Читать книгу Pod szkarłatnym niebem - Mark Sullivan - Страница 8

Rozdział drugi

Оглавление

1

Niebo się otworzyło. Zaczął się potop. Pino gnał za Mimmem w stronę dzielnicy mody, nie zważając na to, że jest coraz bardziej mokry. Anna zgodziła się pójść z nim do kina. Prawie oszalał ze szczęścia.

Bracia przemokli do suchej nitki, a gdy schronili się w Valigeria Albanese, należącym do ich wuja sklepie z galanterią skórzaną i zakładzie kaletniczym, które mieściły się w rdzawoczerwonym budynku przy Via Pietro Verri pod numerem siódmym, uderzył piorun.

Ociekający wodą chłopcy weszli do długiego wąskiego sklepu, gdzie otoczyła ich intensywna woń nowej skóry. Półki były zastawione aktówkami pierwszorzędnej jakości, torebkami i saszetkami, walizkami i kuframi. W szklanych gablotach leżały portfele z plecionej skóry i pięknie wykonane papierośnice i teczki. W środku było dwoje klientów, starsza kobieta przy drzwiach, a w głębi pomieszczenia nazistowski oficer w czarno-szarym mundurze.

Pino przyglądał się mu, gdy usłyszał głos starszej kobiety:

– Która, Albercie?

– Proszę wybrać tę, którą serce pani podpowiada – odparł obsługujący ją wąsaty mężczyzna za ladą. Potężny, o beczkowatej piersi, miał na sobie piękny mysioszary garnitur, wykrochmaloną białą koszulę i zawadiacką błękitną muszkę w grochy.

– Obie są cudowne – poskarżyła się klientka.

– Wobec tego proszę kupić obie! – powiedział, przygładzając wąsy ze śmiechem.

Zawahała się i zachichotała.

– Wobec tego może tak zrobię!

– Doskonale! Doskonale! – Zatarł dłonie. – Greto, czy możesz przynieść pudła dla tej wspaniałej damy o nienagannym guście?

– Jestem teraz zajęta, Albercie – odparła austriacka ciotka Pina, Greta, która obsługiwała nazistę. Była to wysoka szczupła kobieta o krótkich brązowych włosach i naturalnym uśmiechu. Niemiec palił papierosa i oglądał oprawioną w skórę papierośnicę.

– Ja przyniosę pudła, wujku Albercie – zaoferował Pino.

Wuj Albert obrzucił go spojrzeniem.

– Osusz się, zanim je weźmiesz.

Rozmyślając o Annie, Pino ruszył w kierunku drzwi do zakładu, mijając ciotkę i Niemca. Oficer odwrócił się i obserwował Pina. Liście dębu w klapie wskazywały na to, że był pułkownikiem. Na płaskiej przedniej części oficerskiej czapki znajdował się Totenkopf, symbol przedstawiający czaszkę i skrzyżowane piszczele, pod orłem trzymającym swastykę. Pino wiedział, że był to członek Geheime Staatspolizei, Gestapo, oficer wysokiej rangi w tajnej policji Hitlera. Średniego wzrostu i budowy, o wąskim nosie i ponurych ustach, nazista miał beznamiętne ciemne oczy, które nie zdradzały żadnych emocji.

Wstrząśnięty Pino wszedł do zakładu, pomieszczenia o wiele większego i wyższego od sklepu. Szwaczki i krojczy właśnie kończyli pracę. Znalazł jakieś szmatki i wytarł ręce. Następnie wziął dwa kartonowe pudła z wytłoczonym logo Albanese i ruszył z powrotem do sklepu, z radością wracając myślami do Anny.

Była piękna, starsza od niego i…

Zawahał się, zanim przecisnął się przez drzwi. Pułkownik Gestapo właśnie wychodził na deszcz. Ciotka Pina stała przy wyjściu, patrzyła na odchodzącego pułkownika i kiwała głową.

Gdy tylko zamknęła drzwi, Pino odetchnął z ulgą.

Pomógł wujowi zapakować dwie torebki. Po wyjściu ostatniej klientki wuj Albert kazał Mimmowi zamknąć frontowe drzwi na klucz i zawiesić w oknie tabliczkę: „Zamknięte”.

– Słyszeliście jego nazwisko? – zapytał wuj Albert, gdy Mimmo zrobił, o co go poproszono.

– Standartenführer Walter Rauff – odparła ciotka Greta. – Nowy dowódca Gestapo dla północnych Włoch. Przyjechał z Ukrainy. Tullio ma na niego oko.

– Tullio wrócił? – zdziwił się i ucieszył Pino. Tullio Galimberti, starszy od niego o pięć lat, był jego idolem i bliskim przyjacielem rodziny.

– Wczoraj – odparł wuj Albert.

– Rauff powiedział, że Gestapo zajmuje hotel Regina – rzekła ciotka Greta.

– Kto tu rządzi: Mussolini czy Hitler? – mruknął z dezaprobatą jej mąż.

– To nie ma znaczenia – powiedział Pino, próbując przekonać samego siebie. – Wojna niedługo się skończy, przyjadą Amerykanie i wszędzie będzie jazz!

Wuj Albert pokręcił głową.

– To zależy od Niemców i Duce.

– Widziałeś, która godzina, Pino? – spytała ciotka Greta. – Wasza matka czeka na was od godziny, żebyście pomogli w przygotowaniach do przyjęcia.

Pino przeląkł się. Jego matce lepiej było nie sprawiać zawodu.

– Zobaczymy się później? – spytał Mimmo, zmierzając za nim w stronę drzwi.

– Nie moglibyśmy tego opuścić – zapewnił go wuj Albert.

2

Gdy chłopcy dotarli na Via Monte Napoleone 3, sklep ich rodziców, Le Borsette di Lella, był już zamknięty. Na myśl o matce Pino poczuł strach. Miał nadzieję, że ojciec będzie w pobliżu, aby obłaskawić ten ludzki huragan. Już na schodach poczuli smakowite zapachy duszonej jagnięciny z czosnkiem, świeżo posiekanej bazylii i ciepłego chleba prosto z pieca.

Otworzyli drzwi do wystawnie urządzonego mieszkania Lellów, w którym panowały ruch i gwar. Zatrudniona na stałe gosposia i tymczasowa pomoc krzątały się w jadalni, rozkładając kryształową zastawę, srebrne sztućce i porcelanę na bufet. W salonie stał wysoki szczupły mężczyzna o przygarbionych ramionach, zwrócony plecami do holu. Grał na skrzypach utwór, którego Pino nie znał. Wybrzmiała fałszywa nuta i mężczyzna przerwał, kręcąc głową.

– Tato?! – zawołał cicho Pino. – Czy mamy kłopoty?!

Michele Lella opuścił skrzypce i odwrócił się, zagryzając policzek. Zanim zdążył odpowiedzieć, z kuchni wymaszerowała gniewnym krokiem sześcioletnia dziewczynka. Młodsza siostrzyczka Pina, Cicci, stanęła naprzeciwko niego i stanowczym tonem zapytała:

– Gdzie byłeś, Pino? Mama się na ciebie gniewa. Na ciebie też, Mimmo.

Pino zignorował ją, skupiając się na lokomotywie w kuchennym fartuchu, która wytoczyła się z kuchni. Mógłby przysiąc, że widzi parę buchającą z uszu matki. Porzia Lella była przynajmniej o trzydzieści centymetrów niższa od swego starszego syna i o co najmniej dwadzieścia kilogramów lżejsza. A jednak podeszła do Pina, zdecydowanym ruchem zdjęła okulary i potrząsnęła nimi w jego stronę.

– Prosiłam, abyś wrócił do domu o czwartej, a jest kwadrans po piątej – zbeształa go. – Zachowujesz się jak smarkacz. Już bardziej mogę polegać na twojej siostrze.

Cicci zadarła nos i kiwnęła głową.

Przez chwilę Pino nie wiedział, co powiedzieć. Nagle jednak natchnęło go; ze zbolałą miną zgarbił się i chwycił za brzuch.

– Przepraszam, mamo – jęknął. – Zjadłem coś na mieście i mam niestrawność. A potem zaczęło się błyskać i musieliśmy przeczekać u wuja Alberta.

Porzia skrzyżowała ręce i spojrzała na niego uważnie. Cicci przyjęła tę samą sceptyczną pozę.

Ich matka spojrzała teraz na Mimma.

– Czy to prawda, Domenico?

Pino zerknął nieufnie na brata.

Mimmo pokiwał głową.

– Mówiłem mu, że ta kiełbasa nie wygląda zbyt dobrze, ale nie chciał słuchać. Pino musiał po drodze wejść do trzech kawiarni, żeby skorzystać z toalety. A u wuja Alberta w sklepie był pułkownik Gestapo. Powiedział, że naziści zajmują hotel Regina.

Porzia zbladła.

– Co takiego?

Pino skrzywił się i jeszcze bardziej skulił.

– Muszę iść, w tej chwili.

Cicci nadal miała podejrzliwą minę, ale u matki Pina gniew zastąpiła troska.

– Idź. Idź! Tylko umyj potem ręce.

Pino pobiegł korytarzem.

– A ty dokąd, Mimmo? – spytała stojąca za nim Porzia. – Przecież nic ci nie jest.

– Oj, mamo – poskarżył się Mimmo. – Pino zawsze ze wszystkiego się wymiga.

Pino nie czekał na odpowiedź matki. Szybko minął kuchnię i niesamowite zapachy, wszedł po schodach prowadzących na drugi poziom mieszkania i do toalety. Przesiedział tam, jak należy, dziesięć minut, które spędził na rozmyślaniach o każdej chwili z Anną, zwłaszcza o jej rozbawionym spojrzeniu zza torów tramwajowych. Zarumienił się, zapalił zapałkę, aby zatuszować brak brzydkiego zapachu, i położył się na łóżku. Nastawił BBC; nadawano audycję jazzową, której prawie nigdy nie przegapił.

Zespół Duke’a Ellingtona grał „Cotton Tail”, ostatnio jeden z ulubionych utworów Pina. Zamknął oczy, aby rozkoszować się solówką Bena Webstera na saksofonie tenorowym. Pino pokochał jazz od pierwszej chwili, gdy usłyszał nagranie Billie Holiday i Lestera Younga wykonujących „I Can’t Get Started”. Choć w domu Lellów takie słowa uważano za herezję – niepodzielnie panowały tu opera i muzyka klasyczna – od tamtej chwili Pino wierzył, że jazz jest najwspanialszą formą sztuki muzycznej. Dlatego też pragnął wybrać się do jego kolebki, do Stanów Zjednoczonych. Było to jego najskrytsze marzenie.

Pino zastanawiał się, jak wyglądałoby życie w Ameryce. Język nie stanowił problemu. Wychował się z dwiema nianiami, jedna pochodziła z Londynu, druga – z Paryża. Mówił we wszystkich trzech językach niemal od urodzenia. Czy wszędzie w Ameryce grano jazz? A co z amerykańskimi dziewczętami? Czy któraś z nich dorównywała urodą Annie?

„Cotton Tail” dobiegła końca. „Roll ‘Em” Benny’ego Goodmana zaczęła się rytmem boogie-woogie, który rozwinął się w solo na klarnecie. Pino zerwał się z łóżka, ściągnął buty i zaczął tańczyć, oczyma wyobraźni widząc siebie z piękną Anną w szalonym lindy hop – żadnej wojny, żadnych nazistów, tylko muzyka, jedzenie, wino i miłość.

Nagle dotarło do niego, jak głośno nastawił radio, ściszył więc muzykę i przestał tańczyć. Nie chciał ściągnąć ojca na górę na kolejną kłótnię o muzykę. Michele gardził jazzem. Tydzień wcześniej przyłapał Pina ćwiczącego melodię boogie „Low Down Dog” Meade’a „Lux” Lewisa na rodzinnym steinwayu i zachowywał się potem, jakby jego syn dopuścił się świętokradztwa.

Pino wziął prysznic i przebrał się. Kilka minut po tym, jak dzwony katedralne wybiły szóstą, położył się znów do łóżka i wyjrzał przez otwarte okno. Burzowe chmury były już tylko wspomnieniem, a z ulic San Babila dobiegały znajome dźwięki. Zamykano ostatnie sklepy. Zamożny i modny Mediolan spieszył z powrotem do domów. Pino słyszał ożywione głosy, niczym uliczny chór – kobiety śmiały się z drobnych radości, dzieci płakały przez drobne dramaty, mężczyźni kłócili się o nic, z czystej włoskiej miłości do słownych utarczek i udawanego oburzenia.

Pino ocknął się, gdy na dole rozbrzmiał dzwonek do drzwi mieszkania. Usłyszał głosy powitania. Zerknął na zegar. Był kwadrans po szóstej. Film zaczynał się o siódmej, a od kina i Anny dzielił go długi spacer.

Był już jedną nogą za oknem i szukał po omacku gzymsu prowadzącego do schodów pożarowych, gdy usłyszał za plecami wybuch śmiechu.

– Nie przyjdzie – oznajmił Mimmo.

– Jasne, że przyjdzie – odparł Pino i wyszedł przez okno.

Do ziemi miał przynajmniej dziewięć metrów, a gzyms nie był zbyt szeroki. Musiał przywrzeć plecami do ściany i przesunąć się bokiem do kolejnego okna, przez które dostał się na tylne schody. Minutę później był już jednak na ziemi i ruszył w drogę.

3

Ekran powitalny kina był niepodświetlony w związku z nowymi zasadami dotyczącymi zaciemnienia. Ale Pino poczuł, jak serce mu rośnie na widok nazwisk Freda Astaire’a i Rity Hayworth na afiszu. Uwielbiał hollywoodzkie musicale, zwłaszcza te ze swingującą muzyką. I miał sny o Ricie Hayworth, w których… och…

Pino kupił dwa bilety. Podczas gdy inni widzowie napływali do kina, on stał i rozglądał się za Anną, przemierzając wzrokiem chodnik. W końcu, po długim oczekiwaniu, poczuł druzgocącą pustkę i ból. Uświadomił sobie, że Anna nie przyjdzie.

– A nie mówiłem – powiedział Mimmo, bezszelestnie zjawiwszy się obok niego.

Pino chciał się rozgniewać, ale nie potrafił. W głębi serca uwielbiał intuicję młodszego brata, jego optymizm, intelekt i cwaniactwo. Podał Mimmowi bilet.

Chłopcy weszli do środka i znaleźli miejsca.

– Pino? – odezwał się cicho Mimmo. – Ile miałeś lat, gdy zacząłeś rosnąć? Piętnaście?

Pino stłumił uśmiech. Jego brat ciągle przejmował się tym, że był taki niski.

– Tak naprawdę dopiero, gdy skończyłem szesnaście.

– Ale mogło to być wcześniej?

– Mogło.

Zgasły światła i zaczęły się kroniki faszystowskiej propagandy. Pino nadal czuł się przygnębiony w związku z tym, że Anna go wystawiła, gdy na ekranie pojawił się Duce. Ubrany w strój dowódcy armii: upstrzoną medalami kurtkę z pasem, bluzę mundurową, spodnie i lśniące oficerki do kolan, Benito Mussolini szedł z jednym ze swoich dowódców polowych stromym urwiskiem nad Morzem Liguryjskim.

Narrator oznajmił, że włoski dyktator przeprowadza przegląd fortyfikacji. Na ekranie Duce maszerował z dłońmi splecionymi za plecami. Podbródkiem wskazywał horyzont. Plecy wygiął w łuk. Pierś wyprężył ku niebu.

– Wygląda jak kogucik – zauważył Pino.

– Cśś! – szepnął Mimmo. – Nie tak głośno.

– Dlaczego? Za każdym razem, gdy go widzę, wygląda, jakby chciał zawołać: Kukuryku!

Jego brat zachichotał. Kronika wychwalała włoską obronę i rosnącą pozycję Mussoliniego na arenie światowej. Była to czysta propaganda. Pino codziennie wieczorem słuchał BBC. Wiedział, że to, co ogląda w tej chwili, nie było prawdą, i ucieszył się, gdy kronika dobiegła końca i rozpoczął się film.

Komediowa fabuła szybko go wciągnęła. Pino był zachwycony scenami tańca Hayworth z Astaire’em.

– Rita – westchnął Pino, gdy po serii obrotów sukienka owinęła nogi Hayworth niczym peleryna matadora. – Jest taka elegancka, zupełnie jak Anna.

Mimmo się skrzywił.

– Przecież cię wystawiła.

– Ale była taka piękna – szepnął Pino.

Zawyła syrena ostrzegająca o nalocie. Ludzie zaczęli krzyczeć i zrywać się z foteli.

Ekran zastygł na zbliżeniu Astaire’a i Hayworth, tańczących policzek przy policzku, zwróconych uśmiechniętymi ustami do spanikowanego tłumu.

Gdy film zniknął z ekranu, wokół kina huknęły działa przeciwlotnicze, a pierwsze niewidoczne alianckie bombowce zrzuciły ładunki, rozpoczynając uwerturę ognia i zniszczenia nad Mediolanem.

Pod szkarłatnym niebem

Подняться наверх