Читать книгу Łańcuch dowodzenia - Marko Kloos - Страница 6
Prolog
ОглавлениеTeraz określaliśmy to jako Exodus.
Rok wcześniej okręt nasienny Dryblasów pojawił się na orbicie Ziemi. Na nocnym niebie nad Ameryką Północną najgorsze koszmary ludzkości zmaterializowały się w postaci niepowstrzymanej siły zakutej w lśniący podłużny czarny kadłub o długości trzech kilometrów.
Z ziemskich marynarek wojennych do tego czasu pozostały już szczątki. Połowę floty WPA straciliśmy podczas nieudanej obrony Marsa, którego obcy zajęli na kilka miesięcy przed dotarciem do Ziemi. Reszta jednostek rozproszyła się po zasiedlonej Galaktyce i nie mogła wrócić, ponieważ Dryblasy blokowali nasze węzły Alcubierre’a. Do dyspozycji mieliśmy bardzo niewiele, jednak zdołaliśmy zatrzymać okręt nasienny. Dopiero po raz drugi w toczonej od pięciu lat wojnie udało nam się zniszczyć ich statek.
Nasze zwycięstwo miało jednak ogromną cenę.
Wielonarodowe siły zgromadzone pospiesznie na ziemskiej orbicie straciły w bitwie cztery jednostki. Tysiąc dwustu żołnierzy i marynarzy zginęło w kilka chwil podczas zaciekłego i raczej jednostronnego starcia. Pięcioro z nich znajdowało się na pokładzie OWPA „Indianapolis”, który zapewnił nam wygraną, wpadając z ogromną prędkością w Dryblasów i na tyle uszkadzając okręt nasienny, że mogliśmy go rozbić bronią jądrową. Jednostka obcych zdążyła jednak wystrzelić kapsuły nasienne na Amerykę Północną. W każdej z nich siedziało dwunastu osadników-zwiadowców, mierzących dwadzieścia pięć metrów wzrostu i niezwykle trudnych do zniszczenia. Podążyliśmy za nimi na powierzchnię i zabiliśmy tych, którzy przetrwali upadek, straciliśmy przy tym kolejnych ludzi. Setki żołnierzy oraz tysiące cywilów zginęły jednej nocy podczas straszliwych starć. Całe dzielnice miast zmieniły się w dymiące ruiny.
Pokonaliśmy ich ostatecznie i przetrwaliśmy. Ziemia mogła choć przez chwilę odetchnąć z ulgą.
Dysponowaliśmy też teraz czymś nowym: setkami martwych Dryblasów i dziesiątkami rozbitych kapsuł. Mnóstwem materiału, który mogli badać i rozkładać na czynniki pierwsze nasi naukowcy, starając się określić, w jaki sposób Dryblasy funkcjonują i jak można ich zabić. Jak zniszczyć ich okręty.
Tuż przed pojawieniem się obcych na Ziemi rząd Wspólnoty Północnoamerykańskiej w sekrecie ewakuował się z Układu Słonecznego. Zabrali ze sobą dwanaście nowoczesnych okrętów bojowych, kilkanaście statków transportowych oraz elitę polityczno-społeczną Wspólnoty i jej rodziny. Nikt jeszcze nie wiedział, dokąd się udali. We flocie krążyły pogłoski, iż ludzie z Exodusu trzymali w tajemnicy położenie węzła Alcubierre’a prowadzącego do przygotowanego z wyprzedzeniem świata, przewidzieli bowiem, że wcześniej czy później Ziemia padnie przed najeźdźcami. Dysponowaliśmy danymi elektronicznymi z grupki dronów rozpoznawczych zostawionych przez „Indianapolis”, gdy natknęliśmy się na sekretne kotwicowisko Exodusu przed pospiesznym opuszczeniem przez nich układu. Chyba powinniśmy być wdzięczni Dryblasom, że skłonili elity do odlotu przed zaplanowaną datą, ponieważ uciekinierzy musieli zostawić dwa nieukończone pancerniki nieposiadające odpowiedników w niczym, co ludzka rasa umieściła kiedykolwiek w przestrzeni. Dwa ciężkie kolosy zbudowane pod kątem jednego zadania: podejść do okrętu nasiennego i go zniszczyć.
Poświęciliśmy ten rok na dokończenie okrętów i skierowaliśmy je do służby z niedoschniętym lakierem. Pragmatyczni chińsko-ruscy dranie wymyślili własny młot na Dryblasów: wystrzeliwane ze stanowisk orbitalnych rakiety przeciwokrętowe, paskudztwa wyposażone w dziesięciomegatonowe głowice wykonane z mieszanki lodu z pulpą drzewną i przyspieszane w ciągu zaledwie paru minut do ogromnej prędkości za pośrednictwem jądrowego napędu pulsacyjnego. Ponieważ nawiązałem w ostatnim czasie nowe znajomości po drugiej stronie muru, byłem głęboko przekonany, że to Rosjanin musiał wpaść na pomysł wykorzystania spiczastego lodowego bloku o wadze ciężkiego krążownika, a następnie zastosowania atomówek, by go rozpędzić. Rozwiązanie okazało się prymitywne, ale, na Boga, działało. Kilka miesięcy po bitwie o Ziemię na orbicie pojawiły się w odstępie paru tygodni dwa kolejne okręty obcych i Ruscy zdmuchnęli je swymi nowymi rakietami Orion, nie ponosząc przy tym żadnych strat w ludziach. Wówczas Dryblasy przestali zbliżać się do Ziemi.
Oczywiście broń o napędzie nuklearnym, zdolna do zniszczenia z orbity połowy kontynentu, stanowiła pokaźne pogwałcenie traktatu ze Svalbardu, jednak takie problemy nie znajdowały się zbyt wysoko na liście priorytetów mieszkańców Ziemi, gdy znów pojawiali się obcy.
Pomimo swojej skuteczności pociski Orion posiadały jedną poważną wadę funkcjonalną: były zbyt duże i ciężkie, by wystrzeliwać je z okrętów, nie dało się zatem przewieźć ich przez węzeł Alcubierre’a. Podobny problem mieliśmy z nowymi pancernikami, w których nie zamontowano jeszcze napędów międzygwiezdnych. Choć więc dysponowaliśmy wreszcie porządną bronią przeciwko okrętom najeźdźców, nadawała się ona wyłącznie do obrony orbitalnej. Mars pozostawał w łapach Dryblasów, a nasze kolonie nadal były odcięte przez blokadę. Nie przestawaliśmy jednak szukać sposobów, dzięki którym udałoby się przenieść walkę na terytorium wroga. Chcieliśmy pomścić poległych, odzyskać, co nasze, i na dobre wykopać przeciwników z Układu Słonecznego. Gdyby na dodatek udało się zapędzić ich do systemu, z którego pochodzili, a później zupełnie zlikwidować, mógłbym w końcu spać spokojnie.
Przetrwanie ludzkości wciąż stało pod znakiem zapytania, aczkolwiek nareszcie współpracowaliśmy ze sobą i udawało nam się zabijać Dryblasów. Czekało nas mnóstwo pracy i wiedziałem, że zanim osiągniemy cel, stracimy jeszcze wiele ludzi i okrętów, dostrzegałem jednak iskierkę nadziei, że świat nie ulegnie zniszczeniu.
A przynajmniej nie bardziej niż do tej pory.