Читать книгу Wołanie mew - Marian Kowalski - Страница 6

3.

Оглавление

Prosto z ulicy straszącej strzępami plakatów z przedwyborczej kampanii do Parlamentu Europejskiego, odklejającymi się liszajami tynku i papieru, a nieco dalej mamiącej świeżą reklamą pilarek spalinowych, weszli do parku ukrytego za wysokim murem obsiadłym przez stado drzemiących mew.

Przez chwilę Inga Bral stała bez ruchu, nie mogąc się zdecydować, czy do kogoś dołączyć, czy pozostać z Joachimem Krafftem gdzieś na uboczu i zachwycać się aksamitnym niebem, spokojną tonią stawu. Na każde party udawała się bez określonego celu, wiedziała tylko, że wtedy a wtedy ma być tam a tam, i po przekroczeniu progu domu poddawała się biegowi wydarzeń. Jeżeli dziś sama chciała podjąć jakąś decyzję, to dlatego że wkroczywszy niepostrzeżenie w mrok ogrodu, nie od razu wyciągnęły się ku niej ręce gospodarzy czy przyjaciół. Czuła się zawiedziona. Czyżby to była zapowiedź... czegoś niemiłego? Spadku popularności, jakichś krytycznych ocen, które jeszcze do niej nie dotarły? Wulkan nie wybuchł, lawa nie rozlała się po stoku, ale już-już sejsmografy ostrzegały.

Ujęła swego towarzysza pod ramię i poprowadziła pergolą w stronę pustej przystani z cumującymi łodziami. Wsiedli do jednej z nich, z wiosłami w dulkach.

Na wodzie niebo wydało się jeszcze bardziej granatowe, a drzemiące łabędzie wyglądały jak białe kłębuszki tonące w mrocznej kadzi. Nad głowami wisiały gwiazdy – martwe, banalne w oczekiwaniu na odkrycie astronomicznej prawdy o sobie samych. Czy to możliwe, by gdzieś tam kołatało się jakieś inne życie?

Inga szukała Gwiazdy Polarnej, kreślącej krąg wokół bieguna.

– Wiesz, że ma sześć razy większą masę od Słońca i świeci ponad dwa tysiące razy mocniej od niego? – spytała szeptem, jakby zdradzała wielką tajemnicę.

Mężczyzna spojrzał w niebo; jego wzrok zagubił się w galaktykach.

– Na morzu, gdy płynę jachtem, łatwiej ją zobaczyć – stwierdził, rezygnując z poszukiwania gwiazdy sześć razy większej od Słońca i świecącej mocniej od niego. – Co to chciałem... Na łodzi mam kompas! – przypomniał sobie.

Byli już na środku stawu, gdy Inga nieoczekiwanie, chimerycznie, zaczęła żartować z romantycznego nastroju. Powiedziała, że powinna być w długiej białej sukni z koronkami i trzymać w ręce parasolkę. Joachim podejrzewał, że drwi, ale nie próbował dochodzić przyczyn jej pogarszającego się humoru, całą uwagę skupiając na wiosłowaniu. Chyba brak reakcji z jego strony jeszcze bardziej zirytował dziewczynę, bo kazała natychmiast zawracać do brzegu. Pośpiesznie opuściła łódź i nie czekając na Joachima, ruszyła w stronę grupki mężczyzn otaczających Tamarę Polak, z której od dłuższego czasu redakcja Vogue starała się zrobić gwiazdkę sezonu. Inga nie zazdrościła jej publikacji w czasopiśmie erotycznym, tylko powodzenia na party, tych wpatrzonych i zasłuchanych w nią mężczyzn. A co ona takiego mądrego miała do powiedzenia?! Ale trzeba podziwiać ją za umiejętność słuchania. O, tak, w tym była dobra! Mężczyźni mówili: wybory, Unia Europejska, Bruksela, Strasburg... a ona tylko kiwała głową. I to im wystarczało. Jakby i ona coś wiedziała na temat Unii Europejskiej, Brukseli, Strasburga...

Adoratorzy Tamary nie zwrócili uwagi na zbliżającą się Ingę Bral. Wzięła z tacy kieliszek na długiej nóżce; poruszała nim jak żagwią wśród wilków.

– Nie mogę się do ciebie dopchać, Tamaro – powiedziała w ojczystym języku, tonem nie ukrywającym sarkazmu.

Błękitne oczy dziewczyny pochodzącej z Gostynia Wielkopolskiego – leżącego blisko Jutrosina, gminnego miasteczka, z którego wywodziła się Inga – skierowały się w jej stronę powoli, ostrożnie, jakby z niedowierzaniem, że tylko na tych słowach skończy manifestację niechęci.

– Oglądałam ostatni numer z tobą na rozkładówce. Moi znajomi twierdzą, że to odważne ujęcie, zapewne trafisz też na postery. Zapewniłam ich, że znając ciebie, czytelnikom pism erotycznych masz jeszcze wiele do pokazania. – Wciąż zwracała się do Tamary po polsku, a więc tylko ona i Joachim mogli ją zrozumieć, reszta patrzyła i czekała na jakieś wyjaśnienie.

Tamta zaśmiała się gardłowo.

– I do powiedzenia, moja droga – odparła również po polsku, przenosząc wzrok z Ingi na swych adoratorów, wciąż klejących się do niej spojrzeniami lub mierzących w jej stronę komórkami z aparatami fotograficznymi. – Nie zwróciłaś uwagi na wywiad ze mną, moja droga. Kawał dobrej dziennikarskiej roboty, moja droga. Wytnij i zachowaj na pamiątkę, może w końcu dostaniesz z redakcji radiowej jakieś zleconko, wtedy przydadzą ci się pewne wzory do naśladowania. – Jak doświadczona aktorka podtrzymująca uwagę widzów w napięciu, zrobiła krótką pauzę. – Między innymi – ciągnęła leniwie dalej – mówiłam o pruderii niektórych dziewcząt, moja droga, które chciałyby swoim ciałem podniecać wielu mężczyzn, ale nie mają odwagi go obnażyć, więc uciekają się do różnych sztuczek, wiesz o czym mówię, moja droga? I marząc o telewizji, skończą za redakcyjnym biureczkiem radiowej stacji, której mało kto słucha – odgryzała się za złośliwość koleżanki.

Inga spróbowała alkoholu.

– Jaka subtelna aluzja! – oceniła z ustami nad kieliszkiem.

Tamara wyciągnęła ku niej ramiona – dwa złociście połyskujące węże – i oplotła uściskiem boa krajankę.

– Musimy się kiedyś zdzwonić – wysyczała. – Przecież mamy sobie tyle do powiedzenia, prawda, moja droga?

Inga, ostatecznie pokonana, wycofała się.

– Głupia! – szepnęła z gniewem do Joachima Kraffta, marudzącego między stolikami w poszukiwaniu miejsca. – Co ona sobie wyobraża? Że w czym jest lepsza ode mnie?!

Zrozumienie przyczyn i rodzaju konfliktu między dziewczętami przekraczało możliwości mężczyzny. Po co Inga w ogóle do niej podchodziła? Co chciała osiągnąć, obrażając ją? Czy to jest najlepszy sposób zwracania na siebie uwagi?

A jednak myślał o Indze z podziwem. Ta dziewczyna była nie tylko pięknie ukształtowanym manekinem na modne stroje, jak piszą o modelkach niektórzy złośliwi żurnaliści – szła przez aksamit nocy z nieodgadnioną myślą o szekspirowskiej intrydze.

O, tak, życie z nią obfitowało w niespodzianki.

Czuł dumę.

Była lepsza od bohaterek niejednego obyczajowego serialu.

Zagubiony w rozważaniach nie od razu zauważył, że zmierzała do stolika zajętego wyłącznie przez zniewieściałych mężczyzn. Szalona dziewczyna! Ich widok napawał Joachima odrazą. Lubił w życiu jasne sytuacje, wyraźne podziały na role męskie i żeńskie, podczas gdy ci wyglądali na facetów oczekujących na chirurgiczne operacje narządów płciowych. Z przerażeniem wyobrażał sobie, że w przyszłości mógłby trafić na dziewczynę, która wcześniej była chłopakiem. Cóż z tego, że mu to i owo wytną, przecież jego bioder już nic nie zmieni, tyłek też pozostanie osadzony na nieatrakcyjnych udach.

Popatrzył na uda Ingi wyraźnie rysujące się pod suknią. „Jej uroda – pomyślał – od początku miała cechy płci pięknej. Dojrzewała w naturalnych warunkach, w odpowiednim czasie i stosownie długo, jak wino w piwnicy” – przypomniał sobie w samą porę porównanie z noweli filmowej.

– Hej! – zawołała Inga w stronę mężczyzn wyglądających na pacjentów ze szpitalnej izby przyjęć. – Nie nudzicie się ze sobą?

Nie przejawili żadnego zainteresowania piękną modelką. Może każdy z nich myślał, że po operacji będzie śliczniejszy od niej? Głupki! Wyglądali żałośnie. Jeszcze nosili spodnie, ale już byli pozbawieni ciekawości świata kobiet.

Inga zwróciła się do Joachima:

– Powiedz, co ci się najbardziej podoba w byciu kobietą?

Patrzył w gwiaździste niebo i oblizywał wargi. Uwielbiał przyglądać się nagiej Indze, ale czy nagość to jej rola?

– Czego zazdrościsz pięknej dziewczynie?

Lubił patrzeć na znamiona jej płci, lecz czy tego jej zazdrościł?

„Dobrze, że jestem mężczyzną – myślał – to znaczy, że nie mam tego, co ma ona, bo gdybym nie był mężczyzną, to wiele bym stracił”.

– Głuptasek z ciebie – stwierdziła ze śmiechem, gdy jej o tym powiedział. Zanuciła smutną melodię; nie pamiętała, skąd ją zna: z filmu, z radia. – Leczę cię z twojej męskiej głupoty.

Nie był to komplement, a tylko wyraz aprobaty dla obecności Joachima w jej życiu. I to mu wystarczyło do snucia marzeń o zbliżeniu się do Ingi.

– Wiesz – szepnął z ustami przy jej uchu – chciałbym, abyś teraz miała na sobie długą białą suknię z koronkami, a nad głową niosła rozpiętą koronkową parasolkę z Brugii.

Dzwoneczki śmiechu wypełniły noc.

– Naprawdę? – zainteresowała się żywo.

– Tak – zapewnił szybko.

– Kto wie, może kiedyś...

– I nie będziesz wówczas sama z siebie drwić? – pytał drżącym głosem.

Spoważniała.

– Wyobrażam sobie, jak Tamara, zarabiająca pokazywaniem gołego tyłka, zazdrościłaby mi!

Mężczyźnie nie spodobała się ta uwaga.

Myślał o długiej białej sukni i parasolce.

Inga oddalała się z głową zwróconą ku gwiazdom – martwym i banalnym. Szła ścieżką wzdłuż muru, na którym siedziały mewy, czujnie śpiące, cierpliwie czekające na świt.

Wołanie mew

Подняться наверх