Читать книгу Saga rodu z Lipowej 33: Mateusz - Marian Piotr Rawinis - Страница 4
GROTA EDLINGA
ОглавлениеLuty 1420
Dwaj ludzie przedzierali się przez stary bukowy las. Ledwo widoczna ścieżka prowadziła zakosami pomiędzy gęstwiną a odłamkami skał, w górę, w dół, znowu w górę. Tęgi mróz zeszklił śnieg na gałęziach, na krzakach, na kamieniach, ale chwilami ciemno było od skał i drzew. Śnieg skrzypiał pod butami.
Prowadził młodszy, wysoki, trzydziestoletni, jasnowłosy. Choć lekko utykał na lewą nogę, szedł szybko, czasem tylko przystawał, jakby zastanawiał się nad wyborem dalszej drogi. Gdy znowu ruszał, wskazywał kierunek gestem ręki.
Ten, który szedł za nim, dużo starszy, niewysoki i gruby, sapał ciężko z wysiłku, gdy przychodziło wspinać się na leśne pagórki, trudno dostępne, śliskie. Pocił się, rozpiął kożuch, a potem także kosztowny, jedwabny kaftan na piersi, odkrył głowę. Młodszy, który wysforował się nieco do przodu, zatrzymał się teraz i czekał, aż towarzysz go dogoni. Wreszcie gruby nadszedł, potykając się i dysząc z wysiłku, dał znak, że chce odpocząć. Zdjął rękawice, omiótł nimi ze śniegu powalony pień i usiadł. Można było zobaczyć, że u lewej ręki ma tylko dwa palce.
- Na pewno pamiętasz drogę? – zapytał młodszego. – Idziemy już bardzo długo.
- Pamiętam – zapewnił tamten. – Byłem tu dwa razy. Już niedaleko.
Siedzieli długo w milczeniu. Para kłębami buchała im z ust, gdy odpoczywali. Wreszcie młodszy wstał i ruszył dalej, wolniej, aby dać towarzyszowi więcej czasu. Szli jeszcze przez chwilę, gdy nagle przewodnik zwolnił i szeptem nakazał ciszę.
- Inaczej się nie pokaże.
Przed nimi w wysokiej, białej skalnej ścianie, nierównej, porośniętej drzewkami, tuż nad ziemią widniał czarny otwór, wejście do jaskini.
Jeden za drugim podeszli nieco bliżej, a pierwszy zagwizdał niegłośno. Po bardzo długiej chwili coś drgnęło w cieniu u stóp skały. Pierwszy wędrowiec postąpił krok do przodu.
- Ojcze! – zawołał cichym głosem. - To ja, Mateusz.
Przed wejściem do groty, stał wysoki starzec. Od dawna nie strzygł siwych, rozkudłanych włosów ani brody. Miał na sobie kilka warstw łachmanów, a na bosych stopach łapcie z łyka.
- Ojcze, ktoś pragnie cię zobaczyć – odezwał się Mateusz, ale nie ruszył się z miejsca. – Może i ty chciałbyś zobaczyć jego.
Twarz pustelnika, w której widać było tylko oczy, zadrgała, ale spojrzenie, ledwie na chwilę rozjaśnione, natychmiast zagasło.
Pan Oset z Kowna stęknął, gdy klękał na zmrożonym twardym śniegu.
Oto miał go przed sobą. Starego dziś człowieka, który niegdyś był jego uczniem, wychowankiem, panem na wojnie i we dworze, później towarzyszem i przyjacielem. Teraz wielki pan Mikołaj z Lipowej, sławny wojownik i rycerz, był tylko starym, zniszczonym człowiekiem. A przecież to nie Oset był młodszy. Oset był już dorosły, gdy Mikołaj trzymał się matczynej sukni.
- Mikołaju – załkał stary rycerz, a łzy ciekły mu po policzkach. – Mikołaju, zaklinam cię na wszystko...
Pustelnik stał naprzeciw, bez ruchu, i patrzył. Nie powiedział słowa.
- Czas, byście wrócili do domu – odezwał się Mateusz. – Proszę w imieniu swoim i moich dzieci, a waszych wnuków.
Oczy starego zdawały się nieobecne. Ale słyszał, co do niego mówiono, ponieważ przecząco pokręcił głową.
- Potrzebuję was – prosił Mateusz, klękając. – Czy wy nigdy nie potrzebowaliście ojca?
Mikołaj z Lipowej ponownie pokręcił głową.
– Dokonałem wyboru – odpowiedział łagodnym głosem. – Dla świata mnie już nie ma. Widzicie tylko moją cielesną powłokę.
Wielki rycerz, pan na włościach, sławny i bogaty, został pustelnikiem z wyboru. Przeniósł się w leśne gąszcze, by zamieszkać w oddaleniu od ludzi i wszelkich spraw ziemskich. Wybrał grotę, w której żył niegdyś świątobliwy ojciec Edling, a później skonała w głodowych męczarniach Elżbieta, córka pana Jeno i Aleny, a siostra Mikołaja.
Mateusz Lipowski stał naprzeciw ojca w milczeniu, a obok klęczał Oset, zanosząc się od płaczu.
- Mnie już nie ma – powtórzył Mikołaj.
Nie pożegnał się, nic więcej nie dodał i wolnym krokiem wrócił do jaskini. Długo tam jeszcze stali, syn i przyjaciel, ale pustelnik nie wyszedł po raz wtóry, nie odezwał się i nie dał żadnego znaku. Podnieśli się więc i ruszyli przez las w powrotną drogę. Zmierzchało już, mróz tężał, skrzypiał śnieg.
Wreszcie dotarli w miejsce, gdzie czekały ich konie, pilnowane przez zmarzniętego pachołka.
- On bardzo cierpi – powiedział Oset, a jego usta drżały. – Twój ojciec cierpi i pokutuje, Mateuszu. Za nas wszystkich.
Spojrzenie, jakim Mateusz Lipowski obrzucił przyjaciela, wypełnione było bezbrzeżnym smutkiem.
- Nie za mnie – zaprzeczył. – Mam własną pokutę.