Читать книгу Saga rodu z Lipowej 12: Odina - Marian Piotr Rawinis - Страница 5
Holsztyn, październik 1391
ОглавлениеW wielkiej sali holsztyńskiego zamku szykowano ucztę pożegnalną. Stoły już zastawiono, goście zjeżdżali na dziedziniec i trzeba ich było prowadzić na miejsce.
Starosta holsztyński, pan Jeno z Krasawy, patrzył, jak synowski giermek, któremu powierzono ten obowiązek, dwoi się i troi, aby wszystko wypadło jak najlepiej.
Zamek był nieco nadkruszony po niedawnym oblężeniu, ale pan Jeno miał nadzieję, że wkrótce doprowadzi go do właściwego stanu. Środki obiecał między innymi kupiec Natan syn Izaaka, który dostarczył też wszystkiego, czego potrzebowali, żeby godnie uczcić zakończenie pertraktacji.
– Już nie kulejesz, Oset? – zapytał pan Jeno.
Giermek z zadowoleniem poklepał się po prawym udzie.
– Wygoiło się jak należy, panie starosto – odpowiedział z zadowoleniem. – A już najbardziej z powodu dobrych wieści.
Pan z Krasawy przytaknął. Po czterech dniach targów, przypominania wzajemnych pretensji, obrażania się i trudnych przeprosin, biskup poznański Dobrogast doprowadził wreszcie do porozumienia polskiego króla z książętami Śląska. Spieszył się, bo na Litwie sprawy nadal wyglądały źle i trzeba było jak najszybciej kończyć wojnę na południu. I właśnie się udało. Książę Konrad z Oleśnicy, w imieniu wszystkich krewnych sprzymierzonych z Opolczykiem, podpisał pergamin, oznaczający pokój na pograniczu śląskim.
– Czy mój syn już przyjechał? – pan Jeno rozglądał się za Mikołajem.
– Tylko go patrzeć, panie starosto.
Mikołaj z Lipowej wkrótce nadjechał, przystrojony w błękitny kaftan i takiż zawój na głowie, uczyniony wzorem francuskim. A obok niego Hedwiga, w zielonej, obcisłej sukni, zdobionej złotą nicią i czerwonym jaskrawym pasem. Miedziane włosy pani na Lipowej były okryte cienkim, przeźroczystym welonem, a ona sama wyglądała jak uosobienie piękności.
– Nie ma tu dziś piękniejszej niewiasty – powiedział pan Jeno, podając dłoń synowej i pomagając jej zejść z siodła.
Hedwiga pokraśniała z zadowolenia.
– To dlatego, że wasza żona nie mogła przyjechać, ojcze – odpowiedziała ze śmiechem.
Pochyliła się i pocałowała teścia w rękę, a zaraz potem to samo uczynił Mikołaj.
– Witajcie – pan Jeno przygarnął oboje na chwilę do siebie. – Idźcie z Ostem, pokaże wasze miejsce. Ciebie, Mikołaju, proszę, abyś powściągnął gniew, gdyby książę Konrad powiedział co przykrego. Podpisał traktat, ale pod przymusem i może być trudny w obejściu. Pokłócili się znowu z biskupem Dobrogastem co do ważności chrztu Litwy, a ponieważ książę wie, że tam byłeś, pewnie zechce ci dogadywać.
Mikołaj uśmiechnął się łagodnie.
– Możecie na mnie liczyć, ojcze.
W biesiadnej sali, przy stołach ustawionych w podkowę, zasiadło już dwie dziesiątki gości, wedle porządku, po obu stronach dwóch najdostojniejszych osób: biskupa poznańskiego Dobrogasta i księcia Konrada z Oleśnicy. Biskup pobłogosławił stół i wszystkich przy nim obecnych, a potem wzniósł puchar.
– Za pokój! Za wieczną przyjaźń między królestwem a śląskimi książętami!
Wszyscy zgodnie spełnili toast i uczta pobiegła swoim torem, a jej uczestnicy nie odeszli od biesiady aż do białego rana. Tylko biskup Dobrogast upewnił się na jej początku, czy posłańcy niosący dobre wieści do króla zostali już wyprawieni.
– Posłałem najszybszych, jakich miałem – wyjaśnił pan Jeno. – Za kilka dni miłościwy pan będzie wiedział o wszystkim.
– Chwała Bogu! – biskup ochoczo napełnił swój puchar. – W wasze ręce, panie starosto. Dobre przyjęcie posłów to połowa sukcesu w pertraktacjach. Teraz nam się tylko weselić.
– Mam nadzieję, że książę Konrad myśli podobnie – odrzekł pan Jeno, zerkając na siedzącego w pobliżu Ślązaka.
Konrad z Oleśnicy sprawiał wrażenie zadowolonego. Pięćdziesięcioletni, nieco ponury, ubrany całkowicie na czarno niby jaki mnich, uśmiechał się jednak i żywo rozmawiał z siedzącą po jego lewej ręce damą.
– Któż to ta piękna niewiasta? – zapytał biskup zaciekawiony. – Mieliście dobry pomysł, żeby ją tutaj posadzić. Księciu widać bardzo przypadło do smaku jej towarzystwo.
– To Hedwiga – odpowiedział pan Jeno. – Moja synowa.
Tymczasem książę Konrad patrzył na Hedwigę i kręcił w zadziwieniu głową.
– Jakże to może być, że to wy? – pytał. – Przecież dobrze was pamiętam z Krakowa. W głowę zachodzę, co to się z wami stało? Czy to nie jaki czarownik was tak odmienił?
Hedwiga śmiała się zadowolona z uznania i gładkich słówek księcia, posyłając czasem uspokajające spojrzenie mężowi.
– Czarownik – mówił Konrad. – Na pewno. Bo jakże mogłem was nie zauważyć wtedy?
– Włosy miałam krótkie niczym dworski paź – uśmiechnęła się Hedwiga. – I byłam nieledwie dzieckiem, a teraz jestem zamężna.
– No tak, rozumiem. Sprawka to waszego teścia, o którym powiadają, że umie czarować. Ukrywał was, bo dla syna przeznaczył.
– Pan Jeno nie jest czarownikiem – zaprzeczyła Hedwiga. – A wasza łaska dla mnie, książę, chyba od nadmiaru wina pochodzi.
– Od wina? Co też mówicie, najpiękniejsza? To w Krakowie niby nie było przednich trunków? Tam to dopiero piliśmy! A wasz teść, sprytna sztuka, żeby taki klejnot dla swojego rodu zdobyć! I nie mówcie mi, że bez czarów się obeszło. Holsztyn też może bez czarów zdobył, co? Jakim to sposobem w studni nie utonął? Tylko dzięki czarom to możliwe, tylko dzięki czarom!
Im więcej pił, tym stawał się rozmowniejszy i łaskawszy. I nawet prosił o wstawiennictwo u pana Jeno, aby się u niego jakich sztuk wyuczyć.
– Poproście o to swego teścia – nachylał się ku Hedwidze. – Jeśli taki potężny to czarownik, wolałbym mieć w nim przyjaciela.
– Nic łatwiejszego, książę – uśmiechała się Hedwiga. – A że wszyscy dość już chyba mamy wojny, uczyńcie nam zaszczyt i odwiedźcie w Lipowej. Będzie sposobność nawiązać prawdziwą przyjaźń i prawdziwe sąsiedztwo.
– Przednia myśl! – ucieszył się Konrad. – Naprawdę przednia. A gdybym wcześniej was tu spotkał, wcześniej byśmy ugodę podpisali. Bo choćby tylko patrzeć na was, sama radość! Dla takiej radości wojny się prowadzi, ale po co je prowadzić, skoro tak wdzięcznie można cieszyć się z pokoju?
***