Читать книгу Saga rodu z Lipowej 12: Odina - Marian Piotr Rawinis - Страница 6
Malbork, zima 1392
ОглавлениеPosłowie polscy czekali dość długo, aż Wielki Mistrz Zakonu Najświętszej Maryi Panny zechce ich przyjąć na posłuchaniu. Trzymając obu rycerzy ponad miarę w oddzielnej izbie, Konrad Wallenrod zamierzał dać im odczuć, jak sobie niewiele ceni wysłanników króla, którego uważał za poganina.
W końcu poproszono ich jednak do sąsiedniej sali, gdzie Konrad przyjął ich, siedząc za stołem, mając za plecami liczną świtę zakonnych panów w białych płaszczach oraz kilku obcych rycerzy, służących zbrojnie w wyprawach przeciw poganom. Posłowie musieli przejść pod czujnymi spojrzeniami obecnych całą długość sali, aby się zbliżyć do stołu, na którym stał prosty drewniany krzyż.
Podeszli, złożyli stosowny ukłon, a wtedy zakonnik wyszedł nagle zza stołu, biorąc z niego metalową puszkę i kropidło. Zbliżył się do posłów i z namaszczeniem pokropił obu święconą wodą. Wojewoda poznański, Bartosz z Odolanowa, obruszył się na takie traktowanie, ale wielki mistrz uprzedził jego pretensje.
– To przez waszego towarzysza – powiedział z przejęciem. – Syn czarnoksiężnika! Mamy wprawdzie rozmaitych czarodziejów w zamkowej wieży, ale nigdy jeszcze ktoś taki nie przekroczył tego progu. Apage satanas! Nie do was się to odnosi, panie Bartoszu, ale do złych sił, jakie mogły wniknąć tu razem z waszym towarzyszem.
I ponownie pokropił Mikołaja.
Przypatrywał się mu z ciekawością, szczególnym rodzajem zadziwienia i obawy jednocześnie. Prawdopodobnie żałował, że kiedyś, mając ku temu okazję, nie polecił dokładniej go wybadać. Teraz nie mógł tak postąpić wobec posła.
– Mój ojciec nie jest czarownikiem – odpowiedział Mikołaj z naciskiem, choć jednocześnie ukłonił się z szacunkiem. – To tylko złe języki tak to przedstawiają.
– Doprawdy? – nie dowierzał Konrad. – Cóż więc robi u boku owego pogańskiego księcia, w imieniu którego tu przybywacie? Czy to nie on wieszczył mu powodzenie w polskim kraju, namawiał na przyjęcie korony i zapowiadał pognębienie świętego Zakonu? Nie on w polskich puszczach rozkazuje wilkom, by napadały na podróżnych?
Mikołaj zamierzał odezwać się, ale mistrz dał znak, że jeszcze nie skończył.
– Wiem, co powiecie – ciągnął. – Że wilki tylko złych ludzi napadają. Ale któż dał waszemu ojcu prawo oceniać, kto jest dobry, a kto nie zasługuje na łaskę?
– Wszystkie te gadki są zwyczajną nieprawdą – odpowiedział spokojnie pan Bartosz. – Rozgłaszają je ludzie nieżyczliwi i dziwię się, że wy, szlachetny mistrzu, poddajecie się takim plotkom.
Konrad Wallenrod przeżegnał się – na wszelki wypadek.
– W każdej plotce jest pono ziarno prawdy – zauważył. – A moje doświadczenie mówi mi, abym był ostrożny. Czy wy, panie Bartoszu, możecie zapewnić, że ów młody rycerz nie zaczaruje mnie w jakie straszne zwierzę...
Zanim pan z Odolanowa udzielił odpowiedzi, uprzedził go Mikołaj.
– Wy, wielki mistrzu – oświadczył głośno – dla swojej przyrodzonej dobroci i szlachetności, moglibyście być zamienieni jedynie w gołębia.
I ukłonił się uprzejmie.
Konrad zbaraniał, poruszony bezczelnością odpowiedzi, ale docenił odwagę mówiącego i docenił też żart. Jego usta ułożyły się na kształt uśmiechu.
– Dobra odpowiedź – stwierdził z uznaniem. – Dobra odpowiedź, która dowodzi, że nie myliłem się w swoich obawach. Choć młody, możecie być niebezpiecznym przeciwnikiem. Być może popełniłem błąd, wypuszczając was z mocy Zakonu...
– Przychodzimy jako wysłannicy pokoju – przypomniał Bartosz z Odolanowa. – Czy pozwolicie, dostojny panie, przedstawić nasze poselstwo?
– Mówcie – polecił mistrz. – Dziwno mi tylko, że to właśnie wy, którzy tyle krzywd od Litwy doznaliście, teraz w imieniu jej księcia posłujecie.
– Ów książę został polskim królem – odpowiedział pan Bartosz dumnie. – Od niego też do was zanoszę pokojowe posłanie, szlachetny mistrzu. Król uważa, że dość już popłynęło krwi i chciałby pomówić z wami, szlachetny panie mistrzu, o pokoju i takim ułożeniu stosunków, jakie przystoją chrześcijańskim sąsiadom. Prosi was także, byście uczynili mu ten zaszczyt i zechcieli pomóc w chrzcie jego kraju.
Konrad popatrzył na posłańca zdziwionym wzrokiem, jak gdyby chciał się upewnić, czy rycerz nie kpi z niego w żywe oczy. Odwrócił się do swojej świty, a ta wydawała się nie mniej zaskoczona.
– Czy się przesłyszałem? – zapytał po chwili. – Ja miałbym zostać pomocnikiem tego zatwardziałego poganina?
Pan Bartosz nie podniósł głowy, zgiętej w pokornym pokłonie.
– W imieniu polskiego króla proszę was o ten zaszczyt. A sami osądźcie, czy jest zatwardziałym poganinem ktoś, kto nie tylko ochrzcił się wraz z swoją rodziną, ale przywiódł na łono Kościoła cały wielki kraj.
– Znam te gadki! – mistrz zamachał rękami. – Znam je! Czytałem list, a i mam własny wywiad.
– Tedy musicie wiedzieć wszystko o zamiarach króla Jagiełły – podchwycił pan Bartosz.
– Wiem – zgodził się Wallenrod. – Wiem i to, że to jedynie wybieg taki, aby zyskać sprzymierzeńców przeciw nam...
– A czy to nie Zakon dopiero co proponował kniaziowi chrzest? – wtrącił się szybko Mikołaj. – Zanim jeszcze został polskim władcą? Czy to nie Zakon nazywał go litewskim królem?
Mistrz spojrzał na młodego rycerza karcąco.
– Może i proponował – powiedział niezadowolony z przypomnienia. – Na naszych, prawdziwie chrześcijańskich warunkach. A ów książę obiecywał, że na zawsze wyrzeknie się swoich pogańskich bożków, że wytnie święte gaje i zburzy świątynie pełne bałwanów. Tymczasem każdy wie, ile jest jeszcze pogaństwa w tym dzikim kraju.
– Nieprawdziwe to wieści – zaprzeczył łagodnie Bartosz. – Kniaź Jogajła został prawdziwym chrześcijaninem. Dlatego właśnie was, szlachetny panie, prosi teraz o pomoc w dokończeniu chrztu Litwy. Nie masz w całym świecie bardziej chrześcijańskiego człowieka niż wielki mistrz Konrad, chyba tylko papież.
Pochlebstwo było szyte tak grubymi nićmi, że mogło być kpiną. I tak też zostało odebrane. Stojący za mistrzem rycerze zaszemrali groźnie i ucichli dopiero, gdy gestem nakazał im milczenie.
Potem zwrócił się do posłów:
– Dam w tej sprawie odpowiedź. Tymczasem korzystajcie z naszej gościnności, bo choć przybyliście tu naigrywać się z naszego chrześcijańskiego posłannictwa, nie odpłacimy wam tym samym. Jutro, pojutrze, dam odpowiedź. Wy zaś bądźcie naszymi gośćmi i patrzcie uważnie, czym różni się nasze chrześcijaństwo od waszego.
Ukłonili się i odeszli, poprzedzani przez giermka, który poprowadził ich do kwatery.
Bartosz z Odolanowa i Mikołaj z Lipowej uważnie przyglądali się wszystkiemu, bo rzadko zdarzało się polskim rycerzom stać w stolicy Zakonu. Bywali tu natomiast w wielkiej liczbie panowie ze wszystkich chyba krajów chrześcijańskich, rycerze–goście Zakonu, służący mu zbrojnie. W salach, korytarzach, na dziedzińcach słyszano wszystkie języki i widziano wszelakie stroje.
Wracający z posłuchania posłowie polscy minęli w sąsiedniej sali strojnego starszego rycerza, który na ich widok chciał cofnąć się pomiędzy innych. Był to książę Opolczyk, sojusznik Zakonu i nieprzyjaciel króla Jagiełły.
Przez chwilę Mikołaj i Bartosz z Odolanowa stali naprzeciw księcia. Pognębiony w wojnie poprzedniego roku, najwyraźniej schował się tutaj i teraz nie było mu w smak, że został rozpoznany.
Przeszli, ledwo skłaniając głowy.
– Czego chce tutaj książę Opolczyk? – zapytał Mikołaj z niepokojem.
– Łatwo zgadnąć – odpowiedział pan Bartosz. – Szuka sojuszników przeciw królowi. Trzeba szybko go o tym zawiadomić. Ale na razie korzystajmy z gościnności wielkiego mistrza Wallenroda. Im więcej się dowiemy, tym więcej będziemy mogli przekazać naszemu królowi.
– Myślicie, że wielki mistrz odmówi pokoju?
Bartosz z Odolanowa wzruszył ramionami.
– Konrad Wallenrod to wojownik, który rozumie tylko siłę. Sami to wiecie dobrze, panie Mikołaju, bo go znacie lepiej ode mnie.
– Jest zawzięty – zgodził się Mikołaj. – I boję się, że nic go nie powstrzyma. Coraz mniej obcych rycerzy przybywa im na pomoc, nauczonych w poprzednich wojnach, że przychodzi im stawać przeciw chrześcijanom, a on planuje kolejne wyprawy. Boję się, że i tym razem nasze poselstwo spełznie na niczym.
Bartosz z Odolanowa westchnął.
– Ogromna jest potęga Zakonu. Gdyby tak nasz król pogodził się z kniaziem Witoldem, a ten odstąpił Krzyżaków, wtedy, no wtedy może...
***
Cztery dni później wielki mistrz Konrad Wallenrod odrzucił propozycje króla Jagiełły i polskie poselstwo wróciło z zapowiedzią nowych wojen.
Posłowie nie ustalili też, jakie właściwie interesy przywiodły do Malborka księcia Opolczyka. Nic zresztą dziwnego, bo jego misja była tajna, a o rozmowie mistrz Wallenrod długo nie mówił nikomu.
Nie rozmawiali o tym przy uczcie. Propozycja Opolczyka, choć miała rozmach wielkiego planu, nie przypadła do gustu Konradowi Wallenrodowi.
– Dokonać rozbioru Polski? – zdziwił się. – Wziąć ją w kleszcze, pobić, a potem podzielić? Jesteście szaleni, skoro uważacie to za możliwe.
– Zakon, Brandenburgia, król węgierski Zygmunt – wyliczał Opolczyk. – To dość siły, żeby podbić połowę świata.