Читать книгу Saga rodu z Lipowej 23: Choroba miłości - Marian Piotr Rawinis - Страница 5

PALEC

Оглавление

Marzec 1405

Konrad ze Szczekocin już od trzech tygodni leżał w izbie bez przytomności, zupełnie nieświadomy tego, co dzieje się z nim i wokół niego. Jego żona Elżbietka była nieszczęśliwa. Cieśla Pietrasz, jej kochanek i ojciec jej dziecka, nie powrócił.

Wysłała go śladem Konrada, który miał odwieźć ciało Jana ze Szczekocin. Modliła się, żeby Pietraszowi wszystko się udało, żeby dogonił Konrada i zabił go potajemnie. Nie zastanawia¬ła się, czy robi źle czy dobrze. Myślała tylko o tym, że pragnie szczęścia z Pietraszem. Tak, być tylko z nim!

Nie spodziewała się, że los okaże się dla niej okrutny.

Tamtego lutowego ranka, gdy przed dworem zobaczyła sanie, najpierw niczego nie zrozumiała. Na saniach, obok ciała Jana ze Szczekocin, leżał ciężko ranny jego syn Konrad.

Nie było Pietrasza.

Elżbietka nie wiedziała, dlaczego sanie zawróciły z drogi do Szczekocin, dokąd Konrad miał odwieźć ciało ojca.

Domyśliła się, że zgodnie z jej poleceniem Pietrasz ruszył w drogę za saniami, dopadł Konrada i wywiązała się między nimi walka. W walce tej Konrad został ranny, najpewniej właśnie przez Pietrasza. Ale czemu Pietrasz nie dobił Konrada? I co się stało z Pietraszem? Czy także odniósł rany? A może przestraszył się, uciekł, ukrył?

Konrad był nieprzytomny, niczego nie mógł wyjaśnić.

Przed południem przyjechał do Krasawy Mikołaj z Lipowej, by razem z żoną Hedwigą upaść do stóp pani Alenie, swojej matce, i panu Jeno, swojemu ojcu. To Mikołaj wyjaśnił, skąd przed krasawskim dworem wzięły się sanie i w jaki sposób Konrad odniósł ranę.

– Bóg mnie przywrócił do domu – zakończył Mikołaj. – Bóg mnie ocalił dzięki waszym myślom i waszym modlitwom. I on postawił mnie na drodze Konrada, o którym nie wiedziałem, że jest moim szwagrem.

Pani Alena nieomal zemdlała z wielkiej radości. Odzyskując syna, którego miała za zmarłego, prawie zapomniała o rannym zięciu.

Po powitaniach, okrzykach zadziwienia, głośnych modlitwach, wielkim zamieszaniu, jakie sprawili ludzie, którzy zbiegli się zobaczyć cudem uratowanego pana Mikołaja, ten mógł opowiedzieć wreszcie, czemu sanie Konrada na powrót znalazły się w Krasawie.

– Wędrowałem ku domowi, gdy nagle zobaczyłem na śniegu człowieka. Był martwy, a jakiś łotr obdzierał go z kosztowności. Nie mógł zdjąć pierścienia i obciął zmarłemu palec. Wtedy saniami nadjechał człowiek, o którym nie wiedziałem, że jest mężem mojej siostry. Zbrodniarz zaatakował Konrada, ranił go ciężko, dopiero potem przekonałem się, że ten jednak żyje. Później zaś łotr rzucił się na mnie i chciał mnie również zabić, bo byłem świadkiem jego zbrodni. Nie wiedziałem, kim jest ani kim są pozostali. Walczył ze mną, więc musiałem... no tak... skręciłem mu kark. Żywego jeszcze Konrada przywiozłem tutaj. Rozpoznałem bowiem Jana ze Szczekocin i pomyślałem, że w domu dowiem się wszystkiego. Wsadziłem rannego na sanie i ruszyłem ku domowi. Krasawskie konie, które zostawiłem pod kościołem, same wróciły do stajni. Nie wiedziałem, że nasz ród spowinowacił się z Odrowążami ze Szczekocin. Przez te lata, kiedy mnie tutaj nie było, zapewne wydarzyło się wiele rzeczy, o których nie mam pojęcia.

Milczeli, wstrząśnięci tą opowieścią, potem wypytywali o szczegóły.

– A palec? – zapytał ktoś.

– Zgubił się gdzieś podczas walki – odpowiedział Mikołaj. – Próżno szukałem go w śniegu.

– Sam Bóg postawił cię na tej drodze – westchnęła pani Alena. – Inaczej ten zbój, co nie miał uszanowania dla zwłok pana Jana, zabiłby także Konrada.

– Kto to był? Nie poznałeś jego imienia? – pytał syna starosta Jeno, do którego należało dbać o bezpieczeństwo tej ziemi.

– Nie wiem, ojcze – odrzekł Mikołaj. – Wyglądał niczym zbój i takie też było jego zachowanie.

Pan Jeno nie ukrywał, że stan rannego jest poważny.

– Bardzo źle – oznajmił. – Jeśli przeżyje, to tylko dzięki boskiej pomocy. To cios w głowę i w szyję. Moim zdaniem nie tylko nie będzie mógł mówić, ale nawet słyszeć. O ile w ogóle odzyska przytomność.

Elżbietka nie płakała, stała nieporuszona niczym słup. Ale kiedy Mikołaj opowiedział, jak zbójca obciął palec zmarłemu, żeby zedrzeć z niego kosztowny pierścień, krzyknęła głośno i wybiegła na podwórze. Tam dopadła konia, na którym przyjechała Hedwiga. Stał jeszcze nierozkulbaczony, więc dosiadła go i natychmiast ruszyła w drogę.

Mikołaj i Hedwiga chcieli jechać za nią, ale sprzeciwiła się pani Alena.

– To jej obowiązek – wyjaśniła. – Zapewne pojechała odszukać palec swojego teścia.

Była przekonana, że postanowienie Elżbietki wzięło się z chęci złożenia w grobie całości ciała zmarłego pana Jana.

– Jest przerażona – zauważyła Hedwiga. – Gotowa zmylić drogę, albo i ją spotka jakie nieszczęście.

– Słusznie – zgodził się pan Jeno. – Obowiązek wobec teścia swoją drogą, a rozsądek swoją.

I posłał za córką kilku służących.

Pani Alena kazała Mikołajowi i Hedwidze wracać do domu.

– Nacieszcie się sobą po tak długim niewidzeniu. Nacieszcie się do syta. Nie ma w tym niczego niestosownego. Będzie czas o wszystkim pomówić i o wszystko zapytać. Czekaliśmy z waszym ojcem tyle lat, możemy poczekać jeszcze kilka dni.

Mikołaj z Lipowej ani na chwilę nie puszczał ze swojej dłoni drobnej rączki Hedwigi.

– Synu – poprosiła jeszcze pani Alena. – Twoja siostra prze¬żywa okropne chwile. Jest chyba w ciąży i powinnam o nią dbać. Czy oszczędzisz jej przykrych opowieści? Na razie nie musi wszystkiego wiedzieć.

– Tak, matko – potwierdził Mikołaj.

Zapłakana Elżbietka wróciła dopiero w nocy.

– Znalazłaś? – zapytała matka.

– Tak – odpowiedziała. – Chyba było tak, jak mówił Mikołaj.

– Przywiozłaś palec?

– Jaki palec? – zdziwiła się Elżbietka.

– No palec. Przecież pojechałaś po palec swojego teścia.

– Nie – zaprzeczyła Elżbietka. – Nie pojechałam po palec.

– Nie? – zdumiała się pani Alena. – A zatem po co? Mówiłam twojemu ojcu, że pojechałaś po palec swojego teścia, ucięty przez łotra, co ograbił okrutnie ciało pana Jana.

– Nie – zaprzeczyła Elżbietka. – Nie po niego pojechałam. Chciałam zobaczyć to straszne miejsce.

Nic więcej nie wyjaśniła i wcale nie zapytała o stan zdrowia Konrada. Pani Alena uznała, że córka tak bardzo przejęła się wszystkim, że nie panuje nad swoim zachowaniem.

Elżbietka nie powiedziała matce, co robiła na miejscu zbrodni. Znalazła ciało Pietrasza, skręcone, martwe i zimne, wytrzeszczonym wzrokiem patrzące w niebo. Z zimnymi oczami, z zimnymi rękami, zimnymi ustami.

Krzyczała z bólu i rozpaczy. Pochowała je, ryjąc w śniegu a potem w ziemi płytki grób, zasypując go i okładając kamieniami. Na pobliskich drzewach zrobiła nożem szereg znaków, żeby grób łatwo było odnaleźć. Zamierzała tu wrócić nieco później, kiedy już będzie mogła, nie zwracając uwagi innych. Na razie miała w głowie pustkę i wszystko, co robiła, robiła machinalnie, bez zastanawiania się. Służba zastała ją siedzącą przy stosie kamieni, który był grobem Pietrasza.

Kiedy o zmierzchu powróciła do domu, odbyła z matką tylko tę krótką rozmowę, a potem na długo zamknęła się u siebie.

W ogóle nie pamiętała, że w sąsiedniej izbie leży Konrad, jej mąż, nieprzytomny, ledwo żywy.

Saga rodu z Lipowej 23: Choroba miłości

Подняться наверх