenia. Wzrok mamy mówił: „Zostawmy go w spokoju, biedaczysko musi się wyspać”, co przynajmniej na chwilę spacyfikowało tatę. Jeden do zera dla mnie. Tato zwiesił głowę, namyślając się. I może dałby mi spokój, gdyby nie to, że podobne sytuacje zdarzały się kilka razy w miesiącu i dobrze znał moje sztuczki. Musiałem działać szybko. Padłem na łóżko i odwróciłem się do rodziców plecami.

– Zlitujcie się i zgaście to przeklęte światło, proszę was bardzo – mruknąłem, udając, że wracam do snu.

Po chwili ciszy odezwał się tato:

– Skoro tak wolisz… No cóż, chciałem załatwić sprawę szybko i bezboleśnie, ale co ma wisieć, nie utonie. Rozmowa o twoim dzisiejszym wyczynie nie ucieknie. Pogadamy jutro. Dobranoc. I powodzenia w zaśnięciu o dwie godziny wcześniej niż zazwyczaj – dodał prowokująco, po czym zgasił światło i zamknął drzwi, zapewne wielce z siebie zadowolony.

A ja, totalnie niezadowolony z rozwoju wydarzeń (no, może trochę – w końcu pozbyłem się tej okropnej guwernantki), zostałem w swoim pokoju i nawet nie potrudziłem się, żeby sięgnąć po telefon, bo wiedziałem, że za sekundę tato odłączy mi internet. Nie mogłem również zapalić światła, ogłosiłem przecież, że idę spać, a zmiana decyzji byłaby niemęska. Jako czternastolatek muszę dbać o swój honor.

Dlatego też honorowo gapiłem się w sufit przez bite dwie godziny, jedząc gorzką czekoladę i obmyślając mowę o złu wyrządzanym światu przez guwernantki, planowałem wygłosić ją rodzicom następnego wieczoru. Mało brakowało, a umarłbym z nudów. Gdybym tylko wiedział, że są to moje ostatnie dni w tym pokoju, może zapaliłbym światło i nacieszył się wolnością.

Banda niematerialnych szaleńców

Подняться наверх