Читать книгу Saga rodu z Lipowej 17: Krzyżowcy - Marian Piotr Rawinis - Страница 5
ELŻBIETKA
ОглавлениеLato 1396
Tego lata jedyna córka pana Jeno z Krasawy i pani Aleny skończy¬ła dwanaście lat i osiągnęła pełnoletność.
Elżbietka wyrosła na piękną pannę, a że była też niegłupia i posażna, chętnych do jej ręki nie brakowało. Z wyglądu bardzo przypominała matkę. Podobnie jak pani Alena jasnowłosa, wysoka i wyprostowana, dumnie nosiła głowę, będąc jednak w obejściu miłą, uśmiechniętą, wcale niesurową i niedostępną, jak to mogło wyglądać na pierwszy rzut oka.
Lubiła się stroić, kochała klejnoty, suknie i błyskotki. Dobrze jeździła konno, ale jej matka, choć sama w młodości przepadała za uganianiem się po wzgórzach, córce wzbraniała tej rozrywki, uważając, że nie przystoi ona młodej pannie, poważnej już i gotowej do zam꬜cia.
Pan Jeno upatrywał kandydata na męża córki wśród bogatych synów swoich przyjaciół i od dłuższego już czasu czynił starania, żeby przystała na jego rady. Elżbietka z uwagą słuchała ojca, zachwalającego zalety któregoś z młodych ludzi, ale gdy pytał, co o tym sądzi, unikała jego wzroku.
– Sama nie wiem, ojcze – odpowiedziała wykrętnie. – Jakoś jeszcze nie myślałam o małżeństwie. Mam przecież dopiero dwanaście lat...
– Nie każę ci iść za mąż już teraz. Ale może warto wybrać kogoś dla siebie. Mam przecież swoje lata, a chciałbym jeszcze zatańczyć na twoim weselu.
– Co też mówicie! – oburzyła się Elżbietka. – Jesteście w pełni sił i nawet żartować tak nie powinniście.
Jeno z Krasawy miał dobrze ponad pięćdziesiąt lat, ale trzymał się prosto, był nadal nadzwyczaj silny i nie dokuczały mu żadne choroby. Wielu mężczyzn w jego wieku uważało się już za starców, lecz nie on, który stale był w ruchu i w domu rzadko zagrzewał miejsce.
– Nikt nie może być pewny swojej godziny – westchnął teraz.
Konrad ze Szczekocin herbu Odrowąż wydawał się bardzo dobrą partią. Był pięknym, ciemnowłosym młodzieńcem, do którego wzdychało wiele panien w całym kraju. Zgrabnej postury, ładnie się uśmiechał, a w jego czarnych oczach czaiło się coś, co wprost zniewalało niewiasty. Wystarczyło, że spojrzał, że powiedział słów parę swoim głębokim niskim głosem, a omdlewały prawie w nadziei, że to właśnie do nich przemówi jego serce.
Konrad ujrzał Elżbietkę w kościele świętego Marcina i zakochał się od pierwszego wejrzenia w jej jasnych, roześmianych oczach. Przez całe nabożeństwo popatrywał na lewą stronę świątyni, gdzie stała pośród innych niewiast, i zapominał przyklęknąć kiedy trzeba, a to zachowanie zostało oczywiście natychmiast zauważone.
Elżbietka wróciła z matką do domu, w ogóle nie wiedząc, co dzia¬ło się w jego duszy, bo ona nic nie poczuła na widok młodego rycerza. Konrad był piękny, dostojny i wspaniały, to prawda, ale serce Elżbietki nie odpowiedziało na jego wezwanie.
– Młodego Konrada jakby piorun trafił – zauważyła pani Alena. – Całą mszę nie odrywał oczu od naszej córki.
Pan Jeno był zadowolony, bo w planach wydania córki brał pod uwagę i osobę Konrada. Młodszy syn Jana ze Szczekocin był bogatym rycerzem, należącym do najbliższego otoczenia króla i posiadał wielkie włości. Konrad miał wszystkie zalety swojego rodu – bogactwo, dobrą sławę i przyszłość. Mógłby szukać żony w lepszych sferach, ale upodobał sobie Elżbietkę z Lipowej i jeszcze tego samego dnia postanowił, że ożeni się tylko z nią – albo z nikim innym.
Elżbietka nic o tym nie wiedziała.
– Niczego nie zauważyłam – przyznała się matce. – Powiadacie, że mi się przyglądał?
– Cały czas – uśmiechała się pani Alena. – To wielki pan, inne panny mogą tylko marzyć o tym, co zdarzyło się tobie, moje dziecko.
Elżbietce nawet się spodobało zainteresowanie Konrada, szczególnie po tym, jak dowiedziała się, że zazdroszczono jej powszechnie, ale niczego sobie po takim zachowaniu nie obiecywała. Jakby zupełnie nie zależało jej na paniczu ze Szczekocin.
– Mam jeszcze czas – mówiła wykrętnie. – Chyba nie muszę po¬ślubić pierwszego, który miałby ochotę żenić się ze mną.
– Ten nie jest pierwszy lepszy – zauważyła pani Alena. – To syn Jana ze Szczekocin, wielki pan i rycerz. Pogratulować takiego kandydata.
Pani Alena wydawała się mocno przywiązana do myśli, że wyda Elżbietkę za Konrada i z chęcią rozmawiała o tych planach. A wszyscy mówili o takich zamiarach dobrze, z radością lub zazdrością. Szczególnie po kilku dniach, kiedy pan Konrad pojawił się w Krasawie, potwierdzając swoje zainteresowanie.
Przyjechał w towarzystwie giermka i służby, dostojny, pięknie ubrany. Na dziedzińcu zapytał o pana Jeno, któremu miał jakoby przekazać ważne wieści. Starosta był akurat nieobecny i to pani Alena wyszła na powitanie gościa. Konrad kłaniał się nisko, niezręcznie przepraszał, że przyjeżdża niezapowiedziany i odetchnął z wyraźną ulgą, gdy pani Alena powitała go serdecznie i zaprosi¬ła do domu.
– Jesteśmy wam wielce radzi, panie Konradzie – zapewniała z uśmiechem. – Mój mąż lada chwila powinien wrócić, tedy zechciejcie na niego poczekać. Macie dla niego jakieś wieści?
– Wieści? Nie mam. To jest, mam, oczywiście – niewyraźnie tłumaczył się Konrad.
Nikomu nie powiedział o swoich zamiarach, sam chciał wybadać grunt. Pani Alena od razu się tego domyśliła, a jej ocena młodego człowieka tym bardziej wzrosła. Mógłby przecież prosić dziewosłębów i długo chodzić ogródkami, ale postanowił, jak uważała, dzia¬łać prosto i szybko. Pani Alena ceniła szczerość i umiała docenić odwagę. To zaś stanowiło dla niej dowód, że pan Konrad jest poważnie zakochany w Elżbietce. Konkurent zrobił więc na pani Alenie bardzo dobre wrażenie. Był też szczery.
– Mój ojciec... – przyznał się niepewnie – Mój ojciec jest bardzo porywczy. Chyba nie byłby zadowolony, że zrobiłem coś bez porozumienia z nim. Więc was proszę, pani, byście byli dla mnie wyrozumiała. Przyjechałem po prawdzie wcale nie z wieściami dla waszego męża...
Pani Alena dobrze wiedziała, po co przyjechał i dobrze rozumia¬ła, jak trudna to dla niego sytuacja, zgodziła się zatem mu pomóc.
– Wiem – odpowiedziała. – To znaczy domyślam się, co was tu sprowadza, panie Konradzie. Nie mam wam tego za złe, ale poważnie nie myśleliśmy jeszcze o wydaniu za mąż naszej córki.
Konrad zaczerwienił się, że tak szybko przejrzano jego zamiary. Rozkładał ręce szerokimi, bezradnymi gestami.
– Mój ojciec... – powtarzał. – Mój ojciec...
Pani Alena uśmiechnęła się uprzejmie.
– Jestem rada z waszej wizyty – zapewniła. – Ale naprawdę nie wiem, co mam wam odpowiedzieć. Mój mąż jest nieobecny, chyba będzie lepiej, byście odjechali przed jego powrotem. Kiedy pan Jeno wróci, powiem mu o waszej wizycie i zapytam o zdanie.
– No... – odważył się wydukać Konrad. – Nie jestem byle kim i dlatego.. i dlatego postanowiłem przyjechać i porozmawiać, choć nic nie wspomniałem nawet mojemu ojcu...
Pani Alenie nie bardzo spodobało się to odezwanie.
– My też nie jesteśmy byle kim – przypomniała z naciskiem. – Nie wydaje mi się słuszne, żebyście chwalili się swoją pozycją, zwłaszcza mnie, która mogłabym być waszą matką.
Konrad zerwał się z miejsca i rzucił do rąk pani Aleny z przeprosinami. Był tak przejęty, że nie mogła mu nie wybaczyć. Tylko miłość, prawdziwa miłość może tak oszołomić człowieka. Później jednak, gdy o wizycie Konrada rozmawiała z mężem, była wobec jego zamiarów bardziej powściągliwa.
– Niby tu przyjechał sam, ale stale mówił o ojcu, na którego wolę się ogląda. Nie wiem, czy to jest dobry kandydat dla Elżbietki.
Pan Jeno był podobnego zdania. Wprawdzie odniósł się do propozycji Konrada ze zrozumieniem i nawet pewnego rodzaju przychylnością, ale nie chciał z nim mówić, póki ten nie powiadomi ojca o swoich zamiarach. Taką odpowiedź kazał dać, gdyby Konrad zjawił się ponownie.
– Na zaręczyny jeszcze za wcześnie – postanowił. – Ale jeśli Konrad chce widywać Elżbietkę, nie będę mu bronił. Zobaczymy, jak jest wytrwały w swoich uczuciach i czy to nie tylko młodzieńcze zauroczenie.
Sama zainteresowana odnosiła się do sprawy jeszcze bardziej powściągliwie.
– Jeszcze mi czas za mąż, mój ojcze – odpowiadała Elżbietka łagodnie. – Obiecaliście, że nie będziecie przymuszać.
– Ani mi to w głowie – zapewnił pan Jeno. – Proszę cię tylko, żebyś rozważyła jego propozycję. Na pewno nie będzie to jedyna, jaką otrzymasz, i trzeba, żebyś nauczyła się, jak w takich sprawach postępować.
Najbliższa przyszłość potwierdziła wytrwałość Konrada. Zaczął bywać w Lipowej, starając się zaskarbić łaski rodziców Elżbietki, szczególną uwagę przykładając do zdania pani Aleny, którą traktował z wielkim szacunkiem, u niej szukając poparcia dla swoich zamiarów.
Elżbietka witała pana Konrada bez przesadnej radości, ale też bez niechęci. Ten przyjeżdżał przejęty, przywoził upominki, ale wydawa¬ło się, że odwiedziny w Lipowej stanowią dla niego trudne chwile. Siedział w świetlicy mocno zmieszany, rzadko się odzywał, a już niepytany nigdy i tylko oczami wodził za dziewczyną. Elżbietka niewiele się tymi wizytami przejmowała.
– Mam jeszcze czas – powtarzała ze śmiechem. – Dobrze mi w rodzinnym domu i nie ma powodu, żebym spieszyła się gdzie indziej.
Pani Alena łagodnie przekonywała córkę, że nie mogła lepiej trafić.
– Trzeba, żebyś poważnie pomyślała o swojej przyszłości – powiedziała któregoś dnia. – Oboje z twoim ojcem mamy swoje lata. Żeby rozporządzić wszystkim należycie, trzeba wiele czasu i wiele przygotowań.
Lękała się o przyszłość córki i martwiła bardzo, że Elżbietka jest taka jeszcze dziecinna, że zupełnie o tych sprawach nie myśli.
– Zastanów się – powtarzała. – Możny to pan, młody i piękny. Może trochę nieśmiały, ale tym łatwiej będzie ci nim kierować...
Elżbietka wydymała wargi.
– Kiedy nic do niego nie czuję, matko – odpowiadała spokojnie. – Mówiliście sama, że uczucie jest ważne w małżeństwie, a ja nic nie czuję. Nawet mnie to martwi. Czekam, ale nic się nie dzieje.
– Uczucie przyjdzie później – zapewniła pani Alena. – Później, moje dziecko. Kiedy należycie zadbamy o twoje wygody, dostatni i bogaty dom, ziemię, służbę, będziesz wtedy miała czas na uczucie.
Pani Alena nie pamiętała już, że gdy była młoda, za nic miała przestrogi ojca. Zapomniała, że sama bez pamięci rozmiłowała się w kowalskim synu, biednym i bez przyszłości.
Kilka tygodni później przyjechali do Krasawy dziewosłębowie, żeby w imieniu starosty lubelskiego rozeznać się w sytuacji i prosić o rękę Elżbietki dla młodszego syna możnego Jana ze Szczekocin. Zabawili niedługo, a wyjechali zadowoleni. Pan Jeno nie dał wprawdzie wyraźnej odpowiedzi, ale też i wyraźnie nie odmówił. Zezwolił, by pan Konrad odwiedzał Krasawę ilekroć tylko zechce.
– Elżbietka chyba jeszcze niegotowa na tak ważny krok w życiu – orzekł. – Więc jeszcze nie czas mówić o zrękowinach. Ale niedługo pewnie pomówimy. Może powróci już z wyprawy krzyżowej brat Elżbietki. Bo i Mikołaja trzeba będzie zapytać o zdanie.