Читать книгу Czerwona siostra - Mark Lawrence - Страница 11

2

Оглавление

W więzieniu tylko smród jest prawdziwy. Eufemizmy używane przez strażników, uśmiech noszony na użytek publiczny przez naczelnika, nawet fasada budynku, wszystko to zwykłe kłamstwa, ale fetor mówi niczym nieupiększoną prawdę – odchody i zgnilizna, zakażenie i rozpacz. Niemniej w więzieniu Harriton pachniało ładniej niż w wielu innych. Więźniowie czekali tu na powieszenie i nie mieli czasu zgnić. Krótki pobyt, a potem szybki upadek na krótkim sznurze i mogli sobie spokojnie karmić robaki w przeznaczonym dla skazańców rowie na cmentarzu dla ubogich na wzgórzu Winscon.

Gdy Argus został strażnikiem, odór nieco mu przeszkadzał. Powiadają, że ludzki umysł po pewnym czasie przestaje rejestrować nawet najgorszy fetor. To prawda, ale to samo dotyczy wszystkich niemiłych rzeczy w życiu. Po dziesięciu latach umysł Argusa traktował łamanie ludzkich karków z równą swobodą jak smród panujący w więzieniu Harriton.

– Kiedy schodzisz?

Obsesja Davy na punkcie rozkładu służby pozostałych strażników również irytowała kiedyś Argusa, ale teraz odpowiedział jej bez zastanowienia i bez wypominek.

– O siódmym dzwonie.

– Siódmym!

Niska kobieta typowym dla siebie jazgotem poskarżyła się na niesprawiedliwy harmonogram. Oboje szli nieśpiesznie ku głównemu blokowi więziennemu, mając za plecami prywatny szafot. Jame Lender dyndał na nim ukryty pod zapadnią. Nadal podrygiwał lekko. Teraz należał do grabarza. Stary Herber zjawi się wkrótce po dzisiejszy plon ze swym zaprzężonym w osła wózkiem. Krótka przejażdżka na wzgórze Winscon mogła się okazać bardzo długa dla Starego Herbera, jego pięciu pasażerów oraz osła, niemal równie zgrzybiałego, jak jego właściciel. Fakt, że Jame prawie w ogóle nie miał na sobie ciała, powinien zmniejszyć obciążenie, na równi z tym, że dwie z pozostałych czworga skazańców były małymi dziewczynkami.

Herber najpierw pojedzie krętą ulicą Cyrulików aż do Akademii, by sprzedać takie części ciała, na jakie będzie dziś zapotrzebowanie. Do zawartości cmentarnego rowu na wzgórzu doda tylko część ładunku – zaledwie stertę wilgotnych szczątków, jeśli popyt będzie naprawdę duży.

– ...o szóstym wczoraj, o piątym przedwczoraj.

Dava przerwała monolog, który pomagał jej przetrwać długie lata. Uporczywe poczucie krzywdy zapewniało jej kręgosłup potrzebny, by poradzić sobie ze skazanymi na śmierć mężczyznami dwa razy większymi od niej.

– Kto to jest?

Wysoka postać stukała ciężką laską w drzwi bloku dla nowych więźniów.

– Ten facet z Caltess? – Dava strzeliła palcami przed jego twarzą, jakby chciała zaskoczeniem wydobyć z niego odpowiedź. – No wiesz, ten, który ma zawodników walczących na ringach.

– Partnis Reeve! – zawołał Argus, przypomniawszy sobie nazwisko. Wysoki mężczyzna odwrócił się ku niemu. – Dawno cię tu nie było.

Partnis często odwiedzał dzienne więzienie, by wydobyć z kłopotów swoich zawodników. Jeśli ktoś kieruje stajnią gwałtownych i skorych do gniewu ludzi, od czasu do czasu musi wykupić któregoś z nich z pudła, ale walczący na ringach zawodowcy rzadko trafiali do Harriton. Musieli umieć zachować zimną krew, potrzebną, by powstrzymać się przed zabójstwem podczas bijatyk w karczmach. Tylko amatorzy tracili panowanie nad sobą i nie przestawali kopać leżącego na podłodze przeciwnika, aż zostanie z niego mokra plama.

– Witaj, przyjacielu! – Partnis rozpostarł szeroko ramiona i uśmiechnął się szeroko, nawet nie próbując przypomnieć sobie imienia Argusa. – Przyszedłem po moją dziewczynkę.

– Twoją dziewczynkę? – Strażnik zmarszczył brwi. – Nie wiedziałem, że masz rodzinę.

– Kupiłem jej kontrakt. – Partnis zbył tę sprawę machnięciem ręki. Otwórz drzwi, dobry człowieku. – Miała dziś zawisnąć, a i tak już jestem spóźniony.

Argus wyjął z kieszeni ciężki, żelazny klucz.

– Zapewne już jest za późno, Partnis. Słońce już zachodzi. Stary Herber zaraz zjawi się ze swoim skrzypiącym wozem po dzisiejszy plon.

– Obaj skrzypią, co? Herber i jego wózek – wtrąciła Dava. Zawsze lubiła żartować, ale nigdy jej to nie wychodziło.

– Wysłałem gońca z poleceniem, żebyście nie powiesili dziewczynki z Caltess, dopóki...

– Poleceniem?

Argus zatrzymał się, trzymając klucz w zamku.

– No dobra, sugestią. Sugestią, w którą owinięto srebrną monetę.

– Aha...

Argus otworzył drzwi i wpuścił gościa do środka. Poprowadził go najkrótszą drogą, przez posterunek strażników, a potem krótkim korytarzem, w którym dzisiejsi więźniowie wyglądali przez wąskie okna w drzwiach swoich celi na podwórko, na którym pod oknem naczelnika stał publiczny szafot.

Główna brama już się otworzyła, gotowa wpuścić wózek grabarza. Pod stopniami szafotu czekała mała postać. Towarzyszył jej jeden strażnik. Sądząc z wyglądu, John Fallon.

– Akurat na czas! – odezwał się Argus.

– Znakomicie! – Partnis ruszył naprzód, ale nagle się zatrzymał. – Czy to nie...

Umilkł, krzywiąc usta w grymasie frustracji.

Argus spojrzał w kierunku, w którym gapił się wysoki mężczyzna, i zauważył źródło jego niezadowolenia. Ksieni Świętej Łaski przepchała się przez niewielki tłumek gapiów zebrany pod schodami wieży naczelnika. Z tej odległości niską, tłustą kobietę można by wziąć za czyjąś matkę, ale pastorał zdradzał, kim jest naprawdę.

– Dobre niebiosa, ta okropna stara czarownica znowu chce mnie okraść.

Partnis przyśpieszył, stawiając coraz dłuższe kroki, zmuszając Argusa do pozbawiającego godności truchtu. Idąca po jego drugiej stronie Dava musiała biec.

Mimo pośpiechu Partnis dotarł do dziewczynki tylko o mgnienie oka przed ksienią.

– Gdzie jest druga? – spytał, rozglądając się wkoło, jakby uwięziona dziewczynka mogła się ukrywać za plecami strażnika.

– Kto?

John Fallon przeniósł spojrzenie z Partnisa na zbliżającą się mniszkę. Habit kołysał się w rytm jej kroków.

– Dziewczynka! Były dwie. Wysłałem rozkaz... prośbę, żeby je oszczędzono.

– Z resztą powieszonych.

Fallon wskazał głową na wysoką na kilka stóp stertę przy bramie. Nakrywającą ją szarą, brudną płachtę przyciśnięto kamieniami. W tej samej chwili pojawił się wózek grabarza.

– Niech to szlag! – Słowa, które wyrwały się z ust Partnisa były tak głośne, że wszyscy obecni na podwórku odwrócili głowy. Wysoki mężczyzna uniósł obie ręce, rozpościerając szeroko palce, a potem opuścił je do boków, drżąc z wysiłku. – Chciałem dostać obie.

– O tej dużej będziesz musiał podyskutować z grabarzem – zauważył Fallon. – A o tej... – Złapał dziewczynkę za bok. – ...będziesz musiał podyskutować ze mną. Potem z tymi dwojgiem. – Wskazał głową na Davę i Argusa. – A na koniec z naczelnikiem.

– Nie będzie żadnych dyskusji.

Mniszka stanęła między Fallonem i Partnisem. W porównaniu z nimi była maleńka. Uniosła pastorał, by nie mogli patrzeć sobie w oczy.

– Zabiorę to dziecko.

– Nie zrobisz tego! – Reeve spojrzał na nią z góry, marszcząc mocno czoło. – Z całym szacunkiem dla Przodka i tak dalej, dziewczynka należy do mnie. Zapłaciłem za nią. – Spojrzał na bramę. Herber zatrzymał już pod nią swój wózek. – Poza tym... skąd wiesz, że to właśnie ona jest tą, o którą ci chodziło?

Ksieni prychnęła pogardliwie i obdarzyła Partnisa macierzyńskim uśmiechem.

– Pewnie, że to ona. Wystarczy na nią spojrzeć, Partnisie Reeve. To dziecko ma ogień w oczach. – Zmarszczyła brwi. – Widziałam tę drugą. Bała się. Była zagubiona. W ogóle nie powinna tu trafić.

– Saida jest w celi – odezwała się dziewczynka. – Powiedzieli mi, że pójdę pierwsza.

Argus zerknął na nią. Małe dziecko w luźnej płóciennej szacie. To nie były łachmany ulicznika, pełne rdzawych plam, lecz raczej chłopska sukmana. Mogła mieć z dziewięć lat. Strażnik nie potrafił już dobrze tego ocenić. Dwoje jego starszych dzieci dawno dorosło, a mała Sali już zawsze będzie miała pięć lat. Dziewczynka była wojownicza, na jej chudej, brudnej buzi widniał wściekły grymas. Miała czarne oczy i hebanowe, krótko ostrzyżone włosy.

– To mogła być ta druga – nie ustępował Reeve. – Ona była większa.

W jego głosie brakowało jednak przekonania. Właściciel ringów potrafi rozpoznać ogień, kiedy go widzi.

– Gdzie jest Saida? – zapytała dziewczynka.

Ksieni otworzyła oczy nieco szerzej. Pojawiło się w nich coś przypominającego ból. Zniknęło jednak szybciej niż cień ptasiego skrzydła. Argus doszedł do wniosku, że to był tylko wytwór jego wyobraźni. O Ksieni Słodkiej Łaski mówiono różne rzeczy, rzadko prosto w oczy, ale nikt nigdy nie nazwał jej miękką.

– Gdzie moja przyjaciółka? – powtórzyła dziewczynka.

– Czy dlatego zostałaś? – zapytała ksieni. Wyciągnęła spod habitu mrozojabłko, tak ciemnoczerwone, że prawie czarne. Owoc był gorzki i twardy jak drewno. Muł mógłby go zjeść, ale niewielu ludzi miałoby na to ochotę.

– Została? – odezwała się Dava, choć pytanie nie było skierowane do niej. – Została, bo to jest cholerne więzienie! Była związana i pod strażą!

– Czy zostałaś po to, żeby pomóc przyjaciółce?

Dziewczynka nie odpowiadała. Łypała tylko ze złością na ksienię, jakby była gotowa w każdej chwili się na nią rzucić.

– Łap.

Kobieta rzuciła jej jabłko.

Maleńka rączka złapała owoc szybko jak strzała. Jabłko plasnęło o otwartą dłoń. Sznur za plecami dziewczynki upadł na ziemię.

– Łap!

Ksieni wyjęła kolejne jabłko i rzuciła je mocno.

Dziewczynka chwyciła je w drugą dłoń.

– Łap!

Argus nie potrafił odgadnąć, gdzie ksieni schowała tyle owoców, ale po uderzeniu serca przestało go to obchodzić. Gapił się na trzecie jabłko uwięzione między dwoma dłońmi, w których dziewczynka trzymała dwa poprzednie owoce.

– Łap!

Ksieni rzuciła jej czwarte jabłko, ale dziewczynka wypuściła trzy poprzednie i pozwoliła, by kolejny owoc przeleciał nad jej ramieniem.

– Gdzie jest Saida?

– Pójdziesz ze mną, Nono Grey – oznajmiła ksieni ze współczuciem rysującym się na twarzy. – O Saidzie porozmawiamy w klasztorze.

– Zatrzymam ją. – Partnis podszedł do dziewczynki. – To moja najdroższa córka! Poza tym omal nie zabiła Raymela Tacsisa. Jego rodzina nie dopuści, by odzyskała wolność. Ale gdybym zademonstrował jej wartość, może pozwoliliby mi wystawić ją najpierw do kilku walk.

– Raymel nie żyje. Zabiłam go...

– Najdroższa? Dziwię się, że wypuściłeś ją z rąk, panie Reeve – odezwała się ksieni, przerywając sprzeciwy dziewczynki.

– Nie pozwoliłbym, gdybym tam był! – Partnis zacisnął dłoń, jakby chciał na nowo pochwycić utraconą szansę. – Kiedy o tym usłyszałem, byłem na drugim końcu miasta. Natychmiast wróciłem i zastałem na miejscu chaos. Wszędzie było pełno krwi... ludzie Tacsisa czekali... Gdyby straż miejska jej stamtąd nie wyciągnęła, siedziałaby teraz w prywatnym lochu Thurana. On nie jest człowiekiem, który pogodziłby się z utratą syna.

– Dlatego właśnie oddasz ją mnie.

Uśmiech ksieni przypominał Argusowi matkę. Tak właśnie uśmiechała się do niego, kiedy miała rację i oboje o tym wiedzieli.

– Masz za płytkie kieszenie, by wydostać stąd Nonę, gdyby młody Tacsis umarł, a nawet gdyby ci się to udało, tobie i twojej firmie brakuje sił, by oprzeć się Thuranowi Tacsisowi i jego pragnieniu zemsty.

– Skąd wiesz, jak się nazywam? – spróbowała jej przerwać dziewczynka. – Nie powiedziałam...

– Natomiast ja przyjaźniłam się z naczelnikiem Jamesem nim jeszcze przyszedłeś na świat – ciągnęła ksieni, ponownie nie pozwalając dziewczynce dojść do słowa. – A żaden zdrowy na umyśle człowiek nie odważy się zaatakować klasztoru wiary.

– Nie powinnaś robić z niej Czerwonej Siostry – sprzeciwił się Partnis naburmuszonym tonem człowieka, który wie, że jest pokonany. – To nie jest w porządku. Nie wierzy w Przodka... a do tego jest niemalże morderczynią. Ludzie mówią, że to było naprawdę brutalne...

– Wiarę mogę jej dać. To, czego potrzebuje Czerwona Siostra, już ma – Ksieni wyciągnęła do dziewczynki pulchną dłoń. – Chodź, Nono.

Dziewczynka zerknęła na Johna Fallona, na Partnisa Reeve’a, na kata i na kołyszącą się za nim pętlę.

– Saida jest moją przyjaciółką. Jeśli ją skrzywdziliście, zabiję was wszystkich.

Zapadła cisza. Nona ruszyła naprzód, uważając, by nie nadepnąć na żadne z leżących na ziemi jabłek i ujęła dłoń ksieni.

Argus i cała reszta odprowadzali je wzrokiem. Pod bramą obie się zatrzymały – czarne sylwetki na tle czerwonego słońca. Dziecko puściło rękę ksieni i zrobiło trzy kroki ku nakrytej płachtą stercie. Skierowała na stojących pod szubienicą mężczyzn przeciągłe, dociekliwe spojrzenie, a potem wróciła do kobiety. Po paru chwilach obie zniknęły za rogiem.

– Umieściła nas na swojej liście – odezwała się Dava.

Jak zwykle próbowała żartować. I jak zwykle jej nie wyszło.

Czerwona siostra

Подняться наверх