Читать книгу Natarcie - Marko Kloos - Страница 6

Prolog

Оглавление

Ziemia. Nigdy bym nie pomyślał, że się za nią stęsknię.

Owszem, niewiele już z niej zostało. Mała niebieska kulka składająca się z pyłu i dużych ilości wody, tkwiąca w zakątku niewielkiej Galaktyki na zadupiu wszechświata. Wirowała w przestrzeni od pięciu miliardów lat, a my od początków swego gatunku zdołaliśmy wypełnić ją stu miliardami istot ludzkich. Skażona woda, paskudne powietrze, oceany w większości martwe. A jeśli czegoś nie zniszczyliśmy, nieustannie o to rywalizowaliśmy, wybijając się milionami, ponieważ nasza technologia dalece przewyższała zdolność utrzymywania przez nas na wodzy szczątkowych gadzich rejonów mózgu.

Nie. Gdy opuszczałem Ziemię, niewiele już sobą przedstawiała. Stanowiła jednak dom.

Byłem żołnierzem od pięciu lat, skakałem po całej zasiedlonej przestrzeni, dziesiątki lat świetlnych od ojczystej planety, i ani razu za nią nie zatęskniłem. To dlatego, że gdzieś w głębi wciąż miałem pewność, że Ziemia tam była, że nadal okrążała Słońce co trzysta sześćdziesiąt pięć dni, że roiło się na niej od ludzi, że miasta były pełne istot wyglądających oraz zachowujących się jak ja.

Teraz nie byłem już tego taki pewien.

Dryblasy zajęli Marsa, naszą najstarszą i największą kosmiczną kolonię. Na Nowym Svalbardzie większość z nas widziała przynajmniej urywki nagranych walk i danych z sensorów. Na orbicie nagle pojawiło się dwadzieścia okrętów nasiennych, roztrzaskując naszą flotę na strzępy i wystrzeliwując tysiące lądowników pełnych obcych, którzy pełnili jednocześnie funkcje osadników i zwiadowców. Na miasta rozpylono gaz i rozpoczęła się beznamiętna całościowa eksterminacja, usunięcie dokuczliwego gatunku z nowej nieruchomości, zanim mogli się na nią wprowadzić kolejni lokatorzy. Każda zdolna do lotu w przestrzeni jednostka załadowała na pokład uchodźców i opuściła Marsa na pełnym gazie tylko po to, by rozerwały ją na kawałki blokujące planetę okręty Dryblasów i ich orbitalne pola minowe. Większość uciekinierów poległa. Ci, którzy zostali, również zginęli.

Ostatnie pięć lat stanowiło dla obcych jedynie rozgrzewkę. Testowali nasze możliwości, sondowali taktykę obronną, szacowali reakcje. Bawili się z nami.

Nie, perspektywy ludzkości nie wyglądały obiecująco. Rozgrywał się najgorszy możliwy scenariusz. Gdyby sytuacja nie miała ulec zmianie, w ciągu kolejnego roku, może dwóch czekała nas zagłada gatunku.

Ale jesteśmy ludźmi – zawziętymi, upartymi, zadziornymi oraz nieracjonalnymi. I zachowujemy się tak samo jak większość inteligentnych stworzeń, gdy ktoś zapędzi je w kąt i nie zostawi drogi ucieczki: wysuwamy pazury i odsłaniamy zęby, po czym ruszamy do ataku.

Przewożące uchodźców połączone siły WPA/ZCR przybyły na Nowy Svalbard przed dwoma tygodniami. Wcześniej, podczas bitwy o Marsa oraz licznych potyczek, które miały miejsce w całym systemie słonecznym, utraciły większość obsady wojskowej i okrętów desantowych. We flocie znajdowały się dwa lotniskowce: „Mińsk” z ZCR oraz „Regulus” z WPA. Na „Mińsku”, zwykle zabierającym na pokład pełen pułk marines, znajdowała się jedynie wzmocniona kompania. „Regulus”, jeden z sześciu superlotniskowców WPA, stracił większość żołnierzy ze swego pułku Piechoty Kosmicznej.

Okręt nasienny Dryblasów, który zniszczyliśmy w systemie Fomalhaut, wpakowując w niego transportowiec wypełniony wodą, z nieznanego powodu nie rozstawił obronnych pól minowych wokół skolonizowanego przez ZCR księżyca, zanim ruszył w stronę Nowego Svalbardu. Zeszli na orbitę, zrzucili lądowniki kolonizacyjne na powierzchnię i popędzili za samotną rosyjską jednostką, bezbronnym krążownikiem, którego daremna ucieczka, a następnie destrukcja ostrzegły nas w ogóle o obecności obcych w systemie. Teraz na księżycu ZCR roiło się od olbrzymich osadników, nie broniły ich jednak miny, nie dysponowali też okrętem nasiennym, który mógłby zatrzymać nasze jednostki. Mogliśmy wreszcie walczyć z nimi na podobnych warunkach, korzystając z jednostek lotniczych i artylerii orbitalnej, czego zwykle nam brakowało na światach zajętych przez Dryblasów.

W chińsko-rosyjskiej kolonii nie wszyscy zginęli. Dryblasy znajdowali się na powierzchni od niespełna trzech tygodni i choć metodycznie niszczyli ludzką infrastrukturę, gdy tylko się z nią zetknęli, nie używali gazu, choć dotąd zwykle stosowali go podczas ataków na nasze kolonie. Nie brakowało tam schronów, w których mogli się ukryć ludzie, a niewielki garnizon marines ZCR posuwał się nawet do ataków z zaskoczenia na najeźdźców. Nasze eskadry rozpoznawcze nawiązały kontakt radiowy z dziesiątkami rozproszonych grupek cywilów i wojskowych ZCR, dowództwo z obu stron zebrało się więc i postanowiło zorganizować szturm. Chińczycy i Rosjanie, którym brakowało marines, lecz nie zbywało na dystansowcach, mieli dostarczyć większość okrętów. WPA, dysponująca sporymi siłami piechoty, lecz tylko nielicznymi okrętami desantowymi, miała w większości walczyć na powierzchni. Niesamowite, ale wszyscy się na to zgodzili. Co jeszcze dziwniejsze, zaplanowanie wspólnej operacji wojskowej obu bloków politycznych, na dodatek obejmującej różne formacje, posługujące się odmiennymi standardami uzbrojenia, sprzętu czy logistyki, zajęło zaledwie półtora tygodnia.

Teraz, dwa tygodnie po przylocie uchodźców, znajdowaliśmy się w drodze na księżyc ZCR w systemie Fomalhaut i zamierzaliśmy odbić ocalałych chińsko-rosyjskich osadników oraz żołnierzy, zabić jak najwięcej Dryblasów i wydostać się, zanim pojawi się kolejny okręt nasienny.

Tak przynajmniej wyglądał plan, ale po pięciu latach organizacyjnych porażek miałem pewność, że z żadnego scenariusza nie zostawało wiele po nawiązaniu kontaktu bojowego z wrogiem.

Natarcie

Подняться наверх