Читать книгу Pod szkarłatnym niebem - Mark Sullivan - Страница 10

Rozdział czwarty

Оглавление

1

Alianckie samoloty atakowały Mediolan niemal każdej nocy do końca czerwca i na początku lipca 1943 roku. Kolejne budynki padały i wzbijały kłęby pyłu unoszącego się potem nad ulicami długo po wschodzie krwawoczerwonego słońca, które zsyłało na miasto bezlitosny żar, pogłębiając dotkliwość tych pierwszych kilku tygodni bombardowań.

Pino i Carletto wałęsali się ulicami Mediolanu prawie codziennie, obserwując przypadkowe rzezie, widząc straty, czując ból, który zdawał się wszechobecny. Te doznania sprawiały, że Pino poczuł się otępiały i mały. Czasem pragnął tylko pójść za instynktem Carletta, zwinąć się w kłębek i ukryć przed życiem.

Jednak niemal codziennie myślał o Annie. Wiedział, że to niedorzeczne, ale często zaglądał do piekarni, gdzie widział ją po raz pierwszy, z nadzieją, że znów na nią wpadnie. Nigdy jednak jej nie spotkał, a żona piekarza nie miała pojęcia, o kim mówił, gdy ją zapytał o dziewczynę.

Dwudziestego trzeciego czerwca ojciec Pina wyekspediował Mimma do Casa Alpina w urwistych Alpach, na północ od jeziora Como, aby został tam do końca lata. Próbował wysłać też Pina, ale starszy syn odmówił. W dzieciństwie Pino uwielbiał kolonie u ojca Re. Od szóstych urodzin spędzał w Casa Alpina trzy miesiące każdego roku: dwa pełne miesiące latem na wspinaczce górskiej i łącznie miesiąc zimą, na jeździe na nartach. Wspaniale bawił się u ojca Re. Ale przebywający tam teraz chłopcy byli tacy młodzi. Pino pragnął być w Mediolanie, przechadzać się ulicami z Carlettem i szukać Anny.

Bombardowania nasiliły się. Dziewiątego lipca BBC doniosło o lądowaniu aliantów na brzegach Sycylii i ostrych walkach z wojskami nazistowskimi i faszystowskimi. Dziesięć dni później zbombardowano Rzym. Wiadomość o tym ataku sprawiła, że Włochy i domostwo Lellów przeszył dreszcz.

– Jeśli udało się zbombardować Rzym, Mussolini i faszyści są skończeni – oznajmił ojciec Pina. – Alianci wypędzają Niemców z Sycylii. Zaatakują też południowe Włochy. Niedługo będzie po wszystkim.

Pod koniec lipca rodzice Pina włożyli płytę do gramofonu i zaczęli tańczyć w środku dnia. Król Wiktor Emanuel III aresztował Benita Mussoliniego i uwięził go w hotelu na górze Gran Sasso na północ od Rzymu.

Jednak do sierpnia całe dzielnice Mediolanu leżały w gruzach. A Niemcy byli wszędzie, rozmieszczali działa przeciwlotnicze, zakładali rogatki i gniazda ogniowe. Nad hotelem Regina, ulicę od La Scali, powiewała krzykliwa nazistowska flaga.

Pułkownik Gestapo Walter Rauff wyznaczył godzinę policyjną. Ktokolwiek został zatrzymany po jej wybiciu, trafiał do aresztu. Jeśli nie miał dokumentów, mógł zostać zastrzelony. Posiadanie odbiornika nasłuchowego także groziło śmiercią.

Pino nie dbał o to. Nocą chował się w szafie, gdzie słuchał muzyki i wiadomości. A za dnia powoli przystosowywał się do nowego porządku panującego w Mediolanie.

Tramwaje jeździły teraz tylko co jakiś czas. Pino wybrał rower i krążył po całym mieście pomimo upału; przejeżdżał przez rozmaite rogatki i dowiadywał się, czego szukają naziści, gdy go zatrzymywali. Długie odcinki ulic były teraz już tylko lejami po bombach, więc musiał szukać objazdów. Po drodze mijał rodziny mieszkające pod płóciennymi płachtami pośród ceglanych ruin ich domów.

Dotarło do niego, ile miał szczęścia. Po raz pierwszy poczuł, że to może się zmienić – w mgnieniu oka lub błysku bomby. I zastanawiał się, czy Anna przeżyła.

2

Na początku sierpnia Pino w końcu zrozumiał, dlaczego alianci bombardowali Mediolan. Spiker BBC powiedział, że sprzymierzeńcy praktycznie zniszczyli przemysłową bazę nazistów w Dolinie Ruhry, gdzie produkowano znaczną część amunicji Hitlera. Teraz próbowali wysadzić w powietrze narzędzia machiny na północy Włoch, zanim Niemcy wykorzystają je do przedłużenia wojny.

W noce siódmego i ósmego sierpnia brytyjskie lancastery zrzuciły tysiące bomb na Mediolan, celując w fabryki, obiekty przemysłowe i bazy wojskowe, ale pociski niszczyły także otaczające je dzielnice mieszkaniowe.

Gdy bomba wybuchła na tyle blisko, że wstrząsnęła kamienicą Lellów, Porzia wpadła w panikę i próbowała przekonać męża, aby zabrał ich wszystkich na zachodnie wybrzeże do Rapallo.

– Nie – odparł Michele. – Nie zrzucą bomb obok katedry. Tu wciąż jest bezpiecznie.

– Wystarczy jedna – zauważyła Porzia. – W takim razie zabieram Cicci.

Ojciec Pina był smutny, ale zdeterminowany.

– Zostanę i utrzymam sklep, ale myślę, że już czas, aby Pino pojechał do Casa Alpina.

Pino odmówił po raz drugi.

– To dla małych chłopców, tato – wyjaśnił Pino. – Ja już nie jestem mały.

Dwunastego i trzynastego sierpnia ponad pięćset alianckich bombowców zaatakowało Mediolan. Po raz pierwszy zniszczeniom uległy budynki w pobliżu Duomo. Jedna z bomb zniszczyła kościół Santa Maria delle Grazie, lecz cudem nie uszkodziła Ostatniej Wieczerzy Leonarda da Vinci.

La Scala nie miała tyle szczęścia. Bomba przebiła dach opery i wybuchła, wzniecając pożar w teatrze. Kolejna bomba uderzyła w Gallerię, powodując rozległe zniszczenia. Ten sam wybuch zakołysał kamienicą Lellów. Pino przeczekał tę straszną noc w piwnicy.

Następnego dnia spotkał się z Carlettem. Rodzina Beltraminich zmierzała na pociąg, który miał ich zabrać na wieś, gdzie mieli przeczekać noc. Następnego popołudnia Pino, jego ojciec, ciotka Greta i wuj Albert oraz Tullio Galimberti i jego najnowsza dziewczyna dołączyli do Beltraminich w tym nocnym wygnaniu.

Gdy pociąg opuścił dworzec i ruszył na wschód, Pino, Carletto i Tullio stali w otwartych drzwiach krytego wagonu towarowego, wypełnionego po brzegi mediolańczykami uciekającymi z miasta przed bombardowaniem. Pociąg przyspieszył. Pino spojrzał na niebo, tak doskonale błękitne, że nie mógł go sobie wyobrazić czarnego i przysłoniętego samolotami wojennymi.

3

Przejechali przez rzekę Pad i długo przed zmierzchem, gdy wiejski krajobraz nadal pogrążony był w letnim letargu, pociąg zgrzytnął i zatrzymał się z westchnieniem wśród łagodnie pofałdowanych pól uprawnych. Pino, z kocem przerzuconym przez ramię, wspiął się z Carlettem na niskie trawiaste wzgórze ponad sadem zwróconym na południowy zachód w kierunku miasta.

– Uważaj, Pino – powiedział pan Beltramini – albo rano będziesz miał na uszach pajęczyny.

Pani Beltramini, ładna, wiotka kobieta, która zawsze zdawała się cierpieć na taką czy inną przypadłość, ofuknęła go słabym głosem:

– Dlaczego to powiedziałeś? Przecież wiesz, że nie znoszę pająków.

Sprzedawca owoców powstrzymał uśmiech.

– O czym ty mówisz? Chciałem tylko ostrzec chłopca, czym grozi spanie z głową w wysokiej trawie.

Jego żona miała minę, jakby zamierzała się pokłócić, ale w końcu zbyła męża machnięciem ręki, jak natrętną muchę.

Wuj Albert wyjął z płóciennej torby chleb, wino, ser i suche salami. Rodzina Beltraminich przepołowiła pięć dojrzałych melonów. Ojciec Pina usiadł na trawie obok swojego futerału na skrzypce i objął kolana rękami. Jego mina wyrażała oczarowanie.

– Czy to nie wspaniałe? – zapytał Michele.

– Co jest wspaniałe? – wuj Albert rozejrzał się dookoła, zdziwiony.

– To miejsce. Jak czyste jest tutaj powietrze. I te zapachy. Żadnej spalenizny. Żadnego swędu bomb. Wydaje się takie… nie wiem. Niewinne?

– Otóż to – przyznała pani Beltramini.

– Otóż co? – spytał pan Beltramini. – Pójdziesz kawałek za daleko i już nie jest tak niewinnie. Krowie łajno, pająki, węże i…

Pac! Pani Beltramini klepnęła męża w rękę.

– Nie masz litości, prawda? Nigdy?

– Hej, to bolało – zaprotestował pan Beltramini z uśmiechem.

– I dobrze – podsumowała. – A teraz przestań. Zeszłej nocy nie zmrużyłam oka przez tę całą gadaninę o pająkach i wężach.

Carletto, nie wiedzieć czemu nagle rozgniewany, wstał i poszedł w kierunku sadu. Pino zauważył grupkę dziewcząt przy kamiennym murze otaczającym drzewa owocowe. Żadna z nich nie dorównywała urodą Annie. Ale może nadszedł czas, by o niej zapomnieć. Zbiegł po zboczu i dogonił Carletta. Przedstawił mu swój plan, po czym spróbowali umiejętnie zagadnąć dziewczęta. Jednak inna grupa chłopców była w tym od nich lepsza.

Pino spojrzał w niebo.

– Proszę jedynie o odrobinę miłości – powiedział.

– Myślę, że zadowoliłbyś się pocałunkiem – odparł Carletto.

– Wystarczyłby mi uśmiech – westchnął Pino.

Chłopcy wspięli się na mur i ruszyli między rzędami drzew, których gałęzie uginały się pod ciężarem owoców. Brzoskwinie jeszcze nie dojrzały, ale figi tak. Niektóre już spadły; chłopcy podnosili je z ziemi, otrzepywali, obierali ze skórki i jedli.

Pomimo tej rzadkiej okazji, aby skosztować świeżych owoców prosto z drzewa w czasach reglamentacji, Carletto wydawał się zmartwiony.

– Nic ci nie jest? – spytał Pino.

Jego najlepszy przyjaciel pokręcił głową.

– O co chodzi? – spytał Pino.

– To tylko przeczucie.

– Jakie?

Carletto wzruszył ramionami.

– Że życie nie okaże się takie, jak je sobie wyobrażaliśmy. Że źle się to dla nas skończy.

– Dlaczego tak myślisz?

– Nigdy nie uważałeś na lekcjach historii, prawda? Gdy wielkie armie idą na wojnę, zdobywca niszczy wszystko.

– Nie zawsze. Saladyn nigdy nie splądrował Jerozolimy. Widzisz? Jednak uważałem na historii.

– Nie obchodzi mnie to. – Carletto jeszcze bardziej się rozzłościł. – Po prostu mam takie przeczucie, które nie chce zniknąć. Jest wszędzie i…

Głos uwiązł mu w gardle, a łzy popłynęły po jego twarzy, choć z całych sił starał się opanować.

– Co się z tobą dzieje? – spytał Pino.

Carletto przekrzywił głowę, jakby przyglądał się obrazowi, którego wymowę nie do końca rozumiał.

– Moja mama jest bardzo chora – powiedział, a jego usta drżały. – Nie jest dobrze.

– Co to znaczy?

– A jak myślisz?! – krzyknął Carletto. – Ona umrze.

– Jezu – powiedział Pino. – Jesteś pewny?

– Słyszałem, jak rodzice rozmawiali o tym, jaki pogrzeb chciałaby mieć.

Pino pomyślał o pani Beltramini, a potem o Porzii. Myślał o tym, jakby to było wiedzieć, że jego matka umrze. Nagle ścisnęło mu żołądek.

– Tak mi przykro – rzekł Pino. – Naprawdę. Twoja mama jest wspaniałą kobietą. Znosi twojego tatę, więc jest prawie świętą, a mówią, że świętych czeka nagroda w niebie.

Carletto roześmiał się pomimo smutku i otarł łzy.

– Tylko ona potrafi przywołać go do porządku. Ale powinien przestać, wiesz? Jest chora, a on dokucza jej, jak z tymi wężami i pająkami. To okrutne. Jakby jej nie kochał.

– Kocha twoją mamę.

– Nie okazuje tego. Jakby się tego bał.

Ruszyli z powrotem. Przy kamiennym murze usłyszeli dźwięki skrzypiec.

4

Pino spojrzał na wzgórze i zobaczył swojego ojca, który stroił skrzypce, a obok pana Beltraminiego z nutami w dłoni. Złote światło zachodu słońca opromieniało obu mężczyzn i grupę ludzi wokół nich.

– Och, nie – jęknął Carletto. – Matko Boska, tylko nie to.

Pino poczuł się równie zaniepokojony. Czasem Michele Lella grał znakomicie, częściej jednak ojciec Pina gubił rytm albo gnał jak nawałnica przez sekcję wymagającą płynnego dotyku. A biedny pan Beltramini miał głos, który zwykle się łamał albo schodził zbyt nisko. Słuchanie któregokolwiek z tych dwóch mężczyzn było torturą, ponieważ nigdy nie można było się rozluźnić. To, że wybrzmi jakaś dziwna nuta, było pewne, a czasem pomyłka tak fatalna, że aż… cóż, krępująca.

Stojący na wzgórzu ojciec Pina poprawił skrzypce petite, piękny osiemnastowieczny instrument ze środkowych Włoch, który Porzia podarowała mężowi na Boże Narodzenie dziesięć lat wcześniej. Skrzypce te były najcenniejszym skarbem Michele’a, który czule ułożył je pod podbródkiem i uniósł smyczek.

Pan Beltramini wyprostował się, ręce opuścił luźno po bokach.

– Czeka nas katastrofa – powiedział Carletto.

– Widzę, jak nadciąga – dodał Pino.

Ojciec Pina zagrał pierwsze dźwięki melodii Nessun Dorma, „Niechaj nikt nie śpi”, wznoszącej się arii tenorowej z trzeciego aktu opery Giacoma Pucciniego Turandot. Ponieważ był to jeden z ulubionych utworów jego ojca, Pino słyszał już nagranie w wykonaniu Toscaniniego i pełnej orkiestry La Scali z potężnym tenorem Miguelem Fletą, który śpiewał tę arię podczas premiery opery w latach dwudziestych XX wieku.

Fleta grał księcia Kalafa, zamożnego członka rodziny królewskiej podróżującego incognito po Chinach, który zakochuje się w pięknej, lecz zimnej i wrednej księżniczce Turandot. Król wydał dekret mówiący, że każdy, kto zechce zdobyć rękę księżniczki, musi najpierw rozwiązać trzy zagadki. Jedna pomyłka, a konkurent zginie straszliwą śmiercią.

Pod koniec drugiego aktu Kalaf rozwiązał już wszystkie zagadki, lecz księżniczka nadal nie zgadza się go poślubić. Kalaf proponuje, że jeśli Turandot odgadnie jego prawdziwe imię przed świtem, odejdzie, ale jeśli jej się to nie uda, zgodzi się go poślubić.

Księżniczka podbija stawkę. Oznajmia Kalafowi, że jeśli dowie się przed świtem, jak brzmi jego imię, dostanie jego głowę. On przystaje na ten układ, a księżniczka oświadcza: Nessun dorma – niechaj nikt nie śpi, dopóki imię konkurenta nie zostanie odkryte.

W operze aria Kalafa przychodzi z nadejściem świtu i niespełnieniem oczekiwań księżniczki. Nessun Dorma to nadzwyczajny utwór, który przez cały czas narasta, domagając się, aby śpiewak był coraz silniejszy, gdy rozkoszuje się swoją miłością do księżniczki, z każdą chwilą bliżej świtu coraz bardziej pewny zwycięstwa.

Pino dotąd uważał, że trzeba by pełnej orkiestry i słynnego tenora, takiego jak Fleta, aby uzyskać emocjonalny triumf arii. Ale wersja jego ojca i pana Beltraminiego, okrojona do drżącej melodii i tekstu, była potężniejsza, niż mógłby to sobie wyobrazić.

Gdy Michele grał tamtej nocy, jego skrzypce śpiewały głębokim, miodopłynnym głosem. A pan Beltramini nigdy nie był lepszy. Wznoszące się nuty i frazy brzmiały w uszach Pina niczym śpiew dwóch nieziemskich aniołów, jeden głos wysoki, wydobywany przez palce jego ojca, i jeden niski, z gardła pana Beltraminiego, a oba płynęły raczej z niebiańskiej inspiracji niż umiejętności.

– Jak oni to robią? – zdumiał się Carletto.

Pino nie miał pojęcia, co stoi za wirtuozerskim występem jego ojca, gdy nagle zauważył, że pan Beltramini nie śpiewa do zebranych, lecz do kogoś wśród tłumu, i zrozumiał źródło pięknej barwy głosu sprzedawcy owoców i miłosnej tonacji występu.

– Spójrz na swego tatę – rzekł Pino.

Carletto wspiął się na palce i zobaczył, że jego ojciec śpiewał tę arię nie do tłumu, lecz do swej umierającej żony, jakby oprócz ich dwojga nie było na świecie nikogo.

Gdy dwaj mężczyźni skończyli, ludzie zebrani na zboczu wzgórza wstali i zaczęli klaskać, i gwizdać. Pino też miał łzy w oczach, ponieważ po raz pierwszy w życiu zobaczył w swoim ojcu bohatera. Carletto płakał z innych, głębszych powodów.

– Byłeś fantastyczny. – Pino wyznał to Michele’owi później w ciemności. – A Nessun Dorma to doskonały wybór.

– W tak wspaniałym miejscu tylko ten przyszedł nam do głowy – odparł jego ojciec, wyraźnie poruszony tym, czego właśnie dokonał. – A potem daliśmy się ponieść, jak to mówią muzycy La Scali, i graliśmy con smania, z pasją.

– Słyszałem, tato. Wszyscy to słyszeliśmy.

Michele skinął głową i westchnął z radością.

– A teraz trzeba się przespać.

Pino przygotował w ziemi miejsce na biodra i pięty, zdjął koszulę, z której zrobił sobie poduszkę, i owinął się prześcieradłem, które zabrał z domu. Umościł się, wdychając zapach słodkiej trawy, już senny.

Zamknął oczy i rozmyślał o występie ojca, tajemniczej chorobie pani Beltramini i o śpiewie jej męża-żartownisia. Odpłynął w sen, zastanawiając się, czy wieczorem był świadkiem cudu.

Kilka godzin później Pino we śnie gonił Annę ulicą, gdy nagle w oddali usłyszał grzmot. Zatrzymał się, a dziewczyna pobiegła dalej i zniknęła w tłumie. Nie zasmuciło go to, ale zastanawiał się, czy spadnie deszcz i jak smakowałyby jego krople na języku.

Carletto potrząsnął nim, aby go obudzić. Księżyc świecił wysoko nad ich głowami, rzucając spiżowobłękitne światło na wzgórze, a wszyscy stali i spoglądali na zachód. Alianckie bombowce atakowały Mediolan falami, lecz z tej odległości nie było widać samolotów ani miasta, jedynie flary i błyski na horyzoncie, i odległy pomruk wojny.

5

Pociąg wtoczył się z powrotem do Mediolanu niedługo po świcie następnego dnia. Nad miastem kłębiły się czarne zwoje dymu. Gdy opuścili pociąg i wyszli na ulice, Pino zauważył różnice pomiędzy mieszkańcami, którzy uciekli z miasta, a tymi, którzy przeżyli nalot. Terror eksplozji przygarbił ramiona ocalonych, wypełnił ich oczy pustką. Mężczyźni, kobiety i dzieci nieśmiało powłóczyli nogami, jakby w każdej chwili ziemia, po której kroczą, mogła się rozstąpić i zapaść w niewyobrażalny ognisty lej. Niemal wszędzie wisiał dym. Sadza, gdzieniegdzie drobna i biała, w innych miejscach w kolorze wulkanicznej szarości, pokrywała prawie wszystko: porozrywane i poskręcane auta, rozerwane i zawalone budynki, drzewa odarte do naga przez wybuchy.

Przez kilka tygodni Pino i jego ojciec trzymali się tego schematu – pracowali w ciągu dnia i pociągiem opuszczali miasto późnym popołudniem, by wrócić o świcie i zobaczyć najświeższe rany Mediolanu.

Ósmego września 1943 roku włoski rząd, który trzeciego września podpisał bezwarunkowy rozejm, ogłosił publicznie oficjalne oddanie kraju aliantom. Następnego dnia wojska brytyjskie i amerykańskie wylądowały w Salerno, ponad podbiciem włoskiego buta. Niemcy odpowiedzieli oporem, od łagodnego po ostry. Większość faszystowskich żołnierzy po prostu wywiesiła białą flagę na widok przybijającego do brzegu generała broni Marka Clarka z Piątej Armii Stanów Zjednoczonych Ameryki. Gdy wieści o amerykańskiej inwazji dotarły do Mediolanu, Pino, jego ojciec, ciotka i wuj zaczęli wiwatować, przekonani, że do końca wojny zostało kilka dni.

Naziści przejęli kontrolę nad Rzymem mniej niż dobę później, aresztowali króla i otoczyli Watykan wojskiem i czołgami z lufami wycelowanymi w złotą kopułę Bazyliki Świętego Piotra. Dwunastego września nazistowscy komandosi użyli szybowców do ataku na hotel na górze Gran Sasso, gdzie przetrzymywano Mussoliniego. Komandosi wdarli się do więzienia i uwolnili Duce. Przetransportowano go samolotem do Wiednia, a stamtąd do Berlina, gdzie spotkał się z Hitlerem.

Pino usłyszał dwóch dyktatorów w radiu kilka nocy później; obaj przysięgali walczyć z aliantami do ostatniej kropli niemieckiej i włoskiej krwi. Pino czuł, jakby świat oszalał. Fakt, że nie widział Anny już od trzech miesięcy, także go przygnębiał.

Minął tydzień. Spadły kolejne bomby. Szkoła Pina pozostała zamknięta. Niemcy rozpoczęli inwazję na pełną skalę, atakując Włochy od północy, przez Austrię i Szwajcarię, i obsadzili Mussoliniego na czele marionetkowego państwa zwanego Włoską Republiką Socjalną, ze stolicą w maleńkim miasteczku Salo nad jeziorem Garda na północny wschód od Mediolanu.

Tylko o tym mówił ojciec Pina wczesnym rankiem dwudziestego września 1943 roku, gdy mozolnie maszerowali z powrotem do San Babila z dworca po kolejnej nocy spędzonej na polach. Michele był tak skupiony na przejęciu przez nazistów kontroli nad północnymi Włochami, że nie zauważył jednego z czarnych zwojów dymu, który wił się nad dzielnicą mody i Via Monte Napoleone. Pino dostrzegł go i ruszył biegiem wąskimi uliczkami. Gdy kilka chwil później wybiegł zza rogu, zobaczył przed sobą budynek Lellów.

Tam, gdzie wcześniej znajdował się dach, teraz była dymiąca dziura, z której w niebo unosiły się kłęby dymu. Z wielkich okien witryny Le Borsette di Lella zostały poczerniałe drzazgi. Sklep z torebkami przypominał wyszczerbione wnętrze kopalni węgla. Wybuch wypalił wszystko.

– Dobry Boże, nie! – zawołał Michele.

Ojciec Pina wypuścił z ręki futerał na skrzypce i padł na kolana ze szlochem. Pino nigdy nie widział ojca we łzach, a przynajmniej nie przypominał sobie takiej sytuacji. Czuł się zdruzgotany, zrozpaczony i upokorzony w obliczu jego nieszczęścia.

– Wstań, tato – powiedział, próbując podnieść ojca.

– Wszystko przepadło – łkał Michele. – Nasze życie jest skończone.

– Nonsens – rzekł wuj Albert i ujął szwagra pod ramię. – Masz pieniądze w banku, Michele. Dam ci pożyczkę, jeśli potrzebujesz. Mieszkanie, meble, torebki, to wszystko można odbudować.

– Jak ja to powiem Porzii? – słabym głosem zapytał ojciec Pina.

– Michele, zachowujesz się, jakbyś miał coś wspólnego z tą bombą, która trafiła w wasz dom – prychnął wuj Albert. – Powiesz jej prawdę i zaczniecie od początku.

– A na razie zatrzymacie się u nas – dodała ciotka Greta.

Michele pokiwał głową, ale nagle odwrócił się, rozgniewany, do Pina.

– Ty nie.

– Tato?

– Pojedziesz do Casa Alpina. Tam będziesz się uczył.

– Nie, chcę zostać w Mediolanie.

Ojciec Pina wpadł w szał.

– Nie zostaniesz! Nie masz nic do powiedzenia w tej sprawie. Jesteś moim pierworodnym. Nie pozwolę, abyś przypadkiem zginął, Pino… Ja… Nie zniósłbym tego. Twoja matka też.

Ten nagły wybuch ojca zaskoczył Pina. Michele zwykle dusił gniew w sobie – nie wściekał się i nie wrzeszczał, z pewnością nie na ulicach San Babila, gdzie plotkarze ze świata mody zauważyliby to, i nigdy, przenigdy nie zapomnieli.

– Dobrze, tato – powiedział cicho Pino. – Wyjadę z Mediolanu. Jeśli chcesz, pojadę do Casa Alpina.

Pod szkarłatnym niebem

Подняться наверх