Читать книгу Saga rodu z Lipowej 17: Krzyżowcy - Marian Piotr Rawinis - Страница 4
ZŁODZIEJASZEK
ОглавлениеZłodziejaszka przyłapano na jarmarku w Holsztynie, po tym jak odciął sakiewkę jednemu z cudzoziemskich kupców. Próbował uciekać, ale strażnicy schwytali go łatwo, bo w miejscu, gdzie gromadziły się tłumy i nigdy nie brakowało obwiesiów gotowych wzbogacić się na cudzej krzywdzie, nie brakowało też miejskich pachołków. Nieznajomego, dość nędznie ubranego podrostka, przyprowadzono przed oblicze starosty i rzucono na ziemię. Darł się wniebogłosy i domagał sprawiedliwości.
– Zostawcie mnie! – szarpał się. – Nie macie prawa mnie zatrzymać, podlegam tylko kościelnej jurysdykcji.
Nosił strój podobny do habitu, a na głowie miał skórzaną czapkę, ciasno przylegającą do głowy.
– Władza świecka nic do mnie nie ma! – upierał się. – Nie ruszajcie mnie, jeśli nie chcecie narazić się na klątwę samego pana biskupa!
Jeno z Krasawy dał znak, żeby strażnicy uciszyli więźnia i kiedy dali mu parę kuksańców, ten zamilkł. Jeden z żołnierzy obmacał ubranie chłopaka i znalazł w zanadrzu wyszywaną sakiewkę ze skóry.
– To twoje? – zapytał pan Jeno.
– A pewnie! Mówiłem, poniechajcie mnie!
– Co jest w środku?
– No, wiadomo – odpowiedział zuchowato.
– Skoro twoje, to wiesz, ile i w jakim pieniądzu.
Chłopak zawahał się, a pan Jeno nabrał pewności, że ma przed sobą jarmarcznego złodzieja. Kazał zdjąć czapkę z głowy leżącego i wszyscy mogli zobaczyć, że ten nie ma lewego ucha. Najwyraźniej już wcześniej przyłapano go na kradzieży.
Starosta skinął ku swoim.
– Na razie zamknąć w jamie – polecił. – Porozmawiam z nim później. Po drodze dajcie mu ze dwadzieścia rózeg, żeby się nie stawiał i był bardziej rozmowny.
– Litości! – wrzasnął chłopak.
– Zamknijcie – powtórzył Jeno. – I przygotujcie narzędzia, które będą potrzebne do badań. Muszę się dowiedzieć, gdzie ukrywa się zbój Jaksa, a ten tu złodziejaszek do niego zaprowadzi.
Chłopak wyrwał się strażnikom i przypadł do nóg starosty.
– Litości, panie! – wołał. – Tylko nie żelazem! Wszystko powiem, do wszystkiego się przyznam! Tylko nie żelazem!
– Nie jesteś mnichem?
– Nie.
– Ani scholarem, który podpada pod kościelne prawo?
– Nie.
– Zatem kim?
– Jestem Nikosz, syn bednarza Krzyżana.
– Kradłeś? I za to obcięto ci ucho?
– Tak, panie. Ale to pomyłka. Bo ja tylko pomagałem innym. Tylko pomagałem!
Pan Jeno zmarszczył brwi.
– Komu?
Chłopak zawahał się. Widać było, że się boi.
– No! – ponaglił starosta.
– Jaksie – wydukał chłopak.
Zamilkli. W ostatnich miesiącach w okolicy zdarzyło się kilka szkaradnych zbrodni. Obwiniano o nie Jaksę, groźnego rozbójnika, którego większość ludzi starosta już był pojmał i ukarał. Z całej, licznej niegdyś, zbójeckiej gromady uratował się tylko jej herszt.
– Zmiłujcie się! – błagał chłopak. – Ja tylko pomagałem.
Pan Jeno podszedł i pochylił się nad leżącym.
– Nikosz, tak? – zapytał groźnie. – Pomagałeś tylko? I za to też jest kara. Chyba, że pomożesz schwytać tamtego.
– Pomogę, panie! – zapewnił szybko wyrostek. – Pomogę.
– Gdzie on się ukrywa?
– Niedaleko, panie. Ma kryjówkę koło Mstowa. Zaprowadzę.
Pan Jeno podniósł brwi.
– Koło Mstowa? Byłeś tam? I może to ty zbójowałeś w zeszłym tygodniu koło Miłosnej Skały?
– Nie ja, panie! – krzyczał Nikosz. – To Jaksa.
– Jaksa zabił? Wiesz to?
– Tak, panie.
– Dla rabunku?
– Tak.
– Niewiastę?
– Tak.
– I jej dzieci?
– Tak.
Pan Jeno skinął, żeby zabrano więźnia.
– Tylko pilnować bacznie – polecił. – Nie może ujść królewskiej sprawiedliwości tak szkaradna zbrodnia.